Reklama

Jako dwudziestolatka Alina Dąbrowska trafiła do Auschwitz, gdzie spędziła trzy lata. Łącznie przeżyła pięć obozów koncentracyjnych i dwa marsze śmierci. Przez wiele lat była jednym z niewielu świadków historii. O swoim życiu opowiedziała kilka lat temu Wiktorowi Krajewskiemu. Ich książka Wiem, jak wygląda piekło trafiła do księgarni i od razu stała się sukcesem. Niestety, dziś poinformowano o śmierci pani Aliny.

Reklama

Zmarła Alina Dąbrowska - szczegóły

Kilka chwil temu na Instagramie Wiktora Krajewskiego, autora książki Wiem, jak wygląda piekło pojawiła się smutna informacja o śmierci pani Aliny Dąbrowskiej. Autor bestsellerów wplótł tę przykrą wiadomość w końcówce wspomnienia o 98-latce. „Są takie osoby, które spotykasz i od pierwszych chwil zmieniają w Tobie coś w środku. I taka była Alina Dąbrowska, która po pierwsze przywróciła mi przyjemność z pisania, a po drugie sprawiła, że mój wewnętrzny malkontent stracił na intensywności. Pani Alino, chapeau bas za to, jakim człowiekiem Pani była”, napisał Wiktor Krajewski i potwierdził w komentarzu, że Alina Dąbrowska odeszła.

Nieznane są okoliczności śmierci 98-latki. Bliskim składamy wyrazy współczucia.

Poniżej przypominamy wywiad z Wiktorem Krajewskim i Aliną Dąbrowską, który ukazał się na VIVA.pl w 2019 roku.

Czytaj też: Przejmujące wspomnienia Wandy Traczyk-Stawskiej: „Wiedziałam, ze zaraz granat mnie rozerwie”

„Wiem, jak wygląda piekło” - wywiad z twórcami

Alina Dąbrowska przez wiele lat nie chciała wracać do tamtych wydarzeń. W obozie była poddawana pseudomedycznym eksperymentom doktora Mengele. Przez 50 lat nie mogła pojechać do Auschwitz. Długo nosiła tylko długi rękaw, aby ukryć tatuaż z numerem 44165 na swoim przedramieniu. Musiało upłynąć wiele lat. W wywiadzie dla VIVA.PL twórcy książki opowiedzieli, jak doszło do jej powstania.

Tym, co od razu porusza w państwa książce, jest spokój z jakim opowiedziana jest cała historia. Czy to przez czas, który upłynął?

Alina Dąbrowska: Nigdy nie miałam tendencji, żeby przy opowiadaniu robić wrażenie. Zawsze uważałam, że chodzi o to, żeby wszystko dobrze przedstawić. Kiedy przeszłam na emeryturę, jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłam, było opisanie nie tego, co przeżyłam, ale dziejów mojej rodziny. Po prostu skorzystałam z tego, że jeszcze pamiętam ich życie. Przedstawienie go było dla mnie ważniejsze. Nazywałam siebie Kadłubek, jak ten historyk ze średniowiecza. Zawsze miałam tendencję, żeby napisać, jak to było, ze szczegółami.

Z kolei kiedy opisywałam swoje wrażenia, to nie były przekonujące. To, co wewnętrznie czułam, było dużo bardziej wstrząsające niż to, co napisałam. To trzeba czuć, a samo słowo nie wystarczy. Dla mnie te przeżycia były bardzo silne. Najlepszy dowód to, że przez lata nie bardzo mogłam o tym opowiadać. Nosiłam długi rękaw, żeby nie pokazywać tatuażu z obozowym numerem. Kiedyś w Łodzi podeszła do mnie pewna Żydówka, odpowiedziałam jej: „ja pani nie znam”. Wtedy w ogóle nie chciałam mówić o tych sprawach, bo to mi stale sprawiało ból.

Co sprawiło, że w pewnym momencie stwierdziła pani, że jest gotowa, żeby mówić?

Alina Dąbrowska: Zaczęło się, kiedy zaczęłam jeździć na spotkania do szkół do Niemiec. Uważałam, że nie nadaję się do tego, żeby mówić. Pomyślałam jednak, że ważniejsze jest, żeby niemieckie dzieci wiedziały jak było. Kiedy zadawali mi pytania, nie miałam zupełnie problemu z opowiedzeniem. Dla nich to były rzeczy zupełnie nieznane. Pamiętam, że czasami płakali. Wtedy przekonałam się, że nie tylko ja cierpiałam. Inni też, tylko w inny sposób.

A jak zareagowała pani na propozycję napisania książki?

Alina Dąbrowska: To było dla mnie zdumiewające, muszę przyznać. Sprawa pisania książki nie była dla mnie nowością, ale chodziło o książkę o mnie. Wcześniej chciałam zostawić coś dla rodziny, nie myślałam, co dalej. Jak przeszłam na emeryturę i miałam więcej czasu, to opisałam historię rodziny. Pisałam też o sprawie żydowskiej i dla Oświęcimia, ale to były takie krótkie skondensowane relacje.

Czyli teraz wystarczył tylko impuls?

Alina Dąbrowska: Tak. Jeżeli mam być szczera, to ja do końca nie wierzyłam. Myślałam, że będzie telefon i powiedzą, że jednak nie, nie mogą.

Do kogo skierowana jest książka? Myślała pani o odbiorcy?

Alina Dąbrowska: Dla mnie najważniejsze było, że ona w ogóle jest. I że będzie ją miała moja rodzina. Nie wybiegałam daleko w przyszłość. Pewne moje przeżycia były już zapisane gdzieś w eterze i w Internecie. Teraz cieszyłam się, że opisana jest moja rodzina, bo ich też to dotyczy. Oni są związani z tymi sprawami i to było dla mnie ważne. Nie myślałam o innych ludziach, bo podobnych opowieści jest teraz dużo.

Wydaje mi się jednak, że każdy powinien ją przeczytać.

Wiktor Krajewski: Myślę, że poza wszystkimi faktami o Auschwitz i innych obozach ciekawa jest filozofia życiowa w niej zawarta. Pani Alina mówi, że nawet w piekle musisz znaleźć kawałek, gdzie jest światło. Ważne, żeby skupiać się na nim, a nie na złych rzeczach, które dzieją się dookoła. Każde doświadczenie trzeba traktować tylko jako epizod i nie rozpamiętywać ich przez dziesiątki lat.

Trochę się bałem, że przy naszych rozmowach dojdzie do momentu, kiedy pani Alina będzie sobie coś przypominać i zacznie płakać. Nie wiedziałbym, jak się zachować. Ale taka sytuacja nie miała miejsca. Oczywiście widziałem, które momenty sprawiały pani Alinie smutek, ale wiele historii było opowiedzianych z uśmiechem na twarzy. Początkowo było to dla mnie czymś dziwnym, bo jak można o takiej traumie mówić nie wylewając morza łez... Sam się zastanawiałem, co by się działo, gdybym ja żył w tamtych czasach lub gdyby takie czasy przyszły. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji.

Alina Dąbrowska: Właśnie chodzi o to, żeby tak się nie działo. To była moja filozofia, żeby po prostu przedstawić sprawę. Opowiadanie o wojnie nie jest pociągające, ale sprawia mi przyjemność, kiedy pomyślę, że to już 74 lata udało się nie przeżywać takich rzeczy ponownie. Bardzo cenię też to, że książka ma większy zasięg niż moje słowa, które mówię do młodzieży.

Nieprawdopodobne są pani siła charakteru i sposób w jaki pani mówi.

Wiktor Krajewski: Tę siłę charakteru pokazuje to, że już po wyjściu z obozu i po dotarciu do rodzinnego domu, pani Alina zdała maturę, zapisała się na studia i znalazła pracę.

Normalne życie…

Wiktor Krajewski: Jej życie wróciło do normy. Nawet wcześniej w obozie, w otoczeniu cierpienia, pani Alina czytała książki, uczyła się języków. To niesamowite, ale pani Alinie z więzieniem kojarzy się znana piosenka „Que Será Será”.

Alina Dąbrowska: To były trzy bardzo ważne lata. Obóz to była rzeczywistość, ale obok tego był nasz własny świat. Były podejmowane różne próby, pisano wiersze… My to czuliśmy.

Ale wiele osób pozwoliłoby, żeby to doświadczenie zaważyło na całym ich życiu. Poddałoby się…

Alina Dąbrowska: Te lata we mnie tkwią, ale mogę mówić o nich na spokojnie, jak o czymś, co już było. I to jest dla mnie ważne. Nawet z własnej próżności jestem zadowolona, że na ten temat się mówi, że te sprawy są ważne. Cieszę się, że mam na tyle świadomości, że mogę pamiętać i opowiadać. Ja nadal to widzę, mogę powiedzieć, z której strony były drzwi!

Wiktor Krajewski: Niesamowita była dla mnie nasza wyprawa do Oświęcimia. Nigdy wcześniej tam nie byłem. Pani Alina po krótkim pobycie powiedziała, że pewnie jestem rozczarowany, bo nie szargały nią emocje, nie roniła łez. Ciekawe było obserwowanie, jak pani Alina zachowuje się, będąc ponownie w miejscu, które było najgorszym, w jakim można było się znaleźć. Ja pewnie nie chciał bym ponownie wejść na teren, gdzie byłem świadkiem takich dramatycznych wydarzeń. Wiele osób pewnie by płakało, ale nie pani Alina.

Alina Dąbrowska: Tak było ze mną 20 lat po wyjściu z obozu. Wtedy pojechałam z córką i jej wycieczką szkolną. Nadal widziałam te dzieci, Cyganów… po prostu nie mogłam się ruszyć. Potem dopiero po latach pojechałam znów z wycieczką niemiecką. Te sprawy do pewnego stopnia spowszedniały, ale dla mnie zawsze były bardzo bliskie.

ZOBACZ TEŻ: Wiktor Krajewski: „Nigdy nie płakałem ze szczęścia, więc nie wiem, jak to jest”

Czyli teraz, w trakcie pracy nad książką nie było momentu, kiedy pomyślała pani, że jednak nie da rady i chce przerwać?

Alina Dąbrowska: Nie, nie było. Jestem do tych spraw przygotowana. Takie momenty zdarzały mi się wcześniej. Najlepszym dowodem jest to, że nosiłam długi rękaw, by o tym nie rozmawiać. Zanim zdecydowałam się pojechać do Auschwitz i mówić minęły całe lata. Moje pierwsze wyjazdy do Niemiec były dopiero w latach dziewięćdziesiątych.

Wiktor Krajewski: Zaskoczyło mnie, że pani Alina trzyma wszystkie listy, które wymieniała ze swoją rodziną. W książce znalazło się kilkadziesiąt z nich, ale ich jest dużo więcej. Myślę, że to jest jej duży plus. Myślę, że mało kto ma aż takie bogate archiwum. Dla mnie to było trochę przerażające, że trzymam rzeczy, które były w Auschwitz.

Alina Dąbrowska: Pokażę pani płaszcz, który miałam w Auschwitz. Przez pół roku ten płaszcz był i do spania, i do chodzenia. Kiedy zmieniałam obozy, wszędzie szłam i musiałam mieć coś ciepłego, szczególnie że było zimno. Potem był tak wytarty, że starczyło tylko na czapkę.

Wiktor Krajewski: Pani Alina z płaszcza, w którym wyszła z Auschwitz, potem szła z obozu do obozu, został kawałek materiału. Uszyła czapkę i w niej później chodziła.

Alina Dąbrowska: Wtedy to było jedyne, co mogłam mieć. To dla mnie cenne, to była moja przeszłość.

Dzięki państwa spotkaniom powstała wyjątkowa książka.

Alina Dąbrowska: Ja jestem z niej bardzo zadowolona. Odpowiada moim głęboko ukrytym marzeniom. Moja rodzina została w niej ujęta i teraz oni mogą powiedzieć, że my też przyczyniliśmy się do tego, żeby Polska była Polską.

Wiktor Krajewski: Miałem dużą frajdę z przychodzenia do pani Aliny. Zapytałem się nawet, czy mogę ją dalej odwiedzać. Pani Alina ma bardzo ciekawe spojrzenie na niektóre sprawy.

Alina Dąbrowska: Uważam, że moje życie było wystarczająco bogate, a tego, że byłam w obozie, nie uważam za przekleństwo.

Fragmenty książki „Wiem, jak wygląda piekło”

„Nie były to wagony towarowe, ale zwykłe osobowe przedziały, w których normalnie mogłyśmy spędzić całą podróż na siedząco. Było dość ciasno, bo przeznaczono dla nas, zdaje się, dwa wagony. Pociąg nie jechał bezpośrednio do Oświęcimia, tylko zatrzymywał się po drodze na różnych stacjach. Pasażerowie wysiadali i wsiadali do innych przedziałów, ale nam nie pozwolono wychodzić na zewnątrz ani nawet zbliżać się do drzwi. Mogłyśmy świat oglądać wyłącznie z okien. Żadna z nas nie wiedziała tak naprawdę, co się stanie za kilka godzin, i nie zdawała sobie sprawy, że trafimy do miejsca, które dla każdej z nas okaże się prawdziwym piekłem. Tylko to piekło stworzył człowiek. Na ziemi. I to piekło stworzone zostało przez ludzi dla innych ludzi. Brzmi jak paradoks, prawda?”

(…)

Reklama

„Kilkaset kobiet stłoczonych pod dachem baraku. Przeraźliwy wrzask, świdrujący pisk, podniosły krzyk i pełen cierpienia lament… Z tej kaskady słów i dźwięków trudno było mi zrozumieć cokolwiek, kilka słów, które układałyby się w sens. To była kakofonia dziwnych dźwięków, zlewających się w magmę. Przecierałam oczy ze zdumienia, ponieważ wszędzie, gdzie sięgał mój wzrok, widziałam kobiety bez włosów. Leżały, stały, klękały, opierały się o ściany. Jedne były wściekłe, drugie zanosiły się szlochem, inne krzyczały wniebogłosy, jakby ktoś obdzierał je ze skóry. „Boże… Tak musi właśnie wyglądać piekło” – pomyślałam, przyglądając się mojemu nowemu „domowi”. Sala była ogromna, a całą jej przestrzeń wypełniały drewniane prycze. Każda miała po trzy kondygnacje. Bardzo szybko dowiedziałam się, że hierarchię w baraku określało to, gdzie kto śpi. Jako że byłam nowa, jedynym miejscem, gdzie mogłam spać, była podłoga. O takich jak ja mówiło się Zugang. Było mi już wszystko jedno. Mogli nazywać mnie, jak chcieli. To przerażające uczucie, gdy nie z własnej woli trafiasz do miejsca, z którego nie ma ucieczki. Dawano po jednym kocu na kilka kobiet. Ani się tym przykryć, ani się na tym położyć. Było nas tyle, że musiałyśmy ściskać się na zimnych betonowych płytach. Łzy same napłynęły mi do oczu. Nie wytrzymywałam tej bezsilności. Nigdy w życiu nie poczułam się tak opuszczona i zostawiona na pastwę losu. W tym samym momencie wezbrała we mnie irytacja, że nie mogę zbuntować się, wykrzyczeć, co czuję i myślę, że tak mnie traktują. Bo jakim prawem w tak niegodny sposób jestem traktowana przez drugiego człowieka? Co zrobiłam złego? Za co zostałam ukarana? Czym sobie nagrabiłam, żeby teraz odarto mnie z resztek człowieczeństwa, które jeszcze miałam mimo ciągłych utrapień w trakcie wojny?”

Materiały prasowe
Elżbieta Moore
Materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama