Znakomity Rafał Wilczur w „Znachorze”, wspaniały Bogumił Niechcic w „Nocach i dniach”. Jerzy Bińczycki był aktorem, którego kreacje noszą miano ponadczasowych. Mimo upływu lat, filmy z jego udziałem wciąż biją rekordy popularności. Prywatnie był lojalnym przyjacielem oraz wyjątkowym człowiekiem. Niestety, los nie szczędził mu ciosów. Zmarł po walce z chorobą. Szczęście odnalazł u boku drugiej żony... Rodzina była dla niego największą wartością. Poznaj jego niezwykłe, ale i trudne losy.

Reklama

Kariera Jerzego Bińczyckiego: Noce i dnie, Znachor

Jerzy Bińczycki urodził się 6 września 1937 roku w Witkowicach. Swoją przyszłość związał z aktorstwem, chociaż zupełnie tego nie planował. Z natury był nieśmiały i nie widział siebie na scenie czy przed kamerą. Pasjonował się za to architekturą. Traf chciał, że postanowił wesprzeć swojego przyjaciela w czasie egzaminów wstępnych do Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego... Ostatecznie także do nich przystąpił i został przyjęty! „Binio na zewnątrz wydawał się spokojny, ale wewnątrz szalał. Miewał dziwne pomysły. Rozrabiali razem z moim byłym mężem Markiem Walczewskim. Takie dwa wariaty”, wspominała potem w Dobrym Tygodniu Anna Polony.

Po otrzymaniu dyplomu rozpoczął swoją współpracę z Teatrem Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Współpracował także ze Starym Teatrem w Krakowie. Na deskach tego teatru stworzył swoje największe kreacje i sam podejmował się reżyserii sztuk.

Po raz pierwszy na ekranie pojawił się w 1962 roku w „Drugim brzegu”. Jerzy Bińczycki grywał głównie czarne charaktery. Wszystko zmieniło się po 1975 roku. Doceniono jego talent.

Czytaj także: Wdowa po „Znachorze” w szczerych słowach o nowej odsłonie produkcji. „Film na pewno będzie inny”

Zobacz także
INPLUS/East News

Otrzymał angaż w adaptacji „Nocy i dni”. Jerzy Antczak uparł się, żeby Bińczycki wcielił się w jedną z postaci. Sam aktor nie był do tego przekonany. Uważał, że kamera go nie lubi i podobno chciał zwracać pieniądze za zużytą taśmę filmową. Najlepiej czuł się na scenie, a teatr był jego największą miłością. Jego kreacja zachwyciła nie tylko krytyków, a przede wszystkim widzów.

„(...) zrealizował w 'Nocach i dniach' pewien ideał aktorski. Grając dla wielomilionowej widowni, nawiązał kontakt z 'pojedynczym widzem'. Jego oszczędne, kameralne aktorstwo stworzyło zniewalający nastrój intymności, w którym zwłaszcza małżeńskie upokorzenia Bogumiła znalazły niebanalny wyraz. Subtelnie ukazał skryty dramat miłosnego niespełnienia Niechcica, który chciał i potrafił kochać namiętnie, lecz przez długie lata skazany był na lekceważenie ze strony Barbary, wspominającej swój młodzieńczy ideał”, pisał Krzysztof Demidowicz.

Czytaj także: Jej życie to gotowy scenariusz na film. Jadwiga Barańska mogła podbić świat. Dlaczego zniknęła?

PAP/Witold Rozmysłowic

1972 r. Jerzy Bińczycki i Jadwiga Barańska

Rola Bogumiła Niechcica przyniosła mu nagrody i wyróżnienia. Film był nominowany do Oscara. Bińczycki pojawiał się w kolejnych produkcjach, współpracował z największymi reżyserami.

„Bińczycki to był przede wszystkim wspaniały, zaskakująco życzliwy człowiek. Uosobienie dobra.

Ale za jedną z najważniejszych ról, tą najwybitniejszą w jego karierze, uważa się kreację Rafała Wilczura w filmie „Znachor” w reżyserii Jerzego Hoffmana. Wszyscy zachwycali się jego niezwykłą umiejętnością nawiązywania z widzem kontaktu. Może właśnie dlatego postacie, w które się wciela, potrafią poruszać do głębi.

Czytaj także: "Małżeństwo to hazard", mawiał Jerzy Bińczycki. Prawdziwe szczęście odnalazł dopiero po czterdziestce u boku drugiej żony

INPLUS/East News

Kadr z filmu Znachor

A jakim był prywatnie Jerzy Bińczycki? Każdy z jego przyjaciół i znajomych podkreśla, że był niezwykle dowcipnym, dobrym, wrażliwym i inteligentnym człowiekiem. „Bińczycki to był przede wszystkim wspaniały, zaskakująco życzliwy człowiek. Uosobienie dobra. A że lubił robić psikusy? To był zawsze z jego strony dowcip ciepły, a jeśli złośliwy, to po to tylko, aby kogoś pouczyć. Poza tym potrafił śmiać się również z siebie", wspominał Jerzy Trela.

Życie prywatne Jerzego Bińczyckiego

Pierwszą żoną aktora w latach była aktorka Elżbieta Will. Jego wybranka także występowała na deskach katowickiego teatru. Połączyła ich pasja do zawodu i miłość. W 1965 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Po przeprowadzce do Krakowa wspólnie doczekali się córki, Magdaleny. Ich relacja przeszła do historii, nie udało im się przetrwać i para podjęła decyzję o rozwodzie. „Nie wierzę w aktorskie małżeństwa, tego typu związki mają małe szanse na przetrwanie”, wspominał, kiedy próbowano go podpytywać o powód rozstania. Byli partnerzy zawsze wypowiadali się o sobie z szacunkiem.

,,To układanie wspólnego życia było dla mnie czasem wielkiego renesansu"

Bińczycki długo nie potrafił otworzyć się na nowe uczucie. W latach 80. trafiła go strzała amora. Poślubił teatrolog Elżbietę z domu Godorowską. Kobieta była młodsza od aktora o 17 lat. „Jako dziecko przychodziłam z rodzicami do krakowskiego SPATiF-u. Mój ojczym był dziennikarzem, znał środowisko aktorskie. Poznałam Jurka już jako 17-latka, a kiedy byłam na trzecim roku polonistyki, świeżo po egzaminie z literatury współczesnej, gdzie omawiałam twórczość Marii Dąbrowskiej, poprosiłam go o wywiad”, wspominała pierwsze spotkanie ukochana aktora.

Jerzy Bińczycki z sentymentem opowiadał o początku ich znajomości. Nie szczędził żonie komplementów. „Tak nawiązaliśmy poważny kontakt. Z czasem przerodził się w znajomość, potem w sympatię, w konsekwencji w małżeństwo. Takiej kobiety szukałem. Zarówno mnie jak i jej zależało na tym, żeby mieć prawdziwy dom, rodzinę. Tego nam brakowało. Mimo różnych temperamentów i rytmów wewnętrznych nasze marzenia i wyobrażenia o domu gdzieś się spotkały. To układanie wspólnego życia było dla mnie czasem wielkiego renesansu. Zaczęło się coś na nowo w mojej biografii, co zmieniło sens mojego życia”, mówił w Pani.

Małżeństwo prowadziło szczęśliwe życie. Wspólnie doczekali się syna. Na świecie pojawił się Jan.„Zobaczyłam męża pierwszy raz po porodzie. Ten duży mężczyzna w długim czarnym płaszczu stał i po prostu płakał”, wspominała Elżbieta Bińczycka.

Dla Jerzego Bińczyckiego rodzina była najważniejsza. Poświęcał się także nowej pasji – ogrodnictwu. „W komponowaniu ogrodu widać było jego poczucie estetyki, tak samo w domu nad morzem, który sam wymyślił i dużo rzeczy sam zrobił. Tam też był ogród, z warzywnikiem skomponowanym kolorystycznie. W Krakowie były kwiaty wiosenne i jesienne, a letnie – nad morzem", opowiadała w jednym z wywiadów dla Gazety Wyborczej Elżbieta Bińczycka. „Mówił, że w teatrze się pracuje, a kocha się żonę - ale widać było, że do teatru podchodził bardzo emocjonalnie, dodawała.

Przed śmiercią Jerzy Bińczycki przez cztery miesiące pełnił funkcję dyrektora Starego Teatru. Ostatni raz wystąpił publicznie we wrześniu 1998 roku podczas obchodów z okazji dziesięciolecia pierwszej w Krakowie transplantacji serca. Wyrecytował wtedy utwór Wisławy Szymborskiej - Do serca w niedzielę: ,,Dziękuję ci, serce moje, że nie marudzisz, że się uwijasz, bez pochlebstw, bez nagrody, z wrodzonej pilności".

Pod koniec życia Jerzy Bińczycki ciężko chorował. Aktor zmarł na zawal serca 2 października 1998 roku w szpitalu im. Gabriela Narutowicza w Krakowie. Spoczął w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego w Krakowie.

Czytaj także: Syn Kayah i Rinke Rooyensa to prawdziwy przystojniak. Tak wygląda teraz 24-letni Roch!

Reklama

Źródło informacji i cytatów: Dobry Tydzień, rzeczpospolita.pl, Gazeta Wyborcza, Gazeta Krakowska, Na Żywo, , „Film”( 1998, nr 6), culture.pl

MAREK SZYMANSKI/REPORTER
INPLUS/East News
Reklama
Reklama
Reklama