Reklama

W niedzielne południe w okolicach stacji narciarskiej na Rusińskim Wierchu w Bukowinie Tatrzańskiej doszło do ogromnej tragedii. Nagły i mocny podmuch wiatru podniósł dach naczepy samochodowej, w której znajdowała się prowizoryczna wypożyczalnia nart. Fragment złożony z desek i blachy pofrunął około 60 metrów i trafił w kilku turystów, którzy znajdowali się przy zaparkowanym aucie. Następnie dach poleciał jeszcze dalej aż w końcu się zatrzymał po około 130 metrach. Bilans ofiar łamie serce.

Reklama

Szczegóły tragedii w Bukowinie Tatrzańskiej

W sieci już pojawiły się wstrząsające relacje świadków zdarzenia. „To otworzyło się jak konserwa”, mówił dla TVP.info.pl mężczyzna, który wraz ze swoim siostrzeńcem a także znajomym, jego żoną i dwiema córkami przyjechał na ferie w góry. „Nie zdążyły nawet zapiąć nart”, zaznaczył mając na myśli trzy kobiety, które zginęły w wypadku.

Wszystko trwało kilka sekund. „Kątem oka zobaczyłem, że cała czasza tego pawilonu się unosi i zaczyna lecieć w naszą stronę. Padliśmy. Poleciało mi po głowie. Żona mojego znajomego i córka dostały po plecach całą kopułą. To jakby tir wjechał. Reanimowałem ich razem z przyjaciółmi, jestem cały zakrwawiony. Widziałem, nie reagowała, nie miała oddechu”, mówił świadek zdarzenia w TVP. Policja ustaliła, że na miejscu zmarła 52-letnia kobieta i jej 15-letnia córka. Do szpitala w stanie poważnym została przewieziona druga córka. 21-latka zmarła niestety mimo interwencji lekarzy. Teraz w klinice znajduje się też ojciec rodziny który trafił pod opiekę ekspertów ze względu na uraz psychiczny. Cała rodzina pochodziła z Warszawy. Z kolei 16-latek, który również ucierpiał w wypadku, trafił do szpitala i dziś czuje się dobrze. Siostrzeniec świadka wypadku, który wypowiadał się dla Telewizji Polskiej, czeka teraz na odwiedziny rodziców.

Prokurator, który zajął się sprawą podkreślił, że naczepa tira, w której znajdowała się wypożyczalnia, była postawiona w sposób nie do przyjęcia. „To były krokwie prowizorycznie zrobione. Maksymalne mocowania to były na poziomie gwoździ, wkręty na poziomie długości 5 cm. Nie chcę żartować, ale solidna nie była to konstrukcja. Dla laika - jak moja osoba - nie trzeba tu biegłego, by stwierdzić, że to nie miało prawa funkcjonować”, mówił Jacek Dyka w rozmowie z RMF FM. Rozbiórka „budynku” trwa. Ustalono też, że nie należał on do właściciela całego stoku. „Z uwagi na liczne zapytania informujemy, że wypożyczalnia, z której został zerwany przez wiatr dach nie należy do naszej Stacji Narciarskiej. Została ona wzniesiona na prywatnym gruncie poza administrowanym przez Stację Narciarską terenem" czytamy w oświadczeniu zarządu stacji narciarskiej Rusiń-Ski opublikowanym na Facebooku.

Reklama

Trwa dalsze dochodzenie w sprawie. Na razie nikomu nie postawiono zarzutów. Bliskim zmarłych serdecznie współczujemy.

MICHAL ADAMOWSKI/REPORTER
Reklama
Reklama
Reklama