Wymodliła go, poderwała i doprowadziła do ślubu: o miłości Aliny Janowskiej i Wojciecha Zabłockiego
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia
Przeżyli razem ponad pół wieku, ale nie od razu między nimi zaiskrzyło. To była miłość od pierwszego… „Zaćmienia”. Tego wieczoru, kiedy się poznali, a było to na bankiecie w ambasadzie włoskiej w początku lat 60., Alina Janowska nerwowo szukała pomysłu na wspólny wieczór. Zaproponowała kino i głośny wówczas film Michelangelo Antonioniego „Zaćmienie”. „Ale ja tutaj jestem z jedną panną”, próbował ją studzić Wojciech Zabłocki. „To już pan nie jest”, odparowała Janowska, która lubiła mieć inicjatywę i nie przejmowała się drobnymi przeciwnościami losu... Dziś mija 7 lat od odejścia aktorki. Z tej okazji przypominamy jej niezwykłą historię miłości z mężem.
[Ostatnia publikacja na VUŻ i Viva Historie 13.11.2024 r.]
Alina Janowska i Wojciech Zabłocki: historia miłości
Potem zaproponowała jeszcze kolację. Ale tu już Wojciech Zabłocki wykręcił się, tłumacząc, że ma trening i że zadzwoni. Po latach w jednym z wywiadów mówił: „Alina była trochę zdziwiona, lecz po tygodniu faktycznie zadzwoniłem. Przyszła do mnie i od razu, jak to ona, zaczęła sprzątać. Zobaczyła, co jem i powiedziała: »Musi pan się lepiej odżywiać. Od dziś będzie pan jadał obiady u mnie«. Zacząłem do niej chodzić”. (Cytat za Onet.pl)
Tak zaczęła się wielka miłość, która trwała ponad pół wieku. Oboje byli bardzo utalentowanymi ludźmi. Alina Janowska to przecież znana, legendarna aktorka, grała m.in. w filmie „Zakazane piosenki”, „Samson”. Wielką popularność przyniósł jej serial „Wojna domowa”, gdzie zagrała ciotkę zbuntowanej nastolatki Anuli, ciągle zaskakiwaną jej „nowoczesnymi” poglądami i zachowaniem. Pewnie wiele ówczesnych mam widziało siebie w tej postaci. Była Panią Dulską w filmie Jana Rybkowskiego i baronową Krzeszowską w „Lalce” Ryszarda Bera. A pamiętacie ja w „Rozmowach kontrolowanych”? Z filmową ciocią Lusią, czyli Ireną Kwiatkowską grały duet domowych konspiratorek, w Hollywood za te role dostałyby Oscara!
Jej mąż, Wojciech Zabłocki, był wielkim polskim szablistą, mistrzem olimpijskim, i drużynowym mistrzem świata. Legendą czasów świetności polskiej szabli. Koledzy mówili do niego „Panie Wołodyjowski”, bo był niski, drobny i bardzo szczupły. Trudno było uwierzyć, że uprawiał sport walki, jakim jest szermierka. Janusz Olech, medalista olimpijski z Seulu wspominał, że Zabłocki był na co dzień był bardzo miły i życzliwy, a w czasie walki „wstępowało w niego zwierzę". Miał dobry charakter do sportu, nie odpuszczał. Z wykształcenia architekt, z pasją uprawiał swój zawód, miał tytuł profesora. Był cenioną postacią i autorytetem, nie tylko w środowisku sportowym.
Zobacz też: Trzykrotnie dokonała aborcji. Nina Andrycz żyła tak, jak chciała. Nie zmienił tego nawet Stalin
Alina Janowska: dorastanie, wojna
Alina Janowska była starsza od męża o 7 lat (urodziła się w 1923 roku). Niby niedużo, ale w ich wypadku to była zasadnicza różnica doświadczeń i przeżyć. Wojciech Zabłocki w czasie wybuchu wojny był 9-letnim chłopcem, kilka razy wraz z całą rodziną cudem uniknął śmierci. Wypędzeni z domu szli do Pruszkowa, on po drodze rysował, jeden z takich szkiców, z zamordowanymi Powstańcami zachował na lata. Rodzina trafiła do Krakowa, potem do Katowic .
Alina Janowska mówiła, że miała „za krótkie dzieciństwo”. Jako młoda dziewczyna była łączniczką w Powstaniu Warszawskim, w batalionie Kiliński. 1 sierpnia zgłosiła się punktualnie na zbiórkę swojej grupy w warszawskim kinie „Paladium”. Mówiono o niej „setka”, bo wiadomo było, że na sto procent nie zawiedzie. Wcześniej, w 1942 roku była aresztowana przez Gestapo za współpracę z podziemiem i pomaganie Żydom. W więzieniu na Pawiaku trzymano ją 7 miesięcy. Opowiadała, że uratował ją… taniec. Nie chciała się poddać beznadziei, codziennie ćwiczyła, żeby nie być gorsza od koleżanek. W dokumencie „Z Pawiaka” opowiadała m.in. przejmująco o nocy, którą spędziła samotnie w celi (straszna to była cela), po tym jak jej koleżanki wywieziono na pewną śmierć. Mówiła wtedy do siebie: „Matko Boska, to Ty mnie jedną ocaliłaś. Jak ja mam żyć, żeby to Tobie zwrócić”.
Po wojnie grała w filmie „Samson” Andrzeja Wajdy. Była tam scena kręcona na dziedzińcu gmachu przy Szucha, gdzie w czasie wojny siedzibę miało Gestapo (dzisiaj mieści się tam Ministerstwo Spraw Zagranicznych). Zaczął padać śnieg, Wajda krzyknął: „Alina schowaj się”. A ona podeszła od razu do drzwi, które znała, wchodziła nimi do Gestapo na przesłuchania.
Alina Janowska i Wojciech Zabłocki: życie pełne miłości
Takie traumy ważą na całym życiu, ale Alina Janowska nie poddała się im. Pragnęła żyć i cieszyć się każdą chwilą. Po latach tłumaczyła: „Nie chcę opowiadać ludziom o swojej martyrologii, że siedziałam w więzieniu, że cierpiałam, że byłam przerażona. Chcę im powiedzieć, że życie bez miłości jest nic niewarte. Bez miłości do dziecka, małżeńskiej, koleżeńskiej, miłości kochanków”.
I taką miłość spotkała, choć nie od razu. Oboje z Zabłockim byli po rozwodach. Sami wzięli ślub w 1963 roku. Oczywiście sprowokowała go Alina Janowska. Martwiła się, że ukochany jakoś się nie oświadcza. I postanowiła opowiedzieć o tym publicznie. „Zabłocki mi się jeszcze nie oświadczył”, powiedziała w wywiadzie. I choć nie było wtedy mediów społecznościowych, wiadomość rozniosła się lotem błyskawicy. Wojciech Zabłocki wspominał, że dostawał nawet telefony z pogróżkami, żeby się w końcu oświadczył pani Janowskiej. „Cóż, pomyślałem: »Vox populi, vox Dei«, głos ludu jest głosem Boga. Nie miałem pierścionka, więc zabrałem Alinę na łąkę, narwałem kwiatów, oświadczyłem się i zostałem przyjęty. Od tego momentu żona przejęła w naszym związku pełne dowództwo".
Bezpieczny dom
Stworzyli fantastyczną patchworkową rodzinę. Alina Janowska miała z pierwszego małżeństwa córkę Agatę, Wojciech Zabłocki syna – Marcina. Oboje mieli też dwoje wspólnych dzieci: Michała i urodzoną w dosyć późnym wieku, przez 45-letnią Alinę Janowską córkę – Kasię.
Ich dom na warszawskim Żoliborzu był znanym miejscem spotkań artystycznej elity. Przychodzili tam Ewa Demarczyk, Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski, Daniel Olbrychski. Sam dom zaprojektowany przez Wojciecha Zabłockiego został wpisany do rejestru zabytków, co dużo mówi o jego niezwykłości.
Michał Zabłocki, znany poeta i autor tekstów piosenek , wspominał, że w tej rodzinie poprzeczka była zawsze wysoko zawieszona. W rozmowie z „Urodą Życia” mówił: „Rodzice dużo wymagali od siebie – i to się udzielało. Patrzyliśmy na nich i siłą rzeczy te wymagania przenosiliśmy na siebie. Zawsze musiał być plan pracy. Nie ma tak, że się rano wstaje i coś się dzieje – ale równie dobrze może się zdarzyć coś całkiem innego. Jest plan i jest walka, żeby go zrealizować. To głęboko we mnie weszło, stało się częścią mnie, choć niektórych szokowało”. Wspominał też, że ich w domu był specyficzny styl rozmów, oparty na żarcie, kpinie, obśmiewaniu różnych problemów, ale i rodzinnych słabostek. „Każdy miał słabe strony, w które wtykało się szpile. Chodziło o to, żeby się nie obrażać. Dawało to możliwość rozładowania różnych napięć, może dzięki temu mieliśmy większy dystans do rzeczywistości, to też uodparniało nas na świat”.
Czytaj także: Spędzili razem 58 lat. Kim była Zofia, pierwsza żona Andrzeja Łapickiego?
Alina Janowska: choroba
Dom Zabłockich był stabilny i bezpieczny, jak wspominał Michał Zabłocki. Rodzina miała swoje rytuały np. niedzielne treningi w Warszawskim Klubie Narciarskim na Mokotowie. Wspólne wyjazdy. Górskie wycieczki. A małżonkowie mieli swoje pasje: Wojciech Zabłocki malował, pisał książki, Alina Janowska była radną, pracowała społecznie, działała w Związku Artystów Scen Polskich, w sekcji estrady – bo była także gwiazdą muzyczną, świetnie śpiewała. Wszystko zmieniło się, kiedy w 2012 roku zdiagnozowano u niej chorobę Alzheimera. Do walki z chorobą stanęła cała rodzina, każdy robił, co mógł, by pomóc w opiece i organizacji domowego życia. Dla Aliny Janowskiej, przyzwyczajonej do aktywności i niezależności, ta słabość musiała być strasznym doświadczeniem, jak pewnie dla wielu chorych.
Czuła, jak choroba zabiera jej życie. Dla Wojciecha Zabłockiego diagnoza była szokiem. Ale stopniowo oswajał się z nią, opiekował się żoną do końca, w domu. „Postanowiłem, że dopóki mogę, jej nie oddam. To byłoby nie fair, niezgodne z zasadami olimpijskimi, nie mówiąc już o mojej miłości do niej. W domu była gosposia z dyplomem pielęgniarskim, przychodzili rehabilitanci i lekarze. Bardzo pomagał mi Michał. Żona miała dobrą opiekę. Do końca była przytomna, słyszała, rozumiała, ale już mnie nie wołała…”, mówił Wojciech Zabłocki. Alina Janowska zmarła podczas snu w 2017 roku. Wojciech Zabłocki przeżył ją o 3 lata.
Tomik wierszy „Janowska”
Po śmierci Aliny Janowskiej jej syn Michał Zabłocki wydał tomik wierszy „Janowska”. Zawsze miał specyficzne kontakty z mamą. Byli dwiema silnymi osobowościami. Aktorce nie podobał się młodzieńczy bunt Michała, on wspominał, że mama bywała ostra. Przez długie lata pozostawali skłóceni. A jednak choroba Aliny Janowskiej zbliżyła ich do siebie. Michał Zabłocki przeniósł się z Krakowa do Warszawy, żeby pomagać rodzicom. Dużo czasu spędzał z mamą, walczył o nią, pomagał jej. Mówił, że „choroba ją zmiękczyła”, nabrali do siebie zaufania. Zbliżyli się, rozmawiali o wszystkim, o czym wcześniej nie mówili. Miał wyrzuty sumienia, że on, poeta, nie napisał niczego o mamie. Tak powstał tomik złożony z 33 wierszy, oto jeden z nich:
Szanowni Państwo
miło mi was powitać
na kartach tej skromnej książki
Pewnego lipcowego dnia
płynąc po jeziorze Kalwa
w trakcie wakacji odbywanych tradycyjnie
u pierwszej żony swojego drugiego męża
Alina Janowska pomyślała:
Oto niebo bezchmurne nade mną
a prawo zbójeckie we mnie
Naprawdę wszędzie już byłam
i z wielu pieców jak to się mówi
wsuwałam zakalec świata
Jednego mi tylko brak
nie zaistniałam w poezji
I to nie w jakimś tam poślednim
okolicznościowym wierszyku
ale w poezji pełną gębą
drapieżnej i poruszającej
ryzykownej i brawurowej!
Szybko wydobyła organizm
z nadmiaru zimnej wody
Wykręciła właściwy numer i mówi:
Pisz synu pisz bo ja już niewiele pamiętam
Poczułem się dotknięty
zraniony do żywego
Przecież się nie nadaję
wybierz kogoś innego!
Uciekłem
nie dzwoniła już ani razu chyba
I trzech dób nie siedziałem w żołądku wieloryba
Aż w końcu kiedy wszystko naprawdę zapomniała
Jezioro Kalwa niebo i ciężar swego ciała
zebrałem się i piszę
A sens już się wyłania
że w tym wyłącznie celu
uczyłem się pisania
Czytaj także: „To wielkie szczęście, że nikt nie będzie po mnie płakał”. Burzliwe życie Marka Perepeczki
Korzystałam m.in. z książki Dariusza Michalskiego „Jam jest Alina, czyli Janowska story", wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa, 2007.