TYLKO U NAS! Marcin Kydryński w podróży po Lizbonie. Czym zaskakuje miasto miłości i muzyki?
1 z 8
Marcin Kydryński był w Portugalii. Przywiózł stamtąd wiele pięknych zdjęć i wciągających opowieści. Dziennikarz, podróżnik i fotograf, specjalnie dla "Vivy!" w cyklu podróżniczym "Z pierwszej ręki" dzieli się nimi z Czytelnikami VIVY!. Tylko u nas obejrzysz te niezwykłe zdjęcia i przeczytasz relację Marcina Kydryńskiego z podróży po Lizbonie.
Zobacz też: Podróże: W górę rzeki, w głąb duszy. Kongo oczami Marcina Kydryńskiego
Fragment książki „Muzyka moich ulic. Lizbona”. Wydanie drugie poprawione i uzupełnione. Edipresse Książki 2017. Cytaty z pieśni fado w tłumaczeniu Grażyny Jadwiszczak.
W letnią noc w lizbońskiej Alfamie, kiedy otwarte drzwi barów i restauracji wpuszczają do wnętrz tchnienie ocalającej życie bryzy, muzykę słychać zewsząd. Odnosi się wrażenie, że właściwie niewiele się zmieniło od czasów, kiedy te pieśni przywozili tu marynarze stęsknieni za rodzinami, rybacy po dniach na morzu, kiedy tawerny stanowiły w zasadzie jedyną rozrywkę mieszkańców...
Polecamy też: Czarny Ląd oczami białego człowieka. Marcin Kydryński opowiada o podróży do Afryki
Marcin Kydryński to znany radiowiec, podróżnik, fotograf, a także producent płytowy, organizator koncertów i festiwali. Publikował m.in. dla „National Geographic”. Jego reportaże ukazują się na łamach magazynu „VIVA!” i w „Kontynentach”. Od kilku lat prowadzi ekspedycje fotograficzne i warsztaty, głównie w krajach afrykańskich: Namibii, Mozambiku, RPA, Ugandzie. W 2013 roku w National Geographic opublikował książkę-album „Lizbona. Muzyka Moich Ulic”. Został uhonorowany medalem „Ordem de Merito” przez prezydenta Portugalii, za promocję muzyki tego kraju. www.kydrynski.com
Polecamy też: Podróże: Etiopia, Sudan, Kenia. Warsztaty z portretu - Afryka oczami Marcina Kydryńskiego
O Lizbonie i jej dźwiękach, specjalnie dla VIVY!, pisze Marcin Kydryński. Zapraszamy do galerii!
2 z 8
Upraszczając, mówi się o tej muzyce, że to portugalski blues. Precyzyjniej byłoby – miejski folk. Jego korzeni badacze doszukują się w tańcach czarnych niewolników z Brazylii. W jednym spośród nich, zwanym właśnie fado, zdaniem niemieckiego oficera Carla Schlichthorsta w 1829 roku „ciało delikatnie faluje i drży, co ma wyrażać najbardziej zmysłowe ludzkie uczucia w sposób równie naturalny, co nieprzyzwoity”. Wpływy tego pulsu, wspólnie ze zmysłowością tańca lundum i liryką pieśni zwanych modinha, zaszczepili w lupanarach Lizbony marynarze powracający z odległych prowincji imperium.
Fado narodziło się pewnego dnia,
Kiedy wiatr ledwo się poruszał,
A niebo stanowiło przedłużenie morza,
Na burcie żaglowca, w pieśni marynarza,
Który ze smutku śpiewał
– pisał José Régio.
Życie ulicy
Były lata 40. XIX wieku. W tawernach Alfamy – w Mourarii, Bairro Alto, Madragoi – powstawały zabawne, czasem sprośne, a nawet wulgarne kuplety o tym, czym żyła ulica. O urodzie i talentach miejscowych prostytutek. O szcze- gólnie dramatycznych morderstwach, bijatykach. Na te tawerny mówi się już wtedy „domy fado”. Wszelako nie z muzyką wiąże się ich nazwa, a z ponurym losem wyrzutków społecznych, którzy tłumnie i szczelnie wypełniają te przybytki. Zły los – fado – zaważył na ich występnym życiu. Fadiści i fadistki owych czasów to rzezimieszki i dziwki. Wśród nich słynna Maria Severa. Jednakże to oni właśnie, a także żebracy i ślepcy lizbońskich ulic, stworzyli pieśni, które wiek później na scenach teatrów śpiewali eleganccy panowie w garniturach.
Na zdjęciu: Idealna harmonia ciał i cieni na Portas do Sol. Dziewczyna gra melodię Chaplina „Smile”.
3 z 8
Naród w żałobie
Fado stało się pasją intelektualistów, ale zarazem nigdy nie straciło silnego przymierza z najprostszym słuchaczem. Kiedy w 1999 roku zmarła pieśniarka Amália Rodrigues, nawet nie trzeba było ogłaszać cichych dni aż tak oficjalnie, jak to zrobił wówczas prezydent. Żałoba i tak objęła cały naród na wiele tygodni. Płakali profesorowie literatury i sprzedawczynie ryb na Rua São Pedro.
Upieram się, że o ile inne nacje mogą mieć pewne kłopoty z współodczuwaniem fado, o tyle dusza słowiańska jest do tego wręcz stworzona. Spróbujmy wszelako nie tylko nastawić nasz radar na silne emocje, lecz także nauczyć się paru słów.
Zacznijmy od wspomnianego nieprzetłumaczalnego saudade. Dobądźmy słów takich, jak: dor (ból), tristeza (smutek), mágoa (boleść), amargura (gorycz), sofrimento (cierpienie), amor (miłość), coração (serce), beijo (pocałunek), boca (usta), destino (przeznaczenie), noite (noc), pena (żal), corpo (ciało), paixão (namiętność), pranto (lament), fim (koniec), morte (śmierć). To one w pieśniach fado są kluczowe, organizują historię. I do tego zawsze Lizbona, Alfama, Madragoa, Mouraria, żebyśmy byli pewni, gdzie toczy się akcja, w której części miasta, na jakiej ulicy. Trochę to przypomina nasze łotrzykowskie romanse, trochę Grzesiuka, może Staszewskiego.
Na zdjęciu: Wilfredo na Largo das Portas do Sol, z Alfamą i Panteonem w tle. Sympatyczny Niemiec, od dziesięcioleci w Lizbonie, stał się najbardziej rozpoznawalnym z ulicznych artystów miasta.
4 z 8
Rosyjskie romanse
My jesteśmy z północy, a więc bardziej szorstcy, chłodni. Historia „Celiny” musiała wydarzyć się w Warszawie, nie w Alfamie (choć w Mourarii, kto wie, kto wie?). Ale już taki fragment: „W czarnej urnie moich wszystkich czarnych lat/ czarna błyskawica spala czarny kwiat / (…) twoje ciało złote zwija się jak dym, drga i złotym potem płynie, a ja w nim” (cytuję z nadwątlonej pamięci). Toż to fado w całej swojej czułości, tęsknocie, zmysłowości. O ile dobrze pamiętam tę piosenkę Staszewskiego o „czarnej urnie”, to także fado w całym smutku swej prostej, szczypiącej duszę melodii. Nie ma też światów bliższych fado niż nasze porażająco posępne i piękne pieśni partyzanckie. W polskiej wrażliwości blisko nam do fado jak do starych rosyjskich romansów. Znacznie dalej do flamenco, bluesa, irlandzkich pieśni portowych, tyrolskiego jodłowania czy muzyki blue- grass. Może tylko nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę lub nie chcemy się przyznać.
Na zdjeciu: Futbol to największa pasja Portugalczyków, Ronaldo ma status boski. Chłopiec pod Panteonem w Alfamie, gdzie spoczywa Amália Rodrigues, ćwiczy kolejny drybling.
5 z 8
Pieśni o dziewczątkach
Ja szczególnie lubię pieśni o dziewczątkach. Postać niewieścia sprzedająca ryby z kosza na głowie – varina – motyw obowiązkowy, właściwie niezależny od głównego tematu. Kwiaciarka też mile widziana. Jak słynna „Julia Florista”, nawiasem mówiąc mityczna postać wśród pierwszych wielkich fadistek. Ale moja ulubiona to „Mała Róża cytryniarka”, o której tak czule śpiewał Max. To motyw bliźniaczy z najsłynniejszą bossa novą w historii, „Dziewczyną z Ipanemy”. Max ze swojego okna, jak Jobim i de Moraes z kawiarni przy plaży, patrzy codziennie na śliczną dziewczynę, która chodzi na targ sprzedawać cytryny i z dnia na dzień zakochuje się w niej coraz bardziej, choć nigdy nie zamieniają słowa. W detalach przedstawia jej dziewczęcy powab. Wreszcie, otumaniony żądzą, w ostatniej frazie piosenki decyduje się na małżeństwo. Historia milczy, czy piękna Róża przyjęła oświadczyny.
Na zdjęciu: W Alfamie, w ostatnim promieniu słońca, na placu Sčo Miguel. Co trzeci mieszkaniec Lizbony pochodzi dziś z krajów dawniej skolonizowanych przez Portugalię, głównie z Afryki i Brazylii.
6 z 8
Światło fado
Jest jeszcze jedno fado, które chętnie tu wspomnę. Zbudowane przez poetę Artura Arriegasa na fundamencie tradycyjnych ludowych strof. Proszę pamiętać, że Portugalia ze swoją Fatimą i tradycjami misjonarskimi jest, o ile to w ogóle wyobrażalne, jeszcze ściślej związana z Kościołem niż Polska:
Gdyby Ojciec Święty znał, gdyby chciał, gdyby się nauczył
Smaku fado…
Przybyłby z Rzymu do Lizbony. Przybyłby bez zastanawiania
Do Madragoi, by również zaśpiewać fado! (…)
Nie byłoby nikogo, kto z pogardą powiedziałby
Że śpiewa nieumiejętnie…
I mógłby mieć kochanki, by z rozkoszą poznawać smak fado! (…)
Chodziłby na wątróbkę i flaki, z panienkami od fado,
Co to zwykle dobrze się bawią! (…)
Do noża miałby dryg, kopałby z gracją,
Fadowałby wyśmienicie!
Tak często dziś się zapomina, zwracając uwagę głównie na tęskną melodię i ponurą minę artystów, że do fado od zawsze trzeba było mieć także trochę luzu! „Luz” zresztą to po portugalsku: światło. Czy nie po światło właśnie pielgrzymujemy z naszego mrocznego kraju na tę odległą krawędź Europy?
Na zdjęciu: Prom przepływa Tag ze starej przystani do portu w Barreiro. To miejsce przez stulecia było morską bramą do miasta. Przy jednym zaledwie moście centralnej Lizbony zwinne promy kursują setki razy dziennie.
7 z 8
Na zdjęciu: Gra świateł, cieni, postaci i ich refleksów w wagoniku funikularu da Bica, popularnej kolejki łączącej dolne i górne dzielnice stromego miasta.
8 z 8
Na zdjęciu: Pod zdumionym okiem ptaków skaterzy ćwiczą swój powietrzny lot na placu da Figueira, w centrum starego miasta.