Reklama

To on był autorem plotki o tym, że kot Rademenes z „Siedmiu życzeń” został pozbawiony życia za niesforne zachowanie przed kamerami. Na scenie doskonale łączył makabrę i balladę. Znany i uwielbiany satyryk, prywatnie zmagał się z ciężką chorobą i nie miał szczęścia w miłości. W trakcie epizodów manii intensywnie imprezował, podczas depresji — zawalał wszystkie zlecenia. Maciej Zembaty skończyłby w tym roku 79 lat. Z tej okazji przypominamy jego historię.

Reklama

Maciej Zembaty. Czarny humor, który zwalał z nóg

Urodzony w 1944 roku satyryk odnosił wielkie sukcesy jako tłumacz i poliglota, władający siedmioma językami, do dziś uchodzi za jednego z największych specjalistów od Leonarda Cohena i przetłumaczył ponad 60 jego piosenek. Był wszechstronnie uzdolniony, bystry, oczytany, do egzaminów podchodził bez trudności. W młodości szlifował grę na fortepianie, a magisterkę napisał na temat polskiej piosenki i gwary więziennej.

Karierę rozpoczął w 1963 roku, gdy poznał pianistę i kompozytora Janusza Bogackiego. W wyniku ich współpracy powstały pierwsze piosenki do kabaretu Fermata. W 1965 roku otrzymał nagrodę za najlepszy debiut autorski na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Po czasie znalazł dla siebie właściwą ścieżkę kariery.

W 1971 roku stanął przed publicznością opolskiego amfiteatru i obniżonym głosem wyśpiewywał kolejne zwrotki „Ostatniej posługi”... do marsza żałobnego z sonaty b-moll Fryderyka Chopina. Interpretacja Zembatego wywołała ogólnokrajowe kontrowersje. Entuzjaści czarnego humoru stawali w jego obronie i mówili o poszanowaniu wolności twórcy, a przeciwnicy byli oburzeni przez szarganie świętości.

Jak dobrze mi w pozycji tej
W pozycji ho–ry–zon–tal–nej
Ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach
A za trumną idzie żona […]
O wieko bębnią krople dżdżu
Kołyszą słodko mnie do snu
Ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona
I już ledwo idzie żona

Maciej Zembaty, Opole, 1969 r. VII Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu

Andrzej Wiernicki / Forum

O czarnym humorze Zembatego wspominał w magazynie „Pani” jego przyjaciel, Henryk Waniek: „To, że postrzegamy świat w przewrotnych i makabrycznych kolorach, może być zaletą, ale może być też skazą na charakterze. Miał w sobie coś bardzo osobistego, bardzo właściwego tylko jemu, tak bardzo, że nie dałoby się tego uczynić przedmiotem obiektywnego wzoru dla innych. I może byłoby lepiej, żeby nikt nie szedł jego śladem”, mówił.

Maciej Zembaty próbował swoich sił na wielu polach artystycznych. Z jego inicjatywy powstał komiks „Historia, która przydarzyła się pewnej Pszczołopodobnej Prudencji”. Za inspirację posłużył mu owad zamknięty w samochodzie.

Czytaj także: Maciej Stuhr komentuje aferę z udziałem taty: „Było mi strasznie smutno, to był trudny czas i w pewnym sensie jest”

PAP/Filip Miller

Maciej Zembaty i kot Rademenes

Satyryk zafascynowany był filmem. Przez krótki czas studiował w Warszawskiej Szkole Teatralnej. Nie zagrzał tam jednak miejsca na długo. „Z warszawskiej PWST wyrzucono mnie jednak jako buntownika, a mój bunt polegał na tym, że odbiłem dziewczynę aktorowi Zygmuntowi Kęstowiczowi”, śmiał się w magazynie „Arterie”. To wtedy Zembaty postanowił, że zostanie filmowcem. Udał się więc na studia reżyserskie.

„Zawziąłem się, aby zostać reżyserem i pokazać, na co mnie stać tym aktorzynom, którzy mnie wyrzucili ze szkoły teatralnej”, mówił wówczas. Z tej uczelni również został wydalony. Finalnie jednak bliżej było mu do aktora, aniżeli reżysera. Największą popularność przyniósł mu udział w serialu „Siedem życzeń”, w którym użyczał głosu Rademenesowi — magicznemu kotu.

Znany z czarnego humoru satyryk pozwolił sobie przy tej okazji na okrutny żart. Bowiem rozpuścił plotkę o niesfornym, czarnym kocie z produkcji, który tak bardzo denerwował członków ekipy swoim nieposłuszeństwem, że zwierzę zdecydowano się… uśpić. Filmowy Rademenes miał zostać po śmierci wypchany i wykorzystany jako zwykły rekwizyt. Dopiero po latach wyszło na jaw, że żaden kot nie ucierpiał na potrzeby „Siedmiu życzeń”. Faktycznie w paru ujęciach pojawił się wypchany odpowiednik kociego aktora, ale był to wypożyczony z uczelni eksponat.

Trzy żony Macieja Zembatego

Kontrowersyjnym poczuciem humoru satyryk przyciągał do siebie kobiety. Zachwyciła się nim chociażby Ewa Pokaz, którą poznał jeszcze na studiach, nim wydalono go z uczelni PWST. Połączyła ich miłość do filmu i teatru. To z nią założył kabaret Fermata. Po czasie się pobrali, choć Zembaty nie zgodził się na ślub kościelny. Ten związek nie przetrwał próby czasu. Świeżo upieczony mąż był przekonany, że Ewa zdradzała go przy każdej lepszej okazji. Była atrakcyjną kobietą i cieszyła się powodzeniem u mężczyzn.

„Po każdym pijaństwie Maciek z Ewą się żrą, a że pije się ciągle, więc napięcie trwa non stop. Idą do Dziekanki, Stodoły, Hybryd, obcy faceci chcą tańczyć z Ewą, Maciek się wścieka, ona mu robi awanturę. Następnego dnia wstają zakochani. Tak przez dwa lata, aż do rozwodu”, opowiadał w „Wyborczej” znajomy pary.

Drugą żoną Zembatego została Ewa Gargulińska, plastyczka, która niegdyś wykonała plakat dla jego kolejnego kabaretu Dreszczowisko. Para rozstała się. Kobieta nie wytrzymała intensywnego, wypełnionego alkoholem i hucznymi imprezami życia partnera.

Po raz trzeci ożenił się z Magdaleną, prawniczką. Doczekali się dwójki synów. Wspólnie wyjechali do San Francisco, gdzie Maciej ruszył w kolejną trasę po polonijnych skupiskach w USA. To wtedy jego ukochana zorientowała się, że z jej mężem jest coś nie tak. U artysty zdiagnozowano wówczas chorobę dwubiegunową. Magdalena dbała, aby nie zapominał o lekarstwach i uczęszczał na leczenie. Nie wytrzymała jednak długo. W końcu się poddała i odeszła od męża. Ten zaś związał się po czasie z Elżbietą Dębską, jednak przyszedł czas gdy zdał sobie sprawę, że choroba uniemożliwia mu normalne funkcjonowanie.

Zobacz również: Michał Koterski stracił swoje rzeczy osobiste. "Człowiekowi jest zawsze przykro, jeśli zostanie okradziony, nawet z najmniejszej rzeczy"

Maciej Zembaty. Złamane życie, ciężka choroba i narkotyki

Choroba dwubiegunowa niszczyła nie tylko związki, ale również karierę Zembatego, która chyliła się ku upadkowi. Nieustanne epizody manii i depresji utrudniały mu życie, a chwilowe odstawienie leków poskutkowało zasłabnięciem na scenie Los Angeles. Artysta nie był w stanie wykonać własnych piosenek. W gorszych chwilach wpadał w stan apatii, tracił siły i zawalał wszystkie zlecenia. Euforia pchała go ku nieustannym imprezom, alkoholowi i innych używek. Lepsze momenty przekładały się również na lepszą efektywność na scenie.

Nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Wszystko jest dla ludzi, dragi też. Problem w tym, że małolatom myli się dziś życie z dragami. A one są po prostu fantastycznym uzupełnieniem życia, mogą dodać pieprzu, dać kopa, skierować sztukę czy naukę na nowe tory”, mówił niegdyś Zembaty w „Trybunie”.

Choroba wpływała również na spontaniczne, nieprzemyślane decyzje życiowe, przez które musiał się niejednokrotnie ukrywać. Przyjaciel Henryk Waniek wspomniał o nich w magazynie „Pani”: „On chyba nie do końca wytrwał w podstawowym rozróżnieniu na zewnętrzną realność i wewnętrzną fikcję. Poniosły go wymyślone w egzaltacji warianty realnego życia. [...] Maciek wielokrotnie angażował w swoje kosztowne projekty przyjaciół czy poważne osoby ze świata sztuki. A potem okazywało się, że to były nierealne idee. Pojawiały się pomysły na filmy, założenie stacji telewizyjnej w spółce z jakimiś naciągaczami, przedsiębiorstwa rozrywkowe. To wszystko ostatecznie czyniło go ofiarą windykatorów i komorników, a jego życie zaczęło przypominać sensacyjno-kryminalne fabuły hollywoodzkie”.

Gdy zdał sobie sprawę ze swoich problemów, chciał korzystać z życia całymi garściami. Twierdził, że jest szczęśliwy i w końcu rozumie istotę tego uczucia. Choroba otworzyła mu oczy. „Po epizodach maniakalno-depresyjnych, z których przez pewien czas wychodziłem, lepiej pojmuję swój obecny stan szczęśliwości. No i jestem wolny. Wiem, co jeszcze w życiu muszę zrobić."

Zmarł niespodziewanie 27 czerwca 2011 roku na atak serca. Nie dał rady zdążyć ze wszystkim. Jego śmierć była zaskoczeniem, miał zaledwie 67 lat. Ten czas również wspomniał Henryk Waniek. Jego żona odwiedziła artystę w szpitalu. „Nic nie wskazywało, żeby gdziekolwiek się wybierał, jakkolwiek organizm miał wycieńczony. I jeszcze został przyjęty do tego szpitala w nie najlepszych warunkach - leżał na korytarzu. Ale nawet w tej atmosferze pulsował mnóstwem pomysłów, które zaraz po wyjściu ze szpitala miał zamiar realizować".

Życie Macieja Zembatego doskonale podsumowują słowa, które sam wypowiedział podczas spotkania z przyjacielem pod sam jego koniec: „Upadanie staje się moją specjalnością. Ale ćwiczę sztukę wstawania”.

Sprawdź również: Joanna Krupa pokazała serię ujęć z mamą. Miała ku temu ważny powód. "Dziękuję, że [...] nie podcinasz mi skrzydeł"

Jacek Urbaniak/ Studio 69/Forum
Reklama

Maciej Zembaty, 1993 rok

Reklama
Reklama
Reklama