Reklama

Niezwykła historia człowieka, który w więzieniu niesłusznie spędził 18 lat życia. „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” to wzruszający, przejmujący i mocny film, który bije rekordy popularności wśród polskiej publiczności. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską jego reżyser Jan Holoubek opowiedział o kulisach powstawania produkcji, głównych aktorach oraz samym Tomaszu Komendzie.

Reklama

Krystyna Pytlakowska: Zaskoczyło mnie, że zdecydowałeś się zrobić tak brutalny i surowy film. Moim zdaniem nie pasujesz psychicznie do podejmowania takich tematów.

Jan Holoubek: Okazało się jednak, że pasuję. Ja też nie spodziewałem się, że będę robił film o Tomku Komendzie. Ta historia sama do mnie przyszła w postaci propozycji od producentki tego filmu Anny Waśniewskiej- Gill.

Nie przestraszyłeś się?

Nie. Po przeczytaniu scenariusza i książki czułem złość na to, co się stało. Uznałem za jakiś rodzaj moralnego obowiązku opowiedzieć tę historię za pomocą kamery.

Można zrobić film, odgraniczając własną empatię i odczucia od przeżyć głównego bohatera, nie wczuwając się w jego wnętrze?

Mnie się wydaje, że właśnie nie można zrobić takiego filmu bez empatii i odczuć dla bohatera. Wtedy wyszedłby czysty brutalizm. Nie należy zapominać o tym, że w tej historii mieści się również humanizm i to zabrzmi dziwnie, ale poezja. I tylko poprzez taki pryzmat można ją opowiadać.

Od czego zacząłeś?

Kiedy dostałem pierwszą wersję scenariusza, zacząłem wraz ze scenarzystą Andrzejem Gołdą szukać konstrukcji, która przedstawi zdarzenia w innej chronologii niż ta linearna. Uznałem, że nie można opowiedzieć o Tomku Komendzie, zakładając, że wszyscy wiedzą, jak się to skończyło. Trzeba budować dramaturgię, która stawia widzowi pytania, bez podsuwania łatwych odpowiedzi. To daje szansę na ciekawy przebieg dramaturgiczny.

Twój film zaczyna się jakby od środka, od sceny aresztowania, bardzo przejmującej.

Wydawało mi się, że zasadne jest postawić widza w roli, w jakiej znalazł się bohater filmu. Nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo z jakiego powodu, rano ktoś przychodzi do domu i cię aresztuje. Wyjaśnienia przyjdą dopiero później, albo w ogóle ich nie będzie. Wyobraziłem sobie, jak musiał się czuć Tomek w takiej sytuacji.

Postawiłeś się na jego miejscu? Można to sobie wyobrazić?

Nie da się wyobrazić sobie tego, przez co przeszedł Tomek w więzieniu, nawet znając tę historię tak dobrze jak ja.

Przedstawiłeś realia więzienne tak, jakbyś siedział w więzieniu nawet kilka lat.

Dziękuję. To duży dla mnie i mojej ekipy komplement, ale nikt z nas nie odsiadywał wyroku i nikt, kto tam nie był, nie jest w stanie wiedzieć, jak tam naprawdę jest. Swoją wiedzę czerpałem z książki Grzegorza Głuszaka „25 lat niewinności” oraz z informacji od naszego konsultanta .

Kogo?

Byłego więźnia, pana Tomka (zbieżność imion przypadkowa), który odsiedział wyrok w końcówce lat 90. i początku lat 2000. i doskonale znał realia. Bardzo nam pomógł. Opowiedział o panującej tam hierarchii i zasadach działania w więzieniu, wskazał mnóstwo detali, wyłapał nieścisłości i fałsze. Bez niego nie udałoby by się nam tak realistycznie odtworzyć więziennego świata.

Ale przecież znałeś Tomka. Mogłeś zadać mu mnóstwo pytań.

Poznałem go jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, ale nie rozmawiałem z nim o jego pobycie w więzieniu. Tomek nie chce o tym mówić i nie chce do tego wracać. Kilkukrotnie już to podkreślałem.

Ale nie sprzeciwiał się, żebyś przedstawił fakty po swojemu.

Bazę faktograficzną mieliśmy w postaci książki Głuszaka. Jeśli chodzi o sferę emocjonalną, budowaliśmy ją wraz ze scenarzystą i aktorami etapami, na podstawie wielogodzinnych rozmów, chociaż nie jesteśmy w stanie w ciągu dwóch godzin opowiedzieć o osiemnastu latach pobytu człowieka za kratami.

Tam każdy dzień przecież przynosi coś nowego i strasznego.

No właśnie. Ale mogliśmy dać tylko ogólny rysunek tego, jak to mogło wyglądać.

Która scena kosztowała Cię najwięcej? A może wyłączyłeś się i udawałeś obojętność?

Piotr Trojan po przeczytaniu scenariusza powiedział, że nie ma w tym filmie ani jednej „łatwej” sceny. I miał rację. Film kręciliśmy w kilku zakładach karnych. I mimo że były to zakłady już nieczynne, obecność w nich to bardzo przejmujące i deprymujące doświadczenie. Wszystkie brutalne sceny zostały przećwiczone wcześniej pod okiem kaskaderów w hali zdjęciowej, w bezpiecznych warunkach. Chodziło o oswojenie aktorów z tym, co będą musieli powtórzyć na planie. Właściwie oswajaliśmy się wspólnie, aktorzy i ja. Podeszliśmy do tego technicznie - trzeba to ułożyć, przećwiczyć a potem nakręcić.

No widzisz, musiałeś więc jednak wyłączyć własne emocje.

Tylko, że nie da się ich wyłączyć tak do końca. Po zrealizowaniu takich scen nie śpi się pół nocy. Ale wracając do pytania, nie było jednej sceny, która sprawiła mi największe trudności. Napotkałem je montując film i szukając optymalnego w moim odczuciu przebiegu dramaturgicznego. Bo mimo bardzo precyzyjnego scenariusza, ten film można było zmontować na różne sposoby.

Zastanawiam się, co było w tym filmie prawdą, a co nie. Czy na przykład to prawda, że ofiara zbrodni ubrana była w leginsy i botki za kostkę, natomiast jej zabójca powiedział w zeznaniach, że miała białe skarpetki, czym zdradził swoją winę?

Tak, to prawda. Ireneusz - prawdziwy sprawca tej zbrodni - sam się wsypał w zeznaniach, ale nikt tego nie wyłapał. Dopiero Remigiusz Korejwo oraz prokuratorzy Robert Tomankiewicz i Dariusz Sobieski wychwycili te nieścisłości. Nie mógł zobaczyć skarpetek, nie rozebrawszy dziewczyny. Tym i jeszcze kilkoma innymi rzeczami wzbudził duże wątpliwości śledczych. Trudno wyjaśnić, czemu przemknął się przez pierwsze sito przesłuchań w 1997r. Moim zamysłem było więc pokazać ten absurd.

I jeszcze presję, jaka miała wtedy miejsce.

No właśnie. Tomek po trzech latach od morderstwa został osądzony i skazany pod olbrzymim naciskiem mediów, ministerstwa oraz presją społecznego oburzenia .

A potem jeszcze podwyższono mu wyrok z 15 na 25 lat więzienia.

Tak. Takie było wtedy oczekiwanie i nie jest dziś inne w kwestii osądzenia prawdziwych sprawców. Natomiast dla mnie niewytłumaczalne jest, dlaczego wtedy nie został zatrzymany Ireneusz M., który był przesłuchiwany kilka dni po zbrodni. Wiadomo było, że na podwórku, gdzie wydarzyła się tragedia, trzymał tej nocy rower i alkohol.

Rozliczyłeś się tym filmem z własną złością na tamtych ludzi?

Niezupełnie. To rozliczenie nastąpi dopiero w chwili uprawomocnienia się wyroku przeciwko sprawcom, a także jeśli ukarani zostaną funkcjonariusze publiczni, odpowiedzialni za niesłuszne osadzenie Tomka na 18 lat w więzieniu.

Czy obsada sprawiała Ci trudności?

Od początku wiedziałem, że ten film będzie opierał się niemal w całości na odtwórcy głównej roli. Dzięki współpracy z reżyser obsady Żywią Kosińską-Wdowiak znaleźliśmy Piotra Trojana, który przez wiele lat grał w filmach i serialach mniejsze role. Szerzej znany był warszawskiej publiczności teatralnej, ale ja z teatrem nie jestem za pan brat, więc nie znałem Piotra wcześniej. Jego „self-tape” zrobił na mnie kolosalne wrażenie.

Z powodu psychicznego podobieństwa Trojana do Komendy?

Dzięki porażającej prawdzie, jaką umiał w sobie znaleźć, odtwarzając postać Tomka. I to było widać już na etapie castingu. Drugą równie ważną postacią w tej historii jest mama Tomka, pani Teresa Klemańska.

Świetnie, że udało Ci się namówić Agatę Kuleszę, by ją zagrała.

Na szczęście nie było to aż takie trudne. Kiedy szedłem do niej na spotkanie, zapytałem, czy nie przynieść czegoś do jedzenia. Przeczuwałem, że nie jadła jeszcze śniadania. Odparła, że bardzo chętnie, kupiłem więc małe pieczone ziemniaki i okazało się, że ona je uwielbia. To pewnie przesądziło o tym, że zgodziła się zagrać panią Teresę.

Oczywiście żartuję, ale prawda jest taka, że kiedy się spotkaliśmy okazało się, że mamy bardzo podobną intuicję co do tego, jak ten film powinien wyglądać. Znaliśmy się już wcześniej z planu i mieliśmy ze sobą dobry kontakt. To chyba zadecydowało, że Agata uległa moim namowom. A kiedy spotkała się na zdjęciach próbnych z Piotrem Trojanem, to od razu weszli na taki poziom relacji, że nie było już co zbierać. Rozbili system.

Jesteś zadowolony z tego filmu? Czy w ogóle twórca może być zadowolony ze swojego dzieła?

Dziwne byłoby, gdyby twórca nie miał zdania na temat tego, co zrobił. A mnie wystarczy sam fakt, że film się dobrze opowiada i że się udał. Reżyser nie musi tego wiedzieć od początku. Ale jest taki moment, gdy film jest już zmontowany, ogląda go kilka osób i mają wspólne odczucia - wtedy autorzy zaczynają nabierać pewności, że udało im się zrobić film przynajmniej dobry. A to już bardzo dużo. Przynajmniej dla mnie. Zrobić film po prostu dobry jest niezwykle trudno. I mnie taka świadomość wystarczy, żeby być zadowolonym.

Nagroda, jaką otrzymałeś za film „25 lat niewinności”, przypieczętowała opinię o nim.

To była dla mnie wspaniała wiadomość i bardzo się cieszę, że moi współpracownicy i ja otrzymaliśmy taką nagrodę. Znaczyło to, że wszyscy dobrze wykonaliśmy swoją pracę.

Masz teraz kontakt z Tomkiem Komendą i jego mamą?

Widziałem się z nimi na premierze, ale na co dzień się nie kontaktujemy. Każdy z nas żyje swoim życiem. Jestem szczęśliwy, że Tomek zaczyna żyć swoim życiem. Znalazł świetną dziewczynę, za chwilę urodzi się jego wymarzone dziecko.

Mama Tomka powiedziała Ci coś takiego, co zapamiętałeś?

Powiedziała wiele rzeczy, nie tylko do mnie, ale do nas wszystkich. Ostatnio, już po premierze filmu, przeczytałem rozmowę z nią w „Wysokich Obcasach”, która mną wstrząsnęła. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale ja naprawdę znam tę historię dobrze. Po przeczytaniu tego wywiadu nie mogłem się pozbierać.

Agata Kulesza wyznaje, że popłakała się na zdjęciach próbnych. Bo tak wzruszył ją Piotrek Trojan.

On zresztą też się popłakał. Oboje stworzyli taką atmosferę, że na zdjęciach próbnych piloty od telewizorów, dzięki którym udają, że rozmawiają przez więzienny intercom, zamieniły się w słuchawki. A ten biały pokój, w którym siedzieli, stał się od razu więzieniem.

Ty też się popłakałeś?

Tak, nieraz.

Jak reżyserowałeś scenę przyznania się Tomka, kiedy go bili i kopali? Naprawdę trzeba mieć dużą odporność psychiczną, by taką sytuację opowiedzieć.

Ale nie robiłem tego w pojedynkę. Podczas kręcenia takiej sceny na planie jest kilkadziesiąt osób - kaskaderzy, ekipa techniczna, dziewczyny z kostiumów, charakteryzacji itd. Robienie filmów to jest ręczna robota, normalne rzemiosło. Jest operator kamery, ostrzyciel, reżyser, który nie skupia się wyłącznie na emocjach, musi też zwracać uwagę na szczegóły: czy krzesło się dobrze rozpadło, czy kadr jest w porządku i czy dobrze słychać, co się dzieje. Wokoło jest mnóstwo ludzi, którzy podchodzą po każdym dublu coś poprawić. Plan filmowy to nie jest nabożeństwo.

Do tej pory nikt tak tego nie nazwał.

Ale zawsze wszyscy w tej dużej ekipie pracują na jeden pożądany efekt. A dla aktorów najtrudniejszym przeżyciem jest odgrywanie tych sytuacji.

Musiałeś po zdjęciach jakoś odreagować?

Nie zdążyłem, bo wszedłem w następną produkcję. Dopiero gdy dostałem w Koszalinie nagrodę, uświadomiłem sobie, że wszystkie emocje związane z tym filmem schowałem w sobie gdzieś głęboko, bo nie miałem czasu ich przepracować. Strasznie się w tym Koszalinie wzruszyłem.

A teraz robisz następny film. Jaki?

Jestem zobowiązany do tajemnicy. Ale to wymyślona historia, która jest dla mnie czymś w rodzaju oddechu po historii Tomka Komendy.

Rozmawiała KRYSTYNA PYTLAKOWSKA

W filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” w główną rolę wcielił się Piotr Trojan:

Mat. prasowe
Reklama

Piotr Trojan i Tomasz Komenda na planie filmu:

ROBERT PAŁKA
Reklama
Reklama
Reklama