Wizyta Vivien Leigh i Laurence’a Oliviera w Polsce wywołała sensację. O jej spotkaniu z Andrzejem Łapickim krążą legendy
Gwiazda „Przeminęło z wiatrem” zawróciła w głowie polskiemu amantowi
- Marek Teler
Przyjazd słynnej pary aktorskiej Vivien Leigh i Laurence’a Oliviera do Warszawy w 1957 r. stanowił wyjątkowe wydarzenie w polskim świecie artystycznym. Była to bowiem jedna z pierwszych wizyt zachodnich artystów w Polsce po odwilży gomułkowskiej. Gwiazda „Przeminęło z wiatrem” nie tylko zachwyciła warszawską publiczność, ale też zawróciła w głowie… polskiemu amantowi Andrzejowi Łapickiemu.
[Ostatnia publikacja na VUŻ: 05.11.2024 r.]
Laurence Olivier i Vivien Leigh: Sir Laurence and Lady Olivier
Brytyjska aktorka Vivien Leigh, czyli niezapomniana Scarlett O’Hara z „Przeminęło z wiatrem”, należy bez wątpienia do grona najpopularniejszych gwiazd Hollywood. Chociaż to właśnie filmowe kreacje przyniosły jej największą rozpoznawalność, była ona przede wszystkim znakomitą aktorką teatralną. Bardzo często występowała w spektaklach reżyserowanych przez brytyjskiego aktora Laurence’a Oliviera, który w 1940 r. został jej drugim mężem.
W maju 1957 r. para wyruszyła w tournée po Europie z zespołem The Shakespeare Memorial Theatre ze Stratford-upon-Avon, w ramach którego prezentowali Szekspirowską tragedię „Tytus Andronikus”. Wśród wybranych przez nich europejskich przybytków sztuki znalazł się również Teatr Polski w Warszawie. Przyjazd pary oscarowych artystów do Polski Ludowej, w której właśnie nastała odwilż gomułkowska, obfitował w wiele interesujących wydarzeń i zabawnych anegdot.
Już w marcu 1957 r. do Warszawy przybył przedstawiciel The Shakespeare Memorial Theatre Patrick Donnell, aby dopełnić formalności związanych z występem słynnego zespołu artystycznego w Teatrze Polskim. Dyrektor teatru Arnold Szyfman i jego żona Maria otrzymali wówczas dokładne wytyczne, jak mają się zwracać do Vivien Leigh i Laurence’a Oliviera. „Laurence Olivier był pasowany na rycerza przez królową angielską, toteż należało w rozmowie tytułować go Sir Laurence (a nie Sir Olivier), do Vivien Leigh natomiast winno się zwracać Lady Olivier lub Miss Leigh (a nie Mrs.), czyli zgodnie z używanym przez nią nazwiskiem aktorskim” – wspominała po latach żona Szyfmana Maria Gordon-Smith w książce „W labiryncie teatru Arnolda Szyfmana”.
Do przytoczonego nazewnictwa dostosowała się również prasa filmowa. 16 czerwca 1957 r. ukazał się numer magazynu „Film” ze zdjęciem Leigh i Oliviera na okładce, podpisanym „Welcome Sir Laurence and Lady Olivier” i opatrzonym komentarzem: „Laurence Olivier i Vivien Leigh – małżeńska para wszechświatowej sławy artystów sceny i filmu angielskiego przyjeżdża do Warszawy na gościnne występy. Witamy ich z całego serca”.
18 czerwca 1957 r. samolot z Leigh i Olivierem oraz aktorami The Shakespeare Memorial Theatre na pokładzie wylądował na warszawskim Okęciu. W podróży z lotniska do hotelu Warszawa towarzyszył artystycznej parze popularny przedwojenny amant filmowy Aleksander Żabczyński, po wojnie występujący już wyłącznie na deskach teatru. Wieczorem w Teatrze Polskim odbyła się uroczysta polska premiera „Tytusa Andronikusa”, która zakończyła się owacjami widowni, zachwyconej kunsztem aktorskim Oliviera, Leigh i reszty zespołu.
Na zakończenie Laurence Olivier przygotował dla Polaków niespodziankę. Kłaniając się, wygłosił krótkie przemówienie w języku polskim: „Panie i panowie, dziękujemy bardzo za wasze miłe przyjęcie. Jesteśmy szczęśliwi być z wami i przekazać wam miłość naszego kraju”.
Czytaj również: Choroba, utracona relacja z synem... Jak naprawdę wyglądało życie Romana Wilhelmiego?
Warszawa 1957 r. Wizyta brytyjskiej aktorki filmowej i teatralnej Vivian Leigh w Polsce
Vivien Leigh: zawróciła w głowie Łapickiemu?
Po premierze „Tytusa Andronikusa” odbyło się uroczyste przyjęcie w Hotelu Europejskim, w czasie którego Leigh i Olivier mogli zamienić kilka słów z przedstawicielami polskiego świata artystycznego. Chociaż niecały rok przed podróżą po Europie Vivien poroniła i przypłaciła to zdarzenie ciężką depresją, okazała się bardzo rozmowna i pełna sympatii dla polskich aktorów, w przeciwieństwie do swojego pochmurnego męża.
„Trudno było z nim nawiązać kontakt, gdyż nie okazywał żadnego zainteresowania nikim i niczym. Ledwie skończył drugie danie, wstał, przeprosił, że jest zmęczony, i pożegnał się”. Chciał zabrać ze sobą żonę, lecz ona postanowiła bawić się do białego rana. Dopiero po latach wyszło na jaw, że jej zachowanie wynikało z zaburzeń afektywnych dwubiegunowych (cyklofrenii) – w czasie pobytu w Polsce była akurat w okresie nadmiernego pobudzenia.
Chociaż trudne przeżycia odbiły się na zdrowiu Vivien Leigh, nie zaszkodziły zbytnio jej urodzie – nadal wyglądała zjawiskowo i zwracała na siebie uwagę młodych polskich aktorów. W sposób szczególny oczarowała zaś Andrzeja Łapickiego, który – już po wyjściu z sali Oliviera – zaprosił Leigh do tańca. Odważny gest jednego z czołowych polskich amantów filmowych zachwycił brytyjską aktorkę. „A już szczególnie uszczęśliwił ją, gdy na środku parkietu upadł na kolana i lekko ugryzł ją w duży palec u nogi, wyglądający z otwartego złotego sandałka!” – wspominała po latach Maria Gordon-Smith, która usłyszała tę historię od samej Vivien Leigh.
Andrzej Łapicki chwalił się z kolei w jednym z wywiadów, że spędził w towarzystwie Leigh uroczy wieczór i dodawał: „Laurence Olivier był, jak wiadomo, homoseksualistą [był biseksualny – przyp. aut.]. I strasznie ją traktował. A ona szukała zadośćuczynienia gdzie indziej”. Ponoć po kolacji wyszli razem na spacer po Warszawie, przede wszystkim zaś po lokalnych knajpach, gdyż aktor wiedział, że piękna Vivien „lubi sobie drinknąć”. Nigdy nie zdradził jednak, czy tego pamiętnego wieczoru doszło między nimi do jakiegokolwiek zbliżenia…
Następnego dnia brytyjska gwiazda wybrała się z Szyfmanami w podróż do Żelazowej Woli i Nieborowa. Spacer w pięknych okolicznościach przyrody przebiegał w miłej atmosferze do momentu, gdy Vivien zorientowała się, że spóźni się na wieczorny spektakl. Wpadła wówczas w panikę i zaczęła mówić sama do siebie: „Larry [Laurence Olivier – przyp. aut.] będzie bardzo zły na mnie. Larry będzie się niepokoić. Larry chce, abym była w teatrze co najmniej na godzinę przed przedstawieniem”. Szczęśliwie udało jej się zdążyć do Teatru Polskiego na czas i jak zwykle zachwyciła publiczność rolą Lawinii, córki tytułowego Tytusa (w tej roli Olivier).
Zobacz także: Kochały jednego mężczyznę, jednak ich przyjaźń przetrwała. Oto historia Małgorzaty Foremniak i Darii Trafankowskiej
Vivien Leigh i Laurence Olivier, czerwiec 1957 r. w Warszawie z zespołem The Shakespeare Memorial Theatre Company, wystawili rzadko w Polsce grywaną tragedię Szekspira "Tytus Andronikus"
Vivien Leigh: między małżonkami nie układało się najlepiej
W końcu po trzech przedstawieniach w Teatrze Polskim 21 czerwca 1957 r. przyszedł czas pożegnania z aktorską parą i zespołem The Shakespeare Memorial Theatre. Vivien Leigh i Laurence Olivier wpisali się do sztambucha Szyfmanów, a Olivier wymyślił nawet na tę okoliczność wierszyk, który w wolnym tłumaczeniu brzmiał następująco:
„Wieczór jest (zazwyczaj) końcem dnia,
Tenże szczególny nastąpił w połowie tygodnia,
Tygodnia pełnego niecodziennej radości pobytu w Warszawie,
I tam, w trakcie naszych pracowitych godzin,
Wizyta u tak miłych gospodarzy – gospodarzy w teatrze
I gospodarzy w domu – której
Urzekający urok pozostanie w naszej pamięci
I czarować będzie myśli nasze póty, póki myśleć będziemy”.
Żegnając się z Szyfmanami, Olivierowie zaprosili ich do siebie do Londynu, a Vivien Leigh powiedziała o mieszkaniu dyrektora Teatru Polskiego i jego żony: „W tym domu brakuje tylko jednej rzeczy. Prześlę ją zaraz po powrocie do Londynu”. Kilka tygodni później Szyfmanowie otrzymali od pary dużą skrzynię z logo londyńskiej firmy Fortnum & Mason, a w niej… słoiki z oliwkami, których – jak opisywała Maria Gordon-Smith – „na ogół używa się do trunku zwanego Martini, mieszaniny wódki lub ginu z odrobiną wermutu”.
Kiedy Olivier i Leigh przybyli na lotnisko Okęcie, okazało się, że ich samolot spóźni się o trzy godziny. Aby jakoś znieść przedłużające się oczekiwanie, aktorka poprosiła w bufecie o whisky, lecz okazało się, że nie ma go w ofercie. Zamówiła więc wódkę z lodem – wódkę podano, lecz nie było lodu. Dla gwiazdy kina, która od lat borykała się z chorobą alkoholową, nie stanowiło to jednak większego problemu. „Z niedowierzaniem patrzyliśmy wszyscy, jak to uosobienie delikatności i kruchości potrafiło, bez jakichkolwiek zewnętrznych skutków, wychylać ciepławą wódkę o godzinie dziesiątej rano, w temperaturze trzydziestu stopni w cieniu!” – wspominała Maria Gordon-Smith w książce „W labiryncie teatru Arnolda Szyfmana”.
Chociaż Leigh została obdarowana przez Polaków wieloma bukietami kwiatów i laleczkami z Cepelii, najbardziej ucieszyły ją… dwie butelki domowej nalewki z czarnych porzeczek, które otrzymała od Szyfmanów. „Będzie ją piła całą drogę, co nie przeszkodzi jej wyglądać bajecznie przed telewizją, gdy wylądujemy!” – komentował złośliwie Laurence Olivier. Kiedy samolot w końcu pojawił się na Okęciu, Vivien Leigh chciała zapozować polskim fotoreporterom do pożegnalnych zdjęć. Okazało się jednak, że znużeni długotrwałym oczekiwaniem… rozeszli się do domów i nikt nie uwiecznił na fotografii tej szczególnej chwili.
W czasie podróży Leigh i Oliviera dało się wyczuć, że między małżonkami nie układa się najlepiej i faktycznie już w 1960 r. ich związek zakończył się rozwodem. W swojej autobiografii Olivier twierdził, że przyczyną rozstania była pogłębiająca się choroba Leigh. „Przez cały okres jej opętania przez niezwykle nikczemnego demona – psychozę maniakalno-depresyjną, z jej wciąż zawężającą się spiralą śmierci – udało jej się zatrzymać swoją przebiegłość – zdolność do ukrywania prawdziwego stanu psychicznego przed wszystkimi z wyjątkiem mnie, na którym nie powinna była oczekiwać udźwignięcia tego ciężaru” – pisał w wydanej w 1982 r. książce „Confessions of an Actor”.
Po rozwodzie Leigh skupiła się przede wszystkim na karierze teatralnej, którą kontynuowała mimo poważnych problemów zdrowotnych. Od połowy lat 40. obok cyklofrenii borykała się także z gruźlicą, lecz dzięki troskliwej opiece lekarzy mogła z nią w miarę normalnie funkcjonować. W maju 1967 r. choroba wróciła jednak ze zdwojoną siłą i ostatecznie stała się przyczyną śmierci gwiazdy. Vivien Leigh zmarła 8 lipca 1967 r. w Londynie w wieku 54 lat, a jej prochy zostały rozsypane nad jeziorem w pobliżu jej domku letniskowego Tickerage Mill koło Blackboys w hrabstwie East Sussex.
Na zakończenie warto wspomnieć, że choć współcześni kinomani kojarzą Vivien Leigh przede wszystkim z roli Scarlett O’Hary, pod koniec lat 50. polscy widzowie nie mieli jeszcze okazji zobaczyć na ekranach „Przeminęło z wiatrem”. Film, który miał swoją amerykańską premierę w 1939 r., nie zdążył trafić do Polski przed wybuchem II wojny światowej, więc po raz pierwszy pokazano go w warszawskich kinach dopiero w styczniu 1963 r.
Zobacz również: Historia miłości Krystyny Mazurówny i Tadeusza Plucińskiego. "To małżeństwo było moim największym życiowym błędem"
Warszawa 1957 r. Vivian Leigh z mężem Laurence'm Olivier'em podczas wizyty w Polsce