Dla tej relacji wywrócił swoje życie do góry nogami. Jerzy Żurek opisał historię niezwykłego związku z Alicją Wahl
"Kiedy ją poznałem, miała czterdzieści sześć lat, a urodę i wigor dwudziestolatki"
Jedne z najpopularniejszych bliźniaczek polskiego świata sztuki XX wieku. Siostry Alicja i Bożena Wahl, wybitne malarki oraz rysowniczki, które stworzyły szereg niesamowitych dzieł. Jerzy Żurek, ceniony dramaturg i prozaik wraca po latach artystycznego milczenia, by przedstawić czytelnikom fragment ich historii, a także zapisy ze swojego życia. Na łamach książki Alicja. Bożena. Ja. Siostry Wahl i bohema PRL-u znajdziemy wybuchową miłość, nieoczekiwane przyjaźnie i towarzyskie układanki, rodzinne dramaty, chorobę, smutek rozstania. Również niebanalny humor i często drwiący smak codzienności. A także mnóstwo słodkogorzkich wątków epoki Peerelu i pierwszych lat nowej Polski.
„Z dzisiejszej perspektywy książka Jerzego Żurka zdaje się opowieścią o innej, odległej galaktyce. Alicja i Bożena to bohaterki romantyczne, które w realiach peerelowskiej Warszawy zrobiły sobie swój własny Nowy Jork, stworzyły osobny kosmos, z plejadą nazwisk i miejsc. Opowieść autora jest kolejnym kolorowym elementem warszawskiej, powojennej układanki, tylko z pozoru szarej i smutnej. Niezwykle inspirująca książka o pasji, życiu i miłości”, pisał Jan Młynarski.
Poniższe fragmenty pochodzą z książki Alicja. Bożena. Ja. Siostry Wahl i bohema PRL-u.
[Ostatnia publikacja treści na VUŻ-u 11.09.2024 r.]
Jerzy Żurek powraca z nową książką. Co łączyło go z Alicją Wahl?
Dla Jerzego Żurka to także dla wyjątkowa podróż. Sentymentalna. Autora takich powieści jak Casanova i Biała Góra oraz licznych sztuk teatralnych przez dwadzieścia lat łączył z Alicją Wahl wyjątkowy związek. Byli partnerami i małżeństwem. To oni w latach 80. i 90. XX wieku współtworzyli Galerię Sztuki Alicji i Bożeny Wahl na warszawskim Żoliborzu. To tutaj pojawiały się prace Jana Lebensteina, Zdzisława Beksińskiego, Franciszka Starowieyskiego, Stanisława Ignacego Witkiewicza „Witkacego”, Bruno Schulza, Jacka Waltosia.
Nie brakowało też dzieł słynnych bliźniaczek – malarek oraz rysowniczek. Alicję i Bożenę Wahl kojarzono za sprawą charakterystycznych czarno-białych prac. „Na których żyły własnym życiem ni to realistyczne, ni to odrealnione postacie, głównie kobiece, często niepokojąco seksualne i niepokojąco podobne do samych autorek”, pisze Jerzy Żurek na łamach książki Alicja. Bożena. Ja. Siostry Wahl i bohema PRL-u.
Pisarz opisał swoje wspomnienia z lat spędzonych u boku artystek. Został również jednym z bohaterów powieści. „Bliźniaczki, artystki, skandalistki, piękne kobiety, przez całe dziesięciolecia olśniewające Warszawę swoją urodą i talentami. Kolorowe, egzotyczne motyle, otoczone uwielbieniem wróbelków i nienawiścią srok i kruków. Ponad dwadzieścia lat byłem przy nich blisko. A nawet bliżej niż blisko. […] Na pierwszy rzut oka prawie identyczne, co samo w sobie wzbudzało sensację. Obie urodziwe, inteligentne, nieduże. Dość krzykliwe i ekscentrycznie jak na owe czasy ubrane, w rozkloszowanych kolorowych spódnicach i mocno wydekoltowanych bluzkach, szokowały na ulicach Warszawy. A jeszcze — na głowach potężne, nastroszone fryzury, z kręcących się czarnych włosów, na nogach tenisówki albo wysokie szpilki. Pewne siebie i sławne, musiały wywoływać także — a może przede wszystkim? — niechęć. Otoczone zawsze stadkiem psów (to głównie B.) i dyskretnie się snujących panów, zwracały uwagę nawet na Krakowskim Przedmieściu, które miało przecież ambicję odróżniania się od PRL-owskiej szarości”, pisze.
Jerzy Żurek przez długi czas był partnerem życiowym, a następnie mężem Alicji Wahl. Poznał ją, gdy miała 46 lat. Dla tego związku wywrócił do góry nogami całe swoje życie. „Miałem trzydzieści dwa lata, trzyletniego synka i siedem lat małżeńskiego stażu. Także dwie z trudem wydane książki i sztukę — niewystawioną. To nie był dla mnie dobry czas. Unikałem już patrzenia w lustro, miałem coraz mocniejsze poczucie, że to nie ja — jeszcze młody, przystojny, utalentowany — patrzę na świat i stawiam mu swoje warunki, tylko jakaś smętna postać, walcząca o resztki uznania dla siebie, rozmywa się w codziennej szarości. A tu nagle taki prysznic uczuć, odświeżający, gorący, dodający odwagi i pewności siebie. Wart wszystkiego, choćby nawet groził poparzeniem”, wspomina pisarz na łamach swojej książki.
„Szybko zakochałem się — po uszy — w drugiej siostrze. I po uszy wpadłem w gęstwinę moralnych dylematów. Jak nie ranić rodziny, ale i nie zabić siebie? Odwieczny problem wszystkich uwikłanych w takie związki. Marysia, trzyletni Kuba. Jak ich ochronić? Jak? Nijak. Nie da się wejść do wody i się nie zamoczyć. W dodatku pojawił się znowu Cyryl, „Cynia”. Poprzedni partner, „mąż” Alicji. Ten „łotr”, co to ją nie dawno zostawił. Miał — przy swoich blisko trzydziestu latach — urodę chłopca i właściwie był chłopcem. Pięknym, poczciwym blondynkiem, który nie chciał nikomu robić krzywdy, zakochał się i reszta jakoś tak sama wyszła. Chciał wrócić, przepraszał Alicję — jego wybranka miała nowe pomysły na życie, a on nie miał się gdzie podziać. Pewnie również dlatego A. nie chciała o niczym więcej między nami słyszeć. Przynajmniej na początku. Ale początek przeminął, a my dalej popatrywaliśmy na siebie łakomie.
I któregoś dnia wyprawa do Puszczy Kampinoskiej skończyła się w krzakach. Wyglądałoby to właściwie dość żałośnie — dwoje dorosłych ludzi kryje się wśród paproci, odganiając komary i popatrując, czy ktoś nie idzie, ale smak tego zbliżenia był tak ostry i gorący, że wszystko dawało się przeboleć. Jak co drugi głupek w tej sytuacji nie chciałem okłamywać żony. Przyznałem się do wszystkiego. A ona, jak prawie każda kobieta postawiona przed takim dylematem, szybko dojrzewała do oświadczenia: „albo ta ona, albo ja”.
No jakżeż — co to teraz za wybór? Po jednej stronie miałem już codzienną, głównie milczącą wzgardę. Po drugiej, niekoniecznie świadomej wszystkich moich dylematów, czułość i niekończącą się gadaninę wszystkich ze wszystkimi, spacery po Żoliborzu, wybieranie desek na podłogę w galerii, przenoszenie obrazów i tek z rysunkami, wielogodzinne poranne herbaty. Zabrałem więc trochę ciuchów, książek i maszynę do pisania, i ciężki od poczucia winy, ale i pełen nadziei na nowe życie, przeniosłem się do Alicji. Poznawałem różne zakamarki tej nowej rzeczywistości. Najpierw jasne, tylko te jasne.
Obrazy stały w pracowni twarzami do ściany, ale zaglądać do nich nie było wolno. Nie bardzo wiedziałem dlaczego. Obejrzeć mogłem tylko rysunki. I to był szok, olśnienie. Z topornej teki wyłoniły się prawdziwe cacka — te rysunki, częściowo znane z reprodukcji w tygodnikach i na okładkach książek, w oryginale były o wiele piękniejsze, zwykle kolorowe, bardziej witalne, zmysłowe. Wielkości karty brystolu albo ko perty. Sporo niepublikowanych autoportretów. I Alicji, i Bożeny. Kreska Bożeny była delikatniejsza, postaci bardziej drapieżne, ale przy wszystkich różnicach to były dwie wspaniałe siostry Wahl. Takie, jakie znałem. I chciałem znać.
Pewnego wieczora jednak, na pożegnanie, na przystanku tramwajowym przy placu Inwalidów, Bożena, już bez uśmiechu, walcząc z wyrywającym się jamnikiem, powiedziała do mnie głośno: — Nie myśl sobie, że my tylko takie wesołe i zgodne jesteśmy. My potrafimy być straszne”.
Źródło fragmentu: Alicja. Bożena. Ja. Siostry Wahl i bohema PRL-u. Wydawnictwa Lira