Reklama

Marcin Wicha otrzymał Paszport „Polityki” w dziale literatury za książkę pt. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Chodziło o przedmioty po matce. 45-letni autor, który z zawodu jest grafikiem, a pisze od niedawna, potrafił w bardzo przejmujący sposób wyrazić emocje, jakie towarzyszą nam, gdy umiera ktoś bliski. Na jego książkę jeszcze tego samego wieczoru po uroczystości wręczenia paszportu rzucili się czytelnicy. Zniknęła z księgarń błyskawicznie, zrobiono więc dodruk. Co Marcin Wicha zdradził nam w wywiadzie na swój temat?

Reklama

Zobacz też: Poznaliśmy Laureatów Paszportów Polityki 2017! Kto otrzymał prestiżową nagrodę?

Marcin Wicha o nagrodzie, literaturze i życiu prywatnym

- Teraz jest lżej?

Pewnie tak, chociaż nie miałem autoterapeutycznych zamiarów. Nie planowałem, do jakiego stopnia ta książka będzie osobista, ani w jakim stopniu będzie dla mnie trudna. Teraz mam poczucie patrząc na ostateczny efekt, że kazała mi się ona w jakimś stopniu sama napisać. Myślałem, że będzie o rozmowach, języku ,jakiego z mamą używaliśmy, a powstało zupełnie coś innego.

- Bo przecież to nie my piszemy książkę, tylko książka pisze nas.

Teraz to wiem, ale wcześniej w takim nasileniu się z tym nie zetknąłem. Zawsze miałem duże poczucie samokontroli. Tu też oczywiście starałem się siebie pilnować, jeśli chodzi o konstrukcję, słowa i zdania. Ale na poziomie emocji moje pisanie rozwijało się poza moją wolą, od początku do końca pisałem tę książkę w jej rytmie, a nie moim. Teraz cieszę się, że powstała, że te emocje zostawiły ślad. Najbardziej lubię w niej wszystko, czego nie planowałem, a co zdarzyło się trochę wbrew moim intencjom.

- Czego Pan nie planował?

Nie przypuszczałem, do jakiego stopnia będę podporządkowany własnym emocjom i że będą one tak silne.

- To trudna książka. Refleksje wypływające jedna z drugiej. Ma Pan bardzo bogaty język. Czyta się tę książkę jednym tchem, ale bez przerzucania kartek niedoczytanych do końca. Należy ją czytać bardzo uważnie.

To dla mnie ważne, co pani mówi. Pisanie tej książki było dla mnie niełatwe. Trwało to rok. Czułem że przechodzę przez proces emocjonalny, nad którym nie mogę zapanować. Nie umiałem przewidzieć, czy będzie dla kogokolwiek zrozumiała, czy ktokolwiek ją przeczyta. I czy w ogóle da się czytać? A teraz ludzie mi mówią, że nie tylko dobrze się ją czyta, ale że nie przygnębia.

- Bo nie ulega pan sentymentalizmowi a jednocześnie lapidarność języka sprawia, że to pomiędzy wierszami doszukujemy się głębokich uczuć. Pan ich nie nazywa, ale są one bardzo czytelne.

Właśnie na tym polega moja praca. Zastanawiałem się, czy językiem jakim posługiwali się moi rodzice i jakiego używaliśmy w domu, będę w stanie opisać uczucia, kiedy moich rodziców już nie ma. I czy uda mi się opowiedzieć o mojej stracie nie wpadając w ton sentymentalny, którego oni nie lubili.

- A także dlatego, że nie jest pan grafomanem. Sporo pan wykreślał?

Bardzo dużo. Wyrzucałem akapity i całe rozdziały, wykreślałem przymiotniki. Pisanie to w dużym stopniu taka praca, jak układanie podłogi z kawałków. Natomiast myślę, że każdy jest w jakimś stopniu grafomanem, chodzi tylko o to, na ile możemy się pilnować i to tak, żeby nie pilnować się za bardzo. Cała ta książka to historia o kontroli nad sobą i uwadze poświęconej detalom. Ale też o tym, nad czym nie możemy zapanować.

- Pan dla swojej matki chciał być inny, niż jest naprawdę? Całe życie chciał pan zasługiwać na jej uznanie?

Chciałem napisać coś, z czego ona byłaby zadowolona. To kolejny powód, dla którego pisanie książki jest przywilejem, bo możemy opowiedzieć taką wersję, która jest najbardziej zbliżona do tego, co byśmy chcieli odczuwać. Ważne też, żeby bez ekshibicjonizmu opowiedzieć o ludziach, którzy są nam bliscy, których kochamy.

- I tęsknimy za nimi, gdy odchodzą. Pana mama umarła dwa lata temu. A pomysł napisania książki powstał po roku. Przez dwanaście miesięcy rządziła panem żałoba, która nie pozwalała wnikać we własne uczucia?

Być może. Mama umarła w 2015 roku, miała 69 lat. Miałem takie poczucie tuż po jej śmierci, że jest obok, na wyciągnięcie ręki. Słyszymy głos, widzimy przedmioty, których używała, meble. Cała jej przestrzeń jest jeszcze zachowana, ale z czasem blaknie, a przedmioty znikają. Napisanie o nich książki przynosi ulgę, bo mam świadomość, że został jakiś ślad.

- Dzięki panu zaczęłam od nowa zauważać to, co pozostało po moich rodzicach, a na co nie patrzyłam już jak na ich własność, bo wrosły w moją rzeczywistość. Książki po ojcu, jego szczotka do włosów, srebrna, mamy złota puderniczka z lusterkiem …

Taka strata to moment ,kiedy z ostrością widzimy kształt naszego życia. Potem on się zaciera i to normalne, że go nie zauważamy . Ale są momenty, kiedy przez chwilę znowu go widzimy.

Bartlomiej Molga

- Wspomina pan o Mokotowie.

Już dawno tam nie mieszkam ale to były moje strony w okresie, którego dotyczy ta książka. „Delikatesy” przy Niepodległości, Madalińskiego z księgarnią, muzeum Władysława Broniewskiego, który kiedyś mieszkał w tamtych stronach. A teraz moja pamięć się wydłużyła. Już nie wiem, co pamiętam naprawdę, a co znam z opowiadań rodziców.

-Czuje się pan sierotą?

Czuję się dorosły, chociaż rzeczywiście w pewnej chwili poczułem się osierocony. Ale któregoś dnia rozejrzałem się dookoła i pomyślałem, że już nie jestem dzieckiem, nie jestem też najmłodszy, że już dorosłem.

- A jednak kiedy rodzice umierają, czujemy się bardzo osamotnieni, w każdym wieku.

To prawda. Może dlatego, że byłem jedynakiem. Ale sam mam rodzinę, dwie córki, więc ta samotność tak bardzo mi nie doskwiera.

- Spodziewał się pan, że dostanie tak prestiżowe wyróżnienie – „Paszport Polityki”?

Nie. Wiedziałem, że jestem nominowany i że znajduję się na liście „podejrzanych”, ale byłem zaskoczony tą nagrodą.

- Czy taki paszport daję przepustkę do świata twórczego i prawo do wpisywania w rubryce zawód: literat?

Tego jeszcze nie wiem. Jestem z zawodu grafikiem i jako grafik mam doświadczenia życiowe. A pisaniem zajmuję się od niedawna i czuję się tu początkującym. Z tego punktu widzenia „Paszport Polityki” jest dla mnie krzepiący. Ale też ważne są reakcje ludzi i rozmowy z nimi, które się przy okazji tej książki przydarzyły.

- Ma pan poczucie, że ta książka nie przepadła między półkami, tylko żyje własnym życiem.

Tak. To tak jak włożyć list w butelkę i wrzucić do morza. Do niektórych osób może on dotrzeć. Dostaję maile od czytelników, często bardzo osobiste.

- Bo otworzył pan drzwi, które są w nas często zamknięte. Ja też mam ochotę panu się zwierzyć jako bratniej duszy.

Czuję odpowiedzialność za przeżycia innych ludzi. Ale nie szukam z nimi kontaktu. Ja sam boję się kontaktów z autorami książek, które lubię. Dlatego jestem wdzięczny osobom, które szukają okazji do rozmowy. Robią coś, na co ja sam pewnie bym się nie zdecydował. Dlatego jestem bardzo wdzięczny osobom, które szukają we mnie pokrzepienia.

- Pierwszą książkę napisał pan o ojcu, drugą o matce. O czym będzie następna?

Pierwsza była o designe, a druga o literaturze (uśmiech). Następna ? Jeszcze nie wiem. Pomysł się rodzi w odpowiednim momencie. Sam jestem ciekawy, o czym będzie.

Marcin Wicha (1972) Urodził się i mieszka w Warszawie. Grafik, wspólnik w firmie projektowej Frycz i Wicha. Projektował (i projektuje) okładki, plakaty i znaki graficzne. Jego teksty ukazywały się między innymi w „Autoportrecie”, „Literaturze na Świecie” i „Tygodniku Powszechnym”. Przez kilka lat publikował cotygodniowe rysunkowe komentarze w „Tygodniku Powszechnym”. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”. Wydał kilka książek dla dzieci. W 2015 roku opublikował „Jak przestałem kochać design”, w 2017 „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”.

Reklama

Zobacz też: Kożuchowska, Stankiewicz, Rusin... czyli stylizacje gwiazd na Paszportach Polityki 2017. Kto zachwycił kreacją, a kto wręcz przeciwnie?

Reklama
Reklama
Reklama