Reklama

Każdego tygodnia w mediach, na Facebooku czy na słupach ogłoszeniowych pojawiają się komunikaty o zaginionych osobach. Kobiety, mężczyźni – któregoś dnia wychodzą z domu i znikają. Na lata, często na zawsze. Bywa, że bliscy przez lata żyją nadzieją, oczekiwaniem. Nie mogą przejść żałoby, żyją w zawieszeniu. Tymczasem bywa, że zaginiona osoba żyje w tym samym województwie, nawet tym samym mieście – ale żyje już innym życiem i nie chce wracać do dawnego. Właśnie o takich ludziach Adam Cioczek napisał przejmującą książkę „Zamieć”. Poniżej przypominamy rozmowę z autorem, która ukazała się w „Urodzie Życia” 4/2019.

Reklama

Aleksandra Pezda: Marzyłeś kiedyś o tym, żeby zniknąć – odjechać w siną dal i rozpocząć nowe życie?

Adam Cioczek: Pewnie każdy choć raz o tym myślał. Co prawda mam świadomość, że taka ucieczka to iluzja, bo jak mówi Haruki Murakami: „Można pojechać daleko, lecz nie ucieknie się od samego siebie”. Ale jest to pociągające: jednym ruchem zamknąć rozdział w życiu i zacząć nowy…

Ale ludzie zwykle tego nie robią. Dlaczego?

Czemu w chwilach kryzysu powstrzymują się przed taką ucieczką? Pewnie blokuje ich świadomość, jak wielką krzywdę wyrządziliby swoim bliskim.

Bohaterowie twojej książki nikogo nie żałowali.

Tak zakładam, choć nie mam pewności. Mimo że moje historie są oparte na prawdziwych zdarzeniach, to jednak są fabułą. Motywacje bohaterów uzupełniałem wyobraźnią. W wielu przypadkach trudno było sprawdzić, co tak naprawdę kryło się za ich decyzjami. Mówimy przecież o ludziach, którzy zaginęli bez wieści i dotąd się nie odnaleźli lub zostali odnalezieni martwi. Dlaczego opuścili swoich bliskich? Czemu zrezygnowali z dotychczasowego życia, zwłaszcza jeśli było ustabilizowane, a nawet budziło zazdrość u innych.

Jeden z twoich bohaterów, maturzysta, mówi: „Nie słyszałem swojego głosu, zamknięty w willi z basenem i otumaniony niezliczoną ilością zajęć, które miały sprawić, że znajdę własne miejsce”.

Na tę wypowiedź natknąłem się przez przypadek w internecie. „Zniknął chłopak z dobrego domu” – głosił tytuł. Zaintrygował mnie. Od patologii ucieka wielu, ale z zamożnego, „normalnego” domu rzadko kto miałby ochotę zniknąć. Zapytałem sam siebie, co mogło się kryć pod tą gładką powierzchnią. Jakie mogły paść słowa, jakie decyzje, że młody

chłopak z zamożnego domu ucieka tuż przed maturą i perspektywą studiów? Nigdy potem nie dał znaku życia, a do rodziny dotarły wieści, że był widziany gdzieś w Ameryce. Dopisałem do tego możliwy scenariusz o braku porozumienia nastolatka z rodzicami, o tym, że decydowali za niego o jego życiu. Chłopak nie miał wpływu na swój los. Dlatego uciekł: żeby wreszcie żyć po swojemu.

Zadzwonił jednak do domu i powiedział: „Żyję, nie szukajcie mnie”.

To z kolei cytat z innej, ale też prawdziwej historii. Ojciec rodziny uciekł za granicę przed długami. To się oczywiście okazało później, bo przez pierwsze miesiące bliscy, szukając go, odchodzili od zmysłów. Córka wystąpiła w końcu w programie interwencyjnym, który ten człowiek oglądał. Dopiero wtedy przyszło mu do głowy, co tak naprawdę zrobił: że wybrał własny spokój, ale bliskich naraził na cierpienie. Zadzwonił więc do córki i powiedział: „Żyję, nie szukajcie mnie”. To jeden z najbardziej dramatycznych przekazów, jakie w życiu słyszałem. Wiem, że takie telefony zdarzają się częściej. Na przykład, kiedy sieć poszukiwań zawęża się, policja ma już trop i uciekinier orientuje się, że niedługo zostanie zdemaskowany.

Ujawnia się, bo boi się ujawnienia?

Bo to mu zagwarantuje dalszy spokój. Małoletni nie mają do tego prawa, ale dorośli mogą zażądać od policji gwarancji, że nie ujawni rodzinie miejsca ich pobytu. I korzystają z tego. Dzwonią wtedy z informacją, że są zdrowi, ale nie życzą sobie kontaktów. To odkrycie, że ludzie potrafią swoim bliskim zrobić coś takiego, zaszokowało mnie! Bardzo rzadko, ale zdarza się też odwrotna sytuacja, że rodzina nie chce powrotu odnalezionego człowieka. Kiedy bliscy się już dowiedzą, że jest bezpieczny, nie chcą się z nim kontaktować, bo są urażeni albo zranieni. Albo inaczej: mężczyzna odchodzi od rodziny do innej kobiety. Z dotychczasowego życia znika bez śladu, a nowej partnerce nie opowiada o swojej przeszłości. I po latach kobiety poznają się przez przypadek, wszystko wychodzi na jaw. Obie po tym odkryciu nie chcą już mieć z nim do czynienia.

Czytaj też: Zaginiona córka Rominy Power i Al Bano żyje? Była widziana na dworcu w Wenecji!

Zaginieni na własne życzenie

Czemu wybrałeś ten temat?

Te historie mnie intrygowały, a nie wystarczały mi dostępne relacje na ich temat. O zaginionych często opowiada się wyłącznie przez pryzmat śledztwa. Czyli: chłopak wyszedł z domu i nie wrócił, policja go szuka, rodzina rozpacza, sprawdzają wśród znajomych, wynajmują detektywa, oglądają zapis monitoringu itd. Robi się z tego śledczy news. A mnie interesują emocje. Czemu ludzie odchodzą? Co czują ci, którzy zostają?

Więc? Dlaczego odchodzą?

Nastolatki najczęściej uciekają w związku z problemami wieku dorastania. Nie mogą znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami, nie mogą dojść do porozumienia z rodzicami. To prozaiczne z naszego punktu widzenia, ale dla nich jest trudne do przejścia i często dramatyczne.

Dorośli znikają najczęściej wtedy, gdy brakuje im odwagi, by przyznać, że po prostu zdecydowali się odejść. Nie umieją powiedzieć otwarcie: „Nie chcę już z tobą być”. Wolą wyjść bez słowa, pod byle pretekstem, zamknąć za sobą drzwi i już nie wrócić. Częstym powodem są długi. Ludzie znikają w obawie przed ich windykacją. Niestety, dług nie znika wraz z nimi, musi spłacić je porzucona rodzina. Inna przyczyna: strach przed przyznaniem się do porażki. Ktoś wyjeżdża na przykład do pracy za granicę, nie znajduje jej, ląduje na ulicy i nie umie wrócić do domu, spojrzeć w twarz rodzinie, która czeka na pieniądze.

Czasem, np. na spotkaniach autorskich, słyszę pytania, czemu ten, kto chce odejść, po prostu nie przyzna się do tego otwarcie? Jak można swoich bliskich skazywać na tak wielkie cierpienie? Według mnie odpowiedź jest jedna: taka po prostu jest ludzka natura, taki bywa człowiek: tchórzliwy. Często wybieramy najwygodniejsze dla nas rozwiązania, niekoniecznie dobre dla innych.

Jak w przypadku mężczyzny z Warszawy, który po 20 latach małżeństwa wyszedł po zakupy i przepadł bez wieści?

I poszukiwania nic nie dały przez kolejne sześć lat, aż go wreszcie odnaleziono, martwego. Nie wiemy do dziś, co się wydarzyło. Mamy punkt wyjścia, znamy finał, ale co się działo pomiędzy? Dlaczego zniknął? Czemu zostawił rodzinę, którą budował przez 20 lat? Co robił przez długie sześć lat, kiedy oni go poszukiwali? Zastanawiałem się, czy przez ten cały czas nadal mieszkał w Warszawie, skoro został znaleziony właśnie tutaj? Ale gdzie się ukrywał: w innej dzielnicy czy może tuż za rogiem? Zazwyczaj myślimy, że uciekinier wyjeżdża „na koniec świata”. W tym przypadku tak nie było. W dodatku okazało się, że jego znajomy wpadł na niego raz w komunikacji miejskiej. „Szukamy cię od lat!” – krzyknął uradowany tym, że tajemnica się wyjaśni. Ale zaczepiony przez niego człowiek zaprzeczył. Użył jednak zwrotu charakterystycznego dla zaginionego: „Czasem tak bywa, że ktoś jest do kogoś podobny, ale to nie ja”. Niechcący potwierdził swoją tożsamość, ale jednocześnie, jak widać, nie chciał wrócić do domu.

Oczywiście, mówiąc o tchórzliwości, mam na myśli dobrowolne ucieczki, bo przecież są i takie zaginięcia, gdzie zachodzi podejrzenie utraty życia.

Tak było w historii studenta, którą opisałeś?

Ta historia jest najbliższa prawdziwym zdarzeniom. Z tym że u mnie ojciec tropi zaginionego syna, a w tej prawdziwej matka szuka córki. Studentka wyszła na imprezę, pokłóciła się z chłopakiem, wracała sama i zaginęła na odcinku drogi przez las. To się wydarzyło kilka lat temu na Pomorzu. Prawdopodobnie doszło do zabójstwa. Głośna historia, wciąż niewyjaśniona. Zachowałem wiernie jej przebieg, jeśli chodzi o poszukiwania i tropy, które się pojawiały w śledztwie. Chyba wyszło dość autentycznie, za co pochwalił mnie Andrzej Minko, autor programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, który od lat zajmuje się poszukiwaniem osób zaginionych. Jego zdaniem moje opowieści są bardzo wiarygodne, jeśli chodzi o pokazanie emocji ludzi poszukujących swoich bliskich.

Zobacz także: Najgłośniejsze zaginięcia ostatnich lat. Te osoby zniknęły bez śladu...

Ludzie-duchy

Jak oni sobie radzą z taką tragedią?

Myślę, że tak do końca nie można sobie z tym poradzić, ci ludzie żyją z niezamkniętą raną, w nieustannym napięciu i niepewności. O ile sprawa się nie wyjaśni, zaginiony nie znajdzie, bliscy nie przestają szukać i cierpią mimo upływu czasu. Takie sprawy pozostają nierozwiązane przez kilkanaście, a nawet i kilkadziesiąt lat albo do końca życia osób poszukujących. Dla nich lepsza byłaby najgorsza prawda niż niewiedza.

Pokazują to np. słowa używane na zamkniętych forach internetowych, skupiających rodziny i bliskich osób zaginionych. „Ghosting” – od angielskiego ghost, czyli duch – oznacza coś w rodzaju oczekiwania. Tak jakby „duch” tych, którzy zaginęli, towarzyszył stale ich bliskim. Albo „cienie” – tak mówi się na tych, którzy zaginęli. Niby ich nie ma, a pozostał po nich cień w domu, w sercach bliskich.

Emocje to niejedyny problem, z którym zmagają się rodziny zaginionych.

Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, że bliscy często oprócz wsparcia psychicznego potrzebują pomocy w załatwieniu zwykłych, codziennych spraw. Muszą też radzić sobie nie tylko z traumą, ale też z jak najbardziej przyziemnymi problemami. Choćby takimi: jak wyrobić paszport dziecku, którego ojciec zniknął lata wcześniej, ale nie został uznany za zmarłego? Jak żona może sprzedać mieszkanie, jeśli męża – współwłaściciela nie ma, w dodatku nie wiadomo, gdzie go szukać? Jak podzielić spadek po rodzicach, jeśli jeden z braci zaginął bez wieści?

Ile w tej chwili jest w Polsce osób zaginionych?

Każdego roku poszukuje się w naszym kraju około 20 tysięcy zaginionych, natomiast nierozwikłanych, tajemniczych zaginięć mamy w tej chwili około czterech tysięcy. I te są najtrudniejsze.

Może to dziwnie zabrzmi, ale dla najbliższych najłatwiejszy jest pierwszy okres, kiedy jeszcze podejmowane są działania poszukiwawcze. Policja aktywnie działa, często się kontaktuje z rodziną. Jest rozwieszanie plakatów, są akcje w internecie, znajomi się angażują. Potem przychodzi trudniejszy okres, kiedy w końcu nastaje cisza. Dla poszukujących naprawdę jest ona udręką.

Więc np. wynajmują jasnowidza. Napiętnowałeś to w książce.

Nie nazwałbym tego napiętnowaniem, raczej próbą odtworzenia sytuacji, o których słyszałem. Wątek jasnowidza oparłem na konkretnych wywiadach i zapisanych relacjach w prawdziwej sprawie. Niczego nie wymyślałem i też w żaden sposób nie oceniam takich decyzji. Każdy, kto poszukuje bliskiego, ma prawo sięgać po wszelkie metody. Niektórzy wierzą, że pomoże im jasnowidz. Mają do tego prawo. Rozumiem, że trzeba zrobić dosłownie wszystko, by przybliżyć się do wyjaśnienia sprawy.

Napisałeś mroczną „Zamieć”, żeby odpocząć od cieplarnianego „Ojca Mateusza”?

Rzeczywiście praca nad „Ojcem…” jest przyjemna, bo dużą wagę przykładamy w nim do ciepłych i komediowych wątków. Serial jest kryminalny, ale również przyjazny, a wątki kryminalne zawsze zostają wyjaśnione. To jest jego siła.

„Zamieć” napisałem nie tylko z potrzeby zmiany tematu w swojej głowie. Chciałbym poprzez nią zwrócić uwagę na istotny problem. Na zniknięcia na tle kryminalnym mamy ograniczony wpływ, ale dobrowolne zniknięcia i ucieczki to już sfera, w której dużo zależy od nas. Dzięki świadomości, jakie mechanizmy tym rządzą, może uda się uniknąć wielu następnych tego typu zdarzeń?

W jaki sposób?

Tym, co mnie w nich interesowało psychologicznie, było pytanie: w jakim stopniu znamy ludzi, z którymi żyjemy? No i przyszła gorzka refleksja: nie jesteśmy w stanie kogokolwiek poznać tak naprawdę, do końca. Nigdy nie możemy być pewni, czy nie skrywa drugiej twarzy, jakichś pragnień, które w nieoczekiwanym dla nas momencie dojdą do głosu. Świadczą o tym, niestety, prawdziwe historie zaginionych osób, które poznałem m.in. dzięki współpracy z Itaką oraz na internetowych forach. Drugi człowiek zawsze jest zagadką.

To byłaby pesymistyczna pointa.

Nie, to tylko ostrzeżenie. Pointę mam właśnie optymistyczną: warto się w życiu zatrzymać na chwilę i nie ulegać codziennej rutynie. W codziennej pogoni te najważniejsze rzeczy często schodzą na drugi plan – te, które dotyczą naszych relacji z drugim człowiekiem. Dlatego warto być uważnym i nie zamiatać pod dywan trudnych spraw: rodzinnych konfliktów, nieporozumień między rodzicami a dorastającymi dziećmi. Jeśli będzie więcej rozmów, a mniej milczenia przy wspólnym stole, może uda się uniknąć kolejnych tragedii.

Adam Cioczek jest scenarzystą, m.in. serialu „Ojciec Mateusz”. Jego książka „Zamieć”, oparta na prawdziwych wydarzeniach, to fabularna opowieść o ludziach, którzy znikają bez śladu. Pisał ją we współpracy z Fundacją Itaka, która od lat zajmuje się poszukiwaniem zaginionych.

***

Reklama

Rozmowa z Adamem Cioczkiem ukazała się w „Urodzie Życia” 4/2019

Reklama
Reklama
Reklama