Reklama

Dziś jest uznanym dziennikarzem i prezenterem. Szczęśliwym ojcem i mężem. Ale Łukasz Nowicki przeszedł w życiu wiele wzlotów i upadków. „Nie pamiętam z dzieciństwa takich chwil, że tata i mama są razem w domu. Nasz dom to byliśmy my – mama i ja. Uwielbiałem z nią spędzać czas. Ojciec grał, dużo podróżował. Pamiętam czekanie na niego”, wyznał na łamach „Urody Życia” w maju 2015 roku. Jak wyglądało jego dorastanie? Tak mówił nam o relacji z ukochaną mamą oraz ojcem, Janem Nowickim. Znany aktor zmarł w wieku 83 lat...

Reklama

Łukasz Nowicki we wspomnieniu o ukochanej mamie i relacji z ojcem

Rok 1970. Wisła Kraków. Basen. Godzina ok. 18. Jan Nowicki leży na trawie, obok słynny Jerzy Cnota z „Janosika” i „Alfa”, czyli Alfred Andrys, aktualnie mąż Grażyny Barszczewskiej. Słońce zachodzi, z wody wyłania się kobieta. Opalona 35-latka. Nie pierwszej młodości, ale z ciałem pięknym, nęcącym, noszącym znamiona długiej kariery sportowej. Ojciec spojrzał i powiedział: „To będzie matka mojego dziecka”. Była to Barbara Sobotta (lekkoatletka, mistrzyni Europy – przyp.red.). Jeśli więc w legendzie rodzinnej jest coś z prawdy, jestem owocem działań zaplanowanych od pierwszego wejrzenia.

ZOBACZ: Jan Nowicki nie żyje. Znany aktor miał 83 lata

1974 r. Jan Nowicki, Barbara Sobotta i ich syn Łukasz Nowicki

PAP/Andrzej Piotrowski

Jan Nowicki: relacja z synem

Ojciec pojawił się w szpitalu jakiś czas po moim urodzeniu. Nie wiem, czy po tygodniu, czy po trzech dniach, bo krążą różne plotki, ale ponoć najpierw nazywałem się Sobotta, a dopiero potem Nowicki. Nie wiem też, czy to prawda, ale w teatrze podobno 7:6 wygrało imię Łukasz z Tadeuszem...

Na temat ojca z tego czasu lubię jeszcze inne anegdoty. Na przykład taką: listonosz puka do naszych drzwi. Ma list do pana Nowickiego. Ojciec odbiera i już ma otwierać, ale widzi, że list zaadresowany jest do Łukasza Nowickiego! To był chyba mój akt urodzenia, nie pamiętam. Ponoć dopiero wtedy ojciec zdał sobie sprawę, że JEST nowy człowiek. Albo taka: tata w dzieciństwie wymyślił sobie zabawę: za grosika pod kościołem całował czyjeś buty. Minęło czterdzieści parę lat. On stoi, ja raczkuję, nagle kładę się na boku i całuję jego but. Wtedy już nie wątpił, że jestem jego synem. Nie musiał już robić testu DNA.

CZYTAJ TAKŻE: Córka Olafa Lubaszenki i Kasi Groniec to już dorosła kobieta. Kim jest i jak wygląda Marianna Linde?

Z samych początków dzieciństwa pamiętam pojedyncze zdania lub słowa. Śpiewaliśmy improwizowane piosenki, gdy czasem ojciec odwoził mnie do przedszkola na Starowiślną. Dzisiaj z pomocą zdjęć lub opowieści bliskich próbuję zapełnić wspomnienia, bo pamiętam cały świat dookoła. Bankiety, imprezy, Piotra Skrzyneckiego w naszym domu, Jarockiego, Bińczyckiego... Ale ojca jako takiego nie bardzo. I siebie z wtedy nie bardzo pamiętam.

Kilkuletni Łukasz z tatą

archiwum prywatne

Tata rzadko bywał od zabawy

Nie przypominam sobie z dzieciństwa takich chwil, że mama i tata są razem w domu. Taty raczej nie było. Ale przypominam sobie, że ukradłem mu pieniądze, żeby pobawić się w bank. To znaczy nie ukradłem, bo uważam, że tylko pożyczyłem. Do dziś zresztą nie rozwiązaliśmy z ojcem tego problemu. No i pamiętam lanie. W każdym razie, jeżeli ten portfel gdzieś leżał, to znaczy, że ojciec musiał mieszkać. Tak sobie to układam w głowie... Z perspektywy czasu ciepło myślę o swoim dzieciństwie. Nawet mówiąc o czymś pozorniesmutnym, opowiadam to jak anegdotę a nie coś, co nie daje mi spokoju. Nie doświadczyłem może życia w normalnej, klasycznej rodzinie. Ale bardzo wiele dostałem w zamian.

Nie pamiętam ojca siedzącego przed telewizorem z papierosem. Pamiętam czekanie na niego. Jan równał się czekanie. I ulica Asnyka, którą przychodził wieczorem. Siedziałem na balkonie i prowadziłem go wzrokiem. Pamiętam płaszcz, kapelusz, pustą ulicę, bo wtedy było jeszcze mało samochodów, pamiętam ojca idącego od Rynku i stukot jego obcasów na wilgotnym asfalcie.

Ojciec rzadko był od zabawy. Raptem kilka razy graliśmy w piłkę, przynajmniej tak to pamiętam. On się tym nie zajmował, on kręcił filmy, podróżował i czasem przywoził mi prezenty. Po świecie jeździli wtedy tylko sportowcy, artyści i szemrani biznesmeni. Zdarzało się, że przywiózł mi jakiegoś matchboksa, a w czasach komuny to było naprawdę coś! Potrafiłem godzinami warować pod drzwiami, bo ojciec bywał niepunktualny.

Parę razy zabrał mnie na plan filmowy. Bardzo to lubiłem. Fakt, tata był zajęty, ale... byliśmy tam razem. Poznawałem rzeczy, ludzi, miejsca, które otaczały go na codzień. Cieszyłem się, że mogę być częścią tej jego rzeczywistości. Zamek w Pszczynie, zdjęcia do „Magnata”, wielcy aktorzy, piękne stroje – to wszystko robiło na mnie wrażenie, ale ja słuchałem wtedy Modern Talking. Miałem walkmana i słuchałem „You’re My Heart, You’re My Soul”. Powstawał jeden z największych filmów w historii polskiego kina, a ja słuchałem Modern Talking! Nieważne było to wszystko. Ważne było, że tata jest blisko i że śpiewa Thomas Anders.

A wiesz, kim jest mój tata?!

Kiedy byłem już nastolatkiem, imponowało mi, kim jest mój tata. W tamtych czasach aktor był kimś szanowanym. Miałem nawet moment próżności związanej z ojcem, czułem się lepszy od innych. Ale to trwało krótko, bo szybko dostałem parę strzałów od rzeczywistości. Bo to jest tak: mówisz „A wiesz, kim jest mój tata?” i raz robi to wrażenie, ale wkrótce słyszysz: „No i co z tego?”. A zaraz potem przychodzi czas, kiedy poznajesz ciężar swojego nazwiska. Wszyscy w klasie hałasują, ale tylko ty słyszysz: „A ty myślisz, że tobie wszystko wolno, Nowicki?”.

ZOBACZ TAKŻE: Ewa Curie jako jedyna w rodzinie nie dostała Nobla. Jednak tylko ona potrafiła się uśmiechać

Z drugiej strony wiem, jak to jest spacerować po Krakowie ulicą Szczepańską i spotkać Kantora, który pogłaszcze po głowie. Jak to być w SPATiFIE, kiedy Wiktor Sadecki wznosi toast, a obok siedzą Jerzy Stuhr czy Jerzy Trela. Albo jak przyjeżdżał Piotr Fronczewski i wszyscy szli zobaczyć malucha... To mnie ukształtowało, ten ich język, sposób mówienia, wrażliwość i sposób bycia. To ojcu w dużej mierze zawdzięczam tę łatwość, z jaką odnalazłem się jako aktor, obycie. Zajmował się mną – choć rzadko – niezwykły człowiek. To dzięki niemu w znacznym stopniu miałem tak niesamowite dorastanie.

Światowa mama i ja

Mama w jakimś sensie swoje życie poświęciła mnie. Nie zbudowała nowego związku. Ojciec mógł sobie żyć po swojemu, bo wiedział, że byłem bezpieczny. Była historykiem sztuki, prowadziła też kawiarnię przy małej scenie Teatru Starego, i aż do śmierci pracowała w galerii sztuki przy Rynku Głównym. Mama była przede wszystkim mamą. Wiedziałem, że była medalistką olimpijską, mistrzynią Europy... Ale dla mnie to była nierealna przeszłość. Teraz ojcu towarzyszył sukces. Pachnący, namacalny. Mama żyła skromnie, dla mnie.

Chociaż to ona była bardziej niż ojciec światowa. Znała obce języki, mówiła po włosku, francusku, mieszkała rok we Francji, miała bardzo dużo znajomych i przyjaciół w różnych miejscach świata. Ojciec w swoim życiu odbył jedyny dialog po angielsku i to był dialog na ulicy Chełmskiej, kiedy szedł z naszą rasową Tinką. Zaczepiło go dwóch Anglików, którzy z ciekawością zapytali: „Oh! Jack Russell terrier?”, więc ojciec odpowiedział: „Yeah! Yeah!”. Ojciec się przyznał, że była to jedyna rozmowa po angielsku, w której zrozumiał pytanie i znał słowo, żeby odpowiedzieć.

"Mama była sprinterką, mistrzynią Europy. Będąc na olimpiadzie w Rzymie w 1960 r., spotkała Gregory’ego Pecka. Przypadkowy turysta zrobił im zdjęcie i przysłał jej do Polski. Miała wtedy 24 lata, zdobyła brązowy medal"

archiwum prywatne

Najważniejsze, co dostałem od mamy

Nasz dom to była mama i ja. Wtedy taki model domu był dla mnie oczywisty. Lubiłem z mamą spędzać czas. Byliśmy absolutnymi telemaniakami i potrafiliśmy obejrzeć na wideo 10 filmów jednego dnia, jeden po drugim. Zdarzało się, że mama mówiła: „Zaraz wyjdzie ten siwy zza rogu!” – „Mamuś, on był cztery filmy temu…” (śmiech). Ona tworzyła jedną swoją fabułę, że na przykład „Rambo zaatakuje terminatora”. Zawsze czytaliśmy też ogromne ilości gazet. No i przede wszystkim kuchnia! Mama włoską i francuską kuchnię miała w małym paluszku. Była mistrzynią kulinarnego sprytu – np. mozzarellę zastępowała bundzem, a bazylię koprem. Potrafiła robić fasolkę szparagową z sosami a'la włoskimi, nie było oliwy, więc robiła z olejem, dodając przyprawy, które zmieniały jego smak. Gotowała fenomenalnie. A jak spóźniałem się do domu, to dwie godziny trzymała ziemniaki w garnku pod poduszką, żeby nie straciły temperatury.

Mama nauczyła mnie porządku w papierach i ważnych dokumentach. Wszystko mam zaplanowane i zapisane w notesie. Mam jednoosobową firmę i moja księgowa mówi, że jestem jej najlepszym klientem, bo sam wszystkiego pilnuję. Nie jestem pedantem, po prostu wszystko mam uporządkowane. Ale najważniejsze, co dostałem od mamy, to czułość, wrażliwość i empatia.

Łukasz Nowicki z mamą

archiwum prywatne

Zakompleksiony grubasek

To, że wychowywała mnie głównie mama i inne kobiety, spowodowało, że generalnie byłem maminsynkiem. Byłem płaczliwym, zawstydzonym, zakompleksionym grubaskiem, synkiem mamusi. Pamiętam, jak ojciec opowiadał, że do nas przychodził i widział na moim talerzu kotleta wielkości samochodu ciężarowego, bo mama nie chciała, żeby Łukaszek był głodny. Ostatnie nasze dwa lata z mamą były fenomenalne, bo ja dojrzałem, wyjechałem do Warszawy i choć nasze kontakty stały się rzadsze, to były treściwe i mądre, pełne dobrych emocji. Zaczęło mi się powodzić, zdążyłem kupić mamie telewizor, miałem już wymienić piecyk i planowaliśmy wakacje. Zacząłem mieć możliwość dbania o mamę w inny sposób, ale szybko odeszła.

Naprawdę lubiłem z nią spędzać czas. Wspólne kino, rozmowy, zainteresowania. Wyluzowany Łukasz, wyluzowana mama. Bo wcześniej był okres buntu, kiedy ona dzielnie znosiła to moje dojrzewanie. Dostała ode mnie w kość, a kiedy właśnie zacząłem jej oddawać, to odeszła, umarła delikatnie, znienacka, żeby nie robić kłopotu. Takie są te matki.

Ostatni bieg Basi

Śmierć matki to dla syna odcięcie pępowiny. Bo dopóki ona żyje, wciąż jesteś dzieckiem. To są te ziemniaki pod kołdrą, ta bezgraniczna tolerancja, to jest ta miłość bez żadnych roszczeń. Potem już żadne uczucie nie będzie takie, bo każdy będzie oczekiwał od ciebie czegoś w zamian. Mama odeszła nagle, miała tylko 63 lata. Ojciec zachował się wtedy wspaniale. Jeszcze tego samego dnia napisał piosenkę „Ostatni bieg Basi”, Zbigniew Preisner skomponował muzykę. W kościele nagrała ją Hanna Banaszak, a ksiądz Maliński celebrował mszę. Zostałem poproszony o przeczytanie czytań mszalnych. Byłem zaskoczony, łamał mi się głos, to było jedno z najtrudniejszych moich wystąpień w życiu. I tego dnia, 21 listopada 2000 r. skończyło się moje dzieciństwo.

Ale ty masz szczęście

Jak zabrakło mamy, to tata mnie wspierał. Oczywiście przez pierwsze miesiące po śmierci mamy zmiana nastąpiła we wszystkich, ale potem się unormowało i każdy dalej żył własnym życiem. Ojciec miał wtedy 60 lat i bardzo dużo pracował. Poszedłem tą samą drogą i zostałem aktorem. Nie było z jego strony takiego popychania, obsadzania i wspólnego grania. Mnie to akurat bardzo pomogło. Pierwszy komplement usłyszałem od ojca zaraz po dyplomie: „Bałem się synu, że zobaczę beztalencie i że całe życie trzeba będzie się tego wstydzić. Zobaczyłem aktora”.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Młodzieńcza miłość dała im córkę. Oto historia małżeństwa Katarzyny Groniec i Olafa Lubaszenki

Jestem dorosłym facetem, może dlatego mam z ojcem jeszcze lepsze porozumienie. Dziś mówi z miękkim spojrzeniem: „Kocham cię, synu”. To jest naprawdę fajny gość. Dawniej miałem w sobie bunt, słysząc zewsząd: „Ale ty masz szczęście, taki ojciec!”. Odpowiadałem: „Ludzie, błagam… To ma być tata?!”. Ale dziś przyznaję im rację, bo takich ludzi jak mój ojciec w pewnym sensie już nie ma. Chodzi o sposób postrzegania świata, o to, że on godzinami może mówić o literaturze, o istocie pór roku, zwierzętach. O jego skromność i pokorę, i że dla niego ważniejsze są porażki niż zwycięstwa. Chodzi o to, jak nieistotne są dla ojca te wszystkie rzeczy, które są istotne dla wszystkich.

Nieprzeczytane listy

Szkoda, że mama nie mogła dłużej potowarzyszyć mi w dorosłym życiu. Poznałaby mojego syna Piotrka, moich przyjaciół. Szlag mnie trafia, że nie zdążyłem sprawdzić, jaką byłaby babcią. Ostatnio u jubilera kupowałem biżuterię. Przyglądał mi się pewien staruszek, w końcu podszedł, złapał za policzek i powiedział: „Cała mama!”. To są te chwile, dla których się żyje.

Do dzisiaj nie rozpakowałem listów mamy, choć od jej śmierci upłynęło już 15 lat. Trzymam je w pudełku. Te listy mają wartość historyczną, bo mama przyjaźniła się z Cybulskim, Kobielą, pisali do siebie. Nie mogę ich otworzyć, mam wrażenie, że byłaby to ingerencja w prywatność mamy. Ale kiedyś to zrobię, mogą być istotne dla moich wspomnień.

Zbudowałem swój świat, dobrze sobie radzę, ale gdyby żyła mama i gdybym miał jakiś kłopot, to wiem, że mama zrobiłaby wszystko, żeby pomóc, a ja nie miałbym problemu, żeby ją o to poprosić. Sama świadomość, że ktoś taki jest na świecie, to już szczęście.

Barbara Sobotta

archiwum prywatne
Reklama

TEKST: Marzena Rogalska

Reklama
Reklama
Reklama