Ten widok był niezwykły. Tak wyglądało przyjęcie weselne Barbary i Jana Himilsbachów
Tłum tańczył na odłamkach szkła
- Katarzyna Piątkowska
Naturszczyk, ale z wielkim talentem. Jan Himilsbach miał w sobie niezwykłą siłę i nietuzinkową osobowość. Przyciągał uwagę. A jaki był prywatnie? Bezpośredni, szczery, z fantazją. Lubił ubarwiać swoje życie w wywiadach z dziennikarzami. Mierzył się też z uzależnieniem od alkoholu. Do wyjścia z nałogu namawiali go wszyscy. Łącznie z kochającą żoną Barbarą, która chwilami zamykała męża w domu, żeby nie wychodził do baru na wódkę. O początkach małżeństwa aktora i jego żony również krążyły historie.
[Ostatnia publikacja na VUŻ 20.05.2024 r.]
Barbara i Jan Himilsbachowie: jak wyglądał ich ślub? Odbył się dwa razy
Na przyjęciu Barbary i Jana Himilsbacha nie obyło się bez strat. Gości zaprosili do pracowni zaprzyjaźnionego artysty malującego na szkle. Roman Śliwonik, będący świadkiem na dwóch ślubach Himilsbachów (najpierw pobrali się w urzędzie stanu cywilnego, a potem w kościele, na co nalegała Barbara), wspominał: „Pierwszy ślub był jednym z najdziwniejszych, jakie widziałem. Z Pragi goście jechali platformą towarową zaprzężoną w dwa wielkie perszerony. Wesele odbywało się na Starym Mieście, w pracowni zaprzyjaźnionego malarza. Malował na szkle, i to w relacji jest ważne.
Ściany były zawieszone szklistymi taflami, lśniły, odbijały kontury tańczących i twarze gości. Panna młoda była jedyną kobietą na przyjęciu i tłum pijanych mężczyzn skazany był na siebie. Pamiętam niezwykłą scenę. Po wielkiej awanturze i przepychance, która momentalnie ucichła, prace artysty osunęły się na podłogę. Z brzękiem. Wszystkie. A rozchwiani, obnażeni do pasa mężczyźni wili się w twiście, buchali parą, zapamiętałością taneczną i gorzałą. Nagle urwała się taśma w magnetofonie i już nie było muzyki. Nikt tego nie zauważył, tłum chłopów tańczył dalej, walił buciorami w potłuczone, jazgoczące odłamki szkła. W ciszy bezmuzycznej szedł trzask, łomot dziesiątek nóg i słychać było oddechy opętanych mężczyzn. Tańczyli. Tańczyli pięć, dziesięć minut. A panna młoda jaśniała w głębi pokoju”.
Zobacz także: Dziś jest żoną Englerta, ale przed laty Marta Lipińska zostawiła męża, za którego wyszła z wielkiej miłości
Ślub kościelny Jana i Barbary. Warszawa 2.12.1978. Przyjęcie w ich mieszkaniu na ul. Górnośląskiej
Barbara i Jan Himilsbachowie: nikt nie wierzył w ten związek
To, że w ogóle doszło do ślubu, było zadziwiające, ponieważ wszyscy znajomi Jana Himilsbacha wiedzieli, jak traktuje kobiety. Wyrażał się o nich per „kurwy” (podobno podszedł kiedyś w kawiarni Literackiej do Magdaleny Samozwaniec i tak się do niej zwrócił. Ona za to podziękowała mu: „Jasiu! Dziękuję! Od trzydziestu lat nikt nie powiedział mi takiego komplementu!”), romansował na potęgę i uważał, że nie są mu do niczego potrzebne. Stały związek? Tego nie szukał. Podobnie jak dziewczyny na szybki numerek, bo te spotykał bez przerwy.
Do czasu, aż poznał swoją ukochaną Barbarę. Gdy ją zobaczył, nie miał odwagi, by podejść. Musiał poprosić wspólną znajomą, żeby go Barbarze przedstawiła. Ale mały kamieniarz z aspiracjami na pisarza, ze złamanym nosem na dokładkę, nie zrobił na wybrance żadnego wrażenia. Do czasu. Gdy po raz pierwszy wychodziła za Himilsbacha, na pytanie, dlaczego to robi, odpowiedziała, że z rozsądku. Ale wszyscy wiedzieli, że Barbara po prostu jest w Janie szaleńczo zakochana.
Dalsze życie Himilsbachów było jak to wesele — upływało w oparach alkoholu. Aktor pił i to niemało. Kiedy żona wychodziła do pracy, on siadał do pisania opowiadań, lubił to, miał w głowie pomysły, które przelewał na kartki. Kiedy kończył, szedł do knajpy. "Cieszę się i zapijam mola” – miał powiedzieć w jednym z wywiadów Jan Himilsbach. Artysta był świadomy swojej choroby alkoholowej, ale nie chciał nawet myśleć o leczeniu. Pijąc na środku ulicy piwo, mawiał, że wprowadza organizm w bajkowy nastrój. I z takim nastawieniem sięgał po kolejną butelkę.
O wyjściu z nałogu myślała jednak jego żona Barbara, która wielokrotnie namawiała go do tego, by przestał pić. Czasami zamykała go nawet w mieszkaniu, ale wtedy Jan Himilsbach mógł liczyć na wsparcie kolegów. Przynosili mu pod drzwi dostawę wysokoprocentowych trunków, które spijał przez rurkę przeciągniętą przez judasza. Gdy żona mówiła mu o tym, że pije, pali i ma zachrypnięty głos, on odpowiadał jej żartobliwe: „Oni mi za ten głos płacą!”.
Koledzy znaleźli go martwego 11 listopada 1988 roku, podczas kilkudniowej libacji. Data jest umowna tak jak wszystko w jego życiorysie. W czasie pogrzebu artysty ksiądz prowadzący mszę powiedział: „Żegnaj Janku, już nigdy nie usłyszymy twojego ciepłego, aksamitnego głosu”, z czego wielu z obecnych na uroczystości szczerze się uśmiało. Na płycie nagrobnej Jana Himilsbacha widnieje napis: „Życie z myślami ciężkimi jak kamień zawiłymi jak wersety biblii zaczęło się i trwa niewidzialne jak czas”.
Czytaj też: Choć kochała męża nad życie, przewrotny los okrutnie się na niej zemścił... Tragiczne losy Zofii Rysiówny