Malarz, rysownik, grafik, fotograf, scenograf. A także miłośnik jamników oraz nikotyny. W 2018 roku obraz Davida Hockneya został wylicytowany za kwotę ponad 90 milionów dolarów, stając się na czas jakiś najdroższym sprzedanym dziełem żyjącego artysty. Spróbujmy przybliżyć się do tajemnicy tak niewyobrażalnego sukcesu.

Reklama

Pisanie o Davidzie Hockneyu jest naprawdę ciężkim kawałkiem chleba. W jego biografii nie znajdziemy skandali, prób samobójczych czy załamań nerwowych (nieliczne przykłady przeczące tej tezie skrzętnie zgromadziłem i przedstawię w swoim czasie). Artysta nie żył nigdy w biedzie, a można wręcz powiedzieć, że zawsze miał dobrą rękę do nieruchomości. Hockney nie był niszczony przez krytykę ani porzucony przez któregoś z licznych partnerów i kochanków. Jego życiorys to już prawie dziewięć dekad niekończących się sukcesów i uwielbienia. Jeśli tracił zainteresowanie jakąś formą twórczości, płynnie przechodził do kolejnej. I za nią też był chwalony przez najbardziej wpływowych recenzentów. Co tam chwalony! Wręcz wychwalany! Funkcjonował w świecie wysokiej sztuki, lecz jednocześnie miał niemalże status gwiazdy pop. Imprezował z Trumanem Capote, Mickiem Jaggerem i Manolo Blahnikiem. Który inny malarz wzbudził zainteresowanie serwisów plotkarskich? I to swoim obrazem? Udało się to właśnie Davidowi Hockneyowi, kiedy w 2023 roku zaprezentował portret Harry’ego Stylesa. Artysta miał wtedy 86 lat! Ale czy z tego powodu, że jego życie było usłane angielskimi różami, nie zasługuje na tekst?

ZOBACZ TAKŻE: Jacek Malczewski – przedstawiciel polskiego symbolizmu. Artysta tworzył dzieła o głębokim przesłaniu

David Hockney: dwa początki

A zatem zaczynamy. Może tak… Na początku lat 60. dwudziestoparoletni David Hockney zobaczył reklamę farb do włosów firmy Clairol. Padało w niej pytanie: „Is it true blondes have more fun?”, czyli „Czy to prawda, że ​​blondynki bawią się lepiej?”. Hasło najwyraźniej przekonało Hockneya, bo przefarbował się na blond. Wyglądał jak pulchniejszy brat Andy’ego Warhola, ale miał w nosie oskarżenia o naśladownictwo. Gdy chodziło o frajdę, zabawę i radość, nie uznawał kompromisów. Tak samo było ze sztuką. Dużo później tłumaczył: „Współczesna twórczość wydaje mi się chłodna. Konceptualizm jest dla mnie pusty i całkowicie bezsensowny. Jest mi po prostu obcy. Zobaczyć nową sztukę to znaczy ją poczuć. Wielu krytyków uważa, że coś jest sztuką, jeśli jest nudne. A jeśli nie jest nudne, to nie może być sztuką. Moim zdaniem jest na odwrót. Jeśli coś jest nudne, to najprawdopodobniej nie jest sztuką, a jeśli porusza i zaciekawia, to jest prawdopodobnie dobrą sztuką. Wierzę w to, że sztuka powinna sprawiać przyjemność. Wokół jest tyle cierpienia – moją powinnością jako artysty jest przezwyciężać jego jałowość. Wierzę, że malarstwo może zmieniać świat”. Można by oczywiście zacząć tekst o tym wyjątkowym malarzu zupełnie inaczej. Na przykład tak… Oglądanie wystaw stało się sportem ekstremalnym. Kilometrowe kolejki, internetowe zapisy na bilety. Trudno dostać się do paryskiego Luwru, hamburskiej Kunsthalle czy rzymskiej Galerii Borghese. Ale największe tłumy w historii współczesnego przemysłu kulturalnego można było oglądać w 2017 roku przed londyńską Tate Britain. Ekspozycja gromadziła imponujący zbiór obrazów, rysunków, fotografii i wideo, których autorem był obchodzący wtedy 80. urodziny brytyjski artysta David Hockney. Nie zabrakło na wystawie najbardziej znanych jego prac: podwójnego portretu pisarza Christophera Isherwooda i malarza Dona Bachardy czy pełnej słońca kalifornijskiej serii basenowej. Zdaniem krytyków charakteryzuje je „swobodna elegancja i niezmącona świetlistość”. A ona, jak wiadomo, bywa szczególnie poszukiwana nie tylko w deszczowym Londynie. Jednym z widzów wystawy był polski grafik i pisarz Marcin Wicha. On też zderzył się z trudnościami natury organizacyjnej: „Podobno w powszednie dni bywa tu mniej ludzi. Teraz kolejka zaczynała się już na ulicy. Po wejściu do środka mijała kasę, pokonywała kontrolę biletów i ciągnęła się dalej od obrazu do obrazu. Wewnątrz poruszała się wolniej i trochę lunatycznie z powodu słuchawek (audioprzewodnik ustalał choreografię). Wystawa nosiła tytuł »David Hockney. Sześćdziesiąt lat pracy«. Plakaty obiecywały żółto-czerwoną ziemię i niebo o barwie żelu do kąpieli. Obrazy przyjemne i atrakcyjne jak wspomnienia z lat 60. I chyba nikt nie był zawiedziony. Jednak ekspozycja opowiadała o czymś więcej. Kluczowym słowem okazała się »praca«, wysiłek szukania narzędzi i środków wyrazu. Zupełnie się tego nie spodziewałem zwiedziony przystępnością malarstwa Hockneya. Zresztą i tak przede wszystkim chciałem znaleźć dwa jamniki. Nazywały się Stanley i Boodgie”. Marcin Wicha znalazł psy. I napisał o tym z właściwą sobie erudycją; „Nikt nie wie, jak miał na imię szczygieł Fabritiusa, zając Dürera czy tchórzofretka Damy. U Hockneya zwierzęta nie są anonimowe. Najsłynniejszy przykład to »Państwo Clark z Percym«, podwójny, a w zasadzie potrójny portret z lat 70. Co prawda w 2005 roku pani Clark ujawniła prasie, że eleganckie stworzenie na kolanach pana Clarka to kotka Blanche (prawdziwy Percy był kocurem ze skłonnością do tycia), ale Hockney odparł, że »Państwo Clark z Blanche« nie brzmiałoby tak dobrze. »A zresztą to mój tytuł« – dodał”. Co więcej, nasz artysta odnalazł w twórczości Hockneya odtrutkę na trudy własnej edukacji w akademii sztuk pięknych: „Polskie uczelnie artystyczne tkwiły w lepkim uścisku koloryzmu.

Zobacz także

W ciągu tych kilku lat, gdy chciałem zostać malarzem, zdążyłem się dowiedzieć, że w obrazie nie może być anegdoty (literatura, a fuj!). Że kolor nie może być jaskrawy. Że farbę trzeba kłaść grubo, im grubiej, tym lepiej. Malować należy olejno i koniecznie na płótnie, wcześniej poddanym różnym odrażającym zabiegom. Najgorsze było nakładanie kleju kostnego”. A u brytyjskiego mistrza wyglądało to zupełnie inaczej! Była w nich przyjemność, radość, żadnej udręki i cierpienia: „Nie nudź – odpowiadały obrazy Hockneya. – Weź aparat, zrób zdjęcie. Masz dość farb olejnych? Spróbuj akrylu”. W 1964 roku Hockney wyjechał z Europy. „Zamieszkał w Kalifornii, gdzie pogoda była jak drut (…). Jednak najważniejszą cechę swojego malarstwa przywiózł z domu. Był nią fundamentalny brak pokory”, zauważał zachwycony tym brakiem Wicha.

Najsłynniejszy i z pewnością najdroższy obraz Davida Hockneya „Portrait of an Artist (Pool with Two Figures)”, 1972 rok.

imgIyklgA-f1b205e
Portrait of an artist (Pool with Two Figures)." CHRISTIE’S IMAGES LTD. 2018

Bardzo duży plusk

Skoro początek, a nawet dwa, mamy już za sobą, możemy kontynuować opowieść bardziej klasycznie. David Hockney urodził się w 1937 roku w Bradford w angielskim hrabstwie Yorkshire jako czwarte z pięciorga dzieci księgowego Kennetha Hockneya. Jego ojciec ze względu na swoje przekonania odmówił służby wojskowej w czasie II wojny światowej. Jego matka Laura, pobożna metodystka i wegetarianka, też była osobą o nieugiętych zasadach. Jak się szybko okazało, ich syn David raczej tych zasad nie lubił. Uczył się w Wellington Primary School i Bradford Grammar School. Uczniem był dosyć trudnym. Bardziej zainteresowanym kontaktami z kolegami niż nauczycielami i arytmetyką. Ale jego talent był tak ewidentny, że wybaczano mu naprawdę wiele. David Hockney wiedział, że chce zostać artystą już w wieku 11 lat. Ten cel skłonił go do zapisania się do Bradford School of Art w 1953 roku, a następnie do kontynuowania nauki w Royal College of Art w Londynie. Już pod koniec pobytu w Bradford sprzedał pierwszy obraz – „Portret mojego ojca”, który był wystawiony w Leeds Art Gallery. Kilka lat później, w 1961 roku, jego prace zostały zaprezentowane na przełomowej wystawie „Młodzi współcześni” obok prac kolegi ze studiów, Petera Blake’a (zaprojektował słynną okładkę albumu The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”). To wtedy pop-art eksplodował na brytyjskiej scenie artystycznej i rzucił wyzwanie konserwatywnym brytyjskim krytykom.

Szokował również w inny sposób. Gejowską tematyką swoich prac. Homoerotyzm nie sposób przeoczyć na przykład w „Cleaning Teeth, Early Evening (10 pm) W11” („Czyszczenie zębów, wczesny wieczór (22.00) W11”) z 1962 roku, w którym dwie istoty przypominające strąki zaspokajają się nawzajem, a ich genitalia są przedstawione jako czerwone tubki pasty Colgate. Żeby zrozumieć odwagę podobnych obrazów, trzeba przypomnieć, że kontakty homoseksualne zostały zalegalizowane w Anglii i Walii w 1967 roku, w Szkocji w 1980 roku, a w Irlandii Północnej w 1982. „Publiczna manifestacja” orientacji homoseksualnej nadal pozostawała zakazana w całej Wielkiej Brytanii, przepis ten zniesiono w… 2000 roku. Owszem, przed Hockneyem byli już na Wyspach jawnie homoseksualni artyści, tacy jak wielki Francis Bacon. Ale jego sztuka była mroczna i zanurzona w cierpieniu. Hockney stawał po stronie radości i zabawy.ów, stając się najdroższym sprzedanym dziełem żyjącego artysty.

Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA! Lifestyle.

imgZUrPCw-96a2459
Igor Dziedzicki
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama