Reklama

Jeśli szukacie powieści, która jednocześnie was pochłonie i dogłębnie poruszy, to „Żołnierskie serce” Tomasza Betchera jest dla was lekturą obowiązkową. Koniecznie przeczytajcie również naszą rozmowę z autorem. Najpierw jednak krótkie wprowadzenie.

Reklama

O czym opowiada "Żołnierskie serce"?

Kiedy Piotr Walczak powraca ranny z misji w Afganistanie, cierpi nie tylko jego ciało, ale także dusza. Borykając się z zespołem stresu pourazowego, oskarżeniem o spowodowanie śmierci kolegów i niewygodnym zainteresowaniem mediów, ucieka na prowincję. W domu po dziadku odkrywa rodzinne tajemnice i poznaje sąsiadów, których kłopoty trzymają się tak samo jak Piotra. Czy senne miasteczko i jego mieszkańcy potrafią uleczyć żołnierskie serce i sprawić, by znów zaczęło kochać? I czy Piotr wniesie do życia Sielna coś więcej niż tylko problemy?

Aby się o tym przekonać, musicie sięgnąć po „Żołnierskie serce”. Obiecuję, że nie będziecie zawiedzeni! Najnowszą książkę Tomasza Betchera dosłownie pochłonęłam w dwa wieczory. Choć porusza trudne tematy, takie jak zespół stresu pourazowego, alkoholizm czy przemoc domowa, czyta się ją niezwykle lekko. Bardzo wciągnęła mnie atmosfera pozornie sennego miasteczka i tajemnica skrywana przez głównego bohatera. Czy oskarżenia o śmierć kolegów są prawdziwe? Co naprawdę wydarzyło się w Afganistanie? Zdradzę tylko, że na rozwiązanie tej zagadki trzeba chwile poczekać.

Na ogromne brawa zasługuje napięcie budowane wokół wątku miłosnego oraz przenikliwość autora w opisie różnych zjawisk społecznych. Jestem pewna, że „Żołnierskie serce” spodoba się osobom, które szukają w powieściach refleksji i wrażliwości oraz lubią niebanalne życiowe historie.

materiały prasowe

Główny bohater „Żołnierskiego serca” Piotr Walczak to weteran wojenny i mocno pokiereszowany przez życie mężczyzna. Skąd wziął się pomysł na taką postać?

Poszukiwałem wyrazistej postaci, na przykładzie której mogłem pokazać zjawisko zespołu stresu pourazowego, czyli PTSD (nazywane przez Amerykanów „żołnierskim sercem” – stąd pomysł na tytuł). Lubię bohaterów z trudną historią, bowiem wokół nich fabuła właściwie kreuje się sama. W historii Piotra Walczaka jest wszystko, co definiuje weterana: poczucie obowiązku, poświęcenie, ale także rany odniesione podczas misji, przede wszystkim te pozornie niewidoczne, pozostawione na psychice.

Piotr boryka się z zespołem stresu pourazowego. Czy podczas pracy terapeuty spotykał Pan weteranów wojennych, którzy nie mogli się odnaleźć po powrocie z misji?

Miałem możliwość pracowania z byłym weteranem misji w Iraku i Afganistanie. To był trudny i żmudny proces, który dopiero po dłuższym czasie zaczął przynosić efekty. Tym bardziej, że wtedy wsparcie psychologiczne, terapeutyczne i psychiatryczne dla takich ludzi było w powijakach. Na szczęście ostatnio dużo się zmieniło i pomocą weteranom zajmują się zatrudnieni przez wojsko specjaliści. Potrzebujący mogą skorzystać z niej tuż po powrocie, a nawet już w trakcie trwania misji.

Jak praca nad tą książką wpłynęła na Pańską ocenę żołnierzy oraz ich pracy?

Zawsze miałem ogromny szacunek dla żołnierzy. Dla tych, którzy w przeszłości oddawali życie za ojczyznę i tych, którzy służą jej obecnie. Podczas prac nad „Żołnierskim sercem” dowiedziałem się jednak bardzo wiele na temat misji stabilizacyjnych w Iraku i Afganistanie i naprawdę jestem pełen uznania dla tych, którzy zdecydowali się tam służyć.

To bardzo niebezpieczna i obciążająca emocjonalnie służba, a pomimo tego żołnierze byli w stanie profesjonalnie wykonywać powierzone im przez dowództwo zadania.

Bohaterowie Pana książek to postacie skomplikowane, które często są odrzucane przez innych. Dlaczego tworzy Pan właśnie takie charaktery?

Tacy trudni bohaterowie łatwiej zapadają czytelnikom w pamięć. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, by komuś pomyliły się postacie z moich książek.

Są bardzo wyraziste, a to pozwala uwypuklić pewne zjawiska społeczne, które chciałbym poddać refleksji czytelników

- bezdomność, wykluczenie społeczne ze względu na pochodzenie czy zaszczucie przez media, jak w „Żołnierskim sercu”. Na drugim planie jest też przemoc domowa, uzależnienia czy wspomniana wyżej sieć zależności i układów. Nie oceniam, tylko pokazuję i daję czytelnikowi możliwość przyjrzenia się tym zjawiskom od wewnątrz.

Jak praca terapeuty wpływa na Pana twórczość?

Pozwala mi na tworzenie wiarygodnych i rzetelnych portretów psychologicznych bohaterów moich powieści. Myślę, że praca terapeuty pozwoliła mi rozwinąć empatię i dała mi wgląd w relacje międzyludzkie. To wszystko pomaga w tworzeniu zachowań bohaterów i przekazywaniu emocji czytelnikom, a to przecież w powieściach obyczajowych bardzo ważna sprawa.

Czy uważa Pan, że miłość może być lekiem na traumę? I czy w prawdziwym życiu może się udać związek dwóch osób po ciężkich przeżyciach?

Może być jednym z ważnych elementów w procesie dochodzenia do zdrowia. Jeśli jest miłość, to jest też poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do drugiej osoby i otrzymywane od niej wsparcie emocjonalne. Jeśli do tego wszystkiego dodamy pomoc specjalistów, czyli terapeutów, psychologów i psychiatrów, istnieje szansa na przezwyciężenie traumy. Oczywiście jest to bardzo indywidualna kwestia i nie ma dwóch takich samych przypadków, trudno więc generalizować.

Znam osoby, które pomimo swoich doświadczeń i niełatwej przeszłości, mniej lub bardziej świadomie poszukują podobnych do siebie partnerów. Dzięki wspólnemu mianownikowi dobrze się rozumieją, a nieraz tak bardzo starają się odciąć od przeszłości, że oboje potrafią zmienić swoje życie na lepsze. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby osoba po przejściach znalazła stabilnego, zrównoważonego i wspierającego partnera, który stanowiłby dla niej oparcie. Ale jak wiemy, życie pisze różne scenariusze, a serce nie sługa.

Akcja Pana najnowszej książki rozgrywa się w Sielnie – małym miasteczku, w którym każdy każdego zna i rządzą nim przeróżne układy. Czy doświadczył Pan na własnej skórze atmosfery takiego miejsca?

Miałem taką możliwość, bowiem przez prawie dwa lata mieszkałem w niewielkim miasteczku w Wielkiej Brytanii. Wiele rzeczy wygląda tam dokładnie tak, jak u nas. Im mniejsza społeczność, tym silniejsze powiązania między jej członkami. Atmosferę tych małych miasteczek poznałem całkiem dobrze również dzięki podróżom. Mam niezły zmysł obserwacji i bogatą wyobraźnię – to wystarczyło, by wykreować Sielno. Z racji tego, że dzieje się w nim tak wiele „szemranych” spraw, jest to miasteczko całkowicie fikcyjne.

Zaintrygowała mnie postać księdza – przebojowego i zaangażowanego w życie swojej społeczności. Czy poznał Pan taką osobę, czy raczej chciałby Pan, aby istniała naprawdę? Obecnie rzadko kiedy się słyszy o takich księżach.

Ksiądz przypominający proboszcza Zarębę z „Żołnierskiego serca” uczył mnie religii w technikum. Potrafił zainteresować grupę nastolatków tym, co mówi, sprowokować do dyskusji i skłonić do refleksji. Był przy tym bardzo swobodny, naturalny, używał naszego języka. I autentycznie troszczył się o uczniów. Trafiał wtedy do młodzieży bardziej niż jakikolwiek inny ksiądz czy katecheta. Od tego czasu nie spotkałem księdza takiego formatu. A szkoda, bo myślę, że jest to najlepszy sposób na zbliżenie młodzieży do Boga. Postać księdza Adama Zaręby zrodziła się z nostalgii za takim właśnie kapłanem.

Zabrzmi to stereotypowo, ale literatura obyczajowa to zazwyczaj domena pisarek. Dlaczego tworzy Pan swoje powieści właśnie w tym gatunku?

Dobrze się czuję w literaturze obyczajowej. Do napisania mojej debiutanckiej powieści w tym gatunku zachęciła mnie moja agentka literacka, której początkowo przesłałem tekst science fiction. Uznała, że szkoda mojego bogatego doświadczenia zawodowego, a mój język literacki jest plastyczny, barwny i niesie ze sobą dużo emocji, dlatego zaproponowała literaturę obyczajową. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo czytelnicy doceniają moje powieści, a ja rozkręcam się coraz bardziej jako autor.

A jeśli przy okazji burzę stereotyp, że mężczyzna nie może ciekawie i barwnie pisać o emocjach i relacjach, to tym lepiej.

Czy ma Pan pomysł na kolejną książkę?

Oczywiście, kolejne powieści są już w przygotowaniu, pomysły na jeszcze inne zapisuję sobie na bieżąco. Wiosną prawdopodobnie ukaże się moja następna książka, która będzie pierwszą częścią trylogii. Tym razem dodam płaszczyznę historyczą, ale trzonem opowieści pozostanie wątek obyczajowy. Wierzę, że taka forma zaciekawi moich czytelników, a historia, wokół której osadziłem fabułę, będzie stanowiła wspaniałe tło. Myślę, że przez najbliższych kilka lat nie zabraknie mi ani pomysłów, ani czasu na ich realizację. Zatem miłośnicy moich powieści mogą spać spokojnie.

Reklama

Materiał powstał z udziałem GW Foksal

Reklama
Reklama
Reklama