Reklama

Po śmierci córki Pameli powrót na scenę wydawał jej się w ogóle niemożliwy. Jednak gdzie indziej Ewa Bem mogłaby świętować 50-lecie pracy artystycznej? „Mój mąż i młodsza córka Gabrysia wiedzieli wcześniej niż ja, że dla mnie powrót na scenę to powrót do życia”. Katarzynie Piątkowskiej artystka opowiedziała o pierwszym wyjściu na scenę, o tym, jakie towarzyszyły jej emocje, o tym, kto i co daje jej dzisiaj radość. I o miłości.

Reklama

Wróciła Pani na scenę po kilkuletniej przerwie. Domyślam się, że nie było to łatwe.

Ewa Bem: To było ogromnie trudne! I pięć lat temu nic nie wskazywało na to, że w ogóle jeszcze kiedykolwiek stanę na scenie. Moja kondycja psychiczna, fizyczna, mentalna, duchowa… wszystko zostało zrujnowane przez długą chorobę i odejście naszej córki Pameli. Musiałam swoją kondycję zrekonstruować, łatać, właściwie to zbudować od nowa.

Pani bliscy chcieli, by Pani znów zaśpiewała przed ludźmi?

Mój mąż i młodsza córka Gabrysia wiedzieli wcześniej niż ja, że dla mnie powrót na scenę to powrót do życia. To samo zresztą mówił mój menedżer Andrzej Łukasik, mój najwspanialszy wieloletni współpracownik, pianista Andrzej Jagodziński. Na szczęście nikt z nich nie popychał mnie, nie prowadził nieskutecznych rozmów. Nigdy nie usłyszałam od nich: „Musisz się wziąć w garść”.

Czekali, aż Pani sama zdecyduje, że to już pora?

Myślę, że tak. A ja po czterech latach od śmierci Pameli zaczęłam odczuwać cichutkie pragnienie, żeby wrócić na scenę. Od tego się zaczęło.

Przez ten czas żałoby w ogóle Pani nie śpiewała?

Wydaje mi się, że nawet niczego nie zanuciłam. To nie znaczy, że w naszym domu w tym czasie nie było muzyki. Oczywiście była. Dla mnie cisza bez muzyki jest dokuczliwa.

Zobacz też: Mąż jest dla niej wielkim wsparciem. Tak wygląda życie Ewy Bem po śmierci ukochanej córki...

Iza Grzybowska

Dlaczego ostatecznie zmieniła Pani zdanie?

Bezpośrednim impulsem było zaproszenie mnie na Ladies’ Jazz Festival w Gdyni z programem 50-lecia mojej pracy artystycznej. Przyznam szczerze, że bardzo długo z moim menedżerem rozważaliśmy tę bardzo poważną propozycję. W tym czasie trudno mi było wyobrazić sobie, że wyjdę na scenę w scenicznej sukni i makijażu. Że trzeba się będzie kłaniać, uśmiechać, mówić do publiczności. Zupełnie zamarł we mnie ten nurt, po prostu zapomniałam, jak to się robi. Ale pomalutku, pomalutku zaczęłam się przygotowywać. Muzycy byli bardzo chętni, by znów ze mną grać. Towarzyszyło temu poczucie radości, zaangażowania i piękne emocje. Potem był wielki koncert dla TVN24 w Sopocie. Od lat sprzyjam tej stacji, Pamela była tam dziennikarką i wydawczynią, a mój zięć Jan Niedziałek nadal tam pracuje.

To musiało być dla Pani ogromnie emocjonalne przeżycie.

Scena nie jest dla mnie nowością, choć nie chcę powiedzieć, że jestem zrutynizowaną artystką. Ogromne emocje towarzyszyły mi jeszcze przed koncertem, kiedy po czterech latach spotkałam się z moimi muzykami. To spotkanie było ważne i wstrząsnęło mną. Zanim weszłam do szkoły muzycznej, gdzie odbywała się próba, zastanawiałam się, co mam założyć, jak się ustawić, jak usiąść, co powiedzieć. Ale jak zobaczyłam te moje mordy kochane, pełne serdeczności, pełne miłości i wsparcia, jak oni wzięli te instrumenty, jak gruchnęli… To stało się w jednej chwili. Poczułam, że to jest moje miejsce.

Pamela by się z tego cieszyła?

Pamelka zawsze bardzo spontanicznie i ciepło reagowała na to, co robię, na moją pracę, na moje śpiewanie, mimo tego że w jakimś sensie odbierało jej mamę.

[...]

Powrót na scenę okazał się dla Pani terapią?

Tak. Okazał się, bo nie myślałam o tym wcześniej w tych kategoriach. Choć naprawdę nie jest mi łatwo.

Czytaj też: Ołena Zełenska zawsze wspierała męża, dzisiaj u jego boku zdaje najtrudniejszy w życiu egzamin

Reklama

Cały wywiad z Ewą Bem w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od 10 marca.

Iza Grzybowska
Paul Bellaart/Trunk Archive
Reklama
Reklama
Reklama