Pierwsza transpłciowa polska posłanka. Jak wygląda życie Anny Grodzkiej?
Działaczka pojawiła się na kwietniowej inauguracji 14. edycji LGBT+ Film Festival
- Redakcja VIVA!
Polska działaczka społeczna, przedsiębiorczyni, pierwsza otwarcie transpłciowa posłanka. Anna Grodzka przez lata walczyła o prawa osób transpłciowych w Polsce. Jest współzałożycielką Fundacji Trans-Fuzja. W trakcie swojej aktywności politycznej oraz społecznej na co dzień mierzyła się z aktami nietolerancji, a wręcz nienawiści. To jej jednak nigdy nie zniechęciło. Z determinacją, siłą oraz pogodą ducha walczy o sprawiedliwość dla tych pominiętych przez społeczeństwo. Dziś ogranicza obecność w mediach, ma też kłopoty ze zdrowiem. Jak wygląda życie Anny Grodzkiej? Choć na dobre wycofała się z przestrzeni publicznej, ostatnio kilkukrotnie zrobiła wyjątek...
Kim jest Anna Grodzka? Historia pierwszej otwarcie transpłciowej posłanki na Sejm
„Było piękne letnie przedpołudnie. Miałam na sobie czarną spódnicę do połowy łydki, biały cienki żakiecik, biżuterię i sandałki na obcasie. W torebce dowód osobisty na nazwisko Anna Grodzka. Szłam ulicą Puławską, przeglądałam się w szybach wystaw sklepowych, pachniałam perfumami Angel Or Devil. Ktoś powiedział: przepraszam panią, bo chciał mnie wyminąć. Poczułam łzy pod powiekami. Nareszcie byłam kobietą, także dla innych”, mówiła w 2011 roku w wywiadzie dla VIVY!.
Anna Grodzka wyznała, że po raz pierwszy poczuła się kobietą, gdy miała około 11 lat. Urodziła się 16 marca 1954 roku jako Krzysztof Bęgowski. Od końca lat 70. była w związku małżeńskim z kobietą. Na ukazanie światu swojego prawdziwego ja zdecydowała się dopiero, gdy jej syn osiągnął pełnoletność. Postanowiła tym samym przejść długi i kosztowny proces korekty płci. W 2007 roku wzięła rozwód, natomiast począwszy od 2010 roku proces ten oficjalnie został zakończony. Kluczowym operacjom Anna Grodzka poddała się w Bangkoku.
CZYTAJ TAKŻE: Anna Samusionek i Paweł Burczyk byli małżeństwem jak z obrazka. Mało kto wiedział o ich miłości...
Jest jedną z założycielek organizacji pozarządowej, działającej na rzecz ochrony praw oraz wsparcia osób transpłciowych. Fundacja Trans-Fuzja powstała w 2008 roku. Trzy lata później Anna Grodzka jako pierwsza otwarcie transpłciowa osoba w Polsce otrzymała mandat poselski. W 2011 roku została posłanką na Sejm VII kadencji z ramienia partii Ruch Palikota. Była wiceprzewodniczącą klubu poselskiego Ruchu Palikota, wiceprzewodniczącą Komisji Kultury i Środków Przekazu, członkinią sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, a także wiceprzewodniczącą Parlamentarnej Grupy Kobiet.
W 2015 roku starała się o reelekcję, jednak bez skutku. Niedługo po tym tygodnik Polityka uznał Annę Grodzką za jedną z kilkunastu najlepszych posłów VII kadencji Sejmu. W 2019 roku bezskutecznie ubiegała się także o mandat do Parlamentu Europejskiego. Startowała z listy koalicji Lewica Razem.
Anna Grodzka: jak dzisiaj wygląda jej życie? Problemy ze zdrowiem
„Ja jestem teraz zwykłą emerytką. Ktoś może sobie wyobrażać, że mam jakąś poselską emeryturę – nie, mam zupełnie zwykłą, jaką wypracowałam w toku życia. A przez wiele lat byłam przedsiębiorcą i nierozważnie płaciłam minimalne składki. Teraz muszę spinać budżet z miesiąca na miesiąc”, wyznała Anna Grodzka. Nie tylko pierwsza otwarcie transpłciowa członkini parlamentu w Polsce, ale i Europie udzieliła Joannie Podgórskiej wywiadu dla tygodnika Polityka. Była posłanka opowiedziała w rozmowie, jak wygląda dzisiaj jej życie. Media dotarły też kilka lat temu do informacji, że Anna Grodzka ma stenozę kręgosłupa, czyli zwężenie kanału kręgowego. By uzbierać na zabieg ratujący zdrowie posłanki, dzięki Robertowi Biedroniowi założono specjalną zbiórkę. Szczodrość ludzi dobrej woli wystarczyła, by zebrać potrzebną kwotę.
ZOBACZ TAKŻE: Zasłynęła rolą w Niani, żyje u boku 73-letniego reżysera... Jak potoczyły się losy Iwony Wszczołkównej?
Anna Grodzka jeszcze kilka lat temu chciała powrócić do szerokiej aktywności politycznej, jaką prowadziła ponad sześć lat temu. Niestety, starania nie przyniosły skutku. Była posłanka przyznała, że czuje się wykluczona przez środowisko polskich polityków. Była posłanka próbowała zapisać się do partii Lewica Razem, funkcjonującej jeszcze wtedy pod nazwą Partia Razem. "Złożyłam deklarację o przyjęcie, ale nie dostałam odpowiedzi, olali mnie. Chyba dlatego, że byłabym wtedy jedyną osoba rozpoznawalną w tej partii. A do tego jeszcze dość charakterystyczną. (…) Miałam trochę żalu do Razem, ale szybko im darowałam", wyznała szczerze. Ostatecznie Anna Grodzka wstąpiła do Polskiej Partii Socjalistycznej.
Anna Grodzka, wrzesień 2022
W ostatnich miesiącach na publicznych wydarzeniach zjawiła się kilkukrotnie! Była posłanka zrobiła wyjątek m.in. podczas gali wręczenia nagród Kampanii Przeciw Homofobii, gdzie otrzymała nagrodę specjalną. Wielu zmartwił widok Anny Grodzkiej, która podczas imprezy podpierała się laską. Okazuje się, że operację, na którą szczodrze zebrano pieniądze, wykonano za późno. "Zablokowanie nerwów w kręgosłupie. Nasi lekarze się specjalizują, więc jak boli kręgosłup, wysyłają do ortopedy. A powinni też do neurologa. Ortopedzi przez ponad dwa lata zalecali rehabilitację, a kiedy w końcu zrobiono mi operację, było już za późno" — wyznała na łamach "Newsweeka" w 2019 r. Od tamtej pory była posłanka porusza się o lasce.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Samantha Fox była naczelną seksbombą lat 80. Później podbiła branżę muzyczną i ułożyła życie z kobietą
Swoją obecnością zaszczyciła również ostatnie wydarzenie w postaci inauguracji 14. edycji LGBT+ Film Festival, która miała miejsce w kwietniu 2023 roku. Na zdjęciach widać, że problemy zdrowotne nadal bardzo mocno jej doskwierają — była posłanka również tutaj musiała wspomagać się laską.
Życzymy pani Annie dużo sił i wszystko dobrego!
Anna Grodzka, Warszawa, 14.04.2023, 14. Festiwal Filmów LGBT
Wywiad z Anną Grodzką z 2011 roku - archiwum VIVY!
Poniżej prezentujemy zapis rozmowy Anny Grodzkiej i Krystyny Pytlakowskiej. Wywiad ukazał się w VIVIE! w 2011 roku.
Krystyna Pytlakowska: Jak to było, kiedy pierwszy raz wyszła Pani z domu jako pełnoprawna kobieta?
Anna Grodzka: Było piękne letnie przedpołudnie. Miałam na sobie czarną spódnicę do połowy łydki, biały cienki żakiecik, biżuterię i sandałki na obcasie. W torebce dowód osobisty na nazwisko „Anna Grodzka”. Szłam ulicą Puławską, przeglądałam się w szybach wystaw sklepowych, pachniałam perfumami Angel Or Devil. Ktoś powiedział: „Przepraszam panią”, bo chciał mnie wyminąć. Poczułam łzy pod powiekami. Nareszcie byłam kobietą, także dla innych.
– Kiedy odkryła Pani, że urodziła się nie w swojej skórze?
Miałam 11, może 12 lat. Pisałam pamiętnik z najskrytszymi myślami i na tym zeszycie nagle, niespodziewanie napisałam imię „Ania”. I rzeczywiście poczułam, że jestem Anią. Że jestem dziewczynką.
– Przestraszyła się Pani?
Chyba tak, bo schowałam ten pamiętnik pod obluzowaną deskę w szafie, a z nim wsadziłam do szafy Anię. Pamiętam, że zrobiło mi się wtedy smutno, jakby odszedł ktoś bliski. Ten smutek towarzyszył mi przez większość życia. Nasilał się, kiedy obniżał mi się głos, rozrastałam się w klacie i robiłam się coraz większa. Potem był to smutek pomieszany ze złością. Wszyscy mówili do mnie „chłopcze”, używali mojego męskiego imienia „Krzysztof”. Byłam wyższa o głowę od chłopaków w klasie, ale nie umiałam się z nimi zintegrować. Mnie nie interesowała rywalizacja, byłam daleka od chłopięcej agresji. Mało tego, nie umiałam sobie radzić z agresją kolegów.
– Drwili z Pani?
Tak. Przezywali mnie „babski król”, czasem używali słowa „pedał”.
– Myślała Pani, że jest gejem?
Nie, bo takie słowo wówczas nie istniało. A nawet wtedy, kiedy zakochałam się w koledze, z mojego punktu widzenia wszystko było w porządku, bo przecież uważałam siebie za dziewczynę. Tylko on o tym nie wiedział.
– Próbowała Pani nawiązać z nim erotyczny kontakt?
Erotyczny? Nie. Ja nie chciałam seksu, pragnęłam bliskości, przytulenia się. Ale on się przestraszył i dostałam kosza. Miałam wtedy 17 lat.
– Nie przyznała mu się Pani?
Nie. Nie zrozumiałby. Najtrudniejsze momenty to powiedzieć rodzicom, przyjaciołom, dziecku.
– I zdecydować się na operację?
To jest bardzo trudne. Wielu transseksualistów decyduje się na operacyjną zmianę płci dopiero koło czterdziestki. Tak długo muszą dojrzewać do tej decyzji. A wielu w ogóle nie poddaje się operacji. Nadal żyją w swojej dwoistości – w rozdźwięku między ciałem a psychiką.
– Czytałam niedawno wstrząsająco szczegółowy opis operacji zmiany płci. Odcinanie penisa i jąder, formowanie z nich waginy. Niepewność, czy się uda. Ból, lęk przed okaleczeniem…
To wszystko prawda, lecz potem… Budzisz się z narkozy i ogarnia cię euforia. Całe życie myślałam, że muszę to zrobić. I zrobiłam. Byłam zmęczona, obolała, ale mój smutek i strach gdzieś się ulotniły. W szafce nocnej obok łóżka miałam szminkę i lakier. Pomalowałam usta. Spojrzałam w lusterko. Boże… Ja naprawdę jestem już kobietą. Mogę żyć w zgodzie ze sobą. Efekt operacji spełnił moje oczekiwania. Ale nie chcę mówić o szczegółach. Miałyśmy rozmawiać o uczuciach, a nie o odcinaniu penisa.
– Powiedziała Pani kiedyś mamie: „Jestem dziewczynką!”?
Nie, chociaż ona się domyślała. Nie umiałyśmy zresztą nazwać tego zjawiska. Były lata 60., nikt o takich sprawach nie mówił. Kiedy miałam osiem, dziewięć lat, mama mnie namawiała: „Idź do chłopaków bawić się”. „No dobra, myślałam, nie mam wyjścia, nie chcę jej martwić, muszę być chłopakiem”. A potem, gdy już schowałam „Anię” do szafy, to ukryłam ją również przed mamą.
– Ale przebierała się Pani po cichu w dziewczęce ciuszki?
Nawet się nie przebierałam, chciałam mieć tylko swoje symbole kobiecości. Podkradałam więc mamie kosmetyki, zużyty puder czy pomadkę i chowałam do skrytki. Miałam swoje lalki. Kilka razy wzięłam lalkę do szkoły, co skończyło się przykrym pobiciem. Mama próbowała dociekać, dlaczego unikam szkoły, dlaczego dochodzi tam do różnych spięć, dlaczego wracam zapłakana. Nie czułam się odrzucana czy potępiana przez nią. Ona była po prostu zmartwiona. A ojciec w ogóle nic nie podejrzewał.
– Pani była ich jedynym dzieckiem?
Jedynym, adoptowanym. O czym dowiedziałam się, będąc już dorosłą. Chciałam zmienić płeć prawną, a proces korekty płci trzeba przeprowadzać poprzez sąd. Musiałam złożyć pełny akt urodzenia. Poszłam wziąć dokument i zobaczyłam, że był wystawiony 18 lat po moim urodzeniu. Naprowadził mnie na ślad mojego pochodzenia. Widniało tam też nazwisko mojej biologicznej matki i adres, pod którym mieszkała pięćdziesiąt parę lat temu. Moi rodzice już nie żyli, a ja weszłam jakby w drugie życie. Pojechałam na Podlasie, odnalazłam moją mamę, jeszcze jako mężczyzna. Okazało się, że mam trzy młodsze siostry. To im pierwszym powiedziałam o moim transseksualizmie. Mamie potem. Ale w pełni mnie zaakceptowała jako córkę pierworodną. Szybko nawiązałyśmy bardzo bliską więź emocjonalną. Myślę, że było jej ciężko żyć ze świadomością, że nie wiadomo co stało się z jej dzieckiem. Jest dobrą, uczuciową osobą. Oddała mnie do adopcji, bo w tamtych czasach nie mogła wrócić na wieś z nieślubnym dzieckiem. Ludzie transseksualni często zmieniają środowisko, uciekają, chowają się, zrywają korzenie z rodziną. Nie mają odwagi, by po skorygowaniu płci żyć wśród tych samych ludzi. Natomiast ze mną było odwrotnie. Ja zyskałam rodzinę, nie ukrywałam się.
– To odwaga?
Nie wiem, może głupota? Ja chcę z otwartą przyłbicą działać na rzecz poprawy sytuacji osób transseksualnych. Nie mogę ukrywać więc mojej transseksualności. Założyłam przecież Fundację „Trans-fuzja” dla osób takich jak ja, prowadzę grupy wsparcia.
– Kiedy zobaczyłam Panią w dniu wyborów w telewizji, obok Janusza Palikota, niewiele o Pani wiedziałam. Pomyślałam: fajna kobieta, z poczuciem humoru, z uśmiechem, z energią. Silna.
Mogłabym więc być sobie taką kobitką, fajną, dużą, 187 centymetrów wzrostu i sto ileś kilo wagi. Jako taka kobieta funkcjonowałam, zanim stałam się znana, i było dobrze. To dzisiaj, po wyborach, sytuacja się zmieniła. To mnie męczy. Chcę działać, a nie być celebrytką. Ściganą, podglądaną. Niedawno zadzwoniła dziennikarka z tabloidu: „Mamy pani zdjęcia z mężczyzną. Całujecie się”. Okazało się, że z ukrycia sfotografowano mnie z synem. Nie chcę, żeby on był w to zamieszany, żeby cierpiała moja rodzina.
– Trudno było się przyznać synowi?
Bardzo. Podsunęłam mu film o transseksualiście. Obejrzał, spodobał mu się. „Widzisz, powiedziałam, ja też jestem kimś takim”. A potem wszystko wyjaśniłam mu szczegółowo w liście.
– I co?
I mówi do mnie „Aniu”. Lub „Dede”, jak kiedyś. Kocha mnie. Traktuje mnie z szacunkiem, co dla mnie jest bardzo ważne. Dwa lata temu kupił mi perfumy. To był znak, że zaakceptował.
– To wielkie szczęście, bo najczęściej rodzina nie jest w stanie zaakceptować inności.
Są nawet rodzice, którzy wyrzucają takie osoby z domu albo zniewalają, uniemożliwiają im odnalezienie siebie. Dla mojej matki adopcyjnej problemem nie było to, że jestem inna, tylko że ludzie mogą mnie skrzywdzić. Chciała, żebym uniknęła tego bólu. Przy czym nie mówiliśmy wtedy, 40 lat temu, o zmianie płci, tylko o tym, że ja się źle czuję w swojej skórze. Wielokrotnie prowokowałam ją do takich rozmów. Załamywała ręce: „Nie wygłupiaj się! Przecież ludzie cię nie zaakceptują”, kiedy naciskałam, żeby kupiła mi koronkową bluzeczkę.
– Kiedy powiedziała Pani żonie? A może wcześniej sama się domyśliła?
Nie, chociaż zastanawiało ją, że golę sobie ręce. Nie chciałam być taka owłosiona. Powiedziałam jej, gdy postawiono mi diagnozę. W połowie lat 80. profesorowie Stanisław Dulko i Kazimierz Imieliński otworzyli ośrodek leczenia transseksualizmu. Pojechałam tam. Po dwóch latach badań i testów orzekli: „To transseksualizm. Można zmienić płeć”. Wtedy pierwszy raz poczułam, że moje życie nie musi być takie beznadziejne, że mogę się ujawnić. Wtedy zaczęłam kupować kosmetyki i wkładać damskie stroje. Chodziłam w nich po domu, gdy nikogo nie było. Wychodziłam nocami na ulicę ubrana jak kobieta. Powiedziałam kilku przyjaciołom. No i żonie.
– Szok?
Tak. Poczuła się oszukana. „Czemu mi nie powiedziałeś?”. „Jak mogłam ci powiedzieć? Nie byłabyś już ze mną”. Nie chciałam jej utracić, obiecałam wtedy, że już nie poruszę tej sprawy. Będę mężczyzną, postaram się tę kobietę, która jest we mnie, unicestwić. Będziemy żyli jak normalne małżeństwo. I zamierzałam dotrzymać słowa. Przez wiele lat chowałam tę kobietę głęboko, w umownej szafie. Ale kiedy wykryto u mnie raka nerki i wyszłam po operacji ze szpitala, poczułam że już dłużej nie umiem zabijać tego, co czuję. Mam tylko jedno życie.
– Podjęła Pani decyzję o operacji w obliczu ostateczności?
Tak.
– Rozwiedliście się w 2007 roku? I od razu się Pani wyprowadziła?
Jeszcze nie, jeszcze mieszkaliśmy razem. Niestety, żona nie mogła zaakceptować mojego transseksualizmu. Wcale się jej nie dziwię. Szukaliśmy kompromisu, ale on był oczywiście niemożliwy.
– Transseksualiści M-K umieją kochać kobiety, tak jak mężczyźni?
Na pewno umieją kochać. Ja bardzo kochałam swoją żonę. Orientacja seksualna i tożsamość płciowa nie powinny być ze sobą kojarzone. To zupełnie coś innego. Genitalia to nie płeć, płeć jest w głowie. Niektórzy pytają też, czy jestem biseksualna. To nie jest dobre pytanie. Mogłabym kochać mężczyznę, mogłabym kochać kobietę. Właściwie nie mam orientacji seksualnej. W ogóle seksualność u mnie jest na dalekim planie. Znam wiele takich przypadków, kiedy miłość u transseksualistów jest tak wielka, że zmiana płci nic nie zmienia. Muszą się rozstać pod względem formalnoprawnym, ale często się zdarza, że zostają razem. Nawet dzieci razem wychowują. Chociaż już tylko jedno z rodziców dostaje prawa do nich. To bardzo skomplikowane. Bo kim ja jestem dla swojego syna? Matką czy ojcem? Matką nie, bo on ma przecież matkę. Ojcem też trudno mnie nazwać, chociaż go spłodziłam. Na pewno jestem rodzicem, ale polskie prawo rodzinne mówi o matce i ojcu w razie jakiegokolwiek sporu. Dlatego tak walczę o związki partnerskie, bo trzeba to wszystko wyprostować.
– Zastanawiam, się dlaczego Pani się ożeniła, wiedząc, że nie jest mężczyzną?
Myślałam, że nie ma innej opcji. Weszłam w to podwójne życie z premedytacją. Sądziłam, że już tak zostanie: Będę kobietą w męskim ciele. Ożeniłam się, urodził się nam syn, cieszyliśmy się nim oboje. Byłam dobrym aktorem. Nauczyłam się tego już w szkole średniej, umiałam zachowywać się jak chłopak i jakoś sobie z tym radziłam. Ale to była straszna rola.
– Nienawidziła Pani swojego penisa?
Był dla mnie kłopotem. Nienawiść to za duże słowo. Dwadzieścia lat temu, kiedy domagałam się lekarskiej diagnozy, wszyscy naciągaliśmy rzeczywistość do teorii. By uzyskać akceptację lekarską o zmianie płci, trzeba było nienawidzić penisa. Są tacy ludzie, którzy nawet obcięli go sobie. Ale są i osoby, które nie czują nienawiści do swoich genitaliów. Ich operacyjna zmiana dotyczy tylko zewnętrzności. Dla większości transseksualistów najważniejsza jest zmiana społeczna, czyli relacji swoich z otoczeniem. Bo czują się, jakby byli podwójni. Niedopasowani. I ja też tak się czułam.
– Miała Pani depresję? Myśli samobójcze?
Nie jestem typem samobójcy, chociaż cierpienie transów jest niewyobrażalne. Przeżywałam głębokie stany depresyjne. Zniechęcenie do życia, złość, że nie jestem kobietą. Zazdrościłam żonie, że może być sobą, że mogła urodzić dziecko. Tak naprawdę wybuchy złości, gniewu i płacz z bezsilności wywoływała u mnie ta zazdrość. Kiedy widziałam na ulicy zwykłą kobietę, nie modelkę czy piękność, ale dużą, przy kości, w średnim wieku, zaciskałam pięści: Ona może być kobietą, a ja nie?!
– Dlaczego poszła Pani studiować psychologię kliniczną? Żeby pomóc sobie samej?
Kiedy miałam 18 lat, zgłosiłam się do profesora Lwa Starowicza, żeby się dowiedzieć, czy jestem transseksualistą. Diagnozy nie postawił, ale skierował mnie do takiej grupy ludzi, niezmiernie interesujących i rozpatrujących życie od strony psychologii. To mnie zafascynowało, postanowiłam kontynuować naukę w tym kierunku.
– Osoby takie jak Pani są skazane na osamotnienie psychiczne?
Nie czułam się samotna. Miałam piękną, wspaniałą miłość. Moje życie emocjonalne było cudowne. Przecież problem płciowy nie dotyczył całego mojego życia. Czułam się samotna tylko z pewną sferą swoich niepokojów. A transseksualność popychała mnie w kierunku bardzo ciężkiej pracy, żeby zapomnieć o tym problemie. Spełniałam się. Miałam osiągnięcia zawodowe, sukcesy.
– Jest Pani nadal wydawcą i producentem filmowo-telewizyjnym?
Jestem, tylko muszę odnaleźć się w życiu zawodowym na nowo. Dawni znajomi nie wiedzą, jak zareagować, gdy dzwonię. Są zażenowani. Ale teraz czekają mnie nowe wyzwania w sejmie. I o nich myślę, a nie o tym, co straciłam.
– Życie kobiety jest trudniejsze niż życie mężczyzny?
Zawodowo pewnie było mi łatwiej jako Krzysztofowi, ale zalety bycia kobietą równoważą te trudności. Wielką przyjemność mi sprawił sposób, w jaki traktują mnie mężczyźni. Przepuszczanie w drzwiach, czasami zaczepki. Bywa to zabawne. Wjechałam zimą na krawężnik i trochę naderwał mi się zderzak. Podbiega dwóch mężczyzn: „O, to my pani pomożemy”. Klęcząc, podwiązali czymś ten zderzak. Gdy skończyli, zanim zdążyłam im podziękować, musiałam wysłuchać długiego wykładu, jak należy jeździć samochodem, a czego robić nie wolno. Gdy już poszli, pomyślałam, że jakbym była facetem, to żaden z nich nie zaoferowałby mi pomocy. A po drugie, nie ośmieliłby pouczać mnie. To jest różnica, jaką dostrzegam między byciem mężczyzną a byciem kobietą. Chociaż jako kobieta mam wiele kompleksów. Byłam przystojnym facetem…
– Są mężczyźni, którzy uwielbiają takie kobiety jak Pani, o dużych gabarytach.
To mnie pociesza (śmiech).
– Czy jest Pani z kimś w związku?
(Chwila milczenia). Nie. Ale wolałabym być. Tylko to nie jest łatwe. Nie muszę zaraz wychodzić za mąż. Mam prawie 60 lat, po co mi małżeństwo? Ale chciałabym mieć związek z kimś, kto stanie mi się bliski, a ja będę bliska jemu.
– Może Pani kocha jeszcze swoją żonę?
Tak. Ale ona nie chce już mieć ze mną nic do czynienia. Unika kontaktów. Pewnie gdzieś tam się jeszcze spotkamy, przypadkiem.
– Będziecie mieć wspólne wnuki. Może jak przeczyta ten wywiad, coś zrozumie.
Ona czyta różne bzdury i paszkwile na mnie. Ja staram się nimi nie przejmować. Ale ona…
– Nie byłoby paszkwili, gdyby nie weszła Pani w politykę i nie została najbardziej znaną posłanką.
No tak, Janusz Palikot dostał największą ilość głosów, a ja zaraz po nim. Transseksualistka! Jednak wiele się w Polsce zmieniło.
– Jest Pani dumna z tego?
Oczywiście, przypisuję to swoim zaletom osobistym i przymiotom (śmiech).
– Jest Pani kimś, kto łamie tabu. Trochę jak małpka w cyrku, na zasadzie inności. I dowodem na tolerancję.
Usiłują ze mnie zrobić małpkę w cyrku, a ja usiłuję się nie dać. Czasami jak mam gorszy humor, myślę sobie: Cholera, przecież oni po prostu jeżdżą sobie po mnie i nie ma jak się obronić. Ale z drugiej strony dostaję tyle ciepłych słów. Od obcych i od przyjaciół, słów miłości, wsparcia i przyjaźni. Gdyby nie one, nie wiem, czy byłabym w stanie to wszystko znieść. Nie mogę być pewna, że dam radę. A może dam? Przecież nie byłam idiotką, wiedziałam, co robię w momencie, kiedy się na to decydowałam. Moje oczekiwania przerosło poparcie i ta popularność, która tak nagle wybuchła.
– Pani Aniu, co będzie dalej?
Jestem oszołomiona, nie mam pojęcia, co będzie dalej. Chciałabym mieć jeszcze i wielką miłość, i chciałabym zrobić w sejmie coś dobrego. To, że się tu znalazłam, to też przypadek, przecież nie zmierzałam do sejmu. Zostałam jakby do niego przez Janusza Palikota zaproszona, a teraz myślę, że to dobra droga. Moje życie jest pełne zbiegów okoliczności.
– Było warto przejść przez to wszystko?
Mimo wszystko było, chociaż moje życie w pewnym sensie zostało zniszczone. Przekreśliłam moje małżeństwo, ale odzyskałam tożsamość. Czasem mi się wydaje, że największą moją zaletą jest uroda (śmiech). I to, że należę do ludzi normalnych.
Anna Grodzka w sesji zdjęciowej VIVY! z 2011 roku: