Reklama

W listopadzie minie rok odkąd kobiety w całej Polsce wyszły na ulicę, żeby zaprotestować przeciwko opinii Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. O opowiedzenie swojej historii Magda Żakowska poprosiła wówczas Magdę Umer, poetkę, pieśniarkę, scenarzystkę, reżyserkę, autorkę recitali i programów telewizyjnych. "Rzadko udziela wywiadów, rzadko zabiera głos w sprawach publicznych. Kiedy do niej napisałam z prośbą o rozmowę, odpisała »Strasznie nie chcę być taką osobą, która wypowiada się na każdy temat. Ale ten temat jest naprawdę ważny. Dzwoń«". Poniżej przypominamy tę bardzo ważną rozmowę:

Reklama

Magda Żakowska: Jesteś zaniepokojona czy wkurzona?

Magda Umer: Z jednej strony jestem zachwycona tym, co się dzieje. Nareszcie kobiety powiedziały „nie” mężczyznom, którzy chcą o nas decydować, chociaż sami nie zachodzą w ciążę, nie rodzą dzieci, nie wiedzą, co to znaczy. Oczywiście, że jestem z nimi. Oczywiście, że gdybym była młodsza, tańczyłabym z nimi poloneza na ulicy. Oczywiście, że moi synowie i synowe biorą udział w Strajku Kobiet. Ale z drugiej strony nie wstydzę się przyznać, że strasznie się boję.

Czego się boisz?

Rozszerzenia się pandemii i tego, że protestujący zostaną sprowokowani, pobici, aresztowani. Widziałam nagranie, na którym samochód specjalnie potrąca protestujące dziewczyny i trudno mi o tym zapomnieć. Przypomina mi się, jak w marcu 1968 roku bito studentów. Boję się, że po tym strasznym orędziu Kaczyńskiego, po tych chorych słowach chorego człowieka, stanie się coś niedobrego. Boję się, że faszyzm, który się do tej pory w Polsce tlił, teraz wybije jak lawa.

Czytaj też: Myśli samobójcze, walka z rakiem... Życie nie szczędziło ciosów Agacie Buzek!

Jak mawiała Marysia Czubaszek...

Strasznie trudno dziś na ulicy odróżnić tych, którzy są z nami, od tych, którzy są przeciw nam. A do tego jeszcze wszyscy nosimy maski, co sprawia, że niektórzy czują się dużo bardziej bezkarni. To wszystko przypomina jakiś ponury film science-fiction.

Ale na ulicach jest też dużo pozytywnej energii, muzyki, śmiesznych haseł.

I to jest fantastyczne. Przypomina mi się Pomarańczowa Alternatywa. Myślę, że młodych ludzi spotyka dziś coś wyjątkowego. To jest przepiękna pobudka. Lekcja prawdziwej solidarności. Polska jest od trzech dziesięcioleci wolnym krajem, powinniśmy zaszczepiać w młodych ludziach zainteresowanie życiem obywatelskim. A u nas ciągle, na okrągło, mówi się tylko o patriotyzmie. Wyciera się tym słowem każdy brud. To słowo nic już nie znaczy. Marysia Czubaszek mawiała: „Nie o to chodzi, żeby być patriotą, ale o to, żeby nie być idiotą”.

Dla młodych Strajk Kobiet to piękne pokoleniowe doświadczenie. Zazdroszczę im, bo sama takiego nie miałam. Ale ty tak.

Patrzę na Strajk Kobiet i przypomina mi się, jak sama miałam 19 lat. Był Marzec 68', przemawiałam w Audytorium Maximum, wszystko było dla mnie mniej ważne niż walka, wolność, rewolucja. A z drugiej strony urodziłam się w 1949 roku, wiele już przeżyłam, wiele widziałam, także to, jak marzenia obracają się w popiół, jak wypaczają się idee, jak walka o słuszną sprawę staje się walką o coś zupełnie innego, jakie to wszystko jest niejednoznaczne. Dlatego ja, czyli kobieta po 70-tce, boję się o nich, młodych. O pandemię i o to, co stanie się z tą rewolucją.

Jak ci się podoba hasło „Wypierdalać”?

Wiesz, ja jestem osobą, która strasznie przeklina. Nauczyła mnie tego Kalina Jędrusik, moja chrzestna mama. Dla mnie „wypierdalać” to żadne przekleństwo, to takie bardziej dobitne „proszę wyjść” do kogoś, kto nie rozumie, że nie życzę sobie jego towarzystwa, bo zachowuje się strasznie. Ale wiem, że niektórych takie słowa rażą. Moi synowie, kiedy byli mali i chodzili na religię, byli oburzeni, kiedy przeklinałam. Mówili „Mamo, obrażasz nasze uczucia religijne”. W końcu dali mi dyspensę na przeklinanie tylko na czas prowadzenia samochodu. Ale Strajk Kobiet to nie tylko „Wypierdalać”, jest cała masa haseł, które pokazują, że każdy z nas bywa od czasu do czasu poetą. To jest pole do popisu dla okazjonalnych ludzi pióra. Poetów chwili, ulicy.

Walczymy o aborcję na życzenie. Jesteś wierząca. Masz z tym problem?

Miałam brata chorego na zanik mięśni [SMA]. Do dziś jest to choroba nieuleczalna, śmiertelna. Mój brat miał 14 lat, kiedy zmarł. Przez te lata, co dzień i co noc cała moja rodzina mierzyła się z jego chorobą i cierpieniem. Z własnym cierpieniem też, bo nie ma nic bardziej rozdzierającego niż choroba dziecka. Ciężko pojąć komuś, kto tego nie doświadczył, ogrom takiej tragedii. Ale też ciężko wytłumaczyć, jakie to szczęście, że mogłam poznać mojego brata, że mogłam z nim być, że dzięki niemu nasza rodzina była jednym organizmem. Jego choroba łączyła nawet zwaśnionych rodziców. Na miesiąc przed śmiercią, na Dzień Wszystkich Świętych, miał zadane w szkole, żeby narysować cmentarz. Zapytał mnie wtedy, jak taki cmentarz wygląda, bo nigdy na cmentarzu nie był…

Czy jego życie warte było życia?

Pamiętam, że następnego dnia po śmierci brata poszłam do szkolnego sekretariatu. Musiałam opłacić komitet rodzicielski, czy coś takiego. I pani w sekretariacie powiedziała mi: „Ale to w sumie szczęście, ulga, przestaniecie się już tak męczyć”. Myślałam, że ją zabiję.

Życie twojego brata było wyłącznie cierpieniem?

Nie. Urodził się sprawny, był inteligentnym, ładnym dzieckiem. Mimo choroby ludzie nie odwracali od niego wzroku. Jego choroba postępowała stopniowo. Najpierw dłużej siadał, potem później wstawał, kiedy upadł w przedszkolu, nie mógł się już podnieść. Potem konieczny był już wózek inwalidzki. W pierwszej klasie szkoły podstawowej przeziębił się i później było już tylko gorzej. Po tym osłabieniu się już nie podniósł. Do dzisiaj słyszę w głowie, jak prosił w nocy, żeby przełożyć go na drugi bok, bo sam nie miał już siły. A jednocześnie był coraz starszy, coraz bardziej świadomy, inteligentny i wrażliwy. Pod koniec życia mówił „Zabijcie mnie, bo nie mogę już patrzeć, jak się ze mną męczycie”.

Kiedy pytasz mnie o jego cierpienie, masz pewnie na myśli to, czy jego życie warte było życia?

Chyba tak. Chociaż brzmi to strasznie.

Do dzisiaj nie znam na to pytanie odpowiedzi. Dla nas, jego rodziny, odpowiedź brzmi: tak. Bo dla nas jego obecność wiązała się przede wszystkim z miłością. Żeby nie było mu smutno, nieustannie się przy nim uśmiechaliśmy, staraliśmy się rozjaśnić mu życie. I powtarzaliśmy, jak to cudownie, że jest z nami. Ale dla niego? Z tą świadomością, że wkrótce umrze? Że opiekowanie się nim to niewyobrażalny wysiłek psychiczny?

A dla ciebie? Jakie to było doświadczenie?

W jakimś sensie do dziś się z tego jego dzieciństwa, jego życia nie podźwignęłam. Uważam, że moje zmaganie z depresją ma źródło właśnie w obserwowaniu jego tragedii. I gdyby jakaś kobieta zapytała mnie, czy ma urodzić śmiertelnie chore dziecko, nie potrafiłabym odpowiedzieć. I żadnej kobiecie bym złego słowa nie powiedziała niezależnie od tego, jaką decyzję by w takiej sytuacji podjęła. To są tak intymne decyzje, tak trudne sprawy, że oburza mnie, że jacyś mężczyźni śmią o tym decydować.

Zapytałaś mnie kiedyś, czy jestem feministką. A ja ci powiedziałam, że nie, bo w moim otoczeniu, w komunistycznej szkole, niewierzącej rodzinie nie było tego tematu. Jako młoda dziewczyna nie spotkałam się z tematem uprzedmiotowienia, krzywdy i zawsze powtarzałam, że mężczyźni to moja ulubiona płeć. Ale dzisiaj…

Budzi się w tobie feministka?

Chyba tak. Oburza mnie, że mężczyźni chcą za nas decydować w tych sprawach. Że wydaje im się, że mają do tego prawo. Jeśli już chcą bronić życia, wykazać swoje nieskazitelne człowieczeństwo, to niech zajmą się opieką nad kobietami, które urodziły i wychowują chore dzieci. I zmagają się z potężnymi problemami.

A kiedy odważą się prosić państwo o pomoc, to wyrzuca się je z Sejmu.

Całe życie walczyłam o pomoc dla takich matek i ludzi niepełnosprawnych. Przyjaźniłam się z Piotrem Pawłowskim, który był niepełnosprawny i walczył o prawa takich, jak on. Kiedy zmarł, zadzwoniła do mnie jego żona i poprosiła, żebym zaśpiewała na pogrzebie jego ulubioną piosenkę, „Jeszcze w zielone gramy”. Pamiętam, jak szłam w tłumie osób niepełnosprawnych na Cmentarzu Bródnowskim, które przyjechały na ten pogrzeb z całej Polski. Chciały Mu podziękować za wszystko, co dla nich robił przez całe życie.

Zobacz także: Krystyna Kofta: „W chorobie, nawet ciężkiej, lepiej skupić się na innych niż na sobie”

Nie można kazać każdej kobiecie być bohaterką

Dziś myślę, że ta piosenka Wojtka Młynarskiego jest nie tylko dla nas wszystkich zdrowych, marzących o tym, żeby coś się wreszcie w tym kraju zmieniło, ale też właśnie dla chorych, niepełnosprawnych, dla ich opiekunów, którzy marzą o tym, żeby wreszcie znalazł się rząd, który o nich pomyśli naprawdę, coś w ich życiu zmieni. Ci, którzy najwięcej dziś krzyczą, z imieniem Pana Boga na ustach, nie mają Boga w sercu. Nie mają pojęcia o tym, co to jest chrześcijaństwo. Co to jest przyzwoitość.

Walcząc o prawo do aborcji, zapominamy o tych kobietach, które podjęły inną decyzję?

Chciałabym, abyśmy o nich pamiętały. Dziś nie mam już sił, aby pomagać innym. Ale znam rodziny, które wychowują chore dzieci, niepełnosprawne i upośledzone. I zastanawiam się, co te dzieci czują, kiedy ktoś przy nich włącza telewizję, kiedy słyszą dyskusję na temat aborcji, kiedy jedni mówią, że dzieci z Zespołem Downa mają prawo żyć, a drudzy, że chcą mieć prawo, żeby je usunąć. Jestem za prawem kobiety do wyboru, ale wiem, że każda taka historia to oddzielna tragedia. A tragedia ma to do siebie, że nie ma w niej dobrego rozwiązania. Każde wyjście jest nie takie, jakiego byśmy sobie życzyli. Staramy się wybrać mniejsze zło, ale dla każdego to mniejsze zło znaczy coś innego.

Reklama

Zachwyca mnie siostra Chmielewska, która adoptowała i wychowała kilkoro chorych dzieci i całe życie pomaga słabszym. Podziwiam i kocham Jankę Ochojską, która mimo własnej choroby niesie pomoc innym. Są dla mnie wzorem człowieczeństwa. Trzeba czcić te bohaterki. Ale nie można kazać każdej kobiecie być bohaterką. Ja nią nie jestem.

Reklama
Reklama
Reklama