Reklama

Dowcipny, wybitnie inteligentny, towarzyski, wciąż młody duchem. Reżyser niepokorny, który ostatnim filmem „Io” podbił serca jury i publiczności w Cannes. O życiu w Ameryce i na Mazurach, ucieczkach na Sycylię, wzlotach i dołach, w które wpadał, Jerzy Skolimowski opowiada Elżbiecie Pawełek. Artysta zdradził przed kamerą VIVY!, jakie emocje towarzyszą mu, gdy kończy się praca na planie filmu, a także, czy czuje się samotny. Los nie zawsze był dla niego łaskawy.

Reklama

Jerzy Skolimowski o filmie i przemijaniu

O Jerzym Skolimowskim można przeczytać, że nie boi się ryzyka i ma szaloną wyobraźnię. „Jest silną indywidualnością i wielkim perfekcjonistą”. A jeden z aktorów dodał: „Najmłodszy duchem reżyser, z jakim pracowałem”. Czy wciąż czuje się młodo? „Ogrom wysiłku, jaki wkładam w robienie filmów, świadczyłby o tym, że wiek nie przygiął mnie jeszcze do ziemi”, mówił artysta Elżbiecie Pawełek.

Przed kamerą VIVY! wybitny reżyser zdradził, czy odczuwa, by czas teraz gnał szybciej. „Z tym czasem to różnie bywa – płynie szybciej lub wolniej. Nad całym poczuciem czasu ciąży świadomość, że zamierza go być coraz mniej. Więc powinno się cenić każdą chwilę, ale często się tak nie dzieje. Ja nie mam chwil nudy. Zawsze jestem zajęty czymś, co się dzieje w mojej głowie”, mówi Jerzy Skolimowski w materiale wideo. Jego wielką pasją jest kino. Praca nad filmem daje mu ogromną satysfakcję. Czy odczuwa samotność po zakończeniu pracy nad produkcją?

„To bardziej poczucie, że mam coś do zrobienia, a nie robię. Rutyna wychodzenia na plan i pewien rytm dnia tak mocno obciąża psychikę, że kiedy się to kończy, nagle czegoś brakuje. […] Na pewno nie czuję się samotny. Wręcz jest to ulga, że nie muszę kontrolować już swoich współpracowników”, dodaje.

Na pytanie, czego można mu życzyć, Jerzy Skolimowski wyznał: „Żebym zdołał ten czas, jaki będzie mi jeszcze dany, wykorzystać jak najkorzystniej”.

Reżyser i malarz w rozmowie z Elżbietą Pawełek wrócił do trudnych wydarzeń z przeszłości. Śmierć ojca, strata syna… Los nie oszczędzał Jerzego Skolimowskiego.

Zobacz też: Jerzy Skolimowski o zmarłym synu: „Byłem za daleko, żeby go ratować

Szymon Szcześniak/Visual Crafters

Jerzy Skolimowski o pasji tworzenia, stracie bliskich...

Nie do końca jednak wiedział Pan, czy będzie robił filmy. W młodości pisał Pan wiersze i dla równowagi uprawiał boks.

Na początku studiowałem archeologię i etnografię, później reżyserię w szkole filmowej w Łodzi. Imałem się różnych zajęć w pogoni za upragnionym sukcesem, który przez długie lata był nieosiągalny. Na przykład z moim pierwszym wierszem, dosyć grafomańskim, wystartowałem na Festiwalu Młodej Poezji w Poznaniu i byłem jednym z trzech nagrodzonych obok Grochowiaka i Brylla, choć gdzie mi tam do nich. Próbowałem też grać jazz, nieudolnie waląc w bębny. W końcu został mi film i tu na szczęście udało mi się coś zdziałać.

[...]

Mimo wielu późniejszych sukcesów, nakręcenia tak udanych filmów jak „Walkower” czy „Start”, za który otrzymał Pan prestiżowego Złotego Niedźwiedzia w Berlinie, ostatecznie podzielił Pan los wielu polskich twórców i udał się na Zachód. Było ciężko?

Było. Nie znałem żadnego obcego języka, a wpakowałem się w duży hollywoodzki film „Przygody Gerarda” z Claudią Cardinale w roli głównej, która po „Osiem i pół” Felliniego uchodziła za największą światową gwiazdę. To był kostiumowy film rozgrywający się podczas wojen napoleońskich, w którym w roli Napoleona obsadziłem zdobywcę Oscarów Elia Wallacha. Byłem reżyserem „nowofalowym”, często improwizującym, a musiałem nakręcić typowy hollywoodzki film w gatunku, o którym nie miałem pojęcia, i nie dawałem sobie rady. Wstawiła się wtedy za mną Claudia, która powiedziała, że jeżeli Jerzy nie będzie reżyserował tego filmu, to ona odchodzi. Uratowała mnie.

Nie ciągnęło Pana do aktorstwa, żeby być takim De Niro? W końcu jako pierwszy Polak zaistniał Pan w Hollywood.

Grywałem w swoich młodzieńczych filmach, w „Rysopisie” i w „Walkowerze”. Ale tak poważnie jako aktor w Hollywood zaistniałem wiele lat później, kiedy znany reżyser Taylor Hackford obsadził mnie w jednej z głównych ról w filmie „Białe noce”, gdzie moimi parterami byli Misza Barysznikow, Isabella Rossellini i Helen Mirren.

[...]

W Ameryce odkrył Pan swoją nową pasję, malarstwo, i odnosił sukcesy.

Malarstwo uratowało mnie, wyciągnęło z głębokiego kryzysu, bo od wielu lat nie robiłem już filmów i zaczęło mi brakować pieniędzy na życie. Na szczęście malowanie dosyć szybko przyniosło mi korzyści materialne, w czym pomogli też przyjaciele, bo pierwsze moje obrazy zostały zakupione przez wybitnych klientów, że wspomnę tylko Jacka Nicholsona czy Dennisa Hoppera, którzy nabyli po kilka moich obrazów, co na jakiś czas dało mi środki na życie.

[...]

Czy ktoś w rodzinie malował, był artystą? Często takie zdolności zawdzięczamy genom.

Mój dziadek ze strony ojca był artystą, ale głównie zasłużył się jako architekt. Zaprojektował i zbudował miasto Dalnyj w okolicach Władywostoku, które dziś leży w Chinach i nazywa się Dalian. Z tym związany jest zabawny epizod, ponieważ kilka lat temu Chińczycy bardzo chcieli rozmawiać ze mną przez Skype’a. Połechtali moją próżność, przygotowałem więc moje obrazy, katalogi wystaw, fragmenty filmów. A oni: „To proszę opowiedzieć o swoim dziadku Kazimierzu Skolimowskim”. Ja, że niewiele o nim wiem, tylko tyle, że los rzucił go pod koniec XIX wieku na Daleki Wschód, był zaangażowany w budowę Kolei Transsyberyjskiej, aż dotarł do Władywostoku. Po powrocie do Polski został głównym architektem Kalisza, gdzie zbudował ratusz, ale zimą w trakcie otwarcia ratusza wszedł na jego dach, poślizgnął się i zabił. Został pochowany na tamtejszym cmentarzu. Prawdopodobnie po nim odziedziczyłem talent, bo rysowałem od najwcześniejszych lat. Pamiętam, że tuż po wojnie rysowałem komiksy o powstaniu warszawskim, o bohaterskich dzieciach, które rzucały butelki z benzyną na niemieckie czołgi…

Pana ojciec zginął w powstaniu warszawskim?

Ojciec był jednym z przywódców Związku Walki Zbrojnej. ZWZ był militarną organizacją, działającą ściśle z Armią Krajową, która z bronią w ręku walczyła z Niemcami. Niestety w jej szeregach znalazł się zdrajca, który wydał swoich towarzyszy Niemcom, i ojciec został zamordowany w obozie koncentracyjnym. Praktycznie go nie znałem.

[...]

W Pańskim życiu było trochę podobnie, zabrakło czasu na dojrzałe ojcostwo?

Niestety zarzucam to sobie. Moja zawodowa praca pochłaniała mnie tak bardzo, że zbyt mało czasu i wysiłku poświęciłem na wychowanie moich dwóch synów.

Młodszy z nich, Józef, znany również jako Joseph Kay, zmarł 10 lat temu, a wkrótce potem Pańska była żona, aktorka Joanna Szczerbic.

Syn dostał sepsy w Indiach, a ja byłem za daleko, żeby go ratować. Zresztą było na to za późno. Joanna zmarła dwa lata później. Został mi starszy syn Michał. Wcześniej ze swoim młodszym bratem nakręcił dwa filmy, bardzo udany „Motyw cienia”, a potem „Ixjanę”. Obaj starali się iść moimi śladami, a młodszy syn nawet wyprzedził mnie w malowaniu, bo robił to zawodowo, miał ogromny talent. Dopiero widząc jego osiągnięcia, zapragnąłem z nim rywalizować i spróbowałem swoich sił w większych formatach.

[...]

Był Pan kiedyś playboyem, duszą towarzystwa. Nie tęskni Pan do tego ze swojej mazurskiej głuszy? Nie brak Panu szerokiego świata?

Nie, ani niczego mi nie brak, ani za niczym nie tęsknię.

[...]

Żałuje Pan czegoś?

Chyba najbardziej tego, że nie zdążyłem nawiązać z młodszym synem głębokiego kontaktu, do jakiego zmierzaliśmy jako malarze. Mieliśmy też szansę na bliską współpracę filmową.

Jakie ma Pan plany na przyszłość?

Przypuszczam, że jeszcze coś niecoś namaluję. Na kolejny film jest za wcześnie, bo ciągle przepełnia mnie ten osiołek. Premiera już 30 września.

Zapraszamy do obejrzenia materiału video! Nowy numer magazynu Viva! w kioskach od 4 sierpnia.

Sprawdź też: Adrianna Biedrzyńska o guzie mózgu: „Lekarz powiedział mi: „Daję ci trzy tygodnie do trzech miesięcy”

Szymon Szcześniak/Visual Crafters

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama