Reklama

Z okazji urodzin duchowego przywódcy Tybetańczyków przypominamy wywiad, który z Dalajlamą przeprowadzili dla VIVY! 13/1999 Hanna Wolska i Andrzej Saramonowicz.

Reklama

Archiwum VIVY! Wywiad z Dalajlamą

Ba­li­śmy się z nim roz­ma­wiać, że wszyst­ko, co po­wie­my, bę­dzie bła­he i bez zna­cze­nia. że sią­dzie­my przed nim i bę­dzie jak na eg­za­mi­nie z eko­no­mii al­bo in­nej czar­nej ma­gii ­­­– spo­co­ne rę­ce i pust­ka w gło­wie. że się skom­pro­mi­tu­je­my. W do­dat­ku ci, któ­rzy go wcze­śniej spo­tka­li (było ich nie­wie­lu), oraz ci, któ­rzy spo­tka­li tych, co go spo­tka­li (było ich znacz­nie wię­cej), mó­wi­li: nie mar­tw­cie się, kie­dy tyl­ko znaj­dzie­cie się przy nim, ogar­nie was au­ra, któ­ra od nie­go ema­nu­je. Bo jest w nim coś, co znie­wa­la.

I te­go ba­li­śmy się naj­bar­dziej. że przyj­dzie, po­pa­trzy, prze­nik­nie i nic już nie bę­dzie tak, jak daw­niej. Nasz wy­uczo­ny scep­ty­cyzm (spo­koj­nie, prze­cież to tyl­ko czło­wiek) mu­siał się zma­gać z przy­da­nym każ­de­mu pier­wiast­kiem me­ta­fi­zycz­nym (cho­le­ra, a jak jest w nim coś, co nas znie­wo­li?). Tam­tej chwi­li, na kil­ka­dzie­siąt mi­nut przed wy­wia­dem, kie­dy sie­dzie­li­śmy w po­cze­kal­ni od­dzie­lo­nej od sa­li au­dien­cyj­nej cien­ką ścian­ką, wie­dzie­li­śmy, że naj­trud­niej­szy po­li­tyk i naj­bar­dziej ka­pry­śny gwiaz­dor sho­w­-bi­zn­esu by­li­by ła­twiej­szy­mi roz­mów­ca­mi od Da­lajla­my. Bo na­praw­dę trud­no jest roz­ma­wiać z kimś, o kim wiesz, że po­siadł mo­ce zwią­za­ne z – jak my to na Za­cho­dzie na­zy­wa­my – po­strze­ga­niem po­za­zmy­sło­wym.

A kie­dy już się zja­wił, oka­zało się, że kasz­le, bo jest lek­ko prze­zię­bio­ny. że spra­wia wra­że­nie prze­mę­czo­ne­go, bo to już ko­lej­na – ostat­nia te­go dnia – au­dien­cja. że mó­wi po an­giel­sku nie­gra­ma­tycz­nie i ze śmiesz­nym ak­cen­tem. że kie­dy nie po­tra­fi cze­goś wy­ja­śnić, prze­cho­dzi na ty­be­tań­ski, by tłu­ma­czył je­go se­kre­tarz. Co wię­cej, nie mo­gli­śmy oprzeć się wra­że­niu, że prze­cho­dzi na ty­be­tań­ski nie tyl­ko wte­dy, kie­dy ma kło­po­ty z kla­row­no­ścią od­po­wie­dzi, ale – o zgro­zo! – kie­dy nie chce mu się już cze­goś wy­ja­śniać.

Spo­dzie­wa­li­śmy się mi­ste­rium, a spo­tka­li­śmy nor­mal­ne­go czło­wie­ka. Tro­chę nas de­pry­mo­wało, kie­dy – zamiast wsłu­chi­wać się do­kład­nie w na­sze py­ta­nia – prze­glą­dał nu­me­ry VI­VY!, któ­re mu przy­wieź­li­śmy. Ale nie tra­cił te­go, co mó­wi­li­śmy. Po­zor­nie od­da­lo­ny, kon­cen­tro­wał się i rzu­cał krót­ką, zde­cy­do­wa­ną odpowiedź. Kie­dy go coś roz­śmie­szyło, śmiał się jak mały chło­piec. Od ucha do ucha, gło­śno, ki­wa­jąc się na fo­te­lu.

Na ko­niec dał nam białe chu­s­ty i książ­ki, któ­re – nie py­ta­jąc, czy chce­my – ozdo­bił au­to­gra­fa­mi. Wy­szli­śmy. I kie­dy już chcie­li­śmy so­bie po­wie­dzieć „i po co było się tak spi­nać, to czło­wiek jak każ­dy in­ny”, To­mek, nasz fo­to­graf, wy­szep­tał bla­dy jak ścia­na: „Kie­dy ro­biłem zdję­cia Da­lajla­mie, rozła­do­wał mi się aku­mu­la­tor. Na­gle. Jak­by ktoś wy­żarł mu ener­gię. Zmie­niłem na in­ny i zno­wu to sa­mo. A te­raz, pa­trz­cie, oba działa­ją jak no­we...”.

– By­li­śmy wczo­raj na ko­la­cji u ty­be­tań­skiej ro­dzi­ny. Ogrom­ne wra­że­nie ro­biło na nich, że na­stęp­ne­go dnia bę­dzie­my roz­ma­wiać z Wa­szą Świą­to­bli­wo­ścią. Mó­wi­li, że bar­dzo nam te­go za­zdrosz­czą. Ale gdy spy­ta­li­śmy go­spo­dy­nię, ja­kie py­ta­nie za­dała­by Da­lajla­mie, od­po­wie­działa, że w je­go obec­no­ści nie ośmie­liła­by się wy­po­wie­dzieć jed­ne­go sło­wa. Jak Wa­sza Świą­to­bli­wość są­dzi, dla­cze­go?

(Dłu­ga chwi­la za­sta­no­wie­nia). Hmm, na­praw­dę nie wiem... Mo­że... Mo­że dla­te­go, że Ty­be­tań­czy­cy przy­cho­dzą do mnie prze­waż­nie tyl­ko po bło­go­sła­wień­stwo. Nie ma­ją w zwy­cza­ju za­da­wać kon­kret­nych py­tań.

– A mo­że po pro­stu się bo­ją? Ta ko­bie­ta była prze­ko­na­na, że Da­lajla­ma po­tra­fi prze­ni­kać ludz­kie my­śli, co wię­cej, spo­glą­da­jąc roz­mów­cy głę­bo­ko w oczy, mo­że wę­dro­wać po je­go po­przed­nich wcie­le­niach... Czy tak jest w isto­cie? Czy tak jest te­raz z na­mi?

(Śmiech). To lek­ka prze­sa­da... Jak mo­gę czy­tać cu­dze my­śli, sko­ro cza­sa­mi nie po­tra­fię so­bie przy­po­mnieć na­wet wła­snych.... (za­no­si się śmie­chem). Nie są­dzę więc, że­by ktoś mógł się mnie oba­wiać. Ani z te­go, ani z in­nych po­wo­dów. Kie­dyś je­den z mo­ich na­uczy­cie­li spy­tał pew­ne­go sta­re­go mi­strza, co od­czu­wa w obec­no­ści Da­lajla­my. Od­po­wie­dział, że nie jest to ani lęk, ani onie­śmie­le­nie, któ­re od­czu­wa się zwy­kle w obec­no­ści oso­by zaj­mu­ją­cej bar­dzo eks­po­no­wa­ne sta­no­wi­sko. To ra­czej po­czu­cie nie­zwy­kłej bli­sko­ści. Bar­dzo mi się to spodo­bało! (śmiech).

Wra­ca­jąc jed­nak do ko­bie­ty, z któ­rą wczo­raj roz­ma­wia­li­ście... Przy­zna­ję, że cza­sa­mi nie­któ­rzy z mo­ich ro­da­ków trak­tu­ją mnie... hmm... co naj­mniej dziw­nie. Był czło­wiek, któ­ry ko­niecz­nie chciał się ze mną zo­ba­czyć. Nie­mal wy­mu­sił au­dien­cję na mo­ich współ­pra­cow­ni­kach. Przy­jąłem go tu, w tym miej­scu, gdzie te­raz siedzi­my. Nie zdą­żyłem na­wet po­wie­dzieć „dzień do­bry”, kie­dy rzu­cił mi się do stóp, ścią­gnął mi bu­ta i skarpet­kę i usiło­wał po­li­zać mnie w pię­tę. Jak ja­kiś pies! Mo­że­cie so­bie wy­obra­zić, że po­czułem się nie­co dziw­nie. Byłem pe­wien, że mam do czy­nie­nia z sza­leń­cem! (śmiech).

– Czy Da­lajla­ma jest dla Ty­be­tań­czy­ków tym, kim dla Po­la­ków Oj­ciec Świę­ty?

Nie spo­sób mi się o tym wy­po­wia­dać. Po­wiem więc tak: od prze­szło trzy­stu lat in­sty­tu­cja da­lajla­my in­te­gru­je wszyst­kich Ty­be­tań­czy­ków, szcze­gól­nie w sy­tu­acjach kry­zy­su czy za­gro­że­nia. Da­lajla­ma po­strze­ga­ny jest nie tyl­ko ja­ko przy­wód­ca re­li­gij­ny, któ­ry mu­si bro­nić do­gma­tów ja­kie­goś Ko­ścioła, ale ja­ko działacz po­li­tycz­ny za­an­ga­żo­wa­ny w wal­kę o po­kój.

– A co po­wo­du­je, że ta­cy lu­dzie, jak Ri­chard Ge­re czy in­ne sła­wy z Hol­ly­wo­od an­ga­żu­ją się w po­moc dla Ty­be­tu? Atrak­cyj­ność bud­dy­zmu czy urok oso­bi­sty Wa­szej Świą­to­bli­wo­ści?

Nie wiem. Po­win­ni­ście spy­tać ich sa­mych. Ri­chard jest prak­ty­ku­ją­cym bud­dy­stą, któ­ry prze­szedł na nasz spo­sób my­śle­nia dzię­ki wła­snej po­dró­ży du­cho­wej. Ro­bi dla nas wie­le do­bre­go, ale mu­szę pod­kre­ślić, że wspar­cie zwy­kłych lu­dzi jest dla nas rów­nie cen­ne, jak wspar­cie fil­mo­wych gwiazd.

– Ri­chard Ge­re do te­go stop­nia otwo­rzył się na Ty­bet, że tu, w McLe­od Ganj, zało­żył wła­sną re­stau­ra­cyj­kę. By­li­śmy tam i, praw­dę mó­wiąc, spo­dzie­wa­li­śmy się lep­sze­go je­dze­nia. Czy Wa­sza Świą­to­bli­wość kie­dy­kolwiek tam się stoło­wał?

(Śmiech). Wo­lał­bym na­stęp­ne py­ta­nie...

Czytaj też: Dalajlama: „Jeśli moją następczynią będzie kobieta, powinna być atrakcyjna”

Bartosz KRUPA/East News

– Bar­dzo pro­szę... Po­roz­ma­wiaj­my o zmia­nie re­li­gii. Czy Wa­sza Świą­to­bli­wość czu­je w so­bie „mi­sję na­wracania”?

Zmia­na re­li­gii wy­ma­ga wiel­kiej roz­wa­gi. Znam lu­dzi, któ­rzy zmie­ni­li re­li­gię i na­po­tka­li póś­niej ogrom­ne trud­no­ści w swo­jej du­cho­wej prak­ty­ce. Ni­gdy bym nie po­zwo­lił so­bie na ta­ką śmiałość, by twier­dzić, że bud­dyzm jest naj­lep­szym roz­wią­za­niem dla każ­de­go. Z czy­sto bud­dyj­skie­go punk­tu wi­dze­nia bud­dyzm jest naj­lep­szy dla bud­dy­stów. Te­go je­stem pe­wien.

– Na Za­cho­dzie wi­dać wy­raś­ne za­fa­scy­no­wa­nie du­cho­wo­ścią Wscho­du. Na­si­liło się wraz z re­wo­lu­cją hip­pi­sow­ską lat 60., a te­raz – dzię­ki na­stro­jom mi­le­nij­nym – osią­ga apo­geum. Na­sze py­ta­nie bę­dzie za­tem nie­co prze­kor­ne: czy jest coś w kul­tu­rze Za­cho­du, co mo­że być atrak­cyj­ne dla Wscho­du?

(Po dłu­giej chwi­li za­sta­no­wie­nia). Wa­sza kre­atyw­ność, no­we wy­na­laz­ki, od­kry­cia na­uko­we...

– Mó­wiąc o kul­tu­rze my­śle­li­śmy bar­dziej o mu­zy­ce czy li­te­ra­tu­rze niż na­szych ta­len­tach w bu­do­wa­niu ma­szyn. Czy Wa­sza Świą­to­bli­wość słu­cha cza­sa­mi na przy­kład mu­zy­ki Ja­na Se­ba­stia­na Ba­cha? To jed­no z tych osią­gnięć Za­cho­du, któ­ry­mi na­praw­dę mo­że­my się po­chwa­lić...

Ja­ko mnich nie przy­wią­zu­ję wa­gi do mu­zy­ki. A po­ezja...? Zwłasz­cza daw­na mo­że być bar­dzo pięk­na, ale nie jest mi naj­bliż­sza... (za­sta­na­wia się). Tak, to chy­ba znak, że je­stem praw­dzi­wym bud­dyj­skim mni­chem... (śmie­je się).

– Po­roz­ma­wiaj­my te­raz o tym, co nur­tu­je lu­dzi Wscho­du i Za­cho­du tak sa­mo – o ety­ce. Co jest god­ne, a co nie­god­ne, co wła­ści­we, a co nie? Za­cznij­my od kon­tro­li uro­dzin. Ja­kie jest sta­no­wi­sko bud­dy­zmu w tej spra­wie?

Bud­dyzm, po­dob­nie zresz­tą jak chrze­ści­jań­stwo, stoi na sta­no­wi­sku, że ży­cie ludz­kie jest dro­go­cen­ne i na­le­ży je chro­nić. Z punk­tu wi­dze­nia jed­nost­ki kon­tro­la uro­dzin jest szko­dli­wa, bo prze­szka­dza za­ist­nieć ży­ciu, a każ­de ży­cie to szan­sa na coś nie­zwy­kłe­go. Ale na­le­ży so­bie też ja­sno, bez hi­po­kry­zji, po­wie­dzieć: sześć mi­liar­dów miesz­kań­ców Zie­mi to za du­żo. A ma być wię­cej... Wzrost licz­by lud­no­ści wią­że się z co­raz po­wszech­niej­szą nę­dzą, pro­wa­dzą­cą przez cier­pie­nia na­wet do śmier­ci. Tak więc, je­śli chce­my chro­nić ży­cie, to chroń­my to, któ­re już ist­nie­je. Je­śli chce­my za­pew­nić sze­ściu mi­liar­dom cho­ciaż tro­chę więk­szy do­bro­byt, spra­wiedli­wość i szczę­ście, mu­si­my wpro­wa­dzić kon­tro­lę uro­dzin!

– A co Wa­sza Świą­to­bli­wość są­dzi o abor­cji? Czy ist­nie­ją oko­licz­no­ści, w któ­rych jest do­pusz­czal­na?

Bud­dyzm pa­trzy na abor­cję tro­chę ina­czej niż chrze­ści­jań­stwo, bo też ina­czej pa­trzy na ży­cie. Dla nas, któ­rzy wie­rzy­my w re­in­kar­na­cję, ży­cie nie koń­czy się wraz ze śmier­cią, bo za­raz po­ja­wia­ją się ko­lej­ne wcie­le­nia. Dla bud­dy­stów za­tem abor­cja nie jest koń­cem, lecz chwi­lo­wym od­su­nię­ciem ko­lej­nych na­ro­dzin. Ale ge­ne­ral­nie po­win­no się jej, oczy­wi­ście, uni­kać. Uwa­ża­my, że abor­cja jest ak­tem prze­mo­cy, złym i po­nu­rym. Jed­nak ist­nie­ją pew­ne wy­jąt­ko­we oko­licz­no­ści, któ­re ją uspra­wie­dli­wia­ją. Na przy­kład, kie­dy za­gro­żo­ne jest ży­cie mat­ki.

– A ja­ki jest sto­su­nek Wa­szej Świą­to­bli­wo­ści do tak zwanego po­za­ustro­jo­we­go za­płod­nie­nia, czy­li in vi­tro?

In vi­tro...? Za­raz, za­raz... A gdzie roz­wi­ja się płód? W or­ga­ni­zmie mat­ki czy po­za nim?

– Oczy­wi­ście, że w or­ga­ni­zmie mat­ki. Po­za nim na­stę­pu­je tyl­ko połą­cze­nie plem­ni­ka i ko­mór­ki ja­jo­wej.

Je­śli em­brion wra­ca do mat­ki i tam się roz­wi­ja, nie mam nic prze­ciw­ko ta­kiej me­to­dzie. Zwłasz­cza, je­że­li z niej bę­dą ro­dzić się sil­niej­si i pięk­niej­si lu­dzie.

Zobacz także: Sławomir Mrożek i Susana Osorio: historia miłości. EKSKLUZYWNY WYWIAD z pisarzem i jego żoną

– Nie tyl­ko bę­dą, ale się ro­dzą...

Skąd pan wie?

– Sam mam ta­ką cór­kę.

(Za­sko­czo­ny). Tak? No wi­dzi Pan, to cu­dow­nie... W ta­kim ra­zie je­stem za... (wy­bu­cha gło­śnym śmie­chem). A tak po­waż­nie, to pro­blem po­ja­wia się je­dy­nie wów­czas, gdy za­płod­nio­ną ko­mór­kę ja­jo­wą jed­nej ko­bie­ty umiesz­cza się w ma­ci­cy in­nej ko­bie­ty. Po­wsta­je bo­wiem wte­dy py­ta­nie, któ­ra z nich jest mat­ką. My uwa­ża­my, że ta, od któ­rej po­bra­no ko­mór­kę, a nie ta, któ­ra uro­dzi.

– To in­te­re­su­ją­ce, bo zna­czy, że bud­dyzm – o co go trud­no po­dej­rze­wać – przy­wią­zu­je spo­rą wa­gę do ge­nów. Po­roz­ma­wiaj­my za­tem o in­ży­nie­rii ge­ne­tycz­nej. Czy bud­dyzm po­tę­pia klo­no­wa­nie?

Du­żo za­le­ży od ce­lu i mo­ty­wa­cji. Je­śli mo­ty­wa­cją jest czy­sta cie­ka­wość, chęć eks­pe­ry­men­to­wa­nia, nie moż­na te­go uspra­wie­dli­wiać. Rów­nież wte­dy, kie­dy ce­lem jest uzy­ska­nie na wpół ludz­kie­go osob­ni­ka, któ­ry bę­dzie tyl­ko po­ten­cjal­nym daw­cą or­ga­nów. Wi­działem o tym film w BBC. To prze­ra­ża­ją­ce.

– Sko­ro je­ste­śmy przy kon­tro­wer­syj­nych te­ma­tach... Co Wa­sza Świą­to­bli­wość my­śli o zmia­nie płci?

W tra­dy­cji bud­dyj­skiej zna­ne są przy­pad­ki, kie­dy mnich za­mie­niał się w mnisz­kę i od­wrot­nie. Oczy­wi­ście nie w wy­ni­ku ope­ra­cji chi­rur­gicz­nej, a prze­mia­ny we­wnętrz­nej Było to jed­nak w bar­dzo za­mierz­chłych cza­sach. Gdy­by te­raz ja­kiś mnich ze­chciał za­mie­nić się w mnisz­kę, nie wiem, jak bym za­re­ago­wał... (śmiech). Ale zwy­kli lu­dzie, pro­szę bar­dzo. Je­że­li tyl­ko bę­dą się z tym le­piej czu­li, nie wi­dzę żad­nych pro­ble­mów.

– Na­praw­dę? Ktoś uro­dził się, by być męż­czy­zną, a tu ciach! i jest ko­bie­tą. Co z je­go kar­mą? Czy moż­na zmie­niać swo­je prze­zna­cze­nie?

Naj­wy­raź­niej ta­kie oso­by ma­ją kar­mę, że­by się prze­mie­nić (śmiech). Wy­da­je mi się, że po­ję­cie kar­my ro­zu­mia­ne jest czę­sto zu­peł­nie opacz­nie. Kar­ma nie de­ter­mi­nu­je wca­le na­szych lo­sów. Kto two­rzy kar­mę? My sa­mi, przez na­sze sło­wa, my­śli i czy­ny. Je­śli zro­bię coś do­bre­go al­bo złe­go, sta­nie się to przy­czy­ną dla no­wych oko­licz­no­ści lub wy­da­rzeń. Kar­ma to pra­wo przy­czy­ny i skut­ku.

– Ja­ką ro­lę przy­pi­su­je bud­dyzm ży­ciu sek­su­al­ne­mu?

Gdy­by nie seks, nie­moż­li­we było­by na­sze ist­nie­nie. Ale śle­pe po­żą­da­nie czy śle­pa miłość mo­gą przy­nieść bar­dzo ne­ga­tyw­ne skut­ki. Więc ko­niecz­ne jest prze­strze­ga­nie pew­nych norm. Trze­ba to ro­bić we wła­ści­wy spo­sób.

– Wła­ści­wy? Co to zna­czy?

Nie moż­na się kie­ro­wać nad­mier­ną po­żą­dli­wo­ścią. Mał­żon­ko­wie nie mo­gą ro­bić te­go w dzień, a w no­cy po­win­ni ogra­ni­czyć się do pię­ciu ra­zy...

– No tak, bo sześć ra­zy to już rze­czy­wi­ście nad­mier­ne po­żą­da­nie...

...Nie moż­na też ko­chać się w są­siedz­twie świę­tych wi­ze­run­ków. Nie moż­na do za­spo­ka­ja­nia uży­wać rąk. No i nie moż­na upra­wiać sek­su oral­ne­go ani anal­ne­go.

– Je­śli nie moż­na uży­wać tych tech­nik w re­la­cjach he­te­ro­sek­su­al­nych, to w ho­mo­sek­su­al­nych tym bar­dziej...

Oczy­wi­ście. We­dług na­szych tra­dy­cyj­nych na­uk re­la­cje ho­mo­sek­su­al­ne są wy­stęp­kiem. Rzecz ja­sna wśród prak­ty­ku­ją­cych bud­dy­stów. In­ni ma­ją tu więk­szą swo­bo­dę. W koń­cu każ­dy od­po­wia­da za sie­bie.

– Wróć­my do związ­ków dam­sko­­-m­ęskich... O czym jesz­cze na­le­ży pa­mię­tać?

Że nie moż­na zmu­szać ni­ko­go do sek­su, kie­dy nie ma na to ocho­ty. Nie wol­no uży­wać siły. To gwałt. Po­za tym męż­czyź­nie nie wol­no współ­żyć z ko­bie­tą, któ­ra jest w cią­ży. Al­bo je­śli jest cho­ra i sto­su­nek mógł­by przy­czy­nić się do po­gor­sze­nia jej sta­nu zdro­wia.

– Czy za nad­rzęd­ny cel miło­ści fi­zycz­nej bud­dyzm uwa­ża pro­kre­ację?

Dziec­ko to naj­waż­niej­sza spra­wa w ży­ciu ro­dzi­ny, a głów­nym prze­zna­cze­niem związ­ku męż­czy­zny i ko­bie­ty jest je­go po­czę­cie. Re­la­cje mię­dzy ni­mi po­win­ny więc być opar­te na czymś wię­cej niż po­szu­ki­wa­nie chwi­lo­wej przy­jem­no­ści. Je­śli ktoś ina­czej trak­tu­je mał­żeń­stwo, po­peł­nia błąd.

– W ka­to­li­cy­zmie, by roz­po­cząć ży­cie sek­su­al­ne, po­trzeb­ny jest sa­kra­ment mał­żeń­ski. Jak jest w bud­dy­zmie?

Nie przy­wią­zu­je się do te­go wa­gi. Bra­ku­je mi wpraw­dzie do­świad­cze­nia, ale są­dzę, że nie­do­brze jest po­bie­rać się zbyt szyb­ko. Ko­niecz­ny jest dłu­gi okres wza­jem­ne­go po­zna­wa­nia, aż osią­gnie się nie­za­chwia­ną pew­ność, że moż­na żyć ra­zem.

– A co z roz­wo­dem?

Roz­wód mo­że być ko­niecz­ny, je­śli mał­żon­ko­wie są ze so­bą nie­szczę­śli­wi, ale jest nie­do­pusz­czal­ny, kie­dy w grę wcho­dzą dzie­ci. Roz­wód ro­dzi­ców mo­że emo­cjo­nal­nie oka­le­czyć dziec­ko na całe ży­cie.

– Czy złe czyny mogą ujść nam bezkarnie?

Je­śli bę­dziesz czy­nił do­bro, osią­gniesz szczę­ście, je­śli bę­dziesz czy­nił zło, sam do­świad­czysz cierpie­nia. Kon­se­kwen­cją naj­drob­niej­sze­go po­zy­tyw­ne­go czy­nu mo­że być wiel­kie szczę­ście. Po­dob­nie efek­tem sto­sun­ko­wo drob­ne­go wy­kro­cze­nia mo­że być ogrom­ne cier­pie­nie. Cier­pie­nie, po­dob­nie jak szczę­ście, mu­si mieć ja­kąś przy­czy­nę. Zgod­nie z wy­ja­śnie­niem bud­dyj­skim jest ono kon­se­kwen­cją te­go, jak czło­wiek za­cho­wy­wał się w po­przed­nich wcie­le­niach bądś we wcze­śniej­szym okre­sie obec­ne­go ży­cia.

– A jak Wa­sza Świą­to­bli­wość zde­fi­nio­wał­by szczę­ście? Kie­dy moż­na po­wie­dzieć, że jest się szczę­śli­wym?

Ist­nie­ją dwa po­zio­my. Na pierw­szym szczę­ście to zmy­sło­wa sa­tys­fak­cją, ja­ką od­czu­wa­my, na przy­kład gdy słu­cha­my do­brej mu­zy­ki, je­my do­bre je­dze­nie, pi­je­my do­bre wi­no... Czy pol­skie wi­no jest do­bre?

Czytaj także: Wojciech Malajkat o pracy i życiu osobistym: „Mimo wszystko czuję się panem swojego losu”

JACEK DOMINSKI/REPORTER

– Nie­spe­cjal­nie.

A więc ro­zu­miem, dla­cze­go pa­trzy Pani na mnie z ta­kim zdzi­wie­niem... Za­tem niech to bę­dzie fran­cu­skie wi­no! (śmie­je się). Ale jest też dru­gi po­ziom – po­ziom szczę­ścia men­tal­ne­go, kie­dy dzię­ki wy­tę­żo­nej na­uce uda nam się uzy­skać lep­sze zro­zu­mie­nie świa­ta. Al­bo kie­dy w wy­ni­ku wie­lo­let­niej prak­ty­ki du­cho­wej uda się prze­wal­czyć w so­bie za­zdrość lub nie­na­wiść. Ta­kie szczę­ście trwa znacz­nie dłu­żej niż chwi­lo­wa zmy­sło­wa przy­jem­ność. Co wię­cej, osią­gnię­cie ta­kie­go men­tal­ne­go szczę­ścia do­pro­wa­dzić mo­że do te­go, że sa­tys­fak­cja zmy­sło­wa prze­sta­je mieć dla nas zna­cze­nie.

– Czy re­li­gia jest nie­zbęd­na do osią­gnię­cia ta­kie­go szczę­ścia?

Do pew­ne­go po­zio­mu szczę­ście osią­gnąć moż­na bez re­li­gij­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia. Moż­na wy­pra­co­wać w so­bie uczu­cie współ­czu­cia, to­le­ran­cji i tro­ski nie­za­leżnie od te­go, czy jest się re­li­gij­nym, czy nie. Dal­szy roz­wój du­cho­wy moż­li­wy jest jed­nak tyl­ko dzię­ki prak­ty­ce re­li­gij­nej.

– A jak po­ra­dzić so­bie z utra­tą ko­goś bli­skie­go?

Lu­dzie bo­ją się na­wet wy­ma­wiać sło­wo „śmierć”. To źle, bo śmierć sta­no­wi część na­sze­go ży­cia. Pew­ne­go dnia, nie­za­leż­nie od te­go, jak było szczę­śli­we, na­sze ży­cie do­bie­gnie kre­su. To na­tu­ral­ne, nie moż­na te­go za­ha­mo­wać. Le­piej więc to za­ak­cep­to­wać, choć z pew­no­ścią nie jest to ła­twe, zwłasz­cza je­śli na­gle umie­ra ktoś bar­dzo mło­dy.

Śmierć jest pew­na, jed­nak nie ma pew­no­ści, kie­dy na­stą­pi. Nie moż­na łu­dzić się, że naj­pierw umrą star­si i mło­dzi ich prze­ży­ją. Naj­bar­dziej re­ali­stycz­ne na­sta­wie­nie, ja­kie moż­na przy­jąć, to mieć na­dzie­ję, że wszyst­ko po­to­czy się jed­nak jak naj­le­piej. Ale jed­no­cze­śnie trze­ba być przy­go­to­wa­nym na naj­gor­sze. Je­śli naj­gor­sze nie na­dej­dzie, wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku, a kie­dy przyj­dzie, wte­dy nas nie za­sko­czy.

– Czy ozna­cza to ak­cep­ta­cję cier­pie­nia?

Prak­ty­ka bud­dyj­ska za­le­ca nam, aby­śmy nie igno­ro­wa­li nie­szczę­ścia, lecz ak­cep­to­wa­li je i sta­wi­li mu czoło. Uni­ka­nie pro­ble­mu nie po­mo­że w je­go roz­wią­za­niu, a mo­że go na­wet po­więk­szyć. Po­win­ni­śmy więc sta­nąć w ob­li­czu cier­pie­nia, roz­po­znać je, prze­ana­li­zo­wać, zna­leźć je­go przy­czy­ny, a póź­niej wy­my­ślić naj­lep­szy spo­sób, jak so­bie z nim po­ra­dzić.

– Wie­lu lu­dzi uwa­ża, że bud­dyzm to moc­no pe­sy­mi­stycz­na re­li­gia...

Ow­szem, sam sły­szę nie­raz, jak lu­dzie po­wta­rza­ją, że prak­ty­ka bud­dyj­ska ak­cen­tu­je cier­pie­nie i pe­sy­mizm. To zu­peł­nie bez sen­su. Prak­ty­ka bud­dyj­ska jest w rze­czy­wi­sto­ści dą­że­niem do osią­gnię­cia wie­ku­iste­go spo­ko­ju i wy­zby­cia się cier­pie­nia raz na za­wsze. Bud­dy­ści nie za­do­wa­la­ją się do­bro­by­tem w swym obec­nym ży­ciu ani ewen­tu­al­nym do­bro­by­tem w przy­szłych wcie­le­niach, lecz szu­ka­ją szczę­ścia osta­tecz­ne­go.

– Co to ozna­cza?

Zna­leźć się po­za for­mą. W ta­kim sta­nie umy­słu, w któ­rym „nie ma ani po­strze­ga­nia, ani nie­po­strze­ga­nia”.

– Gdy­by Wa­sza Świą­to­bli­wość mógł spra­wić, że speł­nią się trzy Je­go ży­cze­nia, ja­kie ży­cze­nia by wy­brał?

Ja­ko czło­wiek my­ślę przede wszyst­kim o ludz­ko­ści. Chciał­bym, że­by mię­dzy ludźmi za­pa­no­wał po­kój, współ­czu­cie, przy­jaźń i har­mo­nia. To war­to­ści, któ­re sta­ram się pro­mo­wać, kie­dy jeż­dżę po świe­cie z wy­kła­da­mi. Dru­gie ży­cze­nie: har­mo­nia po­mię­dzy re­li­gia­mi – bud­dy­zmem, chrze­ści­jań­stwem, ju­da­izmem, is­la­mem. Chciał­bym, aby połą­czyły się we wspól­nym działa­niu na rzecz po­lep­sze­nia świa­ta. A trze­cie? Szczę­śli­wy Ty­bet. że­by po­dźwi­gnął się z tra­ge­dii, któ­rą prze­ży­wa obec­nie.

– Czy jest coś, co mo­gli­by w tej spra­wie uczy­nić lu­dzie w Pol­sce?

Mam w Pol­sce wie­lu do­brych przy­ja­ciół wśród pi­sa­rzy, ar­ty­stów, po­li­ty­ków. Byłem u was dwu­krot­nie. My­ślę, że to, co mo­że­cie te­raz zro­bić, to prze­ka­zy­wać wie­dzę o Ty­be­cie, o je­go hi­sto­rii, kul­tu­rze, a zwłasz­cza obec­nej sy­tu­acji po­li­tycz­nej.

– I ostat­nie py­ta­nie. Czy Wa­sza Świą­to­bli­wość za­uwa­żył ja­kieś ce­chy, któ­re łą­czą Ty­be­tań­czy­ków i Po­la­ków?

(Po bar­dzo dłu­gim mil­cze­niu). Jest ta­ka ce­cha, któ­ra przy­cho­dzi mi do gło­wy – głę­bo­ka re­li­gij­ność.

Roz­ma­wia­li: HAN­NA WOL­SKA i AN­DRZEJ SA­RA­MO­NO­WICZ

Reklama

Dziękujemy za pomoc Panu Adamowi Koziełowi z Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Tybetu

Reklama
Reklama
Reklama