Reklama

Artur Barciś niedawno podzielił się z fanami uroczą fotografią z mamą. Dla obserwatorów artysty było to ogromne zaskoczenie. Ulubieniec widzów trzyma z dala od zainteresowania mediów swoje życie prywatne, a tym razem zrobił jednak wyjątek. Jakiś czas temu zdecydował się uchylić rąbka tajemnicy i opowiedział o dzieciństwie i relacji z rodzicami. Nie każdy wie, jak wyglądała jego droga do aktorstwa i jak wiele przeszedł. Nigdy się nie poddał!

Reklama

Artur Barciś o dzieciństwie

Dziś jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej cenionych polskich aktorów. Artura Barcisia zawsze ciągnęło do sceny, śpiewania, grania. „Mój młodzieńczy pęd, chęć, żeby wejść na scenę, śpiewać, grać, brał się z tego, że ja bardzo nie chciałem nie być. Chciałem być”, mówił [cytat za zwierciadlo.pl] W szkole był niepokonany w konkursach recytatorskich, zdobywał liczne nagrody i wyróżnienia. Uczęszczał też do chóru szkolnego, którego był solistą. Pierwsze występy aktorskie dawał już jako mały chłopiec, czytając dzieciom bajki, a wszystko dzięki kochanej babci, która nauczyła go bardzo wcześnie czytać. Zrozumiał, że kiedy wychodził i zaczynał recytować wiersze, to ludzie go słuchają. Scena od zawsze była dla niego azylem. Na niej czuł się szczęśliwy. To wiele dla niego znaczyło. Niestety w tamtym czasie był bardzo chorowity, a rówieśnicy śmiali się z niego ze względu na drobną budowę ciała. „W szkole czułem się nieważny, byle jaki, pomiatany, a kiedy wchodziłem na scenę, stawałem się zupełnie kimś innym. Kimś, na kogo wszyscy patrzą, komu biją brawo, a najważniejsze było to, że tam się czułem bezpieczny, nikt nic mi nie mógł zrobić. Tam byłem szczęśliwy”, mówił [cytat za zwierciadlo.pl]

Po ukończeniu szkoły średniej trafił do łódzkiej filmówki. I wszystko potoczyło się naturalnie. Artur Barciś zyskał sympatię uznanie widzów za kreacje w Miodowych latach, Znachorze czy Ranczo. Zawsze marzył, by grać u Kieślowskiego i to marzenie się spełniło. Współpracował i współpracuje nadal z wybitnymi reżyserami. Zachwyca na deskach teatrów. Jest przykładem na to, że trzeba mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. Aktor podkreśla, że na sukces składają się talent, warsztat i szczęście.

Czytaj też: Artur Barciś pokazał zdjęcie z ukochaną mamą. Ten kadr podbił serca fanów

A jak zaczęła się jego droga? Artur Barciś wychowywał się w niewielkiej miejscowości w województwie śląskim. Kiedy był zerówce, przeniósł się do babci, która mieszkała w Rędzinach. Rodzice razem z braćmi przebywali jeszcze wtedy we wsi oddalonej o 8 kilometrów. Dlaczego Artur Barciś miał swój kąt u babci? „Chodziło o to, żeby odciążyć mamę przy trójce chłopaków. Dlaczego akurat ja? […] Młodszy ode mnie o dwa lata Jacek był jeszcze za mały, a starszy o trzy lata Andrzej był bardziej przydatny w domu i w polu. My wszyscy, jak to na wsi, musieliśmy pomagać w polu rodzicom, a ja byłem słaby, chorowity, uczulony na mnóstwo rzeczy, choć nieraz pewnie, jak się dzisiaj domyślam, wykorzystywałem ten fakt i symulowałem chorobę, żeby mi odpuścili”, opowiadał w Zwierciadle. Artur Barciś nie do końca odnajdywał się w pracy na roli. Uważał, że w tej kwestii nie było z niego pożytku, a pasanie krów było nudnym zajęciem.

„Zdarzało mi się, że czytałem jakąś książkę i byłem tam, gdzieś z Tomkiem u źródeł Amazonki, albo na Czarnym Lądzie i nagle się orientowałem, że jest już ciemno, a krowy nie ma ”, opowiadał w Uwadze TVN.

Polecamy też: Agnieszka Chylińska opublikowała wzruszający wpis. Pisze o człowieku, który ją okradł

Mikulski/AKPA

Artur Barciś o rodzicach

W jego rodzinie nie było artystycznych tradycji, ale rodzice uwielbiali sztukę. Ba! Poznali się dzięki teatrowi! Mama Artura Barcisia po ukończeniu szkoły podstawowej i kursu nauczycielskiego została kierowniczką Świetlicy w Mykanowie obok Kokawy. Tam działała scena amatorska, której przewodniczył jej przyszły mąż. Razem wystawiali: „Romans pani majstrowej”, „Skąpca”, „Grube ryby”. Pożegnali się ze sceną, gdy na świecie pojawił się młodszy brat aktora Andrzej.

„Mama grała w sztukach, on je reżyserował i sam też w nich grał. Wystawiali sztuki popularne”, opowiadał o rodzicach ulubieniec widzów. Okazuje się, że po tacie Artur Barciś odziedziczył talent i zapał do występowania. „Po ojcu było widać, że ma aktorskie zacięcie. Lubił żartować, był zgrywusem. Uwielbiałem jeździć z nim do Częstochowy, na targowisko na Zawodziu. To było takie miejsce – mówimy o głębokim PRL-u – gdzie można było kupić mnóstwo rzeczy, a ojciec wspaniale wykorzystywał swój talent, kiedy się targował. [… ] Obserwowałem go, uwielbiałem, jak to robił. Śmiałem się, a tata mnie przeganiał: „Nie śmiej się, bo się wyda!”, opowiadał [cytat za Zwierciadło.pl]

Czytaj też: Artur Barciś i jego żona Beata od 36 lat tworzą idealne małżeństwo. Poznajcie ich historię miłości

Co było potem? Tata był magazynierem, a mama pracowała na kasie biletowej. Niestety, nie zawsze łatwo było im wiązać koniec z końcem. „Pamiętam, że była bieda, że nie było nas stać na nic. Szczególnie na przednówku”, mówił na łamach „Aktor musi grać, by żyć”. Żyli skromnie, ale byli szczęśliwą rodziną. Prowadzili też niewielkie gospodarstwo rolne. W pewnym momencie tata aktora zachorował na gruźlicę i to na barki pani Celiny spadło utrzymanie rodziny. Wszyscy modlili się, by ojciec wyzdrowiał. Czuli się bezsilni i przerażeni, bo nie potrafili sobie wyobrazić tego, jak mogłoby wyglądać ich życie bez niego.

„Gdy ojciec zachorował na gruźlicę, przestał pracować. Mama, co prawda, była zatrudniona na kolei, ale zarabiała grosze. Jedliśmy tylko to, co wyrosło na naszym kawałku pola: ziemniaki, warzywa. Poza tym musieliśmy na tym polu pracować, a nie mieliśmy konia, więc trzeba go było pożyczać od sąsiadów”, pisał w biografii „Aktor musi grać, by żyć”.

To były trudne czasy. W tej sytuacji starali się pomagać im sąsiedzi. „Zdarzało się, że marzłem. Nie lubiłem tego. Kiedy tata zaczął chorować, pole leżało odłogiem, trochę nam sąsiedzi pomagali. Mama była niesłychanie pracowitym człowiekiem, mimo że od dziecka ma jedną nogę krótszą i kuleje. I w związku z tym trudniej jej przychodziła praca w polu. Najgorzej robiło się na przednówku, kiedy kończyły się już ziemniaki i mąka i nie mieliśmy co jeść”, dodawał.

Artur Barciś również często chorował. Mama aktora postanowiła wysłać dzieci do zakładu zapobiegawczo-leczniczego koło Jeleniej Góry, by zapewnić im schronienie przed potencjalnym zachorowaniem na gruźlicę. Tam przyszły aktor i jego brat spędzili pół roku. „Doskonale pamięta pobyt w prewentorium. gigantyczny poniemiecki budynek, w którym przed wojną znajdowało się pewnie sanatorium. Pamiętam to skoszarowanie. Przecież wcześniej byłem jednak wolnym człowiekiem. Dzieci na wsi mają dużo wolności. Tam się nikt nimi nie przejmuje. (...) Skoszarowanie w tym prewentorium, w niemalże wojskowym ośrodku, gdzie przebywały grupy dzieci w większości chorych, było dla mnie czymś bardzo nienaturalnym i trudnym. Pamiętam, że mieszkałem z pięcioma chłopakami. Między nimi był kolega, który miał padaczkę. I ja się strasznie o niego bałem, kiedy miał atak. Wtedy trzeba było koniecznie włożyć mu łyżeczkę do ust, by nie odgryzł sobie języka, zanim przyjdzie jakaś pani, która udzieli fachowej pomocy", opowiadał.

Artysta wiele zawdzięcza rodzicom. To oni zaszczepili w nim wartości, którymi dziś kieruje się w życiu i jakie sam przekazał swojemu synowi. „Drogowskazy, które mi wyznaczyli rodzice to: nie kłamać, nie kraść, zachowywać się uczciwie. Dla mnie są to święte wartości i oczywiście je przeniosłem”, mówił w Zwierciadle.

Artur Barciś zwierzył się też, że nie zawsze miał z tatą łatwe relacje. „Mój ojciec był dosyć apodyktyczny, powtarzał: „Ma być tak, jak mówię, i koniec”, zwierzał się. Dlatego, gdy aktor wyleciał z rodzinnego gniazda i rozpoczął studia, nie zawsze było im po drodze. Często się buntował, miał inne zdanie, a do doprowadzało do kłótni. Artur Barciś obiecał sobie, że wypracuje sobie z dzieckiem zupełnie inną relację. Udało się, zawsze mógł z nim rozmawiać, jak z partnerem. „Kiedy byłem małym dzieckiem i coś przeskrobałem, to on nigdy na mnie nie krzyczał. Nie wybuchał, nie złościł się. Zawsze podchodził do problemu rzeczowo i spokojnie. Nawet bym wolał, żeby nakrzyczał na mnie i spuścił emocje, a on nie, zawsze spokojny. Zawsze chciał porozmawiać i dotrzeć do sedna problemu. Wydaje mi się, że trochę kumuluje emocje, żeby potem wypuścić je na scenie albo przed kamerą”, opowiadał Franciszek Barciś w rozmowie z Uwagą.TVN.

Źródło: Zwierciadło.pl, Gwiazdy.wp.pl, Fakt.pl, Uwaga TVN

Kurnikowski/Akpa
Reklama

Artur Barciś, Próba medialna spektaklu Trans-Atlantyk, 2018

Reklama
Reklama
Reklama