Reklama

Gwiazda bigbitu. Głos miała stworzony do piosenki rozrywkowej. W latach 60. i 70. wylansowała wiele hitów, które nucą kolejne pokolenia: „O mnie się nie martw”, „Nie bądź taki szybki Bill”, „Był taki ktoś”, „Osiemnaście mieć lat, to nie grzech". Niewielu jednak pamięta o ich wykonawczyni. Jak potoczyło się życie Kasi Sobczyk i dlaczego kariera idolki czasów bigbitu tak szybko przeminęła? Ostatnie lata jej życia były naznaczone zmaganiami ze śmiertelną chorobą...

Reklama

Katarzyna Sobczyk: dzieciństwo, opuszczenie przez rodziców

„Gdzie jesteś mały książę, gdzie/ Odszedłeś z mej książeczki kart”, śpiewała Katarzyna Sobczyk, a wraz z nią nuciła tę melodię całą Polska. Piosenka od razu przypadła słuchaczom do gustu, została nawet wybrana przebojem 1966 roku. Była też tematem żartów i anegdot, czasem na pytanie: „Gdzie jesteś mały książę…”, padały z sali w czasie koncertów różne niewybredne odpowiedzi. Połowa lat 60. to był złoty czas polskiego bigbitu i wielkiej gwiazdy tamtych lat – Katarzyny Sobczyk.

Tak naprawdę nazywała się Kazimiera Sawicka z domu Sobczyk. Zmieniła imię, bo Kazia nie pasowała jej do estrady i muzyki mocnego uderzenia. Wolała być Kasią. Urodziła się w 1945 roku w Tyczynie na Podkarpaciu, potem mieszkała w Szczecinie. Jej tata był tzw. złotą rączką, naprawiał wszystko co się dało, stroił też instrumenty i to on zaraził córkę miłością do muzyki, mama nie pracowała. Gdy Katarzyna miała osiem lat, jej rodzice wyjechali na Ziemie Odzyskane, zostawiając córkę u bliskiej rodziny. Rozłąka trwałą półtora roku, niby nie tak długo, ale dla małej dziewczynki to wieczność. Gdy mama po nią wróciła, córka jej nie poznała, musiała się do niej z powrotem przyzwyczaić. To zdarzenie jakoś zaważyło na osobowości Kasi Sobczyk. Po latach zrobiła podobnie - zostawiła zaledwie półrocznego syna u znajomych i wyjechała do USA.

Zobacz też: Nigdy nie pogodził się ze śmiercią żony, uciekał przed sławą... Jak wyglądało życie Piotra Szczepanika?

Katarzyna Sobczyk była gwiazdą opolskich festiwali, za piosenkę „O mnie się nie martw" dostała nagrodę, zdjęcie z 1964 roku. Fot: Andrzej Wiernicki/Forum

Katarzyna Sobczyk: droga do sławy, kariera

Zawsze marzyła o występowaniu przed publicznością. Śpiewała, grała na gitarze. To był czas tzw. dwubarwnych, niemal wszystkie zespoły nosiły dwukolorowe nazwy. Katarzyna Sobczyk zadebiutowała jako 16-latka w w Biało-Zielonych w Koszalinie. A w 1963 roku wystąpiła na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Dziennikarka Maria Szabłowska mówiła, że Kasia Sobczyk nie zjawiła się tam dla zabawy, tylko jako „ dziewczyna, która chce zrobić karierę”. „Pojechała na ten festiwal i rzeczywiście dostała się do Złotej Dziesiątki. A zarówno dziesiątka z pierwszej edycji tego konkursu, jak i z drugiej miały zapewnioną karierę, koncerty, sławę i miłość publiczności”, opowiadała Maria Szabłowska (cytuję za tygodnik.tvp.pl).

Na pewno mogła się podobać. Była zgrabna, filigranowa, dziewczęca, z dołeczkami w buzi, co zawsze rozczula. Na Festiwalu zauważył ją Jerzy Gruza i zaprosił do współpracy przy serialu „Wojna domowa”. Jej głosem Magdalena Zawadzka śpiewała piosenkę „Nie bądź taki szybki Bill”, która stała się wielkim przebojem. W 1964 roku jako 19-latka dołączyła do zespołu Czerwono-Czarni i stała się naprawdę bardzo popularna. Każda śpiewana przez nią piosenka stawała się hitem, nawet infantylny „Hipopotam” – Puka ktoś więc pytam kto tam/ nagle słyszę hipopotam/ Nie otworzę jestem sama/ boję się hipopotama.

Zobacz też: To ona wylansowała wielki przebój „Czas nas uczy pogody”. Co dzisiaj robi Grażyna Łobaszewska?

Kasia Sobczyk i Zbigniew Bizoń: historia miłości

Jej pierwszą wielką miłością był znany kompozytor Zbigniew Bizoń. To przez tę miłość zaprzepaściła swoją wielką życiową szansę. Nie wyjechała do Paryża, choć bardzo podobała się szefowi słynnej sali koncertowej „Olimpia” i promotorowi gwiazd Bruno Coquatrixowi. Czuł, że ma potencjał i chciał ją kreować na międzynarodową gwiazdę. Ale Katarzyna Sobczyk nie chciała zostawić ukochanego Zbyszka i nie zdecydowała się na wyjazd. „Byłam bardzo młoda, zakochana, nie zawsze pewna swego losu w życiu osobistym. Myślałam, że jak wyjadę do Paryża bez mojej miłości, to cały świat się zawali” , wspominała w rozmowie z z Januszem Kopciem.

W 1965 roku miała wystąpić na Festiwalu w Sopocie, który dla wielu ówczesnych wokalistów był czymś w rodzaju okna na świat. Ale ktoś puścił plotkę, że przerwała ciążę, co miało taką siłę rażenia, że szefowie Festiwalu zrezygnowali z jej występu. Krzysztof Dzikowski w książce „Tekściarz”, wspomina że próbował nawet interweniować w tej sprawie u samego ministra kultury, ale nic to nie dało. Sobczyk nie wystąpiła. Zamiast niej, śpiewała Łucja Prus, piosenkę do wiersza Wisławy Szymborskiej: „Nic dwa razy się nie zdarza”. Podobno Kasia Sobczyk płakała jak bóbr. Jak wspominał Krzysztof Dzikowski nie rozumiała, dlaczego ktoś postanowił ją ukarać. Znienawidziła Łucję Prus i gdy piosenkarka pojawiała się na koncercie, Kasia stawiała ultimatum: ona albo ja!

Wywiad opublikowany kilka lat po śmierci artystki

Po latach, w wywiadzie opublikowanym – na jej życzenie 7 lat po śmierci, Katarzyna Sobczyk przyznała w mocnych słowach – „Zabiłam”, że rzeczywiście usunęła wtedy ciążę. „Miałam 18 lat. Byłam w ciąży z saksofonistą. Bardzo go kochałam i on mnie wtedy też kochał. Powiedział: . Zaśpiewałam i za tę piosenkę: , dostałam nagrodę. A potem on zaprowadził mnie do lekarza i usunęliśmy tę ciążę”, opowiadała. I dodawała: „Moja wielka miłość mi minęła. Została krzywda”. Długo nie mogła pogodzić się z tym, co zrobiła, chorowała, gorączkowała. A kiedy przyznała się mamie, ta powiedziała: „Córcia, co ty zrobiłaś, przecież ja bym ci to dziecko wychowała, pomogłabym ci”. Ale było za późno. „Budzę się na poduszce mokrej od łez”, wyznała.

W garderobie, za kulisami Festiwalu Piosenki w Opolu, 1967.Fot: Andrzej Wiernicki/Forum

Katarzyna Sobczyk i Henryk Fabian

Jej drugą wielką miłością był wokalista Henryk Fabian. A właściwie Henryk Sawicki, ale wtedy modne były pseudonimy, więc i on przyjął jako nazwisko swoje drugie imię. Śpiewał takie przeboje, jak „17 milionów”, czy „Napiszę do Ciebie z dalekiej podróży”. Stracili dla siebie głowę, w końcu lat 60. wzięli ślub. „Byliśmy w sobie bardzo, bardzo zakochani”, wspominała Katarzyna Sobczyk. W 1975 roku urodził si ich synek – Sergiusz Fabian. Rodzice pochłonięci karierą i koncertowaniem mieli coraz mniej czasu dla siebie, a nie mieli go prawie wcale dla dziecka. Oddali synka na wychowanie znajomym - Danucie i Franciszkowi Sitkom. A sami postanowili spróbować kariery w USA. Ale ich amerykański sen się nie spełnił. Nie poradzili sobie jako muzycy. Nie poradzili sobie też jako małżeństwo.

Rozstali się. Katarzyna Sobczyk mówiła, że jej mąż chodził własnymi drogami i poczuł w Ameryce: „wolność samca”. Wrócił do Polski, próbował reaktywować dawny zespół, namawiał żonę żeby wróciła, ale ona nie chciała. Zmarł nagle w 1998 roku, podczas pobytu w Chicago. „Nadużywał alkoholu, a w Polsce się to pogłębiło”, mówiła piosenkarka w rozmowie z magazynem „Angora”. „Gdy zmarł, było mi naprawdę ciężko. Pomyślałam sobie, że gdybym była przy nim, byłoby inaczej. Nasze małżeństwo rozsypało się podczas pierwszego pobytu w Ameryce”.

Zobacz też: Los nie szczędził Annie Dymnej ciosów. Mimo to ona każdego dnia udowadnia, że życie jest piękne

W Ameryce zaczęły się problemy, dopadła ją choroba

Katarzyna Sobczyk radziła sobie sama, pracowała m.in. jako pokojówka, w czym nie było nic osobliwego, bo wielu muzyków imało się w Stanach różnych zajęć, Krzysztof Klenczon był dozorcą, taksówkarzem. Gorzej, że Kasia Sobczyk zaczęła mieć problemy ze sobą, z alkoholem. Cały czas koncertowała, głównie dla Polonii, przypominając fanom swoje stare przeboje. „W Chicago ludzie chcieli słuchać tylko takiego repertuaru. A ja musiałam i chciałam spełniać ich życzenia. Przyleciałam na ziemię Waszyngtona, żeby zaśpiewać i przypomnieć się naszej Polonii amerykańskiej. Popularność moja nie wygasła i przyjmowano mnie na każdym koncercie wręcz entuzjastycznie”, mówiła w jednym z wywiadów.

Ale w Polsce jej popularność minęła, zmienili się wykonawcy, zmieniła się muzyka. Bigbit z popularnej muzyki stał się niszowym wspomnieniem, dawni idole mieli swoją publiczność na koncertach „Dinozaury rocka”. Przypominano na nich i celebrowano dawne przeboje. Te piosenki często żyły własnym życiem. Na przykład przebój „Gdzie jesteś mały książę, gdzie" pojawia się w filmie Jerzego Stuhra „Spis cudzołożnic" z 1994 roku.

W Ameryce Katarzyna Sobczyk nie tylko nie zrobiła kariery, ale ciężko zachorowała. W latach 2000. zdiagnozowano u niej raka piersi. Na kilka lat udało się odsunąć zagrożenie. Kiedy choroba uderzyła ponownie przyjaciele wiedzieli, że piosenkarka nie poradzi sobie finansowo z leczeniem w USA. Zrobili zrzutkę, żeby mogła wrócić do Polski, przyjechała z dwoma walizkami w rękach. Od miasta Koszalin dostała mieszkanie, dużo ludzi jej wtedy pomogło. Wróciła, by się leczyć, odbudować relację z synem, którą zaniedbywała. Miała nadzieję, że pokona chorobę, że wspólnie z Sergiuszem – muzykiem, liderem zespołu „Marrakesh", wydadzą płytę.

Zobacz też: Maryla Rodowicz i František Janeček. To był wielki polsko-czeski romans lat 70.

Jedno z ostatnich zdjęć piosenkarki, 2Warszawa, 2009 rok. Fot: Kurnikowski/Akpa

Katarzyna Sobczyk: śmierć

Maria Szabłowska wspominała: „Pamiętam koncert w Koszalinie. Prowadziliśmy go wspólnie z Krzysztofem Szewczykiem. Kasia miała wejść na scenę, ale nie czuła się już zbyt dobrze. Była bardzo słaba. Wzięliśmy ją pod ręce i zaczęliśmy iść wspólnie po schodach, a kiedy znaleźliśmy się na scenie, Kasia otrzymała owacje na stojąco od publiczności. Czuło się, że te brawa są tak niesamowicie prawdziwe. Nie mogła się uspokoić, co chwila powtarzała: „Boże, nie przypuszczałam, że mnie tak przyjmą. Myślałam, że jestem zapomniana”. Owszem, w pewnym sensie była zapomniana, ale te jej piosenki zostały i są z nami do dziś”.

Tydzień przed śmiercią zadzwoniła do syna, żeby go przeprosić. „Powiedziała, że wie, iż nic nie było moją winą. I żebym jak najszybciej przyjechał. Na szczęście zdążyłem. Kiedy puszczałem mamie „O mnie się nie martw” w wersji punkowej, powiedziała: „Ale bomba!”, wspominał Sergiusz Fabian. Z matką nawiązał relacje na rok przed jej śmiercią, wspominał, że między wierszami próbowała się wciąż tłumaczyć, nie wprost, ale jednak… „Gdy podrosłem i zacząłem spotykać się z moim ojcem, opowiedział mi, że to była ich przemyślana decyzja, że szukali kogoś, kto zająłby się mną na stałe. To był szczyt ich popularności. Nie byli gotowi na dziecko. Łożyli na moje utrzymanie i rzadko mnie odwiedzali. Jednak wszystko, czego potrzebuje małe dziecko - czułą opiekę i miłość, dostałem od przybranych rodziców. Mama była stworzona do życia dla publiczności, była wielką artystką. Mieszkała w Warszawie i rzadko wpadała do Koszalina, ale kiedy przyjeżdżała, odwiedzała mnie” , opowiadał syn piosenkarki.

Swojej mamie towarzyszył w trudnym czasie, kiedy dramatycznie już walczyła z chorobą. „Jeździła po Polsce, zmieniała lekarzy, przerywała chemię, a potem wracała. Wszystko to z wielkiej chęci wyzdrowienia, ale czuła się coraz gorzej”, opowiadał. Zdążyła jeszcze nagrać piosenkę jego zespołu „Mój sen, moje marzenie”, traktowała ją jak epitafium.

Reklama

Katarzyna Sobczyk zmarła w wieku 65 lat, 28 lipca 2010 roku w warszawskim hospicjum Św. Krzysztofa. Jej syn zmarł w wieku 38 lat, trzy lata po śmierci matki, a miesiąc po ślubie ze swoją wieloletnią partnerką Joanną. Nagrał płytę „Pamięci Kasi Sobczyk –„Marrakesh i Przyjaciele”. Dochód z niej przeznaczył na walkę z rakiem. Katarzyna Sobczyk pochowana została w grobie na warszawskich Powązkach, niedaleko grobu Czesława Niemena.

Reklama
Reklama
Reklama