Reklama

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wielu rzeczy. Nie zawsze wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Andrzej Saramonowicz po przerwie powraca z nowym filmem „Bejbis”. „Nie robiłem dziesięć lat filmów. To nie znaczy, że nie żyłem. Najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem twórcą filmowym”, tłumaczy reżyser, scenarzysta, dziennikarz, producent przed kamerą viva.pl. „Wchodząc na plan po długiej przerwie bałem się, czy nie zapomniałem, jak się robi filmy. Pierwsze dni pokazały, że pewnych rzeczy się nie zapomina. Wydaje mi się, że przez te dziesięć lat ja się też rozwijałem duchowo i intelektualnie. To mi dało pewien luz, że jeżeli wiem, co chce powiedzieć, to próbuję to robić. Nie staram się robić rzeczy, które mnie przerastają”, dodaje. W rozmowie z Beatą Nowicką opowiedział o nowej produkcji.

Reklama

Rozmowa z Andrzejem Saramonowiczem

Przy dwojgu dzieciach nie ma życia. Jest zarządzanie masą upadłościową, która po życiu pozostała” – to cytat z Pana najnowszego filmu „Bejbis”. Dodam, że para głównych bohaterów ma 15-letnią córkę i rodzi im się nieplanowany syn. Demoluje życie, związek, relacje. Wszystko muszą budować na nowo. Pan ma dwie córki…

Owszem, ale to nie jest film o mnie, bo moje córki były zaplanowane. Starsza, Konstancja – która przyszła na świat dzięki technice medycznej in vitro – była przez nas wyczekiwana przez lata, a młodsza, Rozalia, poczęła się już bez in vitro, ale dokładnie w czasie, kiedy zapragnęliśmy mieć drugie dziecko. Więc nieplanowości w tej sferze życia nie znam. Wszelako znam poziom trudności, którego doświadczają kobieta i mężczyzna przy drugim dziecku, łącznie z wszystkimi towarzyszącymi temu kryzysami. Dlatego jestem pewien, że w bohaterach „Bejbis”, granych przez Martę Żmudę Trzebiatowską i Grzegorza Małeckiego, wielu Polaków dostrzeże samych siebie. Bo filmowi małżonkowie z „Bejbis” przeżywają to, co jest udziałem milionów z nas, wszak rodzicielstwo to jedno z najsilniejszych doświadczeń życiowych człowieka.

Opowiada Pan też o polskiej klasie średniej. O polskiej inteligencji.

Moi bohaterowie mają duchowo-umysłową formację, która zmusza ich do nieustannego analizowania świata, choćby nawet wiązało się to z dyskomfortem. Nie umieją nie myśleć. Bez wątpienia są inteligentami, czyli reprezentują warstwę społeczną, którą w Polsce traktuje się najgorzej. W ostatnich latach wielką karierę medialną zrobiło pojęcie „wykluczeni”, stosowane do opisania grup społecznych, które mają gorzej niż inni. Dla mnie to właśnie inteligencja jest u nas warstwą najbardziej wykluczoną, co postrzegam jako wielką tragedię, albowiem bez ludzi wykształconych – a zwłaszcza bez mechanizmu społecznego, który wykształcenie, wiedzę i intelekt uznaje za wartości pożądane – żadne społeczeństwo nie może się rozwijać. Ba, nie może przetrwać. Notabene możemy nie przetrwać także z innego powodu, skądinąd zahaczającego o temat mojego filmu: bo jako naród przestajemy się rozmnażać i wymieramy.

Dlaczego?

Nie czujemy się bezpiecznie, państwo nam nie pomaga, z trudnej lekcji kapitalizmu przyswoiliśmy wyłącznie chciwość. Wspólnota narodowa jest zdewastowana, a naród cofnął się z poziomu wspólnoty obywatelskiej do plemiennych odruchów, gdzie wszyscy łypią na siebie spode łbów. Nienawiść nie jest dobrym nawozem i nie może na niej wyrosnąć nic dobrego.

Jak to państwo nie pomaga? A program „500 plus”?

Ale pani jest złośliwa…! Program „500 plus” urodził wyłącznie rządy PiS-u, a dzietność jak spadała przed 2015, tak spada nadal.

Nawet bardziej…

Było oczywiste, że tak się stanie. Tak zwany suweren nie jest w Polsce może zbyt bystry, ale też nie jest tak głupi, jak rządzący zakładają. Kasa z „500 plus” wystarczyła, by wygrać wybory, jednak kolejne dzieci to inwestycja na całe życie i by w nią wejść, ludzie muszą mieć znacznie więcej niż kilkaset dodatkowych złotych na miesiąc plus prymitywną propagandę prorodzinną, tworzoną wespół przez ośrodek władzy politycznej traktujący nas jak inkubatory do produkcji „wielkiego narodu” i ośrodek zarządzania strachem eschatologicznym, w jaki przeistoczył się polski Kościół katolicki. Tymczasem bycie rodzicem to potężna ofiara, którą składa się dzieciom z własnego życia, i trzeba warunków, by się na to godzić.

Czytaj też: Andrzej Saramonowicz o chorobie żony. Diagnoza? Stwardnienie rozsiane. „Rozpadłem się na kawałki”

SZYMON SZCZEŚNIAK/Visual Crafters

Ale istnieje w nas coś takiego jak rodzicielska miłość. Ludzie pragną mieć dzieci, bo czują ogromną potrzebę miłości.

Jestem jak najdalszy od trywializowania rodzicielskiej miłości, sam kocham swoje dzieci ogromnie, ale dobrze wiem, że u podstaw tych uczuć stoją biochemiczne procesy, przystosowujące nas do tej najtrudniejszej w życiu misji. Żeby ją przetrwać, kobieta od początku ciąży atakowana jest potężnymi dawkami hormonów, które zaczyna produkować jej organizm. One nie służą wyłącznie do tego, by podtrzymać przy życiu płód, ich równie ważne zadanie to podtrzymać przy życiu – myślę o życiu we właściwej kondycji psychicznej – przyszłą matkę. To jak szprycowanie klienta przez dilera końskimi dawkami narkotyku, byleby go tylko ze sobą związać. Tym dilerem jest malutki, niewinny płód, który się w łonie matki rozwija.

A co z mężczyznami? Przecież nie jesteście w ciąży i tego typu procesy was nie dotyczą.

Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Hormony też na nas działają, choć w sposób, że tak to ujmę, zapośredniczony. Najlepiej jest, jeśli mężczyzna silnie kocha kobietę, która jest matką jego dziecka. Wówczas w stosunku do dziecka, które owa kobieta nosi w brzuchu, rozwija się u niego silna empatia. Kocha je, bo kocha tę kobietę i czuje się za nią odpowiedzialny.

[...]

W „Bejbis” Marta Żmuda Trzebiatowska wykrzykuje do swojego filmowego męża: „Wszyscy faceci kłamią”.

Bo kłamią.

Ale my, kobiety, też kłamiemy! O czym Pan zresztą doskonale wie…

O tym przede wszystkim jest „Testosteron”, który napisałem już 20 lat temu. W końcu pretekstem, by mężczyźni w tej historii zaczęli się rozbierać na czynniki pierwsze, jest właśnie fakt, że zostali oszukani przez kobietę. I to ich najmocniej zdumiewa. Że kobieta jest zdolna do kłamstwa. To rodzi niepewność, ta zaś przeradza się w strach, bo skoro kobieta może kłamać jak my albo i lepiej, to znaczy, że może nami rządzić.

Przed „Testosteronem” Pan tego nie wiedział?

Miałem pewne przesłanki, ale je wypierałem. W środowisku, które mnie ukształtowało, obowiązywały dogmaty etosu romantyczno-rycerskiego. W nim kobiety były szlachetne, eteryczne i koronkowo pasywne, a mężczyzna musiał cały czas powściągać swoją samczość, by jej gwałtowne podmuchy nie zgasiły delikatnego niewieściego płomyczka, który czyni świat mniej mrocznym.

[...]

Z wiekiem kłamiemy inaczej?

Nie. Przez całe życie kłamiemy tak samo, jedyne, co się zmienia, to cele, dla osiągnięcia których sięgamy po kłamstwo. Każdy wiek ma inne namiętności. Coś, za co dalibyśmy się pokroić w młodości, traci na atrakcyjności w wieku dojrzałym i na odwrót. Generalnie jednak zawsze kłamiemy, by zapewnić sobie korzyść. Kultura narzuca nam też ścieżki kłamstwa, bo co innego próbują o sobie zataić mężczyźni, a co innego kobiety.

[...]

Proponuję, byśmy na koniec wrócili do „Bejbis”…

Tak, ma pani rację, zakończmy optymistyczniej, by czytelnicy VIVY! nie zapomnieli, że to rozmowa z autorem komedii. Zapewniam więc, że – choć opowiadamy tu o rzeczach smutnych i tragicznych – mam w sobie ciągle potężne pokłady humoru i nadziei. I mimo iż broda mi całkiem posiwiała, to ciągle mieszka we mnie psotny chłopiec, nieustannie skłonny do zabawy i szczęśliwy, gdy kogokolwiek uda mu się rozśmieszyć. I że zrobiłem wszystko, by rozśmieszyć Polaków także w „Bejbis”, filmie nawiązującym poczuciem humoru do moich największych hitów – „Testosteronu” oraz „Lejdis” – kochanych przecież przez miliony widzów od wielu lat.

Więcej informacji na temat najnowszej produkcji Andrzeja Saramonowicza w materiale video.

Reklama

Czytaj też: Maria Sadowska szczerze o małżeństwie: „Wcześniej byłam niechętna ślubom. Ale jak ma się dwoje dzieci, to już inna kwestia"

SZYMON SZCZEŚNIAK/Visual Crafters
Marcin Tyszka
Reklama
Reklama
Reklama