Grażyna Barszczewska poznała drugiego męża, gdy cierpiała po osobistej tragedii. Pomógł jej wychować synka
Mąż mówi o niej Tyrania, ale są szczęśliwą parą od ponad 40 lat
Kiedy się poznali, ona nie była w najlepszym życiowym momencie. Jej pierwszy mąż zginął w wypadku. Grażyna Barszczewska i Jerzy Schmidt nie byli najlepszym małżeństwem. Rozwiedli się, podobno napięcia wywoływał fakt, że ona robiła karierę, a on grał drugoplanowe role. Aktorka została sama z kilkuletnim synem, i choć relacje z jej byłym mężem nie układały się najlepiej, to jego niespodziewana i przedwczesna śmierć – aktor zginął w wieku 47 lat – była szokiem, także dla niej.
Grażyna Barszczewska miała za sobą romanse z Romanem Wilhelmim i legendarnym dyrektorem Teatru Ateneum Januszem Warmińskim. Ten ostatni romans kosztował ją utratę pracy w Ateneum, bo żona Janusza Warmińskiego – Aleksandra Śląska – pozbywała się atrakcyjnych, młodszych rywalek. Zmusiła też męża do zwolnienia Grażyny Barszczewskiej. Alfred Andrys wniósł do życia aktorki miłość, spokój, radość. Jak potoczyły się losy pary?
[Ostatnia publikacja na VUŻu: 24.10.2024 rok]
Grażyna Barszczewska i Alfred Andrys: historia miłości
Kiedy się poznali, ona była już bardzo popularną i uznaną aktorka. Miała za sobą role w serialu „Dyrektorzy”, w „Karierze Nikodema Dyzmy”, w głośnym spektaklu „Bloomusalem” w reż. Jerzego Grzegorzewskiego i w „Balu manekinów”, przedstawieniu reżyserowanym przez Janusza Warmińskiego. Grażyna Barszczewska zdała do Szkoły Teatralnej w Warszawie, ale została z niej po roku wyrzucona – uznano, że nie poradzi sobie w zawodzie, a jej środki aktorskie są ograniczone. To był kopniak, który ją zmobilizował. Ostatecznie skończyła krakowską Szkołę Teatralną w 1970 roku, zadebiutowała rolą Czajki w dramacie Czechowa w Teatrze Ludowym z Nowej Hucie. W 1972 roku przeniosła się do Warszawy.
Szybko zdobyła uznanie, chwalono ją za świetne warunki, ciekawy, intrygujący głos, aktorstwo „bez pustych miejsc”. W stanie wojennym aktorka skończyła kurs ogrodniczy, ale przydał jej się dopiero po latach, kiedy zaczęła pielęgnować swój własny ukochany ogród. Ona sama tak to wspomina: „Ze strachu przed bezrobociem zostałam… ogrodnikiem. A było tak: kiedy wybuchł stan wojenny, teatry zamknięto. I wielka niewiadoma – jak długo to potrwa i co dalej? A przecież ja nie znoszę pozycji poziomej. (...) Zapisałam się więc na kurs ogrodniczy, zdałam egzaminy, dostałam legitymację… ale ziemi nie kupiłam, bo po kilku miesiącach teatry odblokowano i natychmiast zaczęłam próby z Romanem Wilhelmim do sztuki „Dwoje na huśtawce”, którą zresztą graliśmy z wielkim powodzeniem kilka lat. Tak się więc zakończyła moja „ziemiańska kariera”.
Czytaj także: Grażyna Barszczewska: wyrzucili ją ze szkoły aktorskiej, bo była za delikatna. Jej rola Niny Ponimirskiej przeszła do historii
Alfred Andrys – Zbigniew Cybulski nazywał go Alfa, wołał: nie zostawiaj mnie samego
Alfred Andrys, urodzony w 1937 roku, starszy od żony o 10 lat, jest biznesmenem i inżynierem po Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Wcześniej służył w marynarce wojennej: najpierw w Ustce, potem na Helu. Dziewczyną, która namówiła go na studia, była... Ewa Demarczyk. Poznał ją w Krakowie w czasie juwenaliów. Romansowali? Być może… Alfred Andrys był też przyjacielem Zbigniewa Cybulskiego, który mówił do niego Alfa. Razem pili, bawili się, przegadali niejedną noc. W feralny dzień 8 stycznia 1967 roku razem skoczyli do ekspresu „Odra” z Wrocławia do Warszawy. Cybulskiemu się nie udało – wpadł między pociąg a peron.
Gdy Andrys usłyszał krzyk przyjaciela, pociągnął za hamulec bezpieczeństwa. Trzymał rannego przyjaciela za rękę, Zbyszek krzyknął do niego: „Alfa, nie zostawiaj mnie samego”. Był przytomny, wydawało się, że z tego wyjdzie. Jego śmierć była dla Alfreda Andrysa traumą. Wiele lat później zadbał, by na grobie pojawiło się popiersie z wizerunkiem aktora. Po śmierci Zbigniewa Cybulskiego młodym inżynierem zaopiekowali się Kalina Jędrusik i jej mąż Stanisław Dygat. Mieszkał u nich aż doszedł do siebie. Potem znalazł pracę w Warszawie. To właśnie tutaj poznał swoją przyszłą żonę Grażynę Barszczewską.
Zobacz też: Polacy pokochali Lidię Fiedosiejewę-Szukszynę za rolę w „Balladzie o Januszku”. Jak dziś wygląda jej życie?
Grażyna Barszczewska: jesteśmy zawsze razem, gdy jesteśmy sobie potrzebni
Grażyna Barszczewska samotnie wychowywała kilkuletniego syna z pierwszego związku z aktorem Jerzym Szmidtem. Była zapracowaną, troskliwą mamą. „Grałam dużo, ale starałam się spędzać z synem każdą wolną chwilę, zabierałam go do teatru, w którym czuł się jak w domu”, wspominała po latach. Alfred Andrys świetnie odnalazł się w roli opiekuna małego Jarka, dzisiaj znanego operatora filmowego Jarosława Schmidta. Potrafił zastąpić mu biologicznego ojca.
Dla Grażyny Barszczewskiej okazał się miłością życia. „Błogosławieństwem w tym zawodzie jest posiadanie własnego domu, rodziny i normalnego życia. Oddaję się temu zawodowi całkowicie, a jednocześnie jestem normalną kobietą, zajmującą się sprawami domu i rodziny. Te dwie sroki łapię za ogon ze zmiennym szczęściem od lat. Ważne, że jesteśmy zawsze razem, kiedy jesteśmy sobie potrzebni”, mówiła aktorka w jednej z rozmów.
On króluje w kuchni, ona w ogrodzie
Nie mają identycznych charakterów. Pani Grażyna ciągle pracuje, nie tylko w teatrze, także w domu. Nie znosi bezczynności. Jest pedantyczna i uporządkowana. „Leżeć i pachnieć to nie dla niej, choć lubi dobre perfumy. Dla mnie, żebym się przypadkiem nie nudził, wypisuje zadania na kartce. A ja, jako że jestem zdyscyplinowanym facetem, wszystkie polecenia wykonuję”, tłumaczy jej mąż, który nazywa żonę Tyranią, choć dodaje, że jest to czułe i pieszczotliwe. Zresztą nie jest tak źle, gdy żona ma tylko jedną wadę - w przypadku Grażyny Barszczewskiej jest to uzależnienie od pracy.
Jej królestwem jest przydomowy ogród na warszawskim Mokotowie. W rozmowie z „Werandą” mówiła, że to ogród dla leniwych, trawnik, kilka drzew, krzewy, byliny. „Rabaty sezonowych kwiatów i tak by się nie uchowały podczas moich nieobecności. Bo choć zostawiam na kartkach wytyczne, jak podlewać palmy, a jak sukulenty w doniczkach, to i tak, gdy wracam, wszystko jest pomylone, a rośliny ledwo żywe”.
Zobacz też: Spędzili razem 58 lat. Kim była Zofia, pierwsza żona Andrzeja Łapickiego?
Ciągle też udoskonala dom, bo jak mówi, czułaby się nieswojo we wnętrzach, które stworzył ktoś inny. „Obco czułabym się we wnętrzach, których nie mogłabym zbudować własnymi pomysłami. Choć wokół siebie lubię mieć czysty kadr i dużo światła, to jednak obrastam pamiątkami przywiezionymi z podróży: jakąś egzotyczną rzeźbą, owocem baobabu z afrykańskiej wyspy Lamu, kamiennym poidełkiem z wyrzeźbioną głową żółwia, które przywiozłam dla Tadeusza, naszego 30-letniego żółwia kaspijskiego", opowiadała w „Werandzie” . Za to mąż króluje w kuchni. Jego potrawy żona lubi i chwali. „Czekam na chwilę, kiedy wejdzie do domu i powie: „Boże, jak ja się za tobą stęskniłam”, a nie: „Jezu, jaka jestem głodna”, śmieje się Alfred Andrys.
Moja rodzina, mój sens życia
Grażyna Barszczewska w rozmowie z fotografem Czesławem Czaplińskim powiedziała, że cechą, której oczekuje od mężczyzny, jest odpowiedzialność. Ale swoje małżeństwo budują także na zaufaniu i wyrozumiałości, to podstawa ich związku. Zajmują się nie tylko własnymi sprawami. Od wielu lat wspierają chorych na stwardnienie rozsiane oraz fundację na rzecz Domu Artysty Weterana w Skolimowie. Aktorka wiele czasu poświęca wnuczkom: Emilce, urodzonej w 2014 roku i młodszej Helence.
Cały czas ceni sobie aktywność, zamiast siedzieć na kanapie, woli pójść na spacer czy zająć się swoimi ukochanymi kwiatami. Wspólnie z mężem uwielbiają podróże, wyprawy nad Morze Czerwone i nurkowanie na rafie w Ejlacie. I choć zawód jest jej wielką pasją doskonale wie, ile zawdzięcza najbliższym. „Gdyby nie akumulator i sens życia, którym jest dla mnie rodzina, moje życie zawodowe też nie smakowałoby mi tak, jak smakuje”, mówi aktorka.
Czytaj także: Kiedy Grażyna Łobaszewska myślała, że umiera, prosiła Boga, by dał jej jeszcze przeżyć miłość