Ciałopozytywność przy dziecku. Dlaczego jest ważna?
Jak wychować córkę w ciałopozytywny sposób? Rozmowa z psycholożką i edukatorką seksualną, dr Alicją Długołęcką
- Redakcja VIVA!
„Absolutnie konieczne są zmiany w naszej mentalności, żeby kolejne pokolenia dziewczynek wzrastały lubiąc, a nie przeklinając swoje ciała”, mówi psycholożka i edukatorka seksualna, dr Alicja Długołęcka.
Ciałopozytywność przy dziecku odgrywa kluczową rolę w jego późniejszym dojrzewaniu
Iga Ptasińska: W jaki sposób kobiety opowiadają pani o swoim dojrzewaniu?
Alicja Długołęcka: Oczywiście muszę wziąć pod uwagę, że do mnie, terapeutki o seksuologicznym profilu, przychodzą głównie te kobiety, które mają jakieś trudności, więc być może to, co powiem, nie odda prawdy statystycznej. Ale nawet, jeśli jej nie oddaje, to i tak historie moich pacjentek powinny dać nam wszystkim do myślenia. W biografii kobiet, z którymi rozmawiam, bardzo często powtarza się ten sam wątek: w domu seksualność była tematem tabu, milczały matki, babki, ciotki. A wszystko, co związane z kobiecością, zawierało się w enigmatycznym haśle, że „bycie kobietą to ciężki los” oparty na poświęceniu i zmęczeniu. Dziewczynki przesiąkały przekonaniem, że kobiecość to niekończące się pasmo wyrzeczeń i samokrytyki. Wciąż nie potrafimy uciec od kulturowego zapisu, że „kobieca kobieta” to ta cierpiąca, poświęcająca się itd.
Zobacz także: Żyjesz w biegu, a praca Cię pochłania? Poznaj sposób na wyciszenie!
Mamy miesiączkę, cierpimy podczas porodu, a potem w bólach przekwitamy…
Ciałopozytywność, o której na szczęście zaczyna się mówić, to dla nas pieśń przyszłości. Stanie się rzeczywistością, tylko pod warunkiem, że będziemy o niej mówić donośnym i zdecydowanym głosem. Absolutnie konieczne są zmiany w mentalności, żeby kolejne pokolenia dziewczynek wzrastały, lubiąc, a nie przeklinając swoje ciała.
Historia z ostatniego tygodnia: pacjentka opowiadała mi, jak chowała przed swoją matką podpaski, zresztą ja robiłam to samo! Dziewczyny chowały podpaski do plecaków i wynosiły je wyrzucić poza domem, żeby „mama nie widziała”.
Wiele kobiet mówiło mi też, że gdy odważyły się zwierzyć matce, że mają już miesiączkę, te milczały. Dosłownie – nie było żadnej reakcji poza wskazaniem podpasek. Jaki to sygnał dla dziewczynki? W najlepszym razie taki, że kwestie cielesne się unieważnia, bez względu na to, co się przeżywa. W gorszym, że nie wolno o tym mówić, że zainteresowanie i emocje związane z fizjologią i częściami intymnymi należy w sobie stłumić i zamrozić.
Rosnące piersi czy miesiączka nie były i wciąż w wielu domach nie są tematem pozytywnej, ciepłej, intymnej rozmowy z mamami. Jeżeli w ogóle temat się pojawia, to przy koleżankach mamy albo przy rodzinnym stole nierzadko przy żartujących w rubaszny, seksistowski sposób wujkach. To zjawisko podobne jakościowo do tego, że podczas rodzinnych uroczystości kilkuletnie dzieci są obcałowywane kompletnie bez ich zgody – to absolutne przekraczanie ich granic. Kobiety nagminnie zwierzają mi się z takich przeżyć, opowiadają o fali wstydu, która je wtedy zalewała i wręcz paraliżowała. Krew mnie zalewa, kiedy czasem słyszę: „No bez przesady, to tylko niewinne dowcipy”. Te „niewinne” komentarze zostają w nastolatkach, rosną wraz z wpojonym poczuciem wstydu.
Potem, jeśli kobiety mają taką możliwość, bo wiele z nich nie ma, mierzą się z tym wstydem na terapii, by w końcu móc spojrzeć na swoje nagie odbicie w lustrze z czułością.
A nie z niesmakiem.
Kiedy dorosłe kobiety mówią o sobie: „to moje brzuszysko”, „moje wiszące cyce” czy „znowu mam ciotę”, to widzę w tym pokłosie tego wstydu przykrywanego rubasznością, upokarzaniem, wyśmiewaniem ciała, naszej fizjologii. To często przekłada się potem na obrzydzenie do tego, co się z kobiecym ciałem łączy. Wstręt do zapachu potu, do krwi miesiączkowej itd.
W seksualnym rozwoju dziecka są dwa ważne momenty. Pierwszy około piątego roku życia, wtedy dziewczynka – bo o niej mówimy – zaczyna się sobie przyglądać, interesuje się swoją cielesnością. I już wtedy możemy pierwszy raz sprawdzić się jako matki – albo nie. Jeżeli damy odczuć córce, że ta jej ciekawość z jakichś niezrozumiałych dla niej powodów jest niewłaściwa, to zamkniemy jej otwartość i akceptację własnej fizyczności.
W naszej kulturze, niestety, częściej uczymy dzieci wstydu, który zamyka na kontakt z ciałem, a nie intymności, która uczy granic i chronienia ciała.
Drugi moment to skok pokwitaniowy, czyli dojrzewanie. Tu znowu pojawia się wspomniana ciekawość ciała. Dziewczynka będzie szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
I dobrze, żeby je dostała od matki, która się nie będzie migała od rozmowy, nie czerwieniła, nie milczała.
Jeżeli mama będzie w takiej sytuacji otwarta, ciepła i współpracująca, jej córka dostanie ogromny kapitał na całe życie. Będzie akceptować kobiecą cielesną różnorodność. Będzie ciekawa, a nie oceniająca, bo to ze wstydu i niskiej samooceny bierze się to, że dziewczynki zaczynają się ze sobą porównywać i w efekcie prawie każda czuje się w jakiś sposób wybrakowana. Córka, która dostanie od mamy odpowiedzi na nurtujące ją pytania, będzie też nastawiona na dbanie o swoje ciało, a nie jego zmienianie i upiększanie.
A to dwie zupełnie inne rzeczy.
Rezultat widoczny dla oka może być bardzo podobny, ale chodzi o motywację. Może być nią albo zdrowie i dobre samopoczucie, albo przymus ukrywania swoich defektów. To są dwie zupełnie inne postawy wobec własnej cielesności. Konsekwencją tej pierwszej postawy jest w dalszym rozwoju umiejętność cieszenia się swoją seksualnością, a potem umiejętność przeżywania przyjemności, dostrzegania swojej atrakcyjności. Drugą konsekwencją przyzwolenia na ciekawość będzie – to wciąż kontrowersyjny w naszym kraju temat – zwiększone prawdopodobieństwo, że dziewczynka może zacząć odkrywać swoje ciało, uczyć się dawania sobie przyjemności i nie mieć poczucia winy z powodu doświadczeń masturbacyjnych. Mamy dowody naukowe na to, że kobietom, które w okresie dojrzewania odkryły samomiłość, zdecydowanie jest łatwiej później wchodzić w życie seksualne z partnerami czy partnerkami.
Kobietom, które mogły z ciekawością poznawać swoje ciało podczas dojrzewania, łatwiej jest też akceptować swoją fizjologię, prawda? Kiedy przesiąknie plaster na palcu, nie wstydzimy się tego. Ale gdy podczas okresu przesiąknie nam podpaska, wiele z nas umiera ze wstydu, okręcamy się, czym tylko mamy pod ręką, żeby tylko nikt nie dostrzegł plamki krwi na spodniach.
To jest jeszcze szerszy temat. Mam wrażenie, że ten rodzaj obsesji ma związek z tym, w jaki sposób jako dzieci przechodzimy przez trening czystości. Chodzi już o „siusiu” i „kupę”, a potem też właśnie krew miesięczną. Wielu mężczyzn czuje wręcz obrzydzenie na jej widok. Dlaczego? Bo w dzieciństwie zostaliśmy w domu nauczeni, że wszelkie wydzieliny, specjalnie użyję tego określenia, „z krocza” są „be”.
Kiedy pracuję z dorosłymi osobami z niepełnosprawnością intelektualną, które swobodnie mogłyby znać podstawowe pojęcia związane z tym obszarem naszego ciała, często mówią na swoje narządy płciowe: „pupa”. A wszystko, co się wiąże z „pupą”, jest przecież „brudne, śmierdzące, obrzydliwe”.
Kiedy pracuję z nastolatkami i mówię im o śluzie okołoowulacyjnym i pokazuję, jak rozciąga się między palcami na nitki, to na niektórych twarzach pojawia się skrzywienie obrzydzenia. A przecież rozmawiamy o zjawisku fizjologicznym, które dotyczy każdej owulującej kobiety!
Szaleństwo…
Same sobie i naszym córkom ten los wciąż gotujemy. A potem wstydzimy się tego, co jest dowodem na to, że żyjemy i że jesteśmy zdrowe!
My, matki, przyczyniamy się do tego, co myślą o sobie nasze córki, ale myślę, że winnych jest więcej. Kilka tygodni temu media obiegła wypowiedź ministra Czarnka o otyłości dziewczynek i o tym, że nie ćwiczą na lekcjach WF-u. Takie słowa doskonale pokazują, jak podchodzi się u nas do kobiecości.
Owszem, obrazują, co naszym zdaniem stanowi o atrakcyjności kobiety. I to naprawdę trzeba zatrzymać, odwrócić! Zacznijmy jednak od tego, co się dzieje w naszych domach. Są ciekawe badania, które pokazują, jak wiele buduje lub niszczy postawa matki dziewczynki wobec siebie samej. Chodzi o to, jak niesamowicie ważne jest to, co córka już od najmłodszych lat obserwuje u swojej mamy. Jak matka widzi swoje ciało, jak o nim mówi, czy je ceni, otacza troską i czułością czy wciąż, choćby grymasem twarzy przed lustrem, je sabotuje. Czy wciska się w spódnicę i mówi: „Ale jestem gruba” albo „Nie mogę na siebie patrzeć”. Czy na przykład ciągle się waży i wzdycha. Córka „widzi”, nawet jeśli akurat nie patrzy. Czuje i chłonie jak gąbka określony stosunek do swojego ciała. Nabywa przekonanie, że nieidealny wygląd jest czymś, co nam kobietom musi podcinać skrzydła. Postawa matki, która jest jednocześnie przekazem, jest szalenie ważna, bo to ona na samym początku wręcz modeluje nastawienie dziewczynki do ciała. Czy to ciało będzie traktować podmiotowo – z wdzięcznością – czy przedmiotowo: jak maszynę, która ma się wyrabiać, działać, nie chorować i dobrze wyglądać.
Przeczytaj również: Yin joga. Najspokojniejszy rodzaj jogi. Na czym polega?
Jak przerwać ten zły schemat? Jak wychować córkę w ciałopozytywny sposób?
Powtórzę to, co chyba jest niezbyt popularne: zacznijmy od siebie. Pamiętajmy w każdym momencie o tym, że córki na nas patrzą. Samym mówieniem niewiele zdziałamy. Jeśli źle o sobie myślimy, a wypowiadamy piękne słowa o tym, jak ważne jest akceptowanie siebie, to dajemy sprzeczny przekaz. A przecież najbardziej dociera do nas to, co widzimy, a nie to, co słyszymy w formie dobrych rad.
Czytałam ostatnio książkę „Twoje ciałopozytywne dojrzewanie” Barbary Pietruszczak i polecam ją całym sercem. Choć jest skierowana do dziewczynek, myślę, że warto, aby przeczytały ją najpierw matki. Może w ten sposób nakarmimy w sobie te małe dziewczynki, które w nas siedzą i poczujemy, jak to jest ważne, by się pilnować i nie przekazywać córkom tej niemiłości do siebie, do swojego ciała. Warto uważnie obserwować i wspierać dziewczyńskie zaciekawienie, odpowiadać bez skrępowania na wszystkie pytania, powiem nawet, że warto to zaciekawienie wyprzedzać – uczyć uważności wobec ciała, czułości wobec ciała.
Jeżeli mamy małe dzieci, między drugim a trzecim rokiem życia, zadbajmy o to, żeby wspomniany trening czystości był dobrze przeprowadzony, by nie zbudować wstrętu do tego, co łączy się z naszą fizjologią. Nie bójmy się swojej nagości przy dziecku, oczywiście w zdrowym wydaniu. Nie bójmy się bliskości fizycznej – mam na myśli sytuacje, kiedy matka z córką wzajemnie siebie czeszą, smarują kremem itd. To forma zabawy, która uczy akceptacji ciała. Pozwalajmy córce, żeby nas dotykała, bo my czasem tak bardzo nie lubimy swojego ciała, że na to nie pozwalamy, bo: zmarszczki, bo fałdy, miękki brzuch itd. Ważne jest, żeby zdecydowanie wcześnie zacząć rozmawiać z córką o zmianach, które będą zachodziły w jej ciele, o miesiączce, o podpaskach, wzroście piersi i włosów pod pachami i na wzgórku łonowym. Ważne jest, żeby córka wiedziała, że mama miesiączkuje i kiedy to się dzieje. Szalenie ważne jest to, żeby córka mogła mamie ufać. Nie zdradzajmy na większym czy mniejszym forum tego, co córka przeżywa w związku z dojrzewającym ciałem. Dzięki temu nie przyczynimy się do zamrożenia jej naturalnej ciekawości. I wtedy nie narodzi się ten przeklęty wstyd.
Rozmawiała Iga Ptasińska
Dr n. hum. Alicja Długołęcka – psycholożka, seksuolożka i edukatorka seksualna. Wykładowczyni akademicka, autorka książek o seksualności kobiet i dojrzewaniu. Pracuje w Centrum Terapii Lew-Starowicz w Warszawie.