Matka i córka. Reżyserka i aktorka. Łączą je pula genów, miłość i niezależność. Oraz sukces, który każda osiągnęła. Kinga i Maria Dębskie opowiadają Beacie Nowickiej o Bogu, śmierci klinicznej, weekendzie w Paryżu, przekraczaniu granic, zabawie w kino. I szczęściu odmierzanym trzepotem skrzydeł motyla.

Reklama

Żyjemy w czasach, w których historia pisze się na nowo. Zaczyna się trzeci rok pandemii, na Ukrainie wybuchła wojna, do Polski przyjechało ponad dwa miliony uchodźców…

Kinga: Na naszych oczach dzieje się historia, ale ja nie czuję się specjalistką od polityki zagranicznej. Wiem jedno, że po dwóch latach lęku o zdrowie i życie najbliższych doszedł lęk o pokój, o bezpieczeństwo. U mnie w domu TVN24 jest włączony na okrągło, bo mój mąż jest uzależniony od informacji. Moja głowa już nie może tego wytrzymać. Jadąc rano na zdjęcia, nie włączam w samochodzie radia, bo się boję.

Maria: Przerażają mnie zbrodnie na narodzie ukraińskim. Myślę, że temu, kto to rozpętał, zależy na tym, żebyśmy się bali. Wszyscy żyjemy w lęku, ale staram się nie dać mu pochłonąć. Na początku ciężko mi było pracować, bo to, co robię, wydawało mi się niepotrzebne. Teraz myślę, że dla widzów takie chwilowe oderwanie, reset jest jak tabletka, która choć na chwilę pozwala nie myśleć. Dzień po wybuchu wojny graliśmy w Teatrze Polskim „Króla” na podstawie powieści Szczepana Twardocha. Nagle stało się to porażająco aktualne. Każde słowo brzmiało inaczej niż wcześniej. Podczas ukłonów ciężko mi było powstrzymać łzy.

Kinga: A w tym wszystkim staramy się żyć normalnie… W moim ogrodzie jest wiosna. Kwitną krokusy, świeci słońce.

Zobacz też: Joanna Koroniewska i Maciej Dowbor: „Ważniejsze jest to, co robimy, niż wystawianie całego swojego życia na pokaz”

Zobacz także

Bóg istnieje?

Kinga: Istnieje. Bez niego nic nie miałoby sensu. Do życia bardzo potrzebuję wiary.

Maria: Moja relacja z Bogiem jest dość trudna, czasem pełna złości, czasem tęsknoty. Zmienia się na przestrzeni mojego życia.

Kinga: Przeżyłam śmierć kliniczną. To było ekscytujące uczucie absolutnej błogości. Było ciepło i jasno. Pamiętam tunel, nieistotne sceny z rodzicami i myśl, że będzie im smutno, kiedy zniknę, bo bardzo mnie ciągnęło na drugą stronę. Do dziś myślę o śmierci w jasnych kolorach, jako odejściu w inny, lepszy wymiar. Ostatnio wgłębiam się w ten temat, przygotowując się do filmu o pandemii. Fascynuje mnie, co czuli ludzie, kiedy leżeli pod respiratorem. Z różnych opowieści wiem, że często przeżywali intensywne „drugie” życie. Niektórzy mają ochotę tam wrócić. To dla mnie znak, że poza realnym światem jest coś jeszcze.

Maria: Myślę, że wiara jest przywilejem. I mnie ten przywilej musnął. To jakaś duchowa przestrzeń, której raz mam w sobie więcej, a raz mniej, to jest poza rozumem.

Kinga: We współczesnym świecie rozum jest przeceniany.

Sprawdź też: Dzięki Domówkom odkryli siebie na nowo. Joanna Koroniewska i Maciej Dowbor: „To była terapia na stres pandemiczny

Bartek Wieczorek/visual crafters

Daje poczucie, że panujemy nad światem.

Kinga: …a on nam udowadnia, że to nieprawda. Ludzie mierzą, ważą, zachodnia cywilizacja oparta jest na wiedzy. Nie na intuicjach i przeczuciach. Ja jestem na takim etapie życia, kiedy – mówiąc Mickiewiczem – „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Doświadczenie mi podpowiada, że jak zaufam życiu, to piękne rzeczy same się zdarzą. Przez zbytnią racjonalność nie dostrzegamy, że o naszym szczęściu decyduje trzepot skrzydeł motyla.

Co Wam się przydarzyło pięknego?

Kinga: Większość moich pięknych wspomnień związanych jest z córką, urodziłam ją w wieku 22 lat. Staram się kultywować naszą relację. Ostatnio pojechałyśmy na weekend do Paryża na 30. urodziny Marysi. Mąż się śmiał, że robię prezent sobie, ale ja wiedziałam, że Marysia będzie zachwycona wyjazdem tylko z mamą.

Maria: Przechodziłam wtedy trudny czas, byłam w totalnej rozsypce… Gdyby nie ten wyjazd, być może ciężej byłoby mi się otworzyć na rozmowę na pewne tematy.

Kinga: Związek matki z córką ewoluuje. Kiedy twoja córka dorasta, przechodzisz na inny poziom. Paryż był dla nas takim przejściem. Pierwszy raz opowiedziałam Marysi o moich słabościach, lękach i mam wrażenie, że to jej zrobiło dobrze. Podzieliłam się z nią swoim mrokiem, na co odpowiedziała mi jeszcze większą miłością.

Potrzebna Ci była ta rozmowa?

Maria: Bardzo. Często mamy do rodziców dużo żalu, pretensji i złości, przecież „każdy ma spieprzone dzieciństwo, nawet jak było najszczęśliwsze”. Szczerość mamy uwolniła mnie od tej złości. Popatrzyłam na nią jak na partnera, a nie jak na ideał albo na przeciwnika. A jednocześnie pozwoliłam sobie na rozsypkę. Zapytałaś mnie, czy mogę mamę poprosić o pomoc? Mogę. Ale często nie prosiłam, bo jakoś tak chyba jest, że kobiety w naszej rodzinie się nie skarżą. Od dziecka myślałam o tym, co powinnam, a nie czego chcę. Czasami przez wiele miesięcy dusiłam coś w sobie, bo uważałam, że sama muszę dać sobie z tym radę. W Paryżu pierwszy raz otwarcie przyznałam, że z wieloma rzeczami w ogóle sobie nie radzę. Przestałam udawać dzielną. Mama przede mną, a ja przed nią.

Kinga: Ciekawi mnie to i boli jednocześnie, bo słucham tego jako matka, która chciałaby dziecku przychylić nieba, szczególnie jak ma tylko jedno, jak ja. Być może mamy w sobie taką polską nutę kobiety bolesnej, która musi pocierpieć, żeby żyć. Może niesiemy to w genach. Fascynuje mnie ten cały bagaż, przekaz, relacje między rodzicami a dziećmi. Obiecałyśmy sobie, że raz w roku będziemy wyjeżdżać tylko we dwie.

Cały wywiad z Kingą i Marią Dębskimi w nowym wydaniu magazynu VIVA!

Czytaj też: Joanna Koroniewska: „W ciągu 5 lat straciłam pięć ciąż. Nie praca była wtedy ważna”

Reklama

Bartek Wieczorek/visual crafters

MARLENA BIELINSKA
Reklama
Reklama
Reklama