Reklama

Pisarka Krystyna Kofta w wywiadzie dla „VIVY!” z września 2021 roku opowiedziała o trudnych, życiowych doświadczeniach. Niedawno przeszła udar, ma za sobą walkę z rakiem piersi. W przejmującej, niezwykle szczerej rozmowie z Aliną Mrowińską pisarka zdradziła, czego się boi i, jak to jest, gdy wraca się do życia. „Teraz rysuję i piszę o sprawach życia, śmierci i miłości. Czyli o wszystkim tym, co najważniejsze. No bo co jest ważniejsze? Jak składam ludziom życzenia, to mówię: „Zdrowia, miłości i trochę kasy, żeby kupić resztę”, mówi.

Reklama

Zastanawiam się, jak to jest, gdy człowiek wraca do życia.

Bardzo dotkliwe było to, że zero odwiedzin, bo covid. Kiedy pielęgniarka pogłaskała mnie po ręce, bo bardzo bolało wkłuwanie, moje żyły są sterane po operacjach, wykazała się empatią, byłam naprawdę szczęśliwa. Jak ważny jest w takiej chwili dotyk człowieka… Miałam rewelacyjną panią doktor Annę Z. Bardzo mnie podniosła na duchu. Trzeciego dnia, jak już odzyskałam siebie, mówię: „Boże, jak ja wyglądam, nawet grzebienia nie mam, ale na szczęście mam permanentny makijaż” (śmiech). A pani doktor na to: „Pani Krystyno, widziałam pani zdjęcia w pismach, ale pani bardziej mi się taka podoba”. Fajne to było. Mimo że jeszcze miałam ciężką rękę, zaczęłam pisać SMS-y. Nawet używałam polskich znaków. Przez pierwsze dwa dni napisałam chyba ze 100, do męża i syna, do przyjaciół, którzy spotykają się ze mną przy Stoliku w Czytelniku. Poprosiłam męża i syna, żeby przywieźli mi książkę Sally Rooney „Rozmowy z przyjaciółmi”. O tym, że muszę ją dokończyć, myślałam, jadąc karetką. Doktor Anna powiedziała mi, że to dobrze, że nie skupiam się na chorobie. Gdybym w szpitalu tylko leżała i patrzyła w sufit, „sufitowała” jak dzieci w sierocińcach, chybabym umarła. Czwartego dnia zadzwonił mój przyjaciel, pisarz z Poznania i słyszę: „Krycha, ty mówisz jak karabin maszynowy, nic się nie zmieniło, a straszyli mnie, że w ogóle nie mówisz. Dzięki Bogu”.

Zastanawiałaś się, dlaczego to się wydarzyło?

W ostatnich miesiącach wszystkiego było za dużo. Covid, sposób uprawiania polityki, te wielkie kłamstwa, izolacja. Od zawsze pracuję sama, w ciszy, tego pandemia nie zmieniła, jestem jednak przyzwyczajona do kontaktów z ludźmi. Bardzo mi ich brakuje. Nie było normalnego Stolika w Czytelniku, tylko on-line. A zwykle spotykam się regularnie w każdy wtorek od 13, od 1978 roku. Wtedy debiutowałam w Czytelniku i przy Stoliku załatwiałam sprawy zawodowe i towarzyskie. Mieliśmy niedościgły wzór: Stolik Konwickiego. Jego duch wciąż krąży pod sufitem. Nasz Stolik był wówczas „młody”. Przetrwał, choć czas nadgryzł wszystkich. Przez lata Stolik się rozrastał. Na każde spotkanie przychodzi 15–20 osób – pisarze, poetki, pisarki, kobiety biznesu, sędzia, prawnicy, prawniczki, wiek od 32 do 97. 97 to nasz Józek Hen, czekamy na niego, ale jest w grupie ryzyka. Są dwie aktorki i dziennikarki. Kilka lat temu na moich imieninach o 13 były 102 osoby. Janusz Głowacki napisał: „Rozpętałaś tornado, którego nie da się zatrzymać”. Przyszedł pod koniec. Martwimy się o siebie, pomagamy w sprawach ludzkich. W szpitalu cały czas czułam wsparcie Stolika. Ale zapytałaś, dlaczego udar się wydarzył… Zapisałam sobie w dzienniku, że „udar jest zemstą za zaciskanie zębów, za milczenie, gdy powinno się krzyczeć”.

Zobacz też: Krystyna Kofta o nagłej chorobie: „Słyszę, jak pani doktor mówi do męża i syna: „Udar”

[...]

Kiedy kilkanaście lat temu chorowałaś na raka piersi, zaczęłaś znacznie bardziej o siebie dbać. To pomaga?

To bardzo pomaga. Jeżeli kobieta lubi się malować, powinna to robić, w szpitalu też. Teraz trzeciego dnia myślałam, że jak wrócę do domu, codziennie będę się inaczej ubierać. Ale zwyciężyły dresy i wygoda (śmiech). Już kilka lat temu doszłam do wniosku, że mam za dużo wszystkiego. Ciuchów i butów. Pandemia i udar tylko to przypieczętowały. Postanowiłam każdego dnia czegoś się pozbywać. Oddać lub wyrzucić. Siedem worków papierzysk to efekt porządków w pandemii.

Olga Majrowska

Coś postanowiłaś zmienić w swoim życiu?

Nie powinnam pić alkoholu, a lubiłam od czasu do czasu kieliszek wina przy kolacji albo naszej nalewki. Mężowi lekarz też zabronił, więc tylko od wielkiego dzwonu kieliszek pigwówki. Ja i tak piłam tylko dla towarzystwa. Pani doktor Anna zaleciła dietę śródziemnomorską. Mówię, że kupuję szynkę z tłuszczem u Włocha, więc to chyba też ta dieta? Pani doktor się śmiała: „No dobrze, ale bardzo rzadko!”. Muszę okiełznać swoją nadwrażliwość. Bardzo się przejmuję wszystkim, co się dzieje dookoła. Zawsze zdrowo się odżywiałam, miałam sporo ruchu, nie mamy auta, dużo chodzę. Poza tym ogród wymaga sporo pracy, sadzę, pielę, zamiast trawnika mamy łąkę. Podlewam wodą deszczową z beczki. Równie intensywnie pielęgnuję przyjaźnie i znajomości. A jednak żyłam w dużym napięciu. Teraz staram się tego unikać albo mieć pod kontrolą. Mam swoją metodę na uspokojenie – biorę nosem bardzo głęboki wdech, zatrzymuję powietrze na 7–10 sekund i wydycham ustami. Jakiś czas temu dałam sobie pozwolenie na głośne przeklinanie. Wyczytałam gdzieś ze zdumieniem, że ludzie, którzy przeklinają, żyją lepiej i dłużej. Tego dnia, kiedy wieźli mnie karetką i nie mogłam mówić, strasznie w myślach klęłam: Co za kurewskie życie, pierdolona komórka, nawet SMS-a nie mogę napisać. Ale gdy udało mi się wysłać zdjęcie, była „kochana komóreczka”.

[...]

Po raku kobiety pisały do Ciebie, szukając rad, wsparcia.

Teraz jest podobnie. Ostatnio jakiś pan w sklepie odezwał się do mnie: „Wiem, przez co pani przeszła, moja żona też”.

Jest w Tobie lęk, że udar wróci?

Ponad miesiąc temu napisałam duży tekst o moim udarze do „Wysokich Obcasów”. Poczułam oczyszczenie, że to już za mną, podzieliłam się z ludźmi, teraz będę spokojna. A w nocy obudziłam się ze strasznym poczuciem lęku, ciśnienie skoczyło mi do 180. Nie wiedziałam, co się dzieje, czy udar się nie powtórzy. Pomyślałam: Leżysz we własnym łóżku, obok śpi twój mąż, obudź go. Ale najpierw położyłam rękę na przeponie, zaczęłam oddychać. Po chwili zmierzyłam ciśnienie, spadło na 150. Obudziłam męża, chwyciłam go za rękę, chwilę porozmawialiśmy i zasnęłam. Spokojnie przespałam do rana. Następnego dnia pojechaliśmy do pani doktor Anny, która była moim Aniołem w Grodzisku. Zapisała mi lek na taki nagły stan lękowy i skok ciśnienia. Jeszcze nie musiałam brać, a minęło półtora miesiąca.

Reklama

Po raku napisałaś książkę „Lewa, wspomnienie prawej”. Będzie kolejna?

Mam propozycje, ale na razie tego nie czuję. W szpitalu robiłam notatki. Taka opowieść bardziej o ludziach, których tam spotkałam, niż o mnie. Jest w niej historia 32-letniej kobiety, która chciała popełnić samobójstwo. Wyskoczyła z trzeciego piętra, spadła na gęstą kępę krzaków. Przywieźli ją na neurologię bardzo połamaną, strasznie krzyczała. Miała czwórkę małych dzieci i przemocowego męża. Jakaż rozpacz musiała być w jej głowie… Mówiłam mojej sąsiadce ze szpitalnego pokoju, że była w gorszym stanie psychicznym niż my po udarze. W chorobie, nawet ciężkiej, lepiej skupić się na innych niż na sobie.

Olga Majrowska

Reklama
Reklama
Reklama