Reklama

O śmierci Ireny Dziedzic dowiedzieliśmy się 12 stycznia 2019 roku, lecz dziennikarka tak naprawdę odeszła dwa miesiące wcześniej - 5 listopada 2018 roku. Okazuje się, że ulubienica publiczności za życia skrywała wiele tajemnic i miała długi. Oto mniej znane oblicze prezenterki.

Reklama

Tajemnicza śmierć Ireny Dziedzic

Prokuratura po śmierci Ireny Dziedzic prowadziła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. „Prokuratura Rejonowa Warszawa Praga-Południe w Warszawie prowadzi od 6 listopada 2018 r. śledztwo dotyczące nieumyślnego spowodowania śmierci pani Sylwii Ireny Dziedzic, która zmarła w szpitalu w dniu 5 listopada 2018 r., przez ok. 10 dni”, informował wówczas Super Express. „W toku śledztwa zlecono sekcję zwłok Ireny Dziedzic, który wykazała cechy niewydolności krążeniowo-oddechowej oraz zmiany chorobowe u pokrzywdzonej. Zlecono dalsze badania toksykologiczne”, poinformował rzecznik.

Finalnie okazało się, że dziennikarka zmarła w szpitalu na Pradze-Południe w Warszawie. Do jej śmierci nie przyczyniły się też osoby trzecie. Wyszło również na jaw, że 1 lipca 2018 roku prezenterka TVP złamała nogę, następnie przewróciła się w swoim domu i nie była w stanie się poruszać o własnych siłach. „Nie była już najmłodsza. Miała 93,5 roku i od tego ciągłego leżenia coś tam się jej w płucach porobiło. Zabrali ją do szpitala 4 listopada, a następnego dnia umarła. Jedna z lekarek uważała, że za późno została przywieziona. Dlatego wkroczyła prokuratura, sąd. Miała się odbyć sekcja, żeby wykryć, czy nie było żadnych zaniedbań. Moim zdaniem ta Ukrainka bardzo dobrze się o nią troszczyła”, mówiła przyjaciółka ulubienicy widzów w rozmowie z Wirtualną Polską.

CZYTAJ TEŻ: Pojawiła się publicznie, wywołała zaniepokojenie. Mowa ciała Williama mówi wszystko o stanie Kate?

PAP/Stefan Kraszewski

Pogrzeb Ireny Dziedzic

Nie każdy też wie, że Irena Dziedzic miała poważne długi, nad którymi nie potrafiła zapanować. „Irena miała ogromny talent do robienia długów. Właściwie za nic w życiu nie chciała płacić. Kiedy jeszcze pracowała w telewizji, to oni płacili za nią, np. rachunki za telefon. Ale po tym, gdy nastała Solidarność i musiała się pożegnać z posadą, nie miał jej już kto pomagać. Nie była zbyt lubiana wśród sąsiadów, ani też wśród współpracowników w telewizji. W pewnym momencie za gaz i światło miała ponad 34 tys. zł. długu. Zaczęli zgłaszać się różni wierzyciele. Pod domem zbierali się ludzie, którym winna była pieniądze, prawnicy, w końcu wkroczył komornik. Wyceniono dom na zaledwie 770 tys. i już pierwszego dnia kilka osób chciało go kupić”, mówiła jedna z jej znajomych. „Pożyczała pieniądze od masy ludzi, ale nikomu nie oddawała. Właściwie chyba tylko ze mną się uczciwie rozliczała. Pamiętam, że musiała aż trzy przystanki jechać, żeby kupić pół chleba. Bo we wszystkich sklepach, kioskach i aptekach już wiedzieli, że nie płaci. Był taki dziennikarz, który z 18 lat temu wyliczał, że miała około stu założonych spraw”, dodawała.

Niedługo po śmierci dziennikarki, RMF FM poinformował, że Irena Dziedzic mieszkała w bardzo złych warunkach. „Mieszkanie było brudne, zarobaczone, panował fetor, nie było ani jednej rzeczy nadającej się do ubrania. Naczynia były brudne, kuchenka gazowa uległa rozszczelnieniu i ulatniał się gaz”, mówiła Pani doktor, która się nią zajmowała.

Nie jest też tajemnicą, że prezenterka nie miała przy sobie nikogo bliskiego. Jej ciało więc przez kilka miesięcy leżało w kostnicy, gdyż nie miał kto się zająć organizacją pogrzebu. Prokuratura poszukiwała jej krewnych i okazało się, że nie ma nikogo. Ostatecznie została pochowana w poniedziałek 14 stycznia na cmentarzu w Laskach.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Pochodzi z Izraela, jest od niej dwie dekady starszy. Kim jest mąż Weroniki Książkiewicz?

TRICOLORS/East News

Skandale Ireny Dziedzic

Z pracy w TVP zrezygnowała nagle, nieustannie przekonywała, że odeszła dobrowolnie. „Została wyrzucona", twierdził wówczas Janusz Atlas w swojej książce. „Klimat był taki, żeby rozprawić się z pięknoduchami i pani Dziedzic miała być przykładowym pięknoduchem", dodawał.

To właśnie w 1981 roku na łamach tygodnika „Płomienie" ukazał się tekst Janusza Ratzko, w którym stwierdził, że Irena Dziedzic „załatwia sobie w kraju różne życiowe sprawy bez płacenia za nie". Padły tam wówczas mocne oskarżenia. Stwierdzono, że dziennikarka żyje na kredyt i jest winna innym ludziom wiele pieniędzy. „Dziedzicowa jest winna 84 tysiące złotych osobie prywatnej, 6 tysięcy producentowi kuchenek i ponad 8 tysięcy fabryce mebli", pisano. „Coś tam kupiła, coś zamówiła, ale nie zapłaciła. Ratzko legitymował się jakimiś notatkami, ale nie zadbał o solidne dowody", kwitował Janusz Atlas. „Ona się ciągle procesowała. Plotek było dużo, ale dobrze kojarzę tylko, jak kupiła meble na raty, ale ich nie spłacała. A jak dyrektor fabryki chciał wyegzekwować dług, odparowała, żeby zadzwonił do prezesa Szczepańskiego, by jej więcej płacił", dodawał w „Gazecie Wyborczej" Jerzy Gruza.

Irena Dziedzic długo nie czekała i wytoczyła proces. Ostatecznie zapadł nieprawomocny wyrok, w którym skazano Janusza Ratzko na karę grzywny i wycofanie wszystkiego, co napisał o dziennikarce. „Proces pani Dziedzic z ewidentnymi łobuzami bulwersował znacznie społeczeństwo, które wreszcie mogło sobie poplotkować", podsumował Janusz Atlas.

Ale to nie była jedyna osoba, z którą dziennikarka miała na pieńku. Okazuje się, że nie przepadała za Katarzyną Dowbor, która była ulubienicą Edyty Wojtczak. „Dziedzicowa strasznie się mnie czepiała. Nie lubiła mnie. [...] Chciała mnie przejąć od Edyty, ale Edyta się nie zgodziła. I za to Dziedzic mnie znienawidziła", wspominała w „Prezenterkach".

Legendarna prezenterka nie gryzła się w język i mówiła wprost: „Nie udzielałam rad pani Dowbor. Nie zwracała się do mnie — ja nie proponowałam. [...] Znalazła się w telewizji dzięki jego [byłego męża, Janusza Atłasa] zabiegom u płk. Wojciechowskiego. Czegóż mogłam nauczyć tak ustosunkowaną osobę? [...] Jakich technik używać wobec kogoś, kto najwidoczniej całą nadzieję pokłada w urodzie?", opisywała Irena Dziedzic w książce „Teraz ja. 99 pytań do mistrzyni telewizyjnego wywiadu".

Na ironię losu, po wielu latach Katarzyna Dowbor remontowała mieszkanie, w którym przebywała Irena Dziedzic.

CZYTAJ TEŻ: Nie żyje Donald Sutherland. Laureat honorowego Oscara miał 88 lat

Krzysztof Opaliński

Kolejną osobą, której nie lubiła, była Violetta Villas. Piosenkarka wypowiadała się o dziennikarce w superlatywach i nie spodziewała się, że niebawem sprawi jej wiele przykrości. „Przyszła do mnie do garderoby i powiedziała, że mam niemodną fryzurę i że trzeba mi przerzedzić włosy. „Wytniemy je!” - zarządziła, złapała nożyczki i wystrzygła mnie jak mniszkę. Wyglądałam okropnie, beczałam przez to w toalecie i nie chciałam wyjść” wspominała.

Na tym jednak nie koniec. Przed 1. Międzynarodowym Festiwalem Piosenki w Sopocie, Irena Dziedzic poszła do Jerzego Gruzy, reżysera wydarzenia i zrobiła mu awanturę o „postawienie tej wiejskiej dziewuchy przed kamerą”.

Po latach Gruza wyznał, że może i Irena Dziedzic nie lubiła wokalistki, ale z pewnością jej nie ostrzygła. „Z Violettą były problemy: jak ją ubrać, jak uczesać. Była zjawiskowa głosowo, ale niestety ciężka do ubrania i pokazania. Kamera jej po prostu nie lubiła. Jej włosy to był naprawdę wielki kłopot. Na tym festiwalu kazano jej włosy upiąć, ale nikt ich nie wycinał”, mówił.

Co więcej, diwa polskiej piosenki przyznała, że Irena Dziedzic przekonała dyrektora Pagartu, by podsunął jej umowę. Było tam wówczas napisane, że jej strojami i fryzurami będą zajmować się specjaliści. „I odtąd oni mnie krzywdzili. To, co dla mnie dobierali, nie pasowało do mojego typu urody”, kwitowała wokalistka w rozmowie z Angorą.

Największa afera wybuchła jednak w Opolu w 1964 roku. „Przyjechała Violetta do wielkiego świata w jakiejś koszmarnej kiecce, której przed koncertem nikt nie obejrzał. Kiedy weszła na estradę, wszystkim organizatorom, zwłaszcza Irenie Dziedzic, nogi się ugięły. Ale było już za późno", zwierzał się Wacław Panek w książce „Czarownice nad Opolem".

Do Ireny Dziedzic ponoć zadzwonił sam premier Cyrankiewicz, który nakazał jej, by okiełznała Villas. Ona więc poszła do garderobianej i poleciła, by przebrała wokalistkę w białą suknię na ramiączkach, rozszerzaną ku dołowi. „Wyglądałam, jakby ktoś zerwał z okna firankę i ją na mnie powiesił”, kwitowała diwa.

Tamtego wieczora wyszła więc na scenę w wymaganej stylizacji, lecz powitały ją salwy śmiechu. Od tamtej pory Villas już nigdy nie chciała słyszeć o Irenie Dziedzic i już do końca życia nie utrzymywały ze sobą kontaktu.

Reklama

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rodzina i miłość są ich fundamentem. Dorota Kolak i Igor Michalski od ponad 40 lat tworzą szczęśliwy duet!

Aleksander Jalosinski / Forum
Reklama
Reklama
Reklama