Dwie próby samobójcze, alkohol, rozpacz... Smutne życie matki Tomasza Komendy
Doświadczyła również przemocy z rąk ojca i męża...
Teresa Komenda, matka niesłusznie skazanego na 18 lat więzienia Tomasza, przeszła w życiu piekło. Najpierw bił ją ojciec. Później mąż. Gdy była w siódmym miesiącu ciąży, zrzucił ją ze schodów. Zaczęła rodzić, wskutek czego maleńki Tomek walczył o życiu od pierwszych chwil, kiedy pojawił się na świecie. Ale ten najgorszy cios spadł na nią dwadzieścia lat temu, gdy jej syna niesłusznie skazano na karę pozbawienia wolności...
Przemoc, groźby - smutne życie matki Tomasza Komendy
W najnowszym numerze tygodnik Polityka przybliża sylwetkę Teresy Komendy. Wychowała ona czwórkę synów, Tomasz przyszedł na świat jako drugi. Jego życie jednak już od najmłodszych lat było naznaczone traumą: ojciec zrzucił jego matką ze schodów, gdy była w siódmym miesiącu ciąży. Jako dziecko doświadczała aktów przemocy z rąk ojca... Ale prawdziwa gehenna nadeszła później.
Dorota P., kluczowy świadek w sprawie Tomasza Komendy, wskazała na podstawie portretu pamięciowego, że to on jest winny bestialskiej zbrodni w Miłoszycach. Jej zeznania były głównym czynnikiem, za sprawą którego mężczyzna trafił za kratki. Obie panie poznały się znacznie wcześniej, pani Teresa dorabiała jako opiekunka dziecka Doroty, były sąsiadkami. Jednak gdy ta druga z czasem przestała odbierać dziecko, matka Tomasza Komendy zrezygnowała ze swojej funkcji. Obawiała się, że pewnego dnia sąsiadka po prostu się nie zjawi. I spotkała ją za to kilka lat później koszmarna zemsta.
„Jeszcze przeze mnie zapłaczesz”, odgrażała się Dorota P., gdy dowiedziała się, że pani Teresa porzuca posadę opiekunki. I słowa dotrzymała. Niestety, trzy miesiące po tym, jak Tomasz Komenda w zeszłym roku opuścił więzienie, trafiła do szpitala. Po trzech dniach zmarła w dosyć tajemniczych okolicznościach. Do dziś jej powiązania z całą sprawą budzą duże kontrowersje...
Lornetka, liściki, pierogi ruskie i... grypsowanie
Gdy syn trafił do więzienia, pani Teresa starała się pomagać mu na wszelkie możliwe sposoby. Autorka artykułu w Polityce, Edyta Gietka, relacjonuje, że matka wysyłała synowi pieniądze, mimo że połowę z nich potrącał skarb państwa, obdarowywała go również sprzętem RTV, choć niszczyli go współwięźniowie „w ramach zemsty na pedofilach”, przynosiła do aresztu domowe jedzenie, takie jak gołąbki, pieczone mięso czy pierogi ruskie. Stawał także pod budynkiem więzienia w lornetką w chwili, gdy ten był widoczny z pewnego dystansu.
„Mamusiu - grypsowali, krzycząc do siebie - o której będziesz u lekarza? - Jutro syneczku o 17”, przytacza ich dialog dziennikarka. Wiedział wówczas, że zobaczy ją o wskazanej godzinie, gdy wyjrzy przez okno.
Strażnicy bywali jednak nieubłagani, grozili jej, przeganiali. Nie dała się zastraszyć, podkreślała, że jest w miejscu publicznym i nie widzi nic złego w tym, że chce zobaczyć syna. Pisali do siebie także liściki, które przemycali na różne sposoby. W końcu jednak podjęto decyzję o przeniesieniu Tomasza Komendy do zakładu, w którym okna nie wychodziły na zewnątrz.
Jednak i ona miała chwile zwątpienia i wielkiej rozpaczy...
Dwie próby samobójcze, alkohol i wielki smutek
Teresa Komenda dwa razy próbowała odebrać sobie życie. Od problemów uciekała również w alkohol, w ten sposób chciała zapomnieć o dramacie, który przeżywał jej syn i który z nim dzieliła przez niemal 20 lat.
„Zaczęła popijać, szukając pretekstów, bo jak inaczej miała przeżyć bez syna ćwierć wieku”, pisze w artykule Edyta Gietka. Pocieszeniem i nieocenionym wsparciem było dla niej trzech pozostałych synów...
Dziś ich życie, mimo że dalekie od ideału, jest bardziej spokojne. Matka Tomasza Komendy zwierzyła się, że gdy syn odzyskał wolność, zaczął angażować się w prace domowe. Objawiła się wówczas jego pedantyczna natura, szczególną wagę przywiązuje do zmywania naczyń i okien. Dał się także poznać jako złota rączka: w więzieniu nauczył się m.in. robić sznurki do wieszania bielizny z foliowych worków po chlebie i tworzyć szkatułki z chleba i wieże z zapałek. Gdy opuścił więzienie, troszczył się o to, by rodzinie niczego nie zabrakło. Często robił bardzo duże zakupy.
„Mamusia, co kupić, bo wracam? Po czym staje w progu z dwiema siatkami spożywki”, opowiada Teresa Komenda w rozmowie z Polityka. Dodaje, że dla jej syna było nie do pomyślenia, by lodówka pozostawała pusta.
Dziś starają się funkcjonować jak normalna rodzina, mimo że traumy przeszłości co jakiś czas dają o sobie znać...
Teresa Komenda z synem Tomaszem przed posiedzeniem Sądu Najwyższego, Warszawa, maj 2018:
Teresa Komenda starała się wspierać syna z całych sił, gdy ten niesłusznie trafił do więzienia: