Kuba Badach o tekstach swoich piosenek
– Czytam teksty Twoich piosenek… Są Twoje?
Zależy, które.
– „Wyspa”?
„Wyspa” to tekst Janusza Onufrowicza, z którym współpracuję od 1996 roku.
– Ale się z nimi utożsamiasz?
W dużym stopniu. Czasem się spieramy o treść, tworzymy specyficzny duet.
– Te teksty są spójne i tworzą wyraźną rzeczywistość śpiewającego o sobie bohatera. On jest raczej pozbawiony radości, nadziei i wypatruje tylko dwóch upragnionych bytów, a te byty to „Bóg” i „Ona”. Bohater jest „wyspą, raczej bezludną, „dryfuje” samotnie po płytkich morzach etc. Są takie momenty w życiu mężczyzny, że kiedy ma w bolesnej pamięci kilka potknięć i parę ciosów, to świat nie wydaje mu się różowy.
– Potknięcia były jakieś poważne? Z tego, co o Tobie wiemy, to raczej jesteś „dzieckiem szczęścia”.
Tak, ale każdy ma swoje ciemniejsze strony i trudniejsze momenty. Skoro je przeszedłem, to wiem, o czym śpiewam, choć na szczęście nie jest to mój stan ducha na co dzień.
Kuba Badach o inspiracjach
– Zawody miłosne?
Też. Ale też ciężko się podnieść po jakichś bardzo długich procesach twórczych, których owoców nie możemy skosztować.
– Brzmi tajemniczo, a co znaczy konkretnie?
Na przykład miałem kiedyś napisać muzykę do bardzo dużego koncertu za granicą i były do tego zaangażowane duże środki z mojej strony, a na kilka miesięcy przed koncertem jeden z partnerów wycofał się i wszystko wylądowało w koszu.
– Twój piosenkowy bohater to dwudziestokilkulatek, góra 32-latek. Takie ma problemy osobowościowe, tak widzi świat. Wszedł właśnie w dorosłe życie, rozejrzał się i zobaczył, że nie jest tak słodko, jak mogłoby być. Jest naznaczony charakterystycznym dla tego wieku poczuciem samotności. A Ty masz 41 lat, czy nie czas zacząć śpiewać o czymś innym, a nie o dylematach dwudziestoparolatka?
Mówisz o trzech tekstach, które przeczytałeś i które zostały napisane ponad 10 lat temu, kiedy rzeczywiście byliśmy z Jaśkiem 30-latkami.
– To co jest istotne w Twoim wieku, o czym mógłbyś śpiewać?
Moje pokolenie, urodzone w latach 70. i 80., różnie sobie radzi w czasach po transformacji. Wielu ma poczucie porażki, świadomość, że w jej pędzie jakieś życie ich ominęło. Ale moje piosenki to muzyka mimo wszystko raczej popowa, więc też nie stawiam im wymagań „ostatecznej rozprawy z życiem”.
Ta moja nowa płyta jest rodzajem podsumowania ostatniej dekady, kiedy wrzucałem „do szuflady” różne rzeczy, bo nie było dla nich miejsca, były za trudne i za bogate muzycznie.
– Bogate?
Tak. Dla wielu za bogate, bo dużo się dzieje w warstwie harmonicznej, melodycznej i aranżacyjnej. Ale ja się na takiej muzyce wychowałem i taką lubię. Kochałem The Beatles, Quincy Jonesa, Steviego Wondera, bo ich muzyka była złożona. Każdy utwór to inna muzyczna opowieść. Dlatego moja płyta nosi nazwę „Oldschool”. Bo nie podąża za dzisiejszymi trendami, tylko nawiązuje do tego, co według mnie było najlepsze w muzyce lat 70., 80., i 90. I jest ukłonem w stronę moich mistrzów.
Kuba Badach o początkach kariery
– Swoje ogólnopolskie życie koncertowe zacząłeś jako dziecko, z przytupem. Rok 1990, sala Filharmonii Narodowej, na widowni cały rząd Tadeusza Mazowieckiego, a Ciebie zapowiadał Polański i Barysznikow.
Miałem 13 lat i to był odjazd! Reżyserem był Laco Adamik, producentem Jan Zylber. Spotkali się ze mną w legendarnym klubie jazzowym Akwarium, posłuchali mnie i powiedzieli: „OK, bierzemy tego łepka”. Przyszedłem na próbę i zobaczyłem legendy: Czesława Niemena, Michała Urbaniaka, Grzegorza Ciechowskiego. Adam Makowicz grał po mnie, więc dla niego na scenie stał fortepian Steinway…
– Na którym sobie wtedy pograłeś.
I to było coś! Siedziałem na widowni, patrzyłem na tych idoli i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Ręce mi się trzęsły z emocji. Ja, z Krasnegostawu, siedzę tam sobie, a obok mnie przechodzi Paweł Mąciwoda-Jastrzębski, ówczesny basista legendarnego zespołu Walk Away, który od kilkunastu lat jest basistą Scorpions. I Benek Maseli w skórzanych spodniach i kowbojkach. To był haj!
Przylecieli też między innymi Roman Polański i Michaił Barysznikow, to był koncert „wsparcia” dla nowego rządu. Obaj chcieli obejrzeć próbę i wybrać sobie artystę, którego zapowiedzą. I wybrali mnie. I staliśmy sobie w kulisach z panem Danielem Olbrychskim, wyszedłem i zaśpiewałem. Wróciłem do Krasnegostawu i dostałem „wpierdol”.
– Od kogo?
Od kolegów w szkole – za to, że się pojawiłem w telewizji.
– A czemu „wpierdol”, a nie sława?
Bo to Polska właśnie.
– A od ojca, wtedy działacza PZPR, nie dostałeś? Wspierałeś w końcu rząd Mazowieckiego…
Ojcu się bardzo podobało.
– I po takim koncercie „wszystko się mogło zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń”, a Ty, po cichu, na studia muzyczne, zero kariery.
Całe życie miałem poczucie, że ja dojrzałość i taką gotowość do robienia rzeczy większych osiągnę dopiero po skończeniu 35 lat.
– Udało się?
Wydaje mi się, że tak. Instynktownie, mając to w głowie, tak dobierałem swoją drogę. W 1996 roku wyśpiewałem „Małe szczęścia” z Robertem Jansonem. Byłem młodym studentem, zostałem wynajęty do roboty, przyjechałem, zaśpiewałem i wróciłem na studia. A kilka miesięcy później to był przebój. Słyszałem wtedy, że trzeba iść za ciosem i robić karierę.
Kuba Badach o sławie
– I czemu nie kariera?
Bo to nie dla mnie. Chciałem się rozwijać jako muzyk, a nie robić karierę. Dla mnie kariera i sława to są produkty uboczne.
– A nie jest tak, że najlepsi muzycznie równocześnie robią kariery i są sławni? Oprócz tych tylko głośnych.
Jamie Cullum, który jest wybitnym muzykiem, nie ma szansy zbliżyć się sławą do wykonawców banalnego utworu „Despacito”. Jacob Collier, genialny 23-latek, nazywany Mozartem XXI wieku, na koncercie w Warszawie zgromadził garstkę fanów, samych muzyków.
Jeden i drugi mógłby proponować rzeczy prostsze, bo przecież wymagają one mniej wiedzy i talentu, niż oni posiadają, i byliby sławni. Ale wolą grać to, co im samym się podoba. I ja także. Mam swojego Świętego Graala w postaci muzyki i podążam tą ścieżką. To jedna z tych dziedzin, w których zawsze trzeba się uczyć, nauka nigdy się nie kończy.
– Jak w medycynie?
Tak. Ciągle jest coś nowego, mimo że cały czas posługujemy się tymi samymi 12 dźwiękami. Polirytmia, harmonia, łączenie ich tak, by działały. To mnie fascynuje, a nie sława i kariera.
– I nigdy nie chciałeś być po prostu bogaty?
Ale ja jestem bogaty.
– A bogactwo się zaczyna od jakiej kwoty?
Od takiej, która pozwala – gdy poważnie zachorujesz – nie martwić się, że wszystko musisz sprzedać, żeby się wyleczyć.
– A być jeszcze bardziej bogatym? Napisać dwa, trzy przeboje, niech radia to tłuką, i sprawdzać tylko stan konta…
Może, kurczę, trzeba to zrobić!? Zastanawiam się nad takim muzycznie dennym wielkim przebojem. Kiedyś w to pójdę i zagram światu na nosie.
Kuba Badach o nudzie
– Twoi fani zawyją, ale wycie raz na jakiś czas jest oczyszczające.
Ale ja tego nie zaśpiewam, tylko napiszę pod pseudonimem.
– Disco polo?
Najlepiej (śmiech)! A tak na serio, słyszałem o muzykach, którzy skusili się na takie strzały, zarabiają świetnie, ale żałują. Ja nie dałbym rady wychodzić na scenę i grać rzeczy, które mnie nudzą.
– Myślisz, że Rolling Stones się nie nudzą, grając tysięczny raz to samo?
Ale Stonesi są jedyni w swoim rodzaju. A do tego blues i rock and roll konserwuje i nie pozwala się nudzić.
Kuba Badach o miłości
– Czy związek z Olą Kwaśniewską i potem ślub to była w Twoim życiu bomba atomowa?
Tak.
– Nagle wylądowałeś w jakimś innym świecie. Bałeś się tego?
Wydawało mi się, że facet po trzydziestce już nie czuje motyli w brzuchu… Że to przytrafia się tylko nastolatkom, a potem człowiek się staje coraz bardziej racjonalny, cyniczny.
– Wycofany emocjonalnie. Aż tu nagle…
Poczułem je.
– Jakieś osiem lat temu. No to zgodnie z tym, co piszą naukowcy o emocjach, zakochanie musiało minąć jakieś pięć lat temu.
Tak piszą? To nie jest mój przypadek. I bardzo mnie to intryguje i zastanawia.
– Może to uzależnienie, a nie motyle w brzuchu?
Jeśli tak, to najzdrowsze, jakie znam. Żadnych złych skutków ubocznych.
– A czy Ola w jakimś sensie uczestniczy w Twoim życiu muzycznym? Oprócz tego, że słucha, jak grasz i śpiewasz.
Oprócz tego, że słucha, to świetnie słyszy. I co niebywałe, pamięta wszystkie teksty świata.
– A potrafi Ci powiedzieć: „To słaba piosenka, a tu sfałszowałeś”?
Potrafi. Przy okazji tej najnowszej płyty to ona mogłaby spokojnie chodzić za mnie na wywiady, bo wie o niej więcej ode mnie. Bardzo przeżywała cały proces jej powstawania.
– W jakim sensie?
Gaszenia pożarów. W roli psychologa próbującego rozedrgane dziecię, czyli mnie, doprowadzić do pionu.
– Odbijało Ci?
Odbijało.
Kuba Badach o Oli Kwaśniewskiej
– Że się nie uda, że będzie klapa?
Nie, dla mnie zawsze najtrudniejsze jest podjęcie decyzji, że „to jest to”, i tak już zostaje. Ten mój cholerny perfekcjonizm utrudnia mi decyzyjność.
– Ola jest muzykalna?
Totalnie. Gdyby nie była, nie bylibyśmy razem.
– Dlaczego?
Nie byłbym w stanie być z kobietą, która „nie słyszy” muzyki.
– Nawet jak by była olśniewająco piękna, bogata z domu?
Nawet.
– Skoro ma słuch, to kiedyś z nią zaśpiewasz?
Już z nią zaśpiewałem. Nagraliśmy piosenkę na urodziny Natalii Kukulskiej. Ola napisała nowy tekst do jej przeboju „Sexi Flexi”. Zaśpiewaliśmy ją w duecie i daliśmy nagranie w prezencie. Tekst zaczynał się od słów „Hej, Natalia, jesteś stara!” i był hitem wewnętrznym.
– No to niesceniczny debiut małżeńskiego duetu macie już za sobą. Może czas na sceniczny?
Może (śmiech). A żeby podsumować udział Oli w mojej pracy, to nie kto inny, tylko ona napisała do tej nowej płyty trzy świetne teksty.
– A jak to jest mieć teścia byłego prezydenta?
Znakomicie.
– Nie miał problemu z tym, że masz dosyć niepoważne zajęcie?
Chyba nie, ale bardzo Oli współczułem, gdy po raz pierwszy musiała rodzicom powiedzieć, czym ja się zajmuję. Myślę, że to koszmar dla każdego rodzica – zameldowanie, że „mój chłopak jest muzykiem”.
– Na pewno pije, ćpa, ma napalone fanki…
Dokładnie.
Kuba Badach o starciu z paparazzi
– Teściowie to jedno. Ale jak przeżyłeś wtargnięcie w swoje życie paparazzi i „kolorowego świata okładek”?
Wcześniej, gdy zdarzało mi się mieć w rękach „kolorowe” pisma, przeglądałem je i myślałem sobie: A więc to tak jest. A potem zaczął się związek z Olą i zaczęło się regularne jeżdżenie za nami z aparatami. Permanentna inwigilacja, prowokowanie i czekanie na jakiś skandal. Przekonałem się wtedy, że ten „kolorowy świat” potrafi być bardzo brutalny.
– I przyszło Ci do głowy: lepiej dać sobie spokój z tym ślubem?
Przyznaję, przestraszyłem się. Ale stwierdziłem, że jeśli ona, drobna dziewczyna, sobie z tym radzi, to we dwójkę będzie nam raźniej. I to była najlepsza decyzja w życiu.
– Głosowałeś kiedyś na teścia? Mogłeś to zrobić, kiedy jeszcze do głowy by Ci nie przyszło, że nim będzie.
Oczywiście, dwukrotnie.
Kuba Badach o polityce
– Dziś polityka Cię emocjonuje?
Tak. Przeraża.
– Co Cię przeraża?
To, w jakim tempie potrafimy zniszczyć wiele z tego, co się przez ostatnie kilkadziesiąt lat udało zbudować. A wydawało mi się, że jesteśmy, jako część fajnej społeczności europejskiej, na dobrej drodze do normalnego życia. Pamiętam, że poleciały mi łzy, kiedy po raz pierwszy wjechałem na A2 w Warszawie i zobaczyłem znak „Lizbona – trzy tysiące ileś tam kilometrów”.
Nie mogłem uwierzyć w to, że mogę wyjechać ze swojego miasta i dojechać autostradą do Lizbony. W mojej branży przez te kilkadziesiąt lat zdarzyła się rewolucja: jeździmy po normalnych drogach, śpimy w przyzwoitych hotelach i gramy w obłędnych salach.
– PiS autostrad i sal nie zburzy.
Sale zostaną, ale co będą miały w repertuarze?
– Wiadomo, podniosły, patriotyczny repertuar.
I disco polo.
Rozmawiał Piotr Najsztub