Reklama

Gdy w ubiegłym roku, 19 czerwca, świat obiegła informacja, że zmarł Carlos Ruiz Zafón, autor „Cienia wiatru” fani pisarza i jego książek byli zrozpaczeni. Jeden z najsłynniejszych hiszpańskich pisarzy (więcej niż jego książek sprzedało się tylko Cervantesa) zmarł w swoim domu w Los Angeles. Świat był zaskoczony, bo nikt oprócz najbliższych nie wiedział o jego chorobie. U Zafona dwa lata wcześniej zdiagnozowano raka jelita grubego, ale pisarz wcale nie wybierał się na tamten świat. Do końca wierzył, że uda mu się wygrać z chorobą. Na lipiec przecież już był umówiony na spotkanie z czytelnikami podczas festiwalu literackiego Semana Negra w Gijon. „Wierzył, że to jeszcze nie był ten czas na umieranie”, mówili jego przyajciele. Jednak zostawił zrozpaczonych czytelników z pustymi rękami. Wydawnictwo, z którym współpracował, za zgodą wdowy po pisarzu, przygotowało dla nich niespodziankę.

Reklama

Zafon zawsze chciał pisać

Carlos Luis Zafon ponad wszystko chronił swoją prywatność. I choć żył w Hollywood, wśród największych gwiazd, bardzo pilnował, żeby do prasy nie przedostawały się informacje dotyczące jego życia prywatnego.
Wiadomo, że kochał książki. Nie tylko pisać, ale czytać. Najbardziej te fantastyczne. Jedną ze swoich firm nazwał nawet na cześć "Gwiezdnych Wojen". Pisać za to kochał od dzieciństwa. W wielu wywiadach opowiadał, że jako nastolatek napisał powieść i rozesłał ją do wydawnictw, jednak na szczęście, żadne z nich jej nie wydało. Dzięki temu wciąż pracował nad swoim pisarskim warsztatem i jako dwudziestolatek wygrał konkurs literacki. „Dla młodego człowieka, poza zorganizowaną przestępczością czy rock'n'rollem”, pisanie jest najlepszym sposobem na zarabianie pieniędzy”, mówił. Był rok 1993. Zafon napisał powieść dla młodzieży „Książę mgły”. Według jego własnych słów, pisanie tego było „próbą odzyskania uczuć związanych z przygodami, tajemnicą i magią, które zawsze mnie pociągały”. Powieść zdobyła nagrodę Edebé, a cztery miliony peset czyli 24 tysiące euro pozwoliły mu na nowy start w Ameryce.

Miłość Carlosa Ruiza Zafona

Zanim jednak wyemigrował do słonecznej Kalifornii zakochał się. Swoją żonę Mari Carmen Bellver poznał w pracy w agencji reklamowej. On był po studiach dziennikarskich, ona po filologii angielskiej. Ślub wzięli w kościele Santa Ana w Barcelonie, tam, gdzie bohater jego powieści z cyklu Cmentarz Zapomnianych Książek, Daniel Sempera żeni się z ukochaną Beą. Stworzyli „dwuosobowy naród” jak o sobie mówili. Nigdy nie mieli dzieci: „Moje książki to moje dzieci” mawiał.
„Mari Carmen była moją pierwszą czytelniczką. W głębi duszy pisałem zawsze dla niej”, mówił z czułością o żonie. Wszyscy wiedzieli, ze nie zakończy pracy nad powieścią dopóki Mari Carmen jej nie przeczyta. „To ona nadaje wszystkiemu sens” mówił.
Potem wyjechali do Ameryki. Zamieszkali w małym mieszkanku w Los Angeles. Potem, gdy jego książki zaczęły sprzedawać się w milionach egzemplarzy (przetłumaczono je na 50 języków, a w ubiegłym roku podawano, że osiem powieści Zafona sprzedano w 38 milionów książek) kupili dwa apartamenty. W jednym mieszkali, a w drugim Zafon pracował.

Czytaj też: Idziesz na imprezę? Oto siedem książek, o których będziesz musiał porozmawiać

AFP/EAST NEWS

Carlos Ruiz Zafon kawowy ćpun

Lubił kontakt z czytelnikami i od czasu do czasu zdradzał im szczegóły ze swojego życia. O swojej pracy opowiadał w ten sposób: „Mam duży gabinet/studio i tam pracuję. Jest wypełnione tysiącami książek i muzyką, stoi tam też pianino i, rzeczywiście, pod dostatkiem tam kofeiny. Jestem dość schludny, więc jak na pisarza moje miejsce pracy jest stosunkowo uporządkowane i niezbyt chaotyczne. Spędzam tam wiele godzin, niekoniecznie siedząc, częściej chodząc, myśląc i mówiąc do siebie. To miejsce, które bardzo lubię, moja kryjówka przed światem. Przez okno widzę drzewa, niebieskie niebo i piękne kalifornijskie światło. Prawdziwe biuro jest jednak, jak sądzę, w mojej głowie, i ono nigdy się nie zamyka, obowiązują tam godziny pracy 24/7. Pisanie to rzemiosło, zawód jak każdy inny, więc pisarz pracuje podobnie jak architekt, kompozytor lub malarz. Maluje świat, krajobrazy, postaci i historie przy pomocy słów i języka. Potrzebuję odosobnienia i czasu, żeby wycisnąć swój mózg na strony książki. I mnóstwa kofeiny. Mój mózg to kawowy ćpun. To właściwie trochę wstydliwa sprawa”, żartował. Czy wspomagany kofeiną czy nie tworzył naprawdę niezapomniane historie. Po Barcelonie do dzisiaj można chodzić szlakiem bohaterów cyklu „Cmentarza Zapomnianych Książek”.

Inwestor

Carlos Ruiz Zafon w końcu zaczął zarabiać na pisaniu. Pieniądze inwestował w nieruchomości. W Barcelonie, do której nigdy nie wrócił, miał trzy apartamenty i kilka… miejsc parkingowych. Kochał swoje rodzinne miasto, poświęcił mu swoje powieści, ale nie zdecydował się na powrót. Dlaczego? W wywiadzie z 2011 roku mówił: „W Los Angeles jestem bardziej produktywny niż w Barcelonie, pracuję znacznie lepiej i bardziej lubię to robić. Jestem pod wpływem światła. W Los Angeles wystarczy kolor i temperatura i od razu jesteś w lepszym humorze”. To dlatego na trzydzieści lat to miasto stało się jego miejscem na ziemi. Próbował wrócić do Barcelony, z którą żył w związku na odległość, ale okazało się, że na dłuższą metę to nie jest dobry pomysł. „Po latach okazało się, że i miasto i my jesteśmy już zupełnie inni. Okazało się, że jesteśmy tam obcy”. Razem z żoną uznali więc, że najlepiej będzie jeśli będą spędzali trochę czasu w słonecznej Kalifornii, trochę w stolicy Katalonii. W obu miejscach inwestowali w nieruchomości.

Instagram @visitbarcelona

Spełnienie marzeń

Ostatecznie Los Angeles wygrało walkę o miłość Zafona. Myślał nawet o tym, by kupić ostatnią rezydencję Marilyn Monroe. „Ostatecznie się nie odważył” pisał Victor Fernandez w „La Razon”. Ostatnie lata życia spędził w cudownym miejscu, które było spełnieniem jego marzeń. W 2019 roku kupili dom na wybrzeżu z widokiem na Ocean Spokojny. Posiadłość w kształcie gwiazdy, z sześcioma pokojami i z obłędnym widokiem kosztowała 13 milionów dolarów. Ale co to dla Zafona, który miliony zarobił na swoich książkach. Wszystkie domy Zafona, od pierwszego mieszkanka w dzielnicy Serria po okazałą posiadłość w Los Angeles nazywały się Dragonland. A to dlatego, że pisarz kolekcjonował figurki smoków i miał ich kilka tysięcy.
A przy okazji… regularnie odmawiał hollywoodzkim producentom sprzedaży praw do ekranizacji powieści, bo uważał, że dla czytelnika najlepszy film to ten, który wyświetla mu się w głowie podczas czytania.

Czytaj też: Kryminalna zima, czyli co znalazłam na półkach księgarni i polecam na długie zimowe wieczory!

"Miasto z mgły"

Los Angeles na zawsze pozostało jego domem. Przez pewien czas myślał nawet o wyprowadzce do Londynu. Tym razem to jednak choroba stanęła mu na drodze. Zmarł w swoim domu pozostawiając w rozpaczy żonę i miliony fanów na całym świecie.
Jego tłumaczka z hiszpańskiego na angielski, Lucia Graves, która dobrze go znała, powiedziała mi: „Był dowcipny, miły, o szybkim, jasnym umyśle i rozmawialiśmy o jego postaciach, jakby byli żywymi przyjaciółmi”. I tak traktował swoich czytelników. Jak przyjaciół. Dlatego jego żona zgodziła się na pośmiertne wydanie opowiadań, które w Polsce ukazało się właśnie dzisiaj. „Miasto z mgły” znów zabierze Was na ulice Barcelony, szlakiem ulubionych postaci. Niestety już po raz ostatni.

materiały prasowe
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama