Choć sam chorował, zawsze pomagał innym. Ksiądz Jan Kaczkowski do końca zachowywał pogodę ducha...
„Umrzeć bez klasy to umierać bez godności", mówił. Odszedł siedem lat temu
Zwykł mówić, że żyje na pełnej petardzie. Ale przede wszystkim słowa przekładał na rzeczywistość. Bo choć życie księdza Jana Kaczkowskiego trwało prawie 39 lat i choć diagnoza spadła niespodziewanie, to duchowny nigdy się nie poddawał. Z każdego dnia czerpał garściami. Co osiągnął i jaki był prywatnie? Wspominamy dyrektora Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Ksiądz Jan Kaczkowski odszedł osiem lat temu, 28 marca 2016 roku.
[Ostatnia aktualizacja: 28.03.2024 rok].
Ksiądz Jan Kaczkowski – wspomnienie
W 2022 roku na stronę „Netflix” trafił film poświęcony jego osobie. Johnny to przejmująca opowieść o miłości do drugiego człowieka oraz otaczającego nas świata. W głównego bohatera wcielił się Dawid Ogrodnik.
Historia przedstawiała bioetyka, dyrektora hospicjum, doktora nauk teologicznych, a dla ludzi, którzy uwielbiali go słuchać — księdza Jana Kaczkowskiego. Sam o sobie mówił, że jest celebrytą od śmierci, bo gdy w 2012 roku dowiedział się o swojej nieuleczalnej chorobie, zaczął się temu tematowi przyglądać bliżej. Od lekarzy usłyszał wyrok — glejak. „W czterostopniowej skali wylosowałem ten czwarty. Najgorszy. Glioblastoma multiforme – glejak wielopostaciowy. Rokowanie oczywiste, krótkie i śmiertelne”, mówił. Nie miał o nic pretensji do Boga. „Umrzeć bez klasy to umierać bez godności albo z nadszarpniętą godnością”, dodawał w książce Żyć aż do końca. Tłumaczył, dlaczego często opowiada o końcu ostatecznym.
„Może to moje mówienie o umieraniu z klasą jest wynikiem obawy przed zaufaniem innym, że mogą mnie akceptować także wtedy, kiedy będę mówił od rzeczy i będę całkowicie bezbronny. Jeszcze nie wyrobiłem w sobie zgody na pełne ogołocenie - wymioty, załatwianie się w pieluchę, całą tę przykrą fizjologię, nad którą mogę przestać panować, a inni będą musieli mnie w takim stanie pielęgnować. Jest we mnie lęk, że drugi człowiek się mną zbrzydzi”.
I choć zmagał się z glejakiem czwartego stopnia oraz nowotworem nerki to niemal do końca ksiądz Kaczkowski organizował warsztaty dla studentów medycyny, nauczał, angażował się w pomoc hospicjom dla młodzieży oraz opiekował swoim hospicjum w Pucku. W 2012 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W najtrudniejszych chwilach nie tracił pogody ducha. „Miałbym się położyć i płakać? Powiedzieć, że wszystko skończone? Lubię obśmiewać rzeczywistość, czasem też siebie i dziwię się, że ludzie mają do siebie tak mało dystansu. Zwłaszcza lekarze, profesorowie medycyny, nadęci dziennikarze, nadęci duchowni…”, mówił Elżbiecie Pawełek w archiwalnym wywiadzie VIVY!.
Niestety 15 lutego 2016 roku duchowny trafił do szpitala, a choroba uderzyła znów z podwójną siłą. Jan Kaczkowski powtarzał, że jest pogodzony ze śmiercią. „Gdzieś tli się we mnie nadzieja związana z Maryją. Skoro przez całe życie mówię do Niej: Módl się za mną grzesznym, teraz i w godzinie śmierci, to Ona wyjdzie, nie zostawi i nie zlekceważy tej prośby.”, mówił w wywiadzie dla Opoka.pl.
I choć fizycznie nie ma go już z nami, to ślad po tym, jak wiele zrobił na długo nie zniknie z naszej pamięci… Odszedł 28 marca 2016 roku w domu, otoczony rodziną i bliskimi.
[Tekst opublikowany na Viva Historie 21.04.2024 r.]