Nelli Rokita i Katharina Arnold: "Nie ma między nami typowego układu: matka – córka"
Długo nie potrafiły znaleźć drogi do siebie. Teraz są nierozłączne
- Elżbieta Pawełek
Katarzyna jest owocem pierwszego małżeństwa Nelli Rokity. Była posłanka w 2011 roku startowała w wyborach do Senatu i właśnie wtedy podbiła polską scenę polityczną. Dziś ten etap jest już za nią. Z kolei Katharina Arnold przez lata znana była jako „dziecko szalonych rodziców”, czyli córka Nelli i Jana Rokity. W kolejnych latach ukończyła studia w Hiszpanii, zdobywała doświadczenie w licznych firmach, a dziś jest ekspertką i konsultantką, która rozwija biznes w Polsce.
W ramach cyklu "Archiwum VIVY!: wywiady" przypominamy rozmowę Elżbiety Pawełek z matką i córką. Wywiad ukazał się w marcu 2011 roku w magazynie VIVA!.
– Co myślisz, jak czytasz, że Nelli Rokita rozpala Polaków? Podaję za jednym z ostatnich sondaży Homo Homini.
Katharina ArnoldI: Zabawne. Ale cieszę się, że mama podoba się mężczyznom. Jak ktoś prawi mi komplementy, że jestem ładna, to zawsze mówię, że mam to w genach po mamie.
– A co czujesz, kiedy mówią o niej: „kontrowersyjna, ekscentryczka, dziwaczka na salonach politycznych”?
Katharina ArnoldI: Smutno mi, ale to tylko szum medialny. Polacy znają się na polityce, choć nie odkryli jeszcze wielkiej siły mediów, które mogą, mówiąc językiem Gombrowicza, dorobić każdemu gębę. Kto zna Nelli, wie, że jest osobą wrażliwą, ma w sobie dużo empatii. Nie przejdzie obojętnie obok kogoś, komu dzieje się krzywda. Za to ją szanuję.
– Kiedy patrzysz na mamę, chciałabyś zostać politykiem?
Katharina ArnoldI: Już nie, miałam za dużo polityki w domu.
Nelli Rokita: To prawda, ciągle o niej rozmawialiśmy. Kiedyś Kasia wróciła ze szkoły zbulwersowana, miała wtedy osiem lat i mówi: „Mamo, wyobrażasz sobie, że nikt w klasie nie zna ministra rolnictwa Artura Balazsa!”. Wydawało jej się to strasznie dziwne, bo znała wszystkich ministrów w rządzie.
Katharina ArnoldI: Pamiętam, że miał do nas przyjść Jerzy Buzek. W domu panował nieład. Powiedziałam: „Do czego to podobne, przychodzi pan premier, a tu bałagan!”. Nelli z Jasiem (Janem Rokitą – przyp. red.) wcale się tym nie przejęli, strasznie się wtedy rozpłakałam.
Nelli Rokita: Ja się nie nadaję do sprzątania, więc poszłam kupić ciastka, żeby czymś podjąć gościa. Mieszkaliśmy wtedy na Saskiej Kępie, niedaleko słynnej cukierni U Ireny. O dziwo, jak wróciłam za pół godziny, dom był zmieniony nie do poznania. Kasia z Jasiem wszystko uprzątnęli, na stole leżały serwetki. Tylko jeden pokój, gdzie upchnęli zbędne rzeczy, trzeba było zamknąć (śmiech). Córka świetnie się teraz sprawdza jako moja gospodyni, dba o porządek w domu. Może pokrzykiwać na mnie, że robię bałagan. I muszę siedzieć cicho, bo wiem, że ma rację.
Katharina ArnoldI: Ciekawe, że kiedy wróciłam do domu, bo przez siedem ostatnich lat nie było mnie w Polsce, mama pozbyła się sprzątaczki.
Nelli Rokita: Wolę, żeby Kasia mi pomagała.
– Jest Pani zwolenniczką surowego, niemieckiego wychowania: dobrze wychować, dobrze wydać za mąż, a potem cieszyć się wnukami?
Nelli Rokita: Tak, to jest moje marzenie (śmiech).
Katharina ArnoldI: Teraz Nelli z Jasiem szukają dla mnie milionera.
Nelli Rokita: Przydałby się milioner mówiący po włosku, bo podoba nam się kultura włoska, choć polityka mniej. Chociaż lepszy byłby Polak, szybciej się dogadamy. Ważne jest też dla nas, żeby był katolikiem.
Katharina ArnoldI: Wszystkie marzenia moich rodziców spadają na mnie. Jak mama chciała się uczyć francuskiego, poszłam do szkoły francuskiej, jak chciała grać na fortepianie, chodziłam do szkoły muzycznej. Inne dzieci mogły bawić się na trzepaku, ja zaś byłam przekupywana wizytą w pizza hut, żebym wysiedziała na dodatkowych lekcjach muzyki.
Nelli Rokita: Rozpisywałam każdy jej dzień i poświęcałam temu swój czas. Nawet razem uczyłam się z nią francuskiego, a Kaśka później robiła mi dyktanda. Oczywiście była w nich lepsza niż ja, więc wychodziłam czasami na matoła, a ona na pilną uczennicę.
Zobacz także: Nelli Rokita podbiła polską politykę i... nagle zniknęła. Czym się dziś zajmuje?
– W ten sposób rozpisała jej Pani kilkanaście lat życia.
Nelli Rokita: Może dlatego, że sama byłam wychowana zbyt liberalnie. Rodzice za bardzo mnie kochali, bo byłam ich ostatnim dzieckiem po 15 latach przerwy. Pozwalali mi na wszystko i to nie było dobre. Zamiast chodzić do szkoły muzycznej, gdzie mnie posłali, zajęłam się polityką w Związku Radzieckim, bo urodziłam się w Czelabińsku. Uważam, że dziecko nie potrafi podejmować ważnych decyzji, dlatego wzięłam wychowanie córki w swoje ręce. Nie ufałam do końca nauczycielom, tylko sprawdzałam, czy to jest dobra szkoła, jakie są podręczniki. Jak Kasia zapisała się na kurs tańca, chciałam wiedzieć, gdzie chodzi i z jakimi dziećmi.
– Ta ciągła kontrola musiała być trudna dla dorastającej córki?
Katharina ArnoldI: Skończyło się tak, że w wieku 16 lat zbuntowałam się i wyjechałam do Hamburga, żeby zacząć swoje życie. Musiałam się na nowo odnaleźć, znaleźć swoją rolę społeczną, kim chcę być. Opiekowałam się jednocześnie dziadkiem, ojcem Nelli, który był już ciężko chory.
– Zawsze mówisz do mamy po imieniu?
Katharina ArnoldI: Zawsze. To wzięło się stąd, że traktujemy siebie po partnersku. Chociaż Nelli była wymagającą matką, o wszystkich sprawach rozmawiała ze mną na poważnie, słuchała moich opinii i starała się przekonać do własnych. Nie ma między nami typowego układu: matka – córka. Czasem te role się odwracają, ja jestem matką, a Nelli – córką. Zresztą zawsze twierdziła, że widzi we mnie mamusię (śmiech).
– Jako przyjaciółki nie macie przed sobą tajemnic?
Nelli Rokita: Na pewno są tematy, które boimy się poruszyć. Kiedyś zachciało mi się porozmawiać z Kasią o seksie, ale powiedziała: „Wiesz, ty jesteś taka naiwna, że nie warto o tym gadać”. To była moja pierwsza porażka. I to jest taki temat, którego nie poruszamy.
– Tematem tabu jest też ojciec Kasi?
Katharina ArnoldI: Moim jedynym tatą jest Jaś, nie mam żadnego innego. Uważam, że to bezczelność ze strony dziennikarzy o to pytać. To tak, jakby dziecko adoptowane pytać, czy jest prawdziwym dzieckiem swoich rodziców (nie może ukryć wzburzenia).
– Przepraszam, nie drążę dalej. Zastanawiam się tylko, jak wyglądało Twoje dzieciństwo w Hamburgu, kiedy mama nieustannie jeździła po świecie?
Katharina ArnoldI: Byłam z dziadkiem, ale cały czas tęskniłam za mamą. Płakałam, otwierałam szafę, żeby poczuć zapach Coco Chanel, którymi pachniały jej suknie, tak mi jej brakowało.
Nelli Rokita: Dużo wówczas podróżowałam: Singapur, Dubaj, Hamburg, w perspektywie Japonia. Zajmowałam się czarterowaniem statków z ZSRR, zarabiałam bardzo duże pieniądze. Przywoziłam Kasi najlepsze rzeczy, chociaż nie mogły zastąpić jej matki.
Katharina ArnoldI: Dziadek wtedy tłumaczył mi, że mama musi pracować, żebym mogła pójść do dobrej szkoły. Wiele razy wszystko stracił w życiu i od nowa się dorabiał. Nauczył mnie, że nigdy nie wolno się poddawać. Jak ktoś mnie pytał, kogo kocham najbardziej, odpowiadałam, że dziadka Aleksandra, dopiero potem, że mamę.
Nelli Rokita: Myślę, że ojciec, który tak strasznie mnie kochał, przekazał Kasi miłość do mnie. Zawsze była taka pozytywna energia między mną, nim a Kasią.
– Miałaś pięć lat, jak mama spakowała Cię i zabrała do Polski. Nie byłaś zazdrosna o jej miłość do Jana Marii Rokity?
Katharina ArnoldI: Nie, raczej zżerał mnie strach przed czymś nieznanym i nowym. Ale od razu pokochałam nasze mieszkanie w Krakowie, które Jaś odziedziczył po swojej mamie. Było jak muzeum, w którym co rusz odkrywałam jakieś ciekawe rzeczy.
Nelli Rokita: Spadały na nią tony kurzu, bo wszystko było tam stare i zakurzone. Ale błyskawicznie opanowała wszystkie szuflady i szafki, wiedziała, co gdzie leży. Muszę powiedzieć, że Jaś bardzo polubił Kasię. Bo okazała się skromną, dobrze wychowaną dziewczynką, dbającą zawsze o to, żeby stół był przygotowany do jedzenia, talerzyki stały równo. To było mieszczańskie podejście do życia przejęte po dziadku, ale Jasiowi zaimponowało. Bo ja mam luźny stosunek do tych rzeczy, mogę też na gazecie zjeść.
Katharina ArnoldI: To prawda, znalazłam kiedyś zdjęcie mamy, na którym jest hippiską.
Nelli Rokita: A tu trafiła mi się taka porządna córka, która lubiła korale i koronki. I najchętniej chodziłaby cały dzień w stroju krakowskim. Dwa razy musiałam go kupować, bo z jednego wyrosła. Czasami mówiliśmy jej z mężem: „Kaśka, nie idź do szkoły, chodź z nami na przyjęcie albo zostań w domu i odpocznij”. Na co odpowiadała z poważną miną, że szkoła to jest jej obowiązek.
Katharina ArnoldI: Pamiętam, że jednego dnia miałam urodziny, a następnego – sprawdzian z historii. Zapytałam Jasia, czy pomógłby mi w nauce. A on: „Kaśka, dzisiaj są twoje urodziny, co tam egzamin, wypijmy jakieś winko, ciastko zjedzmy”. Albo wracałam ze szkoły i nie było jedzenia, bo właśnie mieliśmy jechać na bankiet lub iść do teatru. U dziadka Aleksandra byłoby to nie do pomyślenia. Wszystko było ustalone, że chleb kupujemy w sobotę, kroimy go na pół, połowę zamrażamy. I jemy kromkę świeżego chleba z masłem, jak jest jeszcze ciepły. Nie chodziłam do teatru, ale mogłam boso biegać po dużym ogrodzie.
Nelli Rokita: I kiedyś, jak zapytano Kasię, jak czuje się w Polsce, która jest gorzej rozwinięta od Niemiec, to powiedziała, że tu jest wysoka kultura. A w Niemczech jest wieś, nie ma żadnej kultury (śmiech).
– W rubryce miejsce urodzenia każda z Was może wpisać inny kraj. Kim czujecie się w Polsce?
Katharina ArnoldI: Kiedy poszłam do szkoły francuskiej w Warszawie, musiałam przedstawić się uczniom. Stanęłam przed nimi i mówię: „Tata jest Polakiem, moja mama jest Rosjanką, a ja Niemką”. I to wszystko po francusku. Po tym wystąpieniu nauczycielka zadzwoniła do mojej mamy, pytając, czy ze mną jest wszystko ok.
– Czyj to był pomysł, żeby na studia wybrać się do Hiszpanii?
Katharina ArnoldI: Nelli z Jasiem to wymyślili, chociaż ani w ząb nie znałam hiszpańskiego. Ale zdałam i zostałam przyjęta na Universidad de Navarra w hiszpańskiej Pampelunie. Szkoła była prowadzona przez Opus Dei, o czym nie wiedziałam. Zastanawiało mnie więc na początku, dlaczego wszędzie są księża i źle jest widziane, kiedy dziewczynki rozmawiają z chłopcami. Ale naprawdę okazała się super, zajęcia były na wysokim poziomie.
– Zdobyłaś już pierwsze doświadczenia zawodowe w Londynie, biorąc udział w dużej kampanii promocyjnej tego miasta. Nieźle jak na początek.
Katharina ArnoldI: Początek jest, choć uważam, że trzeba się uczyć przez całe życie. Bo jeśli zna się wszystko, to czas umierać. Jaś już dochodzi do takiego punktu, więc próbujemy z Nelli coś nowego mu podsuwać, żeby tak nie mówił. Sama dużo nauczyłam się w Londynie przez półtora roku. Ale widziałam tam tylu nieszczęśliwych ludzi, zabieganych w pracy jak chomiki w klatce, że mnie to przeraziło. Cieszę się więc, że zdecydowałam się na powrót do Polski. Chociaż rodzice się tego nie spodziewali, bo w ich gospodzie raczej miejsca dla mnie już nie ma (śmiech).
Nelli Rokita: Nieprawda, marzyłam o tym, żeby Kaśka wróciła. W dzisiejszych czasach każda matka ma potrzebę bliskiego obcowania z córką, która po trochu staje się jej koleżanką. Może Kasia ma żal, że jej nie rozpieszczałam, nie kupowałam za dużo rzeczy. To jest we mnie niemieckie, że nie szastam pieniędzmi.
Katharina ArnoldI: Nelli tylko udaje taką sknerę; była dobrą matką, kupowała mi markowe ubrania. Jak chciałam czerwone lakierki, to dostawałam czerwone, jak chciałam czarne, to dostawałam czarne. Aż taka zła nie jest! (Śmiech). Teraz pożyczamy sobie ubrania, mamy wielką wspólną szafę. Prawie jeden cały pokój to jest przebieralnia.
– Podoba Ci się nowy image mamy?
Katharina ArnoldI: Dobrze jej w siwych włosach. To jej naturalny kolor, a nie żadna ekstrawagancja, jak pisała prasa. Nelli ma mnóstwo świetnych pomysłów i tyle pozytywnej energii, że jej zazdroszczę.
Nelli Rokita: Marzy mi się, żeby więcej czasu spędzać z córką, razem podróżować, bo ciekawa jestem, jak postrzega świat. Kiedy jestem z mężem w jakimś kraju, lubimy chodzić do muzeów, z tym że on za dokładnie wszystko ogląda.
Katharina ArnoldI: Fakt. Pamiętam, że w Sienie zwiedziłam już całe muzeum, wyszłam, szukałam go, a on ciągle stał przed tym samym obrazem. Zapytałam: „Jasiu, na co tak patrzysz?”. On: „Kasia, co to jest, jestem tu już któryś raz i nie wiem”. Mówię: „Skorpion”. A on: „Rzeczywiście, no nareszcie mogę stąd pójść”.
– Jak wyglądają Wasze wakacje w nowym domu w Toskanii?
Katharina ArnoldI: Nie mamy tam żadnego domu, każdego lata wynajmujemy inny dom w nowym miejscu. A to wygląda tak: wstajemy dość rano, zbieramy świeżą rukolę i szczypiorek, jeśli jest tam ogródek warzywny. Kupujemy pomidory, pyszne szynki i robimy obfite śniadanie z kwiatami na stole i z Bachem lub jazzem w tle. To zawsze musi być głośna muzyka, przy której nawet nie da się rozmawiać, tak Jaś sobie życzy. Bo mówi, że w niebie będzie grał Bach. Potem jedziemy na wycieczki do miast, o których już miesiąc wcześniej wyczytał wszystko i kupił na tę okoliczność mnóstwo książek. Zwiedzamy i słuchamy pana profesora.
Nelli Rokita: Czasem zadaje nam pytania, czy zrozumiałyśmy.
Katharina ArnoldI: Tak, tak. Teraz się uczę włoskiego i to jest senior Giovanni. A jak senior chce popływać w basenie, to ja z mamą wsiadamy w samochód i sobie gdzieś jedziemy.
Nelli Rokita: Jedynym sukcesem, którego w naszym związku mąż mi nie odmawia, było to, że 10 lat temu nauczyłam go pływać. Choć mówiono, że to mi się nie uda. Poza tym, jak twierdzi, wszystkiego nauczył mnie on.
Katharina ArnoldI: Pamiętam, że kiedyś bawiłam się na plaży, Nelli leżała na leżaku, Jaś pływał w morzu i nagle rozległ się krzyk: „Nelli, ratuj, tonę!”.
Nelli Rokita: Sytuacja była groźna, bo stracił grunt pod nogami, więc chwyciłam koło ratunkowe i wskoczyłam do wody. Wyciągnęłam go, a on krzyczy: „Po cholerę brałaś to koło! Wstyd! Wszyscy patrzą!”.
Katharina ArnoldI: A ja widziałam, jak łapał się Nelli i gdyby nie mieli tego koła, utonęliby we dwójkę.
– To niezłych masz rodziców.
Katharina ArnoldI: Wesołych. Czasem ktoś mnie pyta: „Kasia, jesteś jedyna normalna w tej rodzinie, jak to wytrzymujesz?”.
Nelli Rokita: Nasz znajomy tak to skomentował: „Rodzice to tacy wariaci, a dziecko normalne, to niemożliwe”.
Zobacz także: Nelli Rokita wzruszająco o nowotworze i przyjaźni z nieżyjącą Jolantą Szczypińską
– A w domu kto teraz rządzi?
Katharina ArnoldI: U nas nie ma szefa.
Nelli Rokita: Oddałam im władzę, świetnie we dwójkę się dogadują. Ja natomiast jestem tą, która brudzi, którą trzeba nakarmić i wysłać do sklepu. Moim obowiązkiem jest za to wynoszenie śmieci i o dziwo, mąż tak się do tego przyzwyczaił, że jak mnie tydzień nie ma, śmieci nie ruszy.
Katharina ArnoldI: My się nie spieramy, nie kłócimy, tylko dyskutujemy ze sobą. Mądrzejszy wygrywa. Jak sytuacja się zaognia, to Nelli mówi: „Gadajcie sobie, a ja wychodzę”. Nauczyłam się tego od niej, że lepiej przeczekać burzę.
– Gdzie widzisz swoje miejsce?
Katharina ArnoldI: Kocham podróże i chciałabym nadal poznawać świat, ale potrzebuję przystani, do której można by wracać. Muszę pozbierać swoje rzeczy, bo część ubrań, obrazów i książek mam w Hiszpanii, Londynie i Hamburgu. Wszystko porozrzucane. W Warszawie zaś rodzice tak mnie spakowali, że nie wiem, gdzie co jest. Czuję, że będę musiała sama coś tutaj zbudować, bo już wyrosłam z bycia w domu rodzinnym.
– Czego by Pani chciała dla córki?
Nelli Rokita: Przypomina mi się żart z lat studenckich. Profesor mówi do studenta: „Jest tu worek pieniędzy, a tu worek wiedzy. Chciałbym wiedzieć, który byś wziął, od tego zależy ocena”. Student, długo nie rozmyślając, mówi: „Worek pieniędzy”. A profesor: „Ja wziąłbym worek z wiedzą”. Na to student: „Każdy bierze to, czego mu brakuje”. Ja życzyłabym Kasi worka pieniędzy, a przynajmniej tego milionera. Bo z wiedzą, którą już zdobyła, poradzi sobie w życiu.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek
Zdjęcia Krzysztof Opaliński