Reklama

Była ikoną PRL. Królową polskich scen. Bezkompromisowa, silna, na pierwszym miejscu zawsze stawiała karierę. Żyła tak, jak chciała. Nina Andrycz trzy razy dokonała aborcji, bo, jak mawiała, „prawdziwa aktorka rodzi przede wszystkim role, nie dzieci”. Była żoną Józefa Cyrankiewicza, najdłużej urzędującego premiera PRL. Przez swoją miłość do teatru niemal doprowadziła do kryzysu dyplomatycznego, gdy... zamiast kolacji z Józefem Stalinem wybrała spektakl. Zmarła w styczniu 2014 roku w wieku 101 lat... Taka była Nina Andrycz.

Reklama

Nina Andrycz: życie prywatne. Małżeństwo z Józefem Cyrankiewiczem

Karierę rozpoczęła jeszcze przed wojną, wbrew woli matki. Była doceniana i cieszyła się wielką sympatią. Przyjaciele nazywali ją Andreczką. Na pierwszym miejscu zawsze stawiała pracę. Z teatrem była związana przez 70 lat: od 1934 do 2004, z wyjątkiem II wojny światowej. Wtedy porzuciła scenę dla... kelnerstwa. Grywała władczynie, dzięki nietuzinkowej, wyjątkowej aparycji. Wśród tych najważniejszych ról wymienić należy lady Makbet, Kleopatrę, Balladynę, Marię Stuart, Szimenę czy Elżbietę I. Nina Andrycz na Teatr Polski w Warszawie mówiła „mój dom”, zaś jej mąż przez długi czas zdejmował kapelusz, gdy przejeżdżał obok budynku przy Kazimierza Karasia. „Oto mój największy rywal”, mawiał.

Jak rozpoczął się ich związek? W latach 40. przysyłał jej często kwiaty. Herbaciane róże. Na bileciku widniały jedynie inicjały „J.C.”. O tym, kim jest, dowiedziała się od swojego przyjaciela, dziennikarza Zbigniewa Micnera. Jego zresztą zabrała ze sobą na pierwszą randkę z adoratorem.

„Pan domu powiedział: „A, Zbysio kochany w roli duenii, czyli przyzwoitki”. „Raczej podczaszego”, mruknął Zbyszek, bo nalewał trunki. W końcu pan domu zdobył się na odwagę i spytał: „Czy kiedykolwiek zechce pani odwiedzić mnie już sama, bez kochanego Zbysia?”. Przedtem przez cały wieczór przyjrzałam się uważnie, jak on mieszka, jak mówi, jak reaguje. Był nieprzeciętnie ładny, podobny do Yula Brynnera”, wspominała w rozmowie z Lilianą Śnieg-Czaplewską dla „VIVY!”.

W tej samej rozmowie stwierdziła, że gdy pierwszy raz zobaczyła przyszłego męża, oniemiała. Miał hollywoodzką urodę i „piękna czaszkę”. W jego domu wszędzie walały się książki. Według słów Niny Andrycz, w ten sposób Józef Cyrankiewicz chciał nadrobić lata stracone w obozie Auschwitz. Tam też był poddawany straszliwym eksperymentom medycznym. Na szczęście ślady na jego ciele szybko zniknęły...

„I trzeba trafu, że natrafił na taką zołzę jak ja. Oczekiwał przecież żony oddanej, która po zajściu w ciążę urodzi chociaż jedno dziecko, on bardzo tego pragnął, ale ja już wtedy kochałam swoją pracę bardziej niż małżeństwo – prosta sprawa”, stwierdziła z właściwą sobie szczerością.

Zobacz też: Wylansowała Mydełko Fa, niemal nic na nim nie zarobiła. Tak dziś żyje Marlena Drozdowska

Władysław Sławny/Forum

Premier Józef Cyrankiewicz i Nina Andrycz w ich mieszkaniu, Warszawa 1955-57

I to właśnie kwestia posiadania dzieci położyła się cieniem na ich małżeństwie. Szczególnie że Nina Andrycz dwukrotnie poddała się aborcji. Bała się bólu porodowego i nie odczuwała instynktu macierzyńskiego.

„Jak za drugim razem szłam na zabieg, moja mama się popłakała. Tłumaczyła mi: „Nie rób tego drugi raz. Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje. Bo pokazujesz, że ci na nim nie zależy. Pojechałam na zabieg. Być może wielu z nas pracuje na to, żeby skończyć w samotności. I nie ma co się nad tym rozczulać, trzeba zrozumieć, że może być to cena za prawdziwą samodzielność”, przekonywała w rozmowie z „VIVA!”.

Jedną ciąże usunęła również w młodości. Ojcem dziecka był jej rówieśnik, Dymitr Dymka. Oboje uznali, że nie są gotowi na rodzicielstwo. „Wyłożyłam pieniądze. Musiałam jeszcze podpisać oświadczenie, iż „w śmierci mojej nikogo nie winię”, wspominała na łamach książki z wątkami autobiograficznymi „My, rozdwojeni”.

Swojej decyzji nigdy nie żałowała. Jej mąż jednak nie mógł wybaczyć żonie, że nie chciała założyć z nim rodziny... Mimo że darzył ją wielkim uczuciem i od początku namawiał do zawarcia małżeństwa. Ona proponowała zresztą, żeby zostali przyjaciółmi. Nie chciał o tym słyszeć. Nazywał ją pieszczotliwie „Pupsicą”. Dlaczego?

„Mama na mnie w dzieciństwie mówiła Pupsik, jemu się to strasznie podobało, ale przerobił na Pupsicę. Brzmi bardziej seksualnie”, wyjaśniała.

Rozwiedli się w 1968 roku. Gdy się kłócili i mąż wytykał żonie, że praca jest dla niej ważniejsza niż dom, nie polemizowała. Wiedziała, że ma rację... Nigdy później nie zawarła już małżeństwa. Nie miała dzieci, czego nie żałowała. Był to jej wybór, co zawsze podkreślała.

Czytaj także: Kiedyś była gwiazdą zespołu S Club 7, dziś walczy z bezdomnością. Co się dzieje z Hannah Spearritt?

Lucjan Fogiel Lucjan Fogiel / Forum

Nina Andrycz, Józef Cyrankiewicz, Warszawa, 1957

Największa miłość Niny Andrycz. Jej ukochany, Aleksander Węgierko, był żonaty

Kochała tylko raz, mimo że wzbudzała ogromne zainteresowanie wśród mężczyzn. Traf chciał, że ukochany był już żonaty! To aktor Aleksander Węgierko, pierwszy dyrektor i założyciel Teatru Dramatycznego w Białymstoku. 15. stycznia 1915 roku poślubił Zofię Węgierkową z domu Billauer. Ninę Andrycz poznał w teatrze w Wilnie, w którym oboje występowali.

„On był nie do osiągnięcia, świetnie ożeniony z ideałem kobiety. Mężczyzna o złotych włosach. Ideał mężczyzny. Żyję z jego portretami”, wspominała.

I dodawała, że łączyła ich wyjątkowa więź, którą wspominała przez lata.

„Bo prawdziwa miłość jest piękniejsza od nawet udanego małżeństwa. Porozumienie pełne, całkowite. Ja o czymś pomyślałam, a on zgadywał, co myślę. Rzadkość, to wiem. Jest co wspominać…”, mówiła rozmarzona.

Węgierko był od niej starszy. Przypominał jej zmarłego ojca. Kiedy jego żona dowiedziała się, że ma romans z młodszą, poprosiła Ninę Andrycz, by nie rozbijała ich małżeństwa. Aktorka posłuchała.

Aleksander Węgierko zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w trakcie II wojny światowej. Według jednych miało to miejsce 24 czerwca 1941 roku w trakcie bombardowania Mińska, związanego z inwazją III Rzeszy na ZSRR. Według innych miał zostać złapany przez gestapo i wysłany do obozu koncentracyjnego – był Żydem. Zginąć miał w nim rok później. Jeszcze inni twierdzili, że zakończył życie w ruinach białostockiego teatru, który tak kochał...

Nina Andrycz do końca miała na swoim biurku dwa zdjęcia Aleksandra Węgierki. Długo nie ujawniała nawet, kim był mężczyzna, którego kochała. Podobno relacja nigdy nie została skonsumowana... Mówiła o niej zresztą stosunkowo mało...

„Nie zabrałam go żonie, bo ani razu nawet nie poprosiłam: „Rozwiedź się”. I tyle o tym”, ucinała.

Zobacz też: Maciej Stuhr pokazał zdjęcie z synem. Widać podobieństwo do jednego z członków rodziny

Piotr Mecik / Forum

Aleksander Węgierko, ukochany Niny Andrycz. Warszawa, 1931-1932. Teatr Polski, przedstawienie „Pigmalion”, reprodukcja

Chruszczow i Stalin podarowali jej futra. De Gaulle'a ceniła najbardziej. Nina Andrycz a wielka polityka

Mimo że Ninę Andrycz czcią otaczali przywódcy z całego świata, zaś dzięki małżeństwu z najdłużej urzędującym premierem PRL Józefem Cyrankiewiczem miała okazję poznać ich wielu, nic sobie z tego nie robiła. A w gronie tym byli m.in. Mao Tse Tung, Nikita Chruszczow, Charles De Gaulle (jego ceniła najbardziej ze wszystkich spotkanych osobistości) czy też sam Józef Stalin. Ten ostatni był zresztą Polką zauroczony, jednak nie robiło to na niej zbyt wielkiego wrażenia. Do tego stopnia, że zamiast kolacji z dyktatorem wybrała... granie w spektaklu, co omal nie zakończyło się kryzysem dyplomatycznym z ZSRR.

„Potrafiłam się nawet urwać z uroczystej kolacji u Stalina. Cała delegacja od obiadu do wieczora drżała, Berman zemdlał, pewnie myśleli, że zaraz pojadą na Sybir, a wódz wszechświatowego proletariatu tylko powiedział: „Widać, że ta kobieta bardzo kocha swoją pracę”. „O tak!”, wykrzyknął mój mąż. „Uwielbia”. Po czym gospodarz zaproponował przystąpić do picia wódki. Od wodza już wcześniej dostałam prezent: ciężkie, solidne, długie futro z norek, takie na 100 lat”, wspominała w „VIVIE!”.

Wspominanego futra nigdy nie nosiła. Nie chciała dbać o nie jej ukochana gosposia Sabina, której mąż zginął w sowieckim łagrze. Ostatecznie... zjadły je mole. „Musiało im tak szalenie smakować, jak mnie tort bezowy”, żartowała Nina Andrycz.

Dlaczego urwała się ze wspominanej kolacji? Powód był bardzo prosty. W komunikacie radiowym usłyszała, że spektakl „Cyd”, w którym grała, nie odbędzie się... z jej winy. Jak podejrzewała, ktoś informację tę przekazał w ten sposób do mediów, mimo że wcześniej ustaliła wszystko z dyrektorem teatru.

„On wiedział, że jadę tylko na dwa dni oficjalnej wizyty. Nie było więc problemem przełożenie spektaklu. Widocznie ktoś mi zrobił „przysługę”, podając do radia informację, że spektakl nie odbywa się z mojej winy. Miałam paszport dyplomatyczny, więc nic nikomu nie powiedziawszy, wsiadłam do samolotu, no i spektakl się odbył”, wspominała.

Od Chruszczowa również dostała futro. Z kolei Mao Tse Tung podarował jej słynną białą etolę. Ale najbardziej zachwycił ją prezydent Francji Charles De Gaulle.

„Znakomity polityk i piękny pan. Jeśli chodzi o kobiety, miał fantastyczną intuicję. Na kolacji przy winie powiedział mi o Jacqueline Kennedy: „Zobaczy pani, ona skończy na jachcie u jakiegoś milionera”. Milioner Onasis, jak wiemy, dość szybko się odkochał”, zdradzała.

Czytaj także: Audrey Hepburn i Robert Wolders: był jej ostatnią miłością. Nigdy nie wzięli ślubu

GRAZYNA WOJCIK/East News

Nina Andrycz jako Maria Stuart, reprodukcja, prawdopodobnie około 1958 roku

Nina Andrycz była feministką. Negatywnie oceniała nową generację Polek

Od zawsze walczyła o niezależność. Deklarowała się jako feministka. Stąd nie rozumiała, dlaczego współczesne kobiety wybierają funkcjonowanie w związku i zależność od mężczyzn zamiast pracy i walki o swoją pozycję.

„Kobiety są dziś uprzedmiotowione. Oceniam je tak samo, jak zachowanie naszych polityków, którzy toczą niepotrzebne bitwy, zamiast znaleźć kompromis dla dobra kraju. Manuela Gretkowska opowiadała, jak młode dziewczyny pytane, co chcą w życiu robić, deklarowały zgodnym chórem, że pracować nie chcą. Wolą prowadzić dom. Mąż niech pracuje. Jakże to? Mają po 20 lat i już chcą siedzieć w domu, a przeważnie w kuchni? Co im to da?”, pytała retorycznie w rozmowie z „VIVĄ!”.

Twierdziła, że mężczyźni są z natury poligamiczni. Według niej prawdziwa namiętność i niechęć wobec zdrady trwały w małżeństwie najwyżej dwa lata. „Sprawdziłam to na wielu przyjaciółkach. To miłość może trwać całe życie. L’amour passion, kiedy on kocha i bardzo pożąda, niestety, musi przeminąć”, konstatowała.

Zobacz też: „Chciałbym, żeby to, co jest, trwało wiecznie”, mówił Piotr Polk o swoim związku z Magdaleną Wołłejko. Byli razem 14 lat

Wojciech Olszanka/East News

Nina Andrycz, 08.06.2009 rok

Rafal Guz / Forum

Nina Andrycz, w spektaklu "Lustro", Teatr Polski, 19.10.2000

Według Niny Andrycz z biegiem lat ten stan rzeczy jeszcze się pogorszył. Nie rozumiała również, dlaczego tą samą ścieżką podążają kobiety.

„Dziś mężczyźni zdradzają chyba nawet więcej niż kiedykolwiek, bo nie mają poczucia wartości. Ale kobiety też zdradzają, bo ich naśladują. Tak, jak nauczyły się pić, i to bardzo. Kiedy kobieta się tak urzynała, jak teraz potrafi? I kiedy jej przyszło do głowy zadzwonić do agencji towarzyskiej, by wynająć chłopaka na godziny? A teraz i to się zdarza. Wiem, bo mam znajomą na stanowisku. Wiem, że ona to robi”, opowiadała.

„Przychodzi student bardzo przystojny, wykonuje w godzinę, no może półtorej, wszystko, czego ona sobie życzy. Tamten od mojej znajomej brał aż 100 dolarów, bo się bardzo fatygował. „Toż to istna kalikatura”, jak mówiła moja przedwojenna gosposia. Wiadomo, że chłopak nic do niej nie czuje, pieniądze weźmie, dzięki którym może kontynuować studia, i idzie. „Istna kalikatura”. Prawdziwa kobieta nie poczułaby się zadowolniona, raczej sprostytuowana”, grzmiała.

Dla niej taki stan rzeczy był nie do zaakceptowania. Podobnie jak podejście do feminizmu.

„Przykro mi, bo czuję się feministką. Bo kobiety niby tyle zdobyły, a rzeczywistość tak skrzeczy. U nas feminizm nadal traktuje się jak naiwną bajeczkę, uważa, że feministkom rosną brody, wąsy, a „normalna” ma rodzić dzieci i posiłki przyrządzać. Zgroza”, stwierdzała.

Do młodych dziewczyn miała jeden apel: o niezależność.

„Ucz się, stań na nogi, żeby nikt nie był ci potrzebny. Ani tatuś, ani małżonek. A potem realizuj swoje życiowe możliwości i potrzeby. Ucz się! Najlepsze, co można powiedzieć”, stwierdziła.

Czytaj także: Jadwiga Andrzejewska kochała jednego mężczyznę. Rozstała się z nim, by wrócić do ojczyzny

Lukasz Dejnarowicz / Forum

Nina Andrycz, spotkanie autorskie w Sopocie, 12.01.2012

Andrzej WRZESINSKI/East News

Nina Andrycz, Sopot, spotkanie z aktorką, 12.01.2013 rok. Rok przed śmiercią

Śmierć Niny Andrycz. Majątek przekazała na WOŚP

W styczniu 2014 roku trafiła do szpitala im. prof. Orłowskiego w Warszawie na Powiślu. Zdiagnozowano u niej niewydolność krążeniowo-oddechową. Zmarła po trzech tygodniach hospitalizacji, 31. stycznia 2014 roku. Miała 101 lat. Długowieczność miała w młodości przepowiedzieć jej wróżka. Sama zresztą mówiła, że miała w sobie jej gen.

Pogrzeb Niny Andrycz odbył się 10 lutego 2014 roku. Uczestniczyły w nim uznane dla świata polskiej kultury postacie: Olgierd Łukaszewicz, Andrzej Seweryn, Ignacy Gogolewski czy Janusz Józefowicz z żoną Nataszą Urbańską. Ciało aktorki złożono na warszawskich Powązkach. Na jej grobie wyryto na życzenie zmarłej napis „Królowa sceny Teatru Polskiego”. Została pochowana w uwielbianej przez siebie uszytej z czarnej wełny i zdobionej koronką sukience oraz brązowym bolerku z norek (zdjęcie poniżej). Strój zawsze był dla niej tak samo ważny, jak dobre maniery i klasa.

MARIUSZ GRZELAK/East News

Tuż przed śmiercią zapisała swoje oszczędności – około 100 tysięcy złotych – na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Za kwotę tę zakupiono wysokiej klasy densytometr, urządzenie do mierzenia gęstości kości, który znalazł się w szpitalu, w którym zmarła Nina Andrycz. Umieszczono również na oddziale specjalną tabliczkę, na której zaznaczono, że urządzenie zakupiono dzięki legendarnej aktorce.

KAROL SEREWIS/East News
Reklama

Pogrzeb Niny Andrycz, 10 lutego 2014 roku, Powązki, Warszawa

Reklama
Reklama
Reklama