Reklama

Tatry. Zakopane. Giewont. Gubałówka. Krupówki… Nawet ten, kto nigdy na południe Polski się nie wyprawił, kojarzy te nazwy. Najwyższe polskie góry. Miasto u ich stóp, kiedyś mekka artystów, intelektualistów, dzisiaj miejsce, w którym wszystko jest na sprzedaż, a według książki „Podhale. Wszystko na sprzedaż” Aleksandra Gurgula jest to „Las Vegas Podhala”. Giewont – królowa gór, choć wcale nie najwyższa. Gubałówka – ulubione miejsce turystów przybywających w adidasach na Podhale, do którego bez kłopotu mogą dostać się kolejką, a potem wśród tłumu podziwiać piękne widoki. I Krupówki – najsłynniejsza polska ulica. Ale to nie wszystko, bo Tatry, Zakopane, Podhale to mity i legendy. To dumni górale. To domy w zakopiańskim stylu. To tajemnicze śmierci, rycerze, krzyże na szczytach, smreki, halny i widmo Brockenu.

Reklama
Grzegorz Pakula / Alamy Stock Photo

Zakopianina

Witkacy w 1919 roku pisał: „Nazywano kiedyś Zakopane »duchową stolicą Polski«. My nazywaliśmy je inaczej: generalną wytwórnią specyficznego, zresztą czysto polskiego narkotyku, zakopianiną…”, a Józef Ignacy Kraszewski twierdził: „Kraj ubogi, lud żyje nabiałem i plackami owsianymi, trudno dostać nawet chleba czy kartofli, ale co za cudowne widoki”. O Tatrach i Zakopanem napisano tysiące stron, niezliczone teksty piosenek i nakręcono wiele filmów.
Tatry kocha reżyser Marcin Koszałka, którego film „Biała odwaga” wkrótce trafi do kin. Gdy oglądałam sceny z lotu ptaka pokazujące to, co mnie, zwykłemu nizinnemu widzowi, na co dzień nie jest dostępne, pomyślałam, że nigdy nie widziałam tak pięknie pokazanych Tatr. Potwierdzają to słowa Jakuba Gierszała, który mówił, dlaczego zdecydował się wziąć udział w tym filmowym przedsięwzięciu: „Podejrzewałem, że Tatry będą stanowić integralną część opowieści i zostaną wspaniale pokazane, być może jak nigdy dotąd w polskim kinie”. Ten film to jednak nie tylko piękno i majestat gór, ale też niełatwa historia, która ciąży na honorze górali, choć może woleliby o niej nie pamiętać.

Honor i śleboda

Podobno podejmowano próby, by film nie ujrzał światła dziennego. Dlaczego? Nie od dziś wiadomo, że górale są honorowi. Beata Jarończyk-Urbaś w artykule „Honor górali podhalańskich” pisała: „Każdy góral wie, że nie istnieje pycha, ino honor. A honor górala to rzecz święta, mityczna, tak samo jak góralska Śleboda” (w gwarze góralskiej śleboda to wolność). A film Koszałki opowiada między innymi o Goralenvolk. To historia górali, którzy – jak pisali Paweł Smoleński i Bartłomiej Kuraś w książce „Kruca fuks. Alfabet góralski” – uwierzyli w niemieckie brednie i zorganizowali akcję mającą na celu próbę stworzenia góralskiego ruchu separatystycznego. „To nie był ruch powszechny”, na początku rozmowy o Goralenvolk i innych tajemnicach tatrzańskich zastrzega Jan Karpiel-Bułecka, góral, architekt, muzyk, tatrzańska osobowość. „Tego sami górale nie wymyślili. Dali się nabrać Niemcom i poznaniakowi Henrykowi Szatkowskiemu ożenionemu z góralką, który stał się mózgiem tej operacji. W imieniu Niemców ruch organizowali właśnie Szatkowski i Witalis Wieder, mieszkańcy Zakopanego, do których dołączyli Wacław Krzeptowski, który kazał się nazywać »Księciem Górali«, Józef Cukier, kilka osób z rodu Gąsieniców”. Wszyscy oni skończyli nie najlepiej – Wacław bez sądu, od razu po schwytaniu zawisł na Krzeptówkach, Stefan Krzeptowski skończył w sowieckim łagrze, Andrzej Krzeptowski zażył truciznę w krakowskim więzieniu, kilku uciekło z Zakopanego. „Nie ma dwóch zdań na ten temat, że Goralenvolk odbierane jest jako zdrada. Tylko że mało kto pamięta lub rozumie, że niektórzy odbierali kenkarty G nie dlatego, że chcieli kolaborować z Niemcami”, opowiada Jan Karpiel-Bułecka. Niektórzy ukrywali po domach żydowskie rodziny, a w domach ludzi zapisanych do Goralenvolk były punkty przerzutowe tatrzańskich kurierów. Jednak poeta podhalański Augustyn Suski, przywódca założonej podczas okupacji konspiracyjnej organizacji Konfederacja Tatrzańska, napisał: „Honor nakazuje, by Goralenvolk został zdławiony przez samych Podhalan”. „To jest historia. Trudna, ale prawdziwa”, kwituje Jan Karpiel-Bułecka. Ale przecież nie jedyna…

NAC

fot. Wacław Krzeptowski wita w Zakopanem Hansa Franka

W cieniu historii

Józef Krzeptowski, zwany „Ujkiem”, słynny tatrzański kurier, przeszedł Tatry 58 razy. Nosił dokumenty aż na Węgry, czasem, choć rzadko, pomagał przedostać się przez góry ludziom. Tego akurat nie lubił. Wolał samotne wędrówki. Z drugiej strony wracał ze złotem dla partyzantów. Potrafił przenieść na plecach 45 kilogramów. Wieść niesie, że pewnego razu w szałasie w górach spotkał Wacława, który kolaborował z Niemcami. Tamten nigdy kuzyna nie wydał, a całe złoto, które Józef niósł do Polski, trafiło do adresatów. Córka kuriera wspomina, że przez cały czas okupacji ojca nie widziała, ale gdy słyszała, jak z lasu dochodzi jego śpiew: „Kieby mnie zabili, byłoby mnie szkoda”, wiedziała, że z nim wszystko w porządku. W książce „Krzyżyk niespodziany. Czas Goralenvolk” Paweł Smoleński i Bartłomiej Kuraś pisali: „Władysława Krzeptowska była przekonana, że »kurierstwo« jej ojca uratowało honor rodu Krzeptowskich. I że Józek chodził na Węgry również po to, by Krzeptowscy mogli po wojnie spacerować po Zakopanem z podniesioną głową”. Na stronie Muzeum Tatrzańskiego czytam: „»Nadeszła wiosna 1971 roku. Jak każda u nas na Podhalu, pełna ciepłych powiewów narowistego halnego wiatru. Gdy chowano w Zakopanem jakiegoś przewodnika, Wujek żartował: – Nie póde na jego pogrzeb, bo on nie bedzie na moim. To była ostatnia wiosna Ujka, który odszedł nagle, 13 kwietnia 1971 r. Nawet śmierć była dla niego łaskawa i powaliła go jednym, ale silnym i celnym uderzeniem«, pisał Wojciech Adamiecki w »Tańcu z nożami«. To był rozległy zawał serca. W górach wiał halniak. Miarą wielkości człowieka jest jego życie, ale i… pogrzeb. Pogrzeb Ujka był wielką manifestacją patriotyczną całego Zakopanego dla człowieka powszechnie lubianego i szanowanego. Około dwanaście tysięcy ludzi wzięło w nim udział”. Pochowano go na Pęksowym Brzyzku, słynnym cmentarzu, magicznym miejscu, pełnym wspomnień i duchów. To tutaj leżą: wielki miłośnik i odkrywca Zakopanego Tytus Chałubiński i architekt, twórca stylu zakopiańskiego Stanisław Ignacy Witkiewicz. Tutaj znajduje się grób jego syna, pisarza i malarza, Witkacego, choć w nim nie Witkacy leży, ale młoda kobieta. Tutaj leży Jan Krzeptowski „Sabała”, legenda Zakopanego, o którym Witkacy pisał „tatrzański Homer” i który „opowiadoł piękno godki o zbójnikach” i ponoć upolował 13 niedźwiedzi, oraz Wacław Felczak, dowódca kurierów tatrzańskich. Był szefem nie tylko Ujka, ale też Stanisława Marusarza, wybitnego skoczka narciarskiego. Marusarz, niezwykle związany z Felczakiem, przyszedł na jego pogrzeb i sam umarł. Jego serce nie wytrzymało. Zmarł na grobie swojego towarzysza. Czy wiał wtedy halny?

ANDRZEJ BLIKLE/FOTONOVA

fot. Legendarny kurier tatrzański Józef Krzeptowski z Anielą i Andrzejem Blikle.

Drzewa się kładą, ludzie wariują

„Jak jest prawdziwy halny, bo tych wiatrów jest teraz od cholery, niesie ze sobą jonizację niedobrą dla organizmu. Nerwowe napięcie bardzo rośnie, ludzie są rozdrażnieni, a jak mają depresyjne tendencje, to często się wieszają. Górale mówią, że duje, bo się ktoś powiesił, a to jest na odwrót”, opowiada Jan Karpiel-Bułecka. I dodaje: „Z góralskiej chałupy jeszcze dachu nie zerwało, ale za to z wynalazków takich płaskich często zrywa. Pewnie dlatego, że na starej góralskiej chałupie jest kąt nachylenia 51 stopni, tak jak w piramidzie egipskiej. To musi być rasowe, to musi być jurne, to musi rwać się do góry”. Halny rwie się na dół. Jest ciepły. Wiosną niesie roztopy, jesienią odgania przymrozki. A przy okazji zostawia za sobą zniszczenie. Nie tylko w ludzkiej psychice i zdrowiu (ma zły wpływ również na osoby z chorobami serca i krążenia). W 2013 roku sto drzew spadło na drogę do Morskiego Oka, w samej Dolinie Chochołowskiej padło 600 smreków (świerków). Rannych zostało 70 osób, uszkodzonych 118 budynków i 20 samochodów. Wiatr w porywach wiał 176 kilometrów na godzinę i utrzymywał się przez kilka dni. Ale nie ten był najgorszy. Najgroźniejszy okazał się ten, który wiał dwie godziny 6 maja 1968 roku. Chmury przelewały się wtedy przez główną grań Tatr. Poległy całe połacie lasów, jakieś 150 tysięcy metrów sześciennych drzew. Obserwatorium na Kasprowym Wierchu nie zanotowało, jak silne były podmuchy, bo nie starczyło skali. Skąd to wiadomo? Dyżurny synoptyk Apoloniusz Rejwa przywiązał się liną taterniczą do kaloryfera i wyszedł na taras, żeby sprawdzić. Bez sznura wiatr zwiałby go na sam dół. Podobno halny przerzucił wtedy przez szczyt Kasprowego materiały do budowy wyciągu na Hali Goryczkowej. I to nie są legendy, bo przecież ludzie pamiętają, co im wiatr fenowy z domami, ciałami i lasami robi.

Rycerze i kopalnie

Tatry skrywają wiele tajemnic i niespodzianek. W latach 50. Rosjanie w Dolinie Białego wydobywali uran. Do dzisiaj istnieje zamknięta sztolnia, do której nie wolno wchodzić, bo mówią, że woda jest skażona, choć wielu twierdzi, że tak naprawdę nigdy tam nic nie znaleziono. Nic nie znaleziono również w jaskiniach Giewontu, o którym Walery Eljasz-Radzikowski w 1880 roku pisał: „Z każdej prawie chaty Giewonta widać, toteż słusznie mu się należy tytuł króla zakopiańskiego”. Choć legenda głosi, że poukrywane tam są skarby, a strzeże ich bezimienny mnich. Polski strzegą za to śpiący w jaskiniach rycerze Chrobrego. Obudzą się, gdy ojczyzna będzie w potrzebie. Jest też Jaskinia Juhaska, którą nazywa się Orle Okno, bo zamieszkiwały ją orły. W XIX wieku u jej wejścia zabił się 10-letni juhas, pierwsza zarejestrowana ofiara Giewontu. Góra zabrała ich więcej. Tych, którzy z niej spadli, ale też tych, którzy zostali rażeni piorunami. Od 1901 roku stoi przecież na szczycie metalowy krzyż, który oprócz wspinaczy i pielgrzymów przyciąga pioruny. W sierpniu 1937 roku zabił trzy osoby, w tym tylko jednego turystę. W 2019 roku ofiar było aż pięć. Gdy rozpętała się burza, w górach było mnóstwo osób – 157 zostało rannych, a najwięcej porażeń było właśnie w okolicy giewontowego krzyża.
Nie tylko na pioruny trzeba uważać w górach. Widmo Brockenu to zły omen. Jeśli ktoś zobaczy swoje wielkie odbicie w chmurze dwa razy, może spodziewać się śmierci w górach. Jeśli mu życie miłe, powinien dobrze wpatrywać się w niebo, żeby zobaczyć je po raz trzeci. Wtedy zły urok się odwróci.

Adobe

Anegdota

Tatry jak magnes przyciągają tłumy. Krystyna Gucewicz w książce „Wakacje gwiazd w PRL” pisała: „Legenda Zakopanego fascynuje kolejne pokolenia miłośników i naukowców, mimo to, mimo opasłych tomów przeróżnych publikacji pozostaje magiczną tajemnicą”. W „Kronikach zakopiańskich” Macieja Krupy czytam: „Zapisy o nieistniejących dokumentach mieszają się z legendami i mitami. (…) Mimo to w 1978 roku hucznie obchodzono rocznicę czterystu lat Zakopanego. Socjolog, publicysta, narciarz i bywalec Zakopanego Andrzej Ziemilski w swojej książce »Cud na Kasprowym« dał – moim zdaniem – niezwykle lapidarną i trafną definicję naszego miasteczka: nazwał je anegdotą. Niech jego słowa stanowią wprowadzenie do opowieści o tym dziwnym, niezwykłym, nieustannie inspirującym miejscu: »Zakopane jest anegdotą, opowieścią bez początku i końca, poskładaną mniej więcej tak, jak uskładane bywają drewniane ruskie zabawki – babuszki: bajecznie kolorowe, tkwiące jedna w drugiej, od maleńkich do ogromnych. (…) Tu, pod Giewontem, naród rozdarty zaborami i pozbawiony państwa stworzył swym elitom zastępczą, choć jedynie sezonową stolicę. Przetrwała do naszych czasów«”. Co jest więc prawdą, a co jedynie legendą? Znawca Karpat Władysław Krygowski twierdził: „Czasem prawda jest bajaniem, a bajanie prawdą”.

RSW/Forum
Reklama

fot. Zakopane i fragment Krupówek w 1926 roku.

Reklama
Reklama
Reklama