Rzadko udziela wywiadów. Jaka naprawdę jest diwa polskiej estrady Irena Santor?
Nie przepada za intymnymi zwierzeniami...
Jej nie da się nie lubić. Wielka dama polskiej estrady. Ikona polskiej piosenki. Kobieta, dla której czas się zatrzymał: „Codziennie spotykam się z nowym życiem. Inaczej kupowało się w sklepach z kolejkami, które pamiętam z dawnych lat. Inaczej teraz. Życie się ubarwiło i ułatwiło. Korzystam z tego”, mówiła wprost w jednym z wywiadów. Ale rzadko ich udziela. Dla magazynu VIVA! dwukrotnie zrobiła wyjątek. Przypominamy niezwykłą historię Ireny Santor opowiedzianą jej słowami w rozmowie z Lilianą Śnieg-Czaplewską w 2010 roku oraz Elżbietą Pawełek w 2014 roku. Jaka naprawdę jest Irena Santor?
Irena Santor jakiej nie znacie
Dla niej jakby czas się zatrzymał: „ Oczywiście jestem starszą panią. Bardzo akcentuję, że mam już 80 lat, ale uważam, że przysługuje mi takie samo prawo do uczestnictwa we współczesności jak młodym ludziom. Zauważyłam, ku mojej radości, że oni wcale nie oczekują ode mnie odmładzania się. Nikt nie ma do mnie pretensji o mój wiek czy wygląd. Czasem tylko słyszę, że świetnie mi w czymś, że ładna fryzura…”, opowiadała w rozmowie z Elżbietą Pawełek w 2014 roku dla magazynu VIVA!. Przyznała jednak, że od liftingu uciekła: „jak diabeł od święconej wody. W tym sensie jestem staroświecka. Jeśli chodzi o operacje, swoje przeszłam, więcej nie chcę. A że przybyło mi zmarszczek? Skoro natura rzeźbi twarz, to wie, co robi”, mówiła.
Zobacz: Irena Santor w poruszającym wyznaniu: „Cieszę się, że jestem na świecie”
Na co dzień się nie maluje, bo jak mówi: „na moim osiedlu wszyscy się przyzwyczaili”: „Zauważyłam, że ludzie przyglądają się i jednak widzą różnicę: „O cholera, w telewizji jednak lepiej wygląda, a tutaj tak zwyczajnie”. Ja im wtedy mówię, że po to istnieje makijaż telewizyjny, światło zmiękczające, Photoshopy, żeby była różnica. Kiedyś miałam takie zdarzenie podczas sesji zdjęciowej, że z ust córki mojej koleżanki usłyszałam: „Biorą starą babę, wymalują, uczeszą, ubiorą, sfotografują, a potem są nieprawdziwe zdjęcia”. Jej mama zareagowała: „Nie powinnaś tego mówić w tej chwili”. Zaprotestowałam: „Ale nie, dlaczego, wszystko prawda: stara baba, ubiorą, umalują, zgadza się”. Młoda osoba: „No i co?”. Ja na to: „To przyczynek, byś nie wierzyła we wszystkie obrazki ani w to, co podpisują pod obrazkiem. Musisz się nauczyć dystansu i selekcji”, opowiadała Irena Santor w 2010 roku.
Za nią lata pełne wyzwań i doświadczeń. Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Jak np. wtedy gdy wzięła udział w show "Tylko nas dwoje" to obawiała się, ale szybko uznała, że doświadczanie w jej wieku czegoś po raz pierwszy jest „ponętne”: „Trudność sprawia mi rzetelna ocena uczestników w tak krótkim czasie, bo to nawet nie cała piosenka, tylko dwie minuty. Jak ocenić potencjał piosenkarza, czy ma osobowość, czy rokuje rozwój muzyczny, czy jest osłuchany z muzyką?”, mówiła w 2010 roku Lilianie Śnieg-Czaplewska dla magazynu VIVA!. Otwarcie przyznawała, że jurorowanie jest według niej trudnym zadaniem: „Na szczęście jest jeszcze publiczność, która swoimi SMS-ami przesądza o losie uczestników. Czasami ludzie tak okropnie głosują, żebym ich skrzyczała. Ale vox populi… Jak ktoś ma wielkie grono znajomych, dostaje więcej głosów, choć może wcale nie zasługuje na poparcie. Bo zaśpiewać nuty to za mało. Trzeba wyśpiewać swoje wnętrze, przemyślenia, to, co jest dla mnie prawdą. Jestem inną osobowością, inaczej myślę, więc inaczej śpiewam. Slogany? Może, ale ja nie umiem tego inaczej wyrazić. A co do programu... Tak się przejmowałam, aż w końcu powiedziano mi, że to także trochę zabawa”, przyznała wtedy.
Przeczytaj także: Irena Santor była zakochana dwa razy – oba razy na śmierć i życie
Irena Santor o chorobie
Ona sama zawsze poddawana była ocenie - zwykle sprawiedliwie - wysoko. Po latach szalonego estradowego życia w końcu ma czas dla siebie. Nie ukrywa, że każda chwila jest dla niej cenna i stara się ją pielęgnować. Nic dziwnego. Życie mocno ją doświadczyło: „Nareszcie mogę nadrobić wszystkie zaległości w czytaniu, sięgnąć po latami odkładane lektury. A przede wszystkim przywiązuję tak wielką wagę do życia, do istnienia na ziemi, że cieszę się każdym dniem. Każda chwila jest darem, w takim przekonaniu żyję od 10 lat. Może dlatego jestem optymistką? I jestem szczęśliwa. Nie przywiązuję wagi do dat imienin, urodzin i mam z tego powodu duże komplikacje towarzyskie, ale wiem, że 3 maja 2010 roku minie dziesięć lat od mojej operacji rakowej. Dziesięć lat temu, w Wielki Czwartek, odbierałam wynik”, mówiła w 2010 roku.
„Diagnoza była niekorzystna. Guz, maleńki, 0,6 centymetra, ale jest. W Wielki Piątek w Instytucie Onkologii narobiłam rabanu, że umieram. Czas przedświąteczny, mało ludzi, mało obsługi. Złapałam lekarkę, córkę moich przyjaciół estradowych: „Błagam, od razu proszę na stół”, a ona: „Cicho, pani Ireno, cicho”. Z pierwszej biopsji wynikało, że nic mi nie jest. Dopiero po operacji i drugiej biopsji okazało się, że to jedna z najbardziej złośliwych odmian raka. W drugiej operacji wycięto mi węzły chłonne, ale były czyściutkie i skończyło się radioterapią. Od tego czasu liczę dni”, opowiadała Irena Santor VIVIE!.
Już wtedy miała dylemat, czy należy mówić na głos o chorobie. W końcu zdecydowała jednak, że to ważne, by ostrzec inne kobiety: „Niech się badają, sprawdzają, kontrolują, interesują swoim zdrowiem. Że to potrzebne. Krysi Kofcie, która coś tam u siebie wyczuła, cały czas gadałam: „Jak nie pójdziesz, to ja ciebie tam osobiście zaprowadzę na sznurku”. „No, dobrze, to już pójdę”. Teraz mówi do mnie: „A wiesz, że uratowałaś mi życie?”. Druga przyjaciółka w identycznej sytuacji mówiła: „A bo ja się boję iść do lekarza”. Boję? Zmusiłam, poszła, zoperowała się szybko w Anglii, wyszła z tego. Widzi pani, z moich bliskich przyjaciółek dwóm pomogło moje gadanie. Ale też usłyszałam zarzut znajomej: „Ty chyba chcesz zrobić karierę na raku”. Przełknęłam tę gorzką pigułkę, pomyślałam sobie: niech gadają, co chcą”, opowiadała w 2010 roku.
Przyznała, że wtedy też los zweryfikował jej przyjaciół, a jak sama przyznaje, nie jest łatwo się do niej zbliżyć: „To jest tak – uwielbiam ludzi, kocham ludzi, jestem im przyjazna, jeśli mogę służyć pomocą, ale jeśli ktoś chce się zbliżyć do mnie zbyt szybko, obcesowo, na skróty – stawiam rogi. Bo już się kilka razy sparzyłam na mojej dziecięcej naiwności. Przez ten etap też przeszłam. Ale nadal wierzę w dobre intencje ludzi. Mam kumy, serdeczne przyjaciółki, z którymi się od czasu do czasu spotykam z radością”, opowiadała Lilianie Śnieg-Czaplewskiej.
Irena Santor o partnerze Zbigniewie Korpolewskim
Na szczęscie w trudnych chwilach zawsze mogła liczyć na partnera, Zbigniewa Korpolewskiego. Już wtedy jednak zaklinała, że za mąż nie wyjdzie: „Nie wyszłam za mąż i nie wyjdę, ale to jest ciągle ten sam mężczyzna. A że ciągle mogę na niego liczyć? Sprawdził się właśnie 10 lat temu, a choroba była tym właśnie papierkiem lakmusowym. Często dowiaduję się, ilu mężczyzn nie zdaje egzaminu w takiej sytuacji, boi się, ucieka. A ja naprawdę miałam się na kim oprzeć, niezależnie do tego, co i jak się stanie. Co nie znaczy, że my jesteśmy gołąbkami, które tylko gruchają. Okropnie się kłócimy. O wszystko (...). Mam inne zdanie na wiele tematów, ścieramy się. O miejsce w tym stadle chodzi też, ale nie o to, kto dominuje. Tu jest równo”, opowiadała Lilianie Śnieg-Czaplewskiej.
Przeczytaj także: Po latach nauczyliśmy się czułości..." Irena Santor wzruszająco o swojej historii miłości
„Idealny, pół na pół. Prowadzimy zadziorne dyskusje nad porządkiem tego świata, ale on – prawnik, wykształcony, inteligentny z natury, myślący racjonalnie, ustawia te wszystkie klocki racjonalnie, często wie więcej, jest mądrzejszy. To mnie denerwuje, bo nie chcę, żeby świat się składał wyłącznie z klocków porządnie ułożonych. Chcę, żeby było też miejsce na nieporządki, kwiatuszki, uwielbiam improwizację. Na dodatek ma charakter choleryka, jest nieustępliwy, a po czasie okazuje się, że miał rację. To mnie tak denerwuje... Jest złośliwy, niestety, i bystry bardzo, jak to mówią Niemcy – jest „schlagfestig”. Ma refleks, potrafi odparować dowcipem, dotknąć, nawet ośmieszyć. Tuptam za tą jego mądrością, tup, tup, tup, staram się nadążyć”, zdradziła. „To bardzo interesujący człowiek z niełatwym charakterem, więc czasami mówimy sobie różne rzeczy i pohukujemy. Ja, niestety, jestem nerwus. Potrafię wrzasnąć, ale nie noszę urazy długo. Lepiej jest z kimś ciekawym zgubić, niż z kimś nieciekawym znaleźć”, mówiła w innym wywiadzie.
Irena Santor o życiu
Niestety Zbigniew Korpolewski zmarł w 2018 roku, ale Irena Santor nie straciła pogody ducha. Każdego dnia udowadnia, że warto żyć i z tego życia korzystać. Zawsze otwarcie mówi o tym, że chce swoje życie po prostu... przeżyć: „Może tam gdzieś jest lepiej, ale nie wiem, zdążę się przekonać. Jedno, co jest nieuchronne, to że musimy się wszyscy kiedyś nieuchronnie znaleźć po drugiej stronie, mówiła w 2010 roku i dodała: „Ja chcę być jak najdłużej na ziemi. Mało tego, żeby w życiu spotkać właściwych ludzi na swojej drodze, do tego serdecznych. Takich jak ci, którzy mi pomogli na mojej drodze muzycznej. Bo niekoniecznie musimy kogoś lubić, żeby komuś pomóc. Zmarnowanie talentu uważam za zbrodnię. Gdybym teraz zobaczyła kogoś, kto ma wielki talent, wylazłabym ze skóry, żeby mu pomóc. „A on potem może nie pamiętać o pani?”. A to niech nie pamięta. Nie w tym jest rzecz. Dlaczego? Dlatego że będzie zdobił świat. Świat będzie piękniejszy”.
Źródła: Wywiad Liliany Śnieg-Czaplewskiej dla magazynu VIVA! z 2010 roku, wywiad Elżbiety Pawełek dla magazynu VIVA! z 2014 roku.