Reklama

Kończy się wojna, trzydziestoletnia Marianna Razik wraca na bosych, przemarzniętych stopach z Prus do rodzinnej wsi na Mazowszu. Głodna, bez sił, nie wie, co robić dalej w życiu. I wtedy w jej domu także po wojennej tułaczce pojawia się Franciszek. Atleta, przed wojną wędrowny cyrkowiec. Marianna zakochuje się i razem z nim zakłada dwuosobowy cyrk. Ruszają w Polskę jako siłacz Arnoldo i akrobatka Marisse Boticellisse. Przez kolejnych dwadzieścia biednych, powojennych lat będą nie dojadać i nie dosypiać, ale za to będą nieść ludziom radość i rozrywkę, odwiedzać wiejskie odpusty i występować na jarmarkach.

Reklama

Ta historia wydarzyła się naprawdę. O jej bohaterce, Mariannie Razik, artystce cyrkowej i ludowej malarce rozmawiamy z Anną Fryczkowską, pisarką i scenarzystką, której nowa powieść biograficzna „Cyrkówka Marianna” ukazała się w sprzedaży w październiku 2020 roku. Poniżej przypominamy rozmowę Sylwii Niemczyk z autorką:

Sylwia Niemczyk: Podobno zakochałaś się w Mariannie od pierwszego wejrzenia?

Anna Fryczkowska: Absolutnie tak! Moje pierwsze spotkanie z nią było naprawdę magiczne. Byłam akurat tuż po napisaniu „Równonocy”, opowiadającej o serii zniknięć nastoletnich chłopców pod koniec lat 90. w Polsce. To była dla mnie strasznie trudna książka, pozbawiła mnie sił. Żeby odpocząć, pojechałam razem z córką na kilka dni do Płocka. Tamtego dnia był straszny upał, przed którym schroniłyśmy się do płockiego Muzeum Etnograficznego nad Wisłą. Weszłyśmy, pachniało słomą i drewnem. Zaszłyśmy na pierwsze piętro, a tam we wnęce – odlotowy obraz przedstawiający cyrkową scenę, a także jakieś kolorowe ciuchy i wypłowiały cyrkowy afisz. I obok opis, oni mają świetne opisy w tym Płocku. I nagle poczułam, że całe zmęczenie i to wyczerpanie emocjonalne mi odeszło! Wyjątkowa, słoneczna osobowość Marianny i jej niezwykła historia podziałała na mnie jak balsam.

Czym cię zauroczyła?

Inteligencją, radością życia, do tego niezwykłą, imponującą odwagą. Posłuchaj choćby tego: w czasie wojny hitlerowcy chcieli wziąć na roboty młodszego brata Marianny, Jana, ale ona stwierdziła, że on jest zbyt słabego zdrowia i zgłosiła się za niego. A po wojnie wróciła z Prus piechotą do rodzinnej wsi, poznała przedwojennego atletę, założyła z nim dwuosobowy cyrk i ruszyli w podróż po Polsce.

Zastanawiałam się, kim trzeba być, żeby zostawić wszystko i rzucić się w coś, czego się nigdy nie robiło, coś tak kompletnie nowego i odjechanego? Przecież ona już nie była młódką, miała trzydzieści lat, co wówczas, na wsi było już uznawane za wiek średni. Stojąc przed obrazem Marianny w płockim muzeum, pomyślałam, że to musiała być strasznie fajna osoba!

Poczułaś: to jest temat?

Zachwyciłam się nią, ale jeszcze wtedy nie chciałam o niej pisać – bo w ogóle już nic w życiu nie chciałam pisać. Dopiero potem, kiedy zaczęłam czytać książeczkę o Mariannie – kupiłam ją w muzealnej recepcji – zorientowałam się, że jej historia ma jeszcze więcej barw, niż na początku myślałam. Marianna była niezwykła, zanim została cyrkówką, i była niezwykła, kiedy po 23 latach przestała nią być. Bo kiedy rzuciła fach cyrkowy, to – niedługo przed sześćdziesiątką – zaczęła malować i tu także osiągnęła sukces! Dostawała nagrody, kupowały ją muzea. Pomyślałam, że osoba, która ma tak dużo kolorów w sobie, jest warta tego, by związać się z nią na dłużej.

Więc związałaś się na prawie dwa lata.

Moja córka i mąż nieraz mieli mnie dość, bo w tym czasie chyba nie było jednego dnia, żebym ich nie zamęczała: „A Marianna to…”, „A Marianna tamto…”.

Czułaś nostalgię, pisząc o cyrku w powojennej Polsce?

Na pewno miałam świadomość, że opisuję świat, którego już nie ma. Razem z Franciszkiem i Marianną odeszło ostatnie pokolenie wędrownych cyrkowców, którzy występowali na jarmarkach czy odpustach. Mnie bardzo fascynowała ta atmosfera, zresztą sama wiele lat temu przez chwilę myślałam, żeby zostać cyrkówką. Na studiach występowałam w teatrze pantomimy i strasznie, ale naprawdę strasznie chciałam iść do szkoły cyrkowej w Julinku. Zadzwoniłam tam, ale miałam już 21 lat i powiedzieli, że na akrobatykę jestem już za stara. Mogłam natomiast zostać treserką, czego ja z kolei nie chciałam, więc moja kariera cyrkowa skończyła się jeszcze zanim zaczęła. Szkoła cyrkowa w Julinku też już nie istnieje...

Cyrkowi towarzyszy jakiś dziwny romantyzm: z jednej strony prowizorka sceny rozkładanej na jeden wieczór, tanie farbki do malowania twarzy, przerysowanie. Z drugiej – osoby, które się tą sztuką zajmują, podporządkowują jej całe swoje życie. Dla Franciszka i Marianny najważniejsze było, żeby nieść radość, odrywać ludzi od niewesołej rzeczywistości. Oni nigdy się na swoim dwuosobowym cyrku nie dorobili, żyli od sezonu do sezonu, nieraz biedowali, zwłaszcza zimą, kiedy występów nie było. Ale dla nich pieniądze były kwestią wtórną, oni mieli misję.

Zobacz też: Krystyna Kofta: „W chorobie, nawet ciężkiej, lepiej skupić się na innych niż na sobie”

Powiedziałaś, że pisanie „Równonocy” cię wyczerpało, a jak było z „Cyrkówką Marianną”?

Zupełnie inaczej. To było strasznie dziwne doświadczenie, bo pisząc tę opowieść, wiele razy czułam to wspaniałe uczucie brzydko zwane z angielska flow, a po polsku mówiąc: wenę. Historia Marianny pisała się sama, tak jakby ktoś mi ją dyktował, jakbym poprzez to pisanie zapełniała jakąś dziurę we wszechświecie, jakby ktoś na tę opowieść czekał. Choć owszem, miałam jeden wielki kryzys, gdy okazało się, że nie mogę stworzyć zwykłej biografii, bo nie zgadzały mi się fakty dostępne w tekstach źródłowych.

Na przykład jakie?

W jednym źródle Marianna nosi pseudonim Marisse Boticellisse, w innym – Baltica Contessa. W jednym podróżują wozem cyrkowym, w innym – nie mają wozu, jeżdżą pociągami. Dwie walizki, cztery walizki. W jednym tekście było napisane, że Marianna przestała jeździć z cyrkiem tuż po śmierci męża, w drugim, że nie przestała i jeszcze przez jakiś czas jeździła z innymi artystami. Dotarłam nawet do jej autobiografii, ale okazało się, że tam są jeszcze inne fakty, a o całym okresie cyrkowym Marianna napisała raptem trzy akapity!

Nadszedł więc moment, kiedy zupełnie nie wiedziałam co z tym zrobić. Jakoś jednak wtedy zapisałam się na zajęcia z kolażu do Patrycji Dołowy w muzeum Polin. Mówiła tam o odkrywaniu postaci kobiecych dla historii, o klejeniu metaforycznych kolaży z wiedzy, którą się ma, i z opowieści, które trzeba sobie domyślić i dopowiedzieć.

Twoja opowieść o Mariannie Razik jest właśnie takim kolażem.

Wolę o niej mówić: makatka albo patchwork, bo zamiast klejenia, wolałam wyobrażać sobie, że zszywam fakty wyobraźnią.

W „Cyrkówce…” historię opowiada sama Marianna. To ona jest narratorką.

Bardzo starałam się wejść w jej myślenie i postrzeganie świata. Pisałam w jej imieniu, bardzo starałam się, żeby to był głos Marianny, choć w którymś momencie złapałam się na tym, że za bardzo podbudowywałam ją w stronę niezależnej feministki. Zwróciła na to uwagę moja córka: „Tu brzęczy straszny fałsz, to nie jest Marianna, to jesteś ty”. Miała rację, musiałam wykreślać, przepisywać.

Zobacz także: Janusz Głowacki - mistrz sarkazmu: „Mam okropną opinię i z wielkim trudem na nią zapracowałem”

Żałujesz, że nie zdążyłaś jej poznać, zanim umarła?

Strasznie żałuję. Prawie wszyscy, którzy ją znali, mówią, że ją się albo kochało, albo z miejsca odrzucało. Nie każdy umiał wejść w jej poetykę, bo Marianna do końca życia była odjechana, bajkowa, troszkę nadekspresyjna – ale ci, którym to nie przeszkadzało, zakochiwali się w jej osobowości i stawali się jej fanami na lata. Myślę, że ja też bym należała do fanek. Bardzo żałuję, że nie mogłam z nią porozmawiać i zadać jej kilku pytań.

Jakich?

Choćby takiego: dlaczego do trzydziestki z nikim nie była związana na stałe? Jak wytrzymywała tyle lat w tej szalonej cyrkowej podróży? Jak razem z Franciszkiem ogarniali codzienność w tych wędrówkach? Jak wyglądała ich miłość? Jak odbierała tę nową dla wszystkich Polskę? I przede wszystkim: skąd czerpała siłę i odwagę? Na te pytania staram się odpowiedzieć w książce.

Masz ochotę na pisanie kolejnych biografii?

Na pewno jestem teraz bardzo wyczulona na ciekawe historie kobiece. Bardzo mi się podoba nurt w historiografii i w literaturze faktu, który odkrywa różne przemilczane postaci z naszej połowy ludzkości. Chcę pisać o kobietach, które zostały zapomniane, a takich jest sporo, na historii przecież mało, o wiele za mało uczyli nas o kobietach.

Pożegnałaś się już z Marianną? Nie zamęczasz już rodziny opowieściami o niej?

Marianna zostanie już chyba ze mną. Cały czas trzymam przy biurku segregator z notatkami o niej, ze zdjęciami jej obrazów. Wciąż o niej opowiadam. Była i jest bardzo inspirującą postacią, zwłaszcza na dzisiejsze czasy: odważna, niezależna, wierna sobie. Przyszła do mnie w czasie, kiedy zupełnie nie miałam sił i dodała mi nowej energii, nauczyła mnie, żeby nie bać się w życiu zaczynać nowych rzeczy. Dla mnie jest ikoną.

„Cyrkówka Marianna” Anna Fryczkowska, wyd. Świat Książki

Anna Fryczkowska – pisarka i scenarzystka. Autorka m.in. powieści „Kobieta bez twarzy”, „Starsza pani wnika” (nagroda główna festiwalu Pióro i Pazur) „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)” (Róża Gali), „Równonoc” (nominacja do nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia) i „Wdowinek”. Mieszka w Warszawie.

Reklama

Materiał powstał z udziałem wydawnictwa Świat Książki

Reklama
Reklama
Reklama