Jak żyć dobrze i szczęśliwie? Wywiad z Dalajlamą
Duchowy i polityczny przywódca narodu tybetańskiego obchodzi dziś 87. urodziny
- Redakcja VIVA!
Z okazji urodzin duchowego przywódcy Tybetańczyków przypominamy wywiad, który z Dalajlamą przeprowadzili dla VIVY! 13/1999 Hanna Wolska i Andrzej Saramonowicz.
Archiwum VIVY! Wywiad z Dalajlamą
Baliśmy się z nim rozmawiać, że wszystko, co powiemy, będzie błahe i bez znaczenia. że siądziemy przed nim i będzie jak na egzaminie z ekonomii albo innej czarnej magii – spocone ręce i pustka w głowie. że się skompromitujemy. W dodatku ci, którzy go wcześniej spotkali (było ich niewielu), oraz ci, którzy spotkali tych, co go spotkali (było ich znacznie więcej), mówili: nie martwcie się, kiedy tylko znajdziecie się przy nim, ogarnie was aura, która od niego emanuje. Bo jest w nim coś, co zniewala.
I tego baliśmy się najbardziej. że przyjdzie, popatrzy, przeniknie i nic już nie będzie tak, jak dawniej. Nasz wyuczony sceptycyzm (spokojnie, przecież to tylko człowiek) musiał się zmagać z przydanym każdemu pierwiastkiem metafizycznym (cholera, a jak jest w nim coś, co nas zniewoli?). Tamtej chwili, na kilkadziesiąt minut przed wywiadem, kiedy siedzieliśmy w poczekalni oddzielonej od sali audiencyjnej cienką ścianką, wiedzieliśmy, że najtrudniejszy polityk i najbardziej kapryśny gwiazdor show-biznesu byliby łatwiejszymi rozmówcami od Dalajlamy. Bo naprawdę trudno jest rozmawiać z kimś, o kim wiesz, że posiadł moce związane z – jak my to na Zachodzie nazywamy – postrzeganiem pozazmysłowym.
A kiedy już się zjawił, okazało się, że kaszle, bo jest lekko przeziębiony. że sprawia wrażenie przemęczonego, bo to już kolejna – ostatnia tego dnia – audiencja. że mówi po angielsku niegramatycznie i ze śmiesznym akcentem. że kiedy nie potrafi czegoś wyjaśnić, przechodzi na tybetański, by tłumaczył jego sekretarz. Co więcej, nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że przechodzi na tybetański nie tylko wtedy, kiedy ma kłopoty z klarownością odpowiedzi, ale – o zgrozo! – kiedy nie chce mu się już czegoś wyjaśniać.
Spodziewaliśmy się misterium, a spotkaliśmy normalnego człowieka. Trochę nas deprymowało, kiedy – zamiast wsłuchiwać się dokładnie w nasze pytania – przeglądał numery VIVY!, które mu przywieźliśmy. Ale nie tracił tego, co mówiliśmy. Pozornie oddalony, koncentrował się i rzucał krótką, zdecydowaną odpowiedź. Kiedy go coś rozśmieszyło, śmiał się jak mały chłopiec. Od ucha do ucha, głośno, kiwając się na fotelu.
Na koniec dał nam białe chusty i książki, które – nie pytając, czy chcemy – ozdobił autografami. Wyszliśmy. I kiedy już chcieliśmy sobie powiedzieć „i po co było się tak spinać, to człowiek jak każdy inny”, Tomek, nasz fotograf, wyszeptał blady jak ściana: „Kiedy robiłem zdjęcia Dalajlamie, rozładował mi się akumulator. Nagle. Jakby ktoś wyżarł mu energię. Zmieniłem na inny i znowu to samo. A teraz, patrzcie, oba działają jak nowe...”.
– Byliśmy wczoraj na kolacji u tybetańskiej rodziny. Ogromne wrażenie robiło na nich, że następnego dnia będziemy rozmawiać z Waszą Świątobliwością. Mówili, że bardzo nam tego zazdroszczą. Ale gdy spytaliśmy gospodynię, jakie pytanie zadałaby Dalajlamie, odpowiedziała, że w jego obecności nie ośmieliłaby się wypowiedzieć jednego słowa. Jak Wasza Świątobliwość sądzi, dlaczego?
(Długa chwila zastanowienia). Hmm, naprawdę nie wiem... Może... Może dlatego, że Tybetańczycy przychodzą do mnie przeważnie tylko po błogosławieństwo. Nie mają w zwyczaju zadawać konkretnych pytań.
– A może po prostu się boją? Ta kobieta była przekonana, że Dalajlama potrafi przenikać ludzkie myśli, co więcej, spoglądając rozmówcy głęboko w oczy, może wędrować po jego poprzednich wcieleniach... Czy tak jest w istocie? Czy tak jest teraz z nami?
(Śmiech). To lekka przesada... Jak mogę czytać cudze myśli, skoro czasami nie potrafię sobie przypomnieć nawet własnych.... (zanosi się śmiechem). Nie sądzę więc, żeby ktoś mógł się mnie obawiać. Ani z tego, ani z innych powodów. Kiedyś jeden z moich nauczycieli spytał pewnego starego mistrza, co odczuwa w obecności Dalajlamy. Odpowiedział, że nie jest to ani lęk, ani onieśmielenie, które odczuwa się zwykle w obecności osoby zajmującej bardzo eksponowane stanowisko. To raczej poczucie niezwykłej bliskości. Bardzo mi się to spodobało! (śmiech).
Wracając jednak do kobiety, z którą wczoraj rozmawialiście... Przyznaję, że czasami niektórzy z moich rodaków traktują mnie... hmm... co najmniej dziwnie. Był człowiek, który koniecznie chciał się ze mną zobaczyć. Niemal wymusił audiencję na moich współpracownikach. Przyjąłem go tu, w tym miejscu, gdzie teraz siedzimy. Nie zdążyłem nawet powiedzieć „dzień dobry”, kiedy rzucił mi się do stóp, ściągnął mi buta i skarpetkę i usiłował polizać mnie w piętę. Jak jakiś pies! Możecie sobie wyobrazić, że poczułem się nieco dziwnie. Byłem pewien, że mam do czynienia z szaleńcem! (śmiech).
– Czy Dalajlama jest dla Tybetańczyków tym, kim dla Polaków Ojciec Święty?
Nie sposób mi się o tym wypowiadać. Powiem więc tak: od przeszło trzystu lat instytucja dalajlamy integruje wszystkich Tybetańczyków, szczególnie w sytuacjach kryzysu czy zagrożenia. Dalajlama postrzegany jest nie tylko jako przywódca religijny, który musi bronić dogmatów jakiegoś Kościoła, ale jako działacz polityczny zaangażowany w walkę o pokój.
– A co powoduje, że tacy ludzie, jak Richard Gere czy inne sławy z Hollywood angażują się w pomoc dla Tybetu? Atrakcyjność buddyzmu czy urok osobisty Waszej Świątobliwości?
Nie wiem. Powinniście spytać ich samych. Richard jest praktykującym buddystą, który przeszedł na nasz sposób myślenia dzięki własnej podróży duchowej. Robi dla nas wiele dobrego, ale muszę podkreślić, że wsparcie zwykłych ludzi jest dla nas równie cenne, jak wsparcie filmowych gwiazd.
– Richard Gere do tego stopnia otworzył się na Tybet, że tu, w McLeod Ganj, założył własną restauracyjkę. Byliśmy tam i, prawdę mówiąc, spodziewaliśmy się lepszego jedzenia. Czy Wasza Świątobliwość kiedykolwiek tam się stołował?
(Śmiech). Wolałbym następne pytanie...
Czytaj też: Dalajlama: „Jeśli moją następczynią będzie kobieta, powinna być atrakcyjna”
– Bardzo proszę... Porozmawiajmy o zmianie religii. Czy Wasza Świątobliwość czuje w sobie „misję nawracania”?
Zmiana religii wymaga wielkiej rozwagi. Znam ludzi, którzy zmienili religię i napotkali póśniej ogromne trudności w swojej duchowej praktyce. Nigdy bym nie pozwolił sobie na taką śmiałość, by twierdzić, że buddyzm jest najlepszym rozwiązaniem dla każdego. Z czysto buddyjskiego punktu widzenia buddyzm jest najlepszy dla buddystów. Tego jestem pewien.
– Na Zachodzie widać wyraśne zafascynowanie duchowością Wschodu. Nasiliło się wraz z rewolucją hippisowską lat 60., a teraz – dzięki nastrojom milenijnym – osiąga apogeum. Nasze pytanie będzie zatem nieco przekorne: czy jest coś w kulturze Zachodu, co może być atrakcyjne dla Wschodu?
(Po długiej chwili zastanowienia). Wasza kreatywność, nowe wynalazki, odkrycia naukowe...
– Mówiąc o kulturze myśleliśmy bardziej o muzyce czy literaturze niż naszych talentach w budowaniu maszyn. Czy Wasza Świątobliwość słucha czasami na przykład muzyki Jana Sebastiana Bacha? To jedno z tych osiągnięć Zachodu, którymi naprawdę możemy się pochwalić...
Jako mnich nie przywiązuję wagi do muzyki. A poezja...? Zwłaszcza dawna może być bardzo piękna, ale nie jest mi najbliższa... (zastanawia się). Tak, to chyba znak, że jestem prawdziwym buddyjskim mnichem... (śmieje się).
– Porozmawiajmy teraz o tym, co nurtuje ludzi Wschodu i Zachodu tak samo – o etyce. Co jest godne, a co niegodne, co właściwe, a co nie? Zacznijmy od kontroli urodzin. Jakie jest stanowisko buddyzmu w tej sprawie?
Buddyzm, podobnie zresztą jak chrześcijaństwo, stoi na stanowisku, że życie ludzkie jest drogocenne i należy je chronić. Z punktu widzenia jednostki kontrola urodzin jest szkodliwa, bo przeszkadza zaistnieć życiu, a każde życie to szansa na coś niezwykłego. Ale należy sobie też jasno, bez hipokryzji, powiedzieć: sześć miliardów mieszkańców Ziemi to za dużo. A ma być więcej... Wzrost liczby ludności wiąże się z coraz powszechniejszą nędzą, prowadzącą przez cierpienia nawet do śmierci. Tak więc, jeśli chcemy chronić życie, to chrońmy to, które już istnieje. Jeśli chcemy zapewnić sześciu miliardom chociaż trochę większy dobrobyt, sprawiedliwość i szczęście, musimy wprowadzić kontrolę urodzin!
– A co Wasza Świątobliwość sądzi o aborcji? Czy istnieją okoliczności, w których jest dopuszczalna?
Buddyzm patrzy na aborcję trochę inaczej niż chrześcijaństwo, bo też inaczej patrzy na życie. Dla nas, którzy wierzymy w reinkarnację, życie nie kończy się wraz ze śmiercią, bo zaraz pojawiają się kolejne wcielenia. Dla buddystów zatem aborcja nie jest końcem, lecz chwilowym odsunięciem kolejnych narodzin. Ale generalnie powinno się jej, oczywiście, unikać. Uważamy, że aborcja jest aktem przemocy, złym i ponurym. Jednak istnieją pewne wyjątkowe okoliczności, które ją usprawiedliwiają. Na przykład, kiedy zagrożone jest życie matki.
– A jaki jest stosunek Waszej Świątobliwości do tak zwanego pozaustrojowego zapłodnienia, czyli in vitro?
In vitro...? Zaraz, zaraz... A gdzie rozwija się płód? W organizmie matki czy poza nim?
– Oczywiście, że w organizmie matki. Poza nim następuje tylko połączenie plemnika i komórki jajowej.
Jeśli embrion wraca do matki i tam się rozwija, nie mam nic przeciwko takiej metodzie. Zwłaszcza, jeżeli z niej będą rodzić się silniejsi i piękniejsi ludzie.
Zobacz także: Sławomir Mrożek i Susana Osorio: historia miłości. EKSKLUZYWNY WYWIAD z pisarzem i jego żoną
– Nie tylko będą, ale się rodzą...
Skąd pan wie?
– Sam mam taką córkę.
(Zaskoczony). Tak? No widzi Pan, to cudownie... W takim razie jestem za... (wybucha głośnym śmiechem). A tak poważnie, to problem pojawia się jedynie wówczas, gdy zapłodnioną komórkę jajową jednej kobiety umieszcza się w macicy innej kobiety. Powstaje bowiem wtedy pytanie, która z nich jest matką. My uważamy, że ta, od której pobrano komórkę, a nie ta, która urodzi.
– To interesujące, bo znaczy, że buddyzm – o co go trudno podejrzewać – przywiązuje sporą wagę do genów. Porozmawiajmy zatem o inżynierii genetycznej. Czy buddyzm potępia klonowanie?
Dużo zależy od celu i motywacji. Jeśli motywacją jest czysta ciekawość, chęć eksperymentowania, nie można tego usprawiedliwiać. Również wtedy, kiedy celem jest uzyskanie na wpół ludzkiego osobnika, który będzie tylko potencjalnym dawcą organów. Widziałem o tym film w BBC. To przerażające.
– Skoro jesteśmy przy kontrowersyjnych tematach... Co Wasza Świątobliwość myśli o zmianie płci?
W tradycji buddyjskiej znane są przypadki, kiedy mnich zamieniał się w mniszkę i odwrotnie. Oczywiście nie w wyniku operacji chirurgicznej, a przemiany wewnętrznej Było to jednak w bardzo zamierzchłych czasach. Gdyby teraz jakiś mnich zechciał zamienić się w mniszkę, nie wiem, jak bym zareagował... (śmiech). Ale zwykli ludzie, proszę bardzo. Jeżeli tylko będą się z tym lepiej czuli, nie widzę żadnych problemów.
– Naprawdę? Ktoś urodził się, by być mężczyzną, a tu ciach! i jest kobietą. Co z jego karmą? Czy można zmieniać swoje przeznaczenie?
Najwyraźniej takie osoby mają karmę, żeby się przemienić (śmiech). Wydaje mi się, że pojęcie karmy rozumiane jest często zupełnie opacznie. Karma nie determinuje wcale naszych losów. Kto tworzy karmę? My sami, przez nasze słowa, myśli i czyny. Jeśli zrobię coś dobrego albo złego, stanie się to przyczyną dla nowych okoliczności lub wydarzeń. Karma to prawo przyczyny i skutku.
– Jaką rolę przypisuje buddyzm życiu seksualnemu?
Gdyby nie seks, niemożliwe byłoby nasze istnienie. Ale ślepe pożądanie czy ślepa miłość mogą przynieść bardzo negatywne skutki. Więc konieczne jest przestrzeganie pewnych norm. Trzeba to robić we właściwy sposób.
– Właściwy? Co to znaczy?
Nie można się kierować nadmierną pożądliwością. Małżonkowie nie mogą robić tego w dzień, a w nocy powinni ograniczyć się do pięciu razy...
– No tak, bo sześć razy to już rzeczywiście nadmierne pożądanie...
...Nie można też kochać się w sąsiedztwie świętych wizerunków. Nie można do zaspokajania używać rąk. No i nie można uprawiać seksu oralnego ani analnego.
– Jeśli nie można używać tych technik w relacjach heteroseksualnych, to w homoseksualnych tym bardziej...
Oczywiście. Według naszych tradycyjnych nauk relacje homoseksualne są występkiem. Rzecz jasna wśród praktykujących buddystów. Inni mają tu większą swobodę. W końcu każdy odpowiada za siebie.
– Wróćmy do związków damsko-męskich... O czym jeszcze należy pamiętać?
Że nie można zmuszać nikogo do seksu, kiedy nie ma na to ochoty. Nie wolno używać siły. To gwałt. Poza tym mężczyźnie nie wolno współżyć z kobietą, która jest w ciąży. Albo jeśli jest chora i stosunek mógłby przyczynić się do pogorszenia jej stanu zdrowia.
– Czy za nadrzędny cel miłości fizycznej buddyzm uważa prokreację?
Dziecko to najważniejsza sprawa w życiu rodziny, a głównym przeznaczeniem związku mężczyzny i kobiety jest jego poczęcie. Relacje między nimi powinny więc być oparte na czymś więcej niż poszukiwanie chwilowej przyjemności. Jeśli ktoś inaczej traktuje małżeństwo, popełnia błąd.
– W katolicyzmie, by rozpocząć życie seksualne, potrzebny jest sakrament małżeński. Jak jest w buddyzmie?
Nie przywiązuje się do tego wagi. Brakuje mi wprawdzie doświadczenia, ale sądzę, że niedobrze jest pobierać się zbyt szybko. Konieczny jest długi okres wzajemnego poznawania, aż osiągnie się niezachwianą pewność, że można żyć razem.
– A co z rozwodem?
Rozwód może być konieczny, jeśli małżonkowie są ze sobą nieszczęśliwi, ale jest niedopuszczalny, kiedy w grę wchodzą dzieci. Rozwód rodziców może emocjonalnie okaleczyć dziecko na całe życie.
– Czy złe czyny mogą ujść nam bezkarnie?
Jeśli będziesz czynił dobro, osiągniesz szczęście, jeśli będziesz czynił zło, sam doświadczysz cierpienia. Konsekwencją najdrobniejszego pozytywnego czynu może być wielkie szczęście. Podobnie efektem stosunkowo drobnego wykroczenia może być ogromne cierpienie. Cierpienie, podobnie jak szczęście, musi mieć jakąś przyczynę. Zgodnie z wyjaśnieniem buddyjskim jest ono konsekwencją tego, jak człowiek zachowywał się w poprzednich wcieleniach bądś we wcześniejszym okresie obecnego życia.
– A jak Wasza Świątobliwość zdefiniowałby szczęście? Kiedy można powiedzieć, że jest się szczęśliwym?
Istnieją dwa poziomy. Na pierwszym szczęście to zmysłowa satysfakcją, jaką odczuwamy, na przykład gdy słuchamy dobrej muzyki, jemy dobre jedzenie, pijemy dobre wino... Czy polskie wino jest dobre?
Czytaj także: Wojciech Malajkat o pracy i życiu osobistym: „Mimo wszystko czuję się panem swojego losu”
– Niespecjalnie.
A więc rozumiem, dlaczego patrzy Pani na mnie z takim zdziwieniem... Zatem niech to będzie francuskie wino! (śmieje się). Ale jest też drugi poziom – poziom szczęścia mentalnego, kiedy dzięki wytężonej nauce uda nam się uzyskać lepsze zrozumienie świata. Albo kiedy w wyniku wieloletniej praktyki duchowej uda się przewalczyć w sobie zazdrość lub nienawiść. Takie szczęście trwa znacznie dłużej niż chwilowa zmysłowa przyjemność. Co więcej, osiągnięcie takiego mentalnego szczęścia doprowadzić może do tego, że satysfakcja zmysłowa przestaje mieć dla nas znaczenie.
– Czy religia jest niezbędna do osiągnięcia takiego szczęścia?
Do pewnego poziomu szczęście osiągnąć można bez religijnego zaangażowania. Można wypracować w sobie uczucie współczucia, tolerancji i troski niezależnie od tego, czy jest się religijnym, czy nie. Dalszy rozwój duchowy możliwy jest jednak tylko dzięki praktyce religijnej.
– A jak poradzić sobie z utratą kogoś bliskiego?
Ludzie boją się nawet wymawiać słowo „śmierć”. To źle, bo śmierć stanowi część naszego życia. Pewnego dnia, niezależnie od tego, jak było szczęśliwe, nasze życie dobiegnie kresu. To naturalne, nie można tego zahamować. Lepiej więc to zaakceptować, choć z pewnością nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli nagle umiera ktoś bardzo młody.
Śmierć jest pewna, jednak nie ma pewności, kiedy nastąpi. Nie można łudzić się, że najpierw umrą starsi i młodzi ich przeżyją. Najbardziej realistyczne nastawienie, jakie można przyjąć, to mieć nadzieję, że wszystko potoczy się jednak jak najlepiej. Ale jednocześnie trzeba być przygotowanym na najgorsze. Jeśli najgorsze nie nadejdzie, wszystko będzie w porządku, a kiedy przyjdzie, wtedy nas nie zaskoczy.
– Czy oznacza to akceptację cierpienia?
Praktyka buddyjska zaleca nam, abyśmy nie ignorowali nieszczęścia, lecz akceptowali je i stawili mu czoło. Unikanie problemu nie pomoże w jego rozwiązaniu, a może go nawet powiększyć. Powinniśmy więc stanąć w obliczu cierpienia, rozpoznać je, przeanalizować, znaleźć jego przyczyny, a później wymyślić najlepszy sposób, jak sobie z nim poradzić.
– Wielu ludzi uważa, że buddyzm to mocno pesymistyczna religia...
Owszem, sam słyszę nieraz, jak ludzie powtarzają, że praktyka buddyjska akcentuje cierpienie i pesymizm. To zupełnie bez sensu. Praktyka buddyjska jest w rzeczywistości dążeniem do osiągnięcia wiekuistego spokoju i wyzbycia się cierpienia raz na zawsze. Buddyści nie zadowalają się dobrobytem w swym obecnym życiu ani ewentualnym dobrobytem w przyszłych wcieleniach, lecz szukają szczęścia ostatecznego.
– Co to oznacza?
Znaleźć się poza formą. W takim stanie umysłu, w którym „nie ma ani postrzegania, ani niepostrzegania”.
– Gdyby Wasza Świątobliwość mógł sprawić, że spełnią się trzy Jego życzenia, jakie życzenia by wybrał?
Jako człowiek myślę przede wszystkim o ludzkości. Chciałbym, żeby między ludźmi zapanował pokój, współczucie, przyjaźń i harmonia. To wartości, które staram się promować, kiedy jeżdżę po świecie z wykładami. Drugie życzenie: harmonia pomiędzy religiami – buddyzmem, chrześcijaństwem, judaizmem, islamem. Chciałbym, aby połączyły się we wspólnym działaniu na rzecz polepszenia świata. A trzecie? Szczęśliwy Tybet. żeby podźwignął się z tragedii, którą przeżywa obecnie.
– Czy jest coś, co mogliby w tej sprawie uczynić ludzie w Polsce?
Mam w Polsce wielu dobrych przyjaciół wśród pisarzy, artystów, polityków. Byłem u was dwukrotnie. Myślę, że to, co możecie teraz zrobić, to przekazywać wiedzę o Tybecie, o jego historii, kulturze, a zwłaszcza obecnej sytuacji politycznej.
– I ostatnie pytanie. Czy Wasza Świątobliwość zauważył jakieś cechy, które łączą Tybetańczyków i Polaków?
(Po bardzo długim milczeniu). Jest taka cecha, która przychodzi mi do głowy – głęboka religijność.
Rozmawiali: HANNA WOLSKA i ANDRZEJ SARAMONOWICZ
Dziękujemy za pomoc Panu Adamowi Koziełowi z Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Tybetu