Janina Ochojska: "Jeżeli ktoś czeka na cud z założonymi rękami, to można tak czekać całe życie"
O tym, dlaczego buduje studnie w Sudanie Południowym, o szczęściu, balansowaniu na granicy życia i śmierci
- Elżbieta Pawełek
Janina Ochojska-Okońska ma tak niespożytą energię, że czasem trudno za nią nadążyć. „Świetnie sobie radzi nawet w ekstremalnych warunkach”, mówią współpracownicy. Kiedy upadnie, jeszcze żartuje: „Spokojnie, mam przecież stalowy kręgosłup”. Jeździła w konwojach z pomocą dla byłej Jugosławii i do Czeczenii, bo uznała, że to jej obowiązek. W 1994 roku założyła Polską Akcję Humanitarną, którą do dziś kieruje, i zdobyła prestiżowy tytuł Kobiety Europy. W głowie kipi jej od pomysłów. Gdyby mogła, wysyłałaby pomoc dla całego świata. Gdy patrzy na swoje życie wstecz, mówi, że to wszystko było jej przeznaczone. Jej najnowszym, osobistym osiągnięciem jest wygrana walka z rakiem piersi. W ramach cyklu "Archiwum VIVY!: wywiady" przypominamy rozmowę Elżbiety Pawełek z Janiną Ochojską-Okońską. Wywiad ukazał się w lipcu 2011 roku w magazynie VIVA!.
Elżbieta Pawełek: Sudan Południowy, który 9 lipca otrzyma niepodległość, już w dniu narodzin będzie najbiedniejszym krajem świata!
Janina Ochojska-Okońska: Dzień dzisiejszy w Sudanie Południowym można porównać do momentu, kiedy Pan Bóg powiedział: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Będąc tam po raz pierwszy, zobaczyłam, co znaczy NIC. Ludzie żyją z tego, co dają im zwierzęta i ziemia. Posługują się prymitywnymi narzędziami. W Bor, drugim największym mieście, stoi kilkanaście murowanych budynków. Reszta jest z blachy albo są to tak zwane tukule, ulepione z ziemi. Jest też targ, gdzie można kupić owoce, ubrania i sprzęty domowe z Chin. Większość ludności żyje w pierwotnych warunkach, bez dostępu do edukacji, służby zdrowia. Co gorsza, również bez dostępu do wody.
– Pół wieku wojen domowych, w których zginęło 1,5 miliona cywilów, a cztery miliony Sudańczyków zmuszono do porzucenia domów, zrobiło swoje. Myśli Pani, że w takim epicentrum biedy i nieszczęścia coś dadzą akcje humanitarne?
Janina Ochojska-Okońska: To najważniejsza misja, którą będziemy rozwijać również w innych regionach tego kraju. Jako Europejczycy bardzo skrzywdziliśmy Afrykę, między innymi niewłaściwą pomocą i tworzeniem obozów dla uchodźców. Niedawno byłam w jednym z nich, w Kakumie w Kenii – 90 tysięcy ludzi mieszka tam w bardzo trudnych warunkach od 1992 roku. Wśród nich uchodźcy z Sudanu, którzy schronili się przed skutkami wojny. W obozie są bezpłatne szkoły, kliniki, jest woda i żywność, więc zostają, bo tam, dokąd mieliby wrócić, nie ma nic.
– Skąd pomysł, żeby w Sudanie budować studnie?
Janina Ochojska-Okońska: Uratowały już życie kilkudziesięciu tysiącom. Mogłyby uratować dużo więcej, gdybyśmy zamiast 160 studni zbudowali 1000. W Sudanie wodę czerpie się z okresowych rzek oraz dołów z deszczówką. Jest brudna. Wiele dzieci umiera na różne choroby spowodowane jej piciem. A jeszcze muszą po nią chodzić, tracąc godzinę lub półtorej w jedną stronę, w upale.
– Nie dopada Pani zwątpienie, że wszystkim i tak nie uda się pomóc?
Janina Ochojska-Okońska: Codziennie na świecie umiera 16 tysięcy dzieci z powodu głodu i niedożywienia. Gdybym się zadręczała, że nie uratuję wszystkich, to pewnie niczego bym nie zrobiła. Muszę myśleć o tych, których mogę uratować. Sztuka pomagania jest trudną rzeczą, bardziej niż serca potrzebuje rozumu. Czasem wymaga umiejętności odmówienia pomocy. Podam przykład. Odwiedziliśmy jedną z sudańskich szkół. Pytaliśmy uczniów, o czym marzą, co chcieliby robić. Jedna dziewczynka powiedziała: „Chciałabym, żebyś opłaciła mi naukę”. Miałam ochotę od razu to zrobić, wypadało to raptem 10 złotych miesięcznie. Któż nie chciałby pomóc ślicznej, ośmioletniej dziewczynce?! Pomyślałam jednak, że nie wolno wyróżnić jednego dziecka, bo być może są jeszcze biedniejsze dzieci i też chcą się uczyć. Postanowiliśmy więc zorganizować zbiórkę pieniędzy, aby sfinansować ich edukację. I jeżeli znajdą się chętni do wpłacania 10 złotych miesięcznie, to wielu z tych dzieci będziemy mogli pomóc.
– Ale niektórzy mówią, że tyle biednych dzieci jest w Polsce, a Ochojska pomaga Murzynom.
Janina Ochojska-Okońska: Mam prostą odpowiedź. W Polsce nikt nie umiera z głodu czy braku wody, w Afryce tak. Jestem ciekawa, czy osoby, które tak mówią, pomogły chociaż jednemu polskiemu dziecku. My nikomu niczego nie zabieramy, nie dzielimy pomocy na Polskę i zagranicę. Jeżeli ofiarodawca przysyła PAH pieniądze na budowę studni w Sudanie, szkoły w Afganistanie, na powodzian czy dożywianie polskich dzieci, to są one przeznaczane na te cele i potrafimy się z tego rozliczyć. Czyli faktycznie to ofiarodawcy decydują, na co te środki idą. Uratowanie od śmierci głodowej jednego dziecka w Afryce kosztuje 50 złotych miesięcznie. Niewiele, gdy na drugiej szali jest ludzkie życie.
Czytaj też: „Bałam się uzdrowienia!”. Janina Ochojska niezwykle szczerze o swojej chorobie w najnowszym numerze VIVY!
– Do ilu krajów dotarła Pani z pomocą?
Janina Ochojska-Okońska: Do 42 przez niespełna 20 lat. Oprócz misji w Sudanie Południowym prowadzimy jeszcze misję w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu, czyli w Palestynie. Kończymy też budowę domów dla 400 rodzin poszkodowanych w trzęsieniu ziemi na Haiti i organizujemy pomoc dla Japonii i Libii.
– Można by pomyśleć, że fajnie tak podróżować sobie po świecie.
Janina Ochojska-Okońska: Ktoś, kto tak myśli, nigdy nie pojechałaby na wojnę do Czeczenii lub Bośni. Nawet dzisiaj, jak pada hasło: Sudan Południowy, słyszę, że jest tam niebezpiecznie. Zaczynaliśmy jako PAH od pomocy ofiarom wojen. Wtedy uważałam, że nie mogę wysłać konwoju do Bośni lub Czeczenii, a sama siedzieć w domu. Tam strzelano, mogło być niebezpiecznie. Uznałam, że muszę jechać, bo to mój obowiązek.
– Mogła Pani zginąć.
Janina Ochojska-Okońska: Mogłam. Kiedy wracaliśmy z Sarajewa w 1994 roku, nasz konwój został ostrzelany. Stoczyliśmy się do 70-metrowej przepaści. Spadając, pomyślałam: szkoda, że to już koniec. Ale samochód zatrzymał się na kamieniu. Otworzyła się wtedy pokrywa od silnika i się zaklinowaliśmy na 15. metrze. Miałam tylko guzy i siną pupę. To absolutny cud. Wtedy pomyślałam, że widocznie Pan Bóg jeszcze do czegoś mnie potrzebuje. Niecałe dwa miesiące później zginęło tam dziewięciu Francuzów, którzy jechali opancerzonym samochodem i spadli. Nikt się nie uratował.
– Nie roztkliwia się Pani nad sobą...
Janina Ochojska-Okońska: Przecież mam stalowy kręgosłup, który jest usztywniony całkowicie, że nawet nie mogę się zgarbić! (śmiech). Wyznaję zasadę: Nieważne, że człowiek upadnie. Najważniejsze, żeby mógł się podnieść. Każdy dostaje trudne momenty po to, żeby mógł poznać, czym jest szczęście. Niebo jest w nas.
– Dziennikarze, którzy jeździli z Panią na misje, opowiadali, że padali już ze zmęczenia, a Janka Ochojska tryskała energią. Skąd ta siła?
Janina Ochojska-Okońska: Może dała mi ją niepełnosprawność? Czasem nawet żartuję, że jest mi łatwiej, bo mam cztery nogi i większe oparcie na ziemi. Zachorowałam na polio, czyli chorobę Heinego-Medina, jak miałam sześć miesięcy. Całe dzieciństwo spędziłam w szpitalach i w sanatoriach wśród dzieci niepełnosprawnych. Jeśli ktoś się mazgaił, bo tęsknił za mamą, płakał z bólu, był nazywany beksą. I przestawał płakać. Oczywiście buntowałam się, dlaczego mnie właśnie spotkało kalectwo? Chciałam jak inne dziewczynki nosić minispódniczki, malować się, chodzić na dyskoteki. Zaakceptowanie niepełnosprawności to była walka. Do miejsca, w którym jestem, szłam długo i nie była to droga usłana różami.
– Zawsze chodziła Pani o kulach?
Janina Ochojska-Okońska: Odkąd skończyłam pięć lat.
– A wcześniej?
Janina Ochojska-Okońska: Wcześniej nie chodziłam. Siedziałam na podłodze i poruszałam się, suwając po niej na pupie. Nie było wtedy wózków inwalidzkich (śmiech). Pamiętam, jak stanęłam po raz pierwszy na kulach. Wydałam się sobie strasznie wysoka. Potem na rehabilitacji uczono mnie, jak sobie na kulach radzić, jak upadać i wstawać. Uczyli nas też przechodzenia przez płoty, wspinania się na drzewa, co nie jest łatwe, kiedy ma się na nogach usztywniające aparaty. Ale te płoty pokonywałam. Doktor Lech Wierusz, dyrektor ośrodka dla niepełnosprawnych dzieci i młodzieży w Świebodzinie, wpoił nam przekonanie, że niepełnosprawność to dar, który otrzymaliśmy. I że dano nam więcej, a nie odebrano. A jak ma się coś więcej, to trzeba też dawać innym. „Za bramą ośrodka nie czeka na was przyjazny świat, który wyciąga pomocną rękę. Tę rękę trzeba samemu wyciągnąć”, mówił.
– A Pani ręce wyciągnęły się w stronę nieba?
Janina Ochojska-Okońska: Zamarzyła mi się astronomia. Studiowanie nie było łatwe, jak ma się niepełnosprawne nogi i trzeba jechać na uczelnię do obcego miasta. Ale chciałam studiować astronomię, to studiowałam, nawet potem naukowo pracowałam w pracowni astrofizyki PAN w Toruniu. Chciałam chodzić po górach, to chodziłam. Teraz już nie mogę, to nie chodzę.
– Mówi to Pani tak spokojnie, a przecież przeszła piekło operacji.
Janina Ochojska-Okońska: Na kręgosłup miałam 11 albo 12, ale w ogóle to 33. Pamiętam pierwszą, na kolano. Miałam wtedy sześć lat i bardzo to przeżyłam. Leżałam na sali operacyjnej, czekając na lekarzy, przykryta czarną gumą. Bałam się i było mi okropnie zimno. Wtedy jeszcze usypiano narkozą pod maską. Teraz, jak podają ją dożylne, to wręcz przyjemność.
– A ta najtrudniejsza?
Janina Ochojska-Okońska: Była zrobiona we Francji, gdzie właściwie uratowano mi kręgosłup. Miałam już za sobą kolejne operacje kręgosłupa, które nie do końca się udały. Wróżono mi, że w niedługim czasie przestanę chodzić, więc czekałby mnie wózek.
– Rodzice nie mogli pomóc?
Janina Ochojska-Okońska: Pochodzę z ubogiej rodziny. Ojciec był górnikiem, zresztą pił, więc mieliśmy kłopoty w domu. Kiedy zaczęły się u mnie ogromne problemy z kręgosłupem, byłam już dorosła. Nikt w Polsce nie chciał mnie operować. Nawet Ministerstwo Zdrowia odmówiło mi sfinansowania leczenia za granicą, bo uznało, że mój przypadek nie rokuje nadziei. Wtedy moi znajomi skontaktowali mnie z francuską siostrą zakonną, która wzięła moją dokumentację medyczną i zawiozła do świetnej kliniki w Lyonie. Tam mogli się podjąć leczenia, ale za pieniądze. Chodziło, bagatela, o jakieś pół miliona franków!
– To jak trafiła Pani do Francji?
Janina Ochojska-Okońska: Doktor Charles Picault obejrzał moje zdjęcia rentgenowskie i wystąpił do francuskiego Ministerstwa Zdrowia o sfinansowanie operacji. Nie znał mnie. Wiedział tylko, że jestem młodym naukowcem z Polski i że niebawem przestanę chodzić. I co się teraz dziwić, że robię to, co robię. Naprawdę, czuję ogromną wdzięczność, podarowano mi życie.
Zobacz też: Janina Ochojska pokonała raka. Ostatni etap walki utrudniała epidemia koronawirusa...
– Teraz ten dług trzeba spłacić?
Janina Ochojska-Okońska: Staram się. Ale pewnie nigdy się nie wypłacę, bo dostałam wiele lat życia w bardzo dobrej kondycji. To, że mój kręgosłup nie złamał się podczas tego upadku samochodem, to był naprawdę cud. Ale to jest też świetnie zrobiony kręgosłup.
– Myślała Pani kiedyś, jak wyglądałoby Pani życie, gdyby nie choroba?
Janina Ochojska-Okońska: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Naprawdę, jestem bardzo szczęśliwa w tym miejscu, gdzie się znalazłam i w tym, co robię. Ludzie szukają wytłumaczenia, dlaczego dotknęła ich choroba. Ale zamiast pytać „dlaczego?”, lepiej zapytać „co ja mogę z tym zrobić?”.
– A Pani, co zrobiła?
Janina Ochojska-Okońska: W stanie wojennym woziłam bibułę, w czym pomagała mi niepełnosprawność. Kiedy wysiadałam z pociągu, mundurowi pomagali mi wynieść na peron kartony, nie wiedząc, że w środku są zakazane książki lub ulotki (śmiech).
– Zawsze wszystko poświęca Pani dla pracy? Wtedy ból, cierpienie można zagłuszyć?
Janina Ochojska-Okońska: Niczego nie poświęcam. Po prostu korzystam z daru, jakim jest życie. Każdy chce być szczęśliwy. Ale szczęście trzeba sobie stworzyć. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje życie jest pasmem sukcesów, też mam za sobą trudne doświadczenia. Jeszcze niedawno byłam szczęśliwą mężatką, a mąż po ośmiu latach małżeństwa wybrał sobie inną, młodszą, zdrową.
– Świat usunął się spod stóp?
Janina Ochojska-Okońska: To było dla mnie ogromne nieszczęście, bo wciąż bardzo kocham swojego męża. Straciłam coś, co było dla mnie ważne. Przeżyłam jednak bardzo szczęśliwe lata, za co jestem mu wdzięczna. Nie jestem mu wdzięczna tylko za to, co zrobił. Dziś wiem, że uzależnianie szczęścia od innego człowieka jest czymś zawodnym. Można polegać tylko na sobie. Drugi człowiek już jest zagadką. I obojętne jaki jest, to jest zawsze wolny człowiek. I to są jego wybory.
– Zdradę można wymazać z pamięci?
Janina Ochojska-Okońska: Tego, co się stało, nie potrafię wyrzucić z pamięci. Ale staram się przetworzyć tak, żeby psychicznie umocniło mnie przed cierpieniem. Nikomu nie życzę tak trudnego doświadczenia. Muszę jednak przez nie przejść. Miałabym się zabić z tego powodu? Żyć byle jak? To bez sensu. Trzeba się starać żyć jak najpiękniej w takich okolicznościach, jakie są. Mam świadomość przemijania i żal mi każdej zmarnowanej minuty. Nawet kiedy dopada mnie silne zmęczenie w pracy i pozwalam sobie na małe lenistwo, to potem żałuję, że straciłam ten czas.
– Nie kusi Pani, żeby powiedzieć „stop”? Może czas odpocząć?
Janina Ochojska-Okońska: Kusi, ale z drugiej strony w tej intensywności życia jest coś fascynującego. Mam w sobie już na tyle dużo egoizmu, zwłaszcza teraz, żeby powiedzieć „nie”. Mówię, na przykład, że nie mogę być w poniedziałek od rana w biurze, przyjdę po południu, ponieważ mam rehabilitację. To jest taki pozytywny egoizm. Im dłużej zachowam kondycję, tym dłużej będę mogła pracować i pomagać innym.
– Jest Pani twarda.
Janina Ochojska-Okońska: Długo nie potrafiłam odpuścić, a teraz tego się uczę. Zdaję sobie sprawę, że z moim zdrowiem fizycznym będzie coraz gorzej. Już nie potrafię wejść na Turbacz czy tak jak dawniej zbiegać po trzy schody naraz.
– Nie ogarnia Pani strach, że kiedyś usiądzie i nie wstanie, bo kręgosłup tych obciążeń już nie wytrzyma?
Janina Ochojska-Okońska: Bardziej niż kręgosłup dokuczają mi teraz barki i kolano, właściwie cały czas chodzę z bólem. Myślałam, że to będzie psychicznie łatwiejsze. Odkąd coraz trudniej mi się poruszać, strasznie mnie to denerwuje. Pewnie że kiedyś nie wstanę. Chciałabym jednak się do tego przygotować, nie przeżyć załamania. Już dziś myślę, jak przeorganizować wszystko, żeby było możliwe życie na wózku. Na pewno będziemy musieli zmienić biuro, bo do tego przy Szpitalnej w Warszawie za nic w świecie na wózku nie wjadę po tych upiornych schodkach. A nikt nie będzie mnie nosił.
– Chyba że zdarzy się cud?
Janina Ochojska-Okońska: Cuda się zdarzają. Byłam akurat w Sudanie Południowym, kiedy beatyfikowano Ojca Świętego. Mam pewność, że On mi pomoże. Nie wiem w czym, jak i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Może przestanie mnie boleć kolano, a może właśnie siądę na tym wózku, ale będę miała mieszkanie, do którego będę mogła wjechać. Też dobrze.
– Panu Bogu nie stawia się żadnych warunków?
Janina Ochojska-Okońska: Nie, bo On spełnia nasze życzenia, tylko coś trzeba zrobić w tym kierunku. Jeżeli ktoś czeka na cud z założonymi rękami, to można tak czekać całe życie.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek