Czy grozi nam zagłada? To nas czeka, jeśli niczego nie zrobimy w sprawie klimatu
Rozmowa z dr Aleksandrą Kardaś, fizyczką atmosfery, autorką „Książki o wodzie”
- Katarzyna Sielicka
Susze, huragany, choroby. To nas czeka, jeśli niczego nie zrobimy w sprawie klimatu. O zagrożeniach i kataklizmach, szkodliwej działalności człowieka i koniecznych zmianach w rozmowie z Katarzyną Sielicką opowiedziała dr Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery, popularyzatorka nauki i autorka „Książki o wodzie”.
Katarzyna Sielicka: Zdałam sobie sprawę że w tym roku nie widziałam w Warszawie śniegu.
Rzeczywiście mieliśmy tylko chwilowe opady. To nietypowe, żeby do tego stopnia śniegu nie było!
Dlaczego tak się dzieje?
Mamy globalne ocieplenie i w związku z tym na całym świecie wiele się zmienia. Na przykład u nas zwalnia tak zwany prąd strumieniowy. To taki strumień powietrza, który płynie na dużych wysokościach. Jeśli płynie szybko, przynosi nam masy powietrza znad oceanu i mamy opady - deszczu lub śniegu. Jeśli spowalnia, zaczyna meandrować i zamiast stałych napływów znad Atlantyku, mamy takie „jęzory” powietrza, raz z północy, raz z południa.
Prąd strumieniowy biegnie szybko wtedy, kiedy mamy dużą różnicę temperatur między biegunem a strefą zwrotnikową. Natomiast kiedy ocieplamy klimat, to strefa okołobiegunowa ociepla się najszybciej i ta różnica maleje. Skąd to się bierze? Gdy robi się cieplej, topi się odbijający promienie Słońca lód i zamiast niego pojawia się pochłaniająca je woda. A to powoduje, że robi się jeszcze cieplej. W efekcie prąd strumieniowy zwalnia, a my nie mamy opadów.
Jak to „ocieplamy klimat”? To wina człowieka?
Człowiek odpowiada za obecne ocieplenie praktycznie w stu procentach. Na to wskazują pomiary i obliczenia. Mamy wiele dowodów, że spowodowaliśmy wzrost koncentracji gazów cieplarnianych. Dwutlenek węgla, metan, freony, tlenek azotu(I) i rozmaite gazy techniczne mają taką cechę, że przepuszczają promieniowanie słoneczne i pozwalają, żeby Słońce rozgrzewało Ziemię. Ale później, kiedy Ziemia sama promieniuje, pochłaniają to promieniowanie i utrudniają jego ucieczkę z Ziemi. Ten efekt nie jest całkowicie niekorzystny, bo dzięki niemu możemy żyć na Ziemi. Gdyby nie on, średnia temperatura byłaby o ponad 30 stopni niższa, czyli mielibyśmy Ziemię skutą lodem. Ale kiedy jest zbyt silny, temperatura Ziemi rośnie za bardzo.
Jest nam za ciepło.
Wzrost średniej temperatury to jeden z objawów. Efekt cieplarniany związany jest z rozwojem przemysłu, rolnictwa, spalaniem paliw kopalnych, nawożeniem, przemysłową hodowlą zwierząt, żeby wyżywić wszystkich mieszkańców Ziemi, których liczba stale rośnie. Temperatura od czasów przedprzemysłowych, czyli drugiej połowy XIX wieku, wzrosła o ponad jeden stopień. Wydaje się, że to niedużo, ale to pozory. Kiedy temperatura naszego organizmu zwiększa się o jeden stopień, nie czujemy się dobrze. Dla Ziemi oznacza to, że w wielu miejscach coraz częściej występują temperatury bardzo wysokie. Pojawiają się warunki, które zagrażają roślinom, zwierzętom, no i oczywiście ludziom.
Jak hodowla zwierząt potęguje efekt cieplarniany?
Kiedy chcemy wyprodukować mięso, musimy zwierzę wyżywić, aż ono odpowiednio urośnie. Musimy więc wyciąć drzewa, osuszyć bagna, zastosować nawozy, żeby wyprodukować paszę albo dostarczyć pastwisk. To wszystko powoduje emisję dwutlenku węgla. Z hodowlą zwierząt, zwłaszcza przeżuwaczy, czyli przede wszystkim krów, związana jest też produkcja metanu, który powstaje w ich układach pokarmowych. Później gromadzimy ich odchody i nie przetwarzamy ich w mądry sposób, tylko pozwalamy, żeby leżały i emitowały metan.
Ostatnio coraz częściej dostajemy sms-y o tak zwanych alertach pogodowych. Jest coraz więcej ekstremalnych zjawisk. To też z powodu efektu cieplarnianego?
Kiedy mamy coraz cieplejszy ocean, coraz łatwiej paruje z niego woda. To są warunki, w których mogą powstawać bardzo silne sztormy i huragany. A im cieplejszy ocean, tym silniejszy huragan. Również w naszych szerokościach geograficznych układy niżowe z frontami, burzami, które wdzierają się nad Europę, mogą mieć coraz większą siłę. Rosną prędkości wiatrów podczas burz, silnych burz jest więcej, więcej jest też intensywnych opadów, kiedy w ciągu dnia spada więcej niż 10 mm deszczu.
Ale i tak mamy suszę.
Kiedy mamy na przykład trzy tygodnie bez opadów, woda odparowuje ze zbiorników, my ją zużywamy, rośliny ją zużywają i zaczyna brakować jej w glebie. Jeśli potem przychodzi ulewa, woda tak intensywnie spada z nieba, że nie zdąży wsiąknąć w ziemię. Spływa po powierzchni, do kanałów albo powoduje wezbranie strumieni i zalanie. My z tego jednak nic nie mamy. Nie dajemy rady odrobić strat.
Wodę czerpiemy z różnych źródeł – zbiorników i rzek powierzchniowych, płytko położonych warstw wodonośnych, ale też z położonych głębiej zbiorników, które powstawały tysiące czy miliony lat temu i których odnowienie wymaga podobnie długich okresów. Te ostatnie zasoby traktujemy jako nieodnawialne. Aby odnawiały się chociaż te pierwsze, woda musi mieć szansę na powolne wsiąkanie w glebę. Sprzyjają temu opady umiarkowane, a także topniejący stopniowo śnieg. To, że w tym roku nie było śniegu, to żaden powód do radości.
W ubiegłym roku latem w Skierniewicach zabrakło wody w kranach.
To była sytuacja drastyczna, ale w innych miejscach także zbliżaliśmy się do końca rezerw wodnych i apelowano, żeby je oszczędzać.
A jak jest z jakością powietrza? Ostatnio dużo się mówi o smogu. Kiedyś go nie było?
Był, tylko nie było to u nas tak szeroko nagłaśniane. Jakość powietrza w Europie jest badana od wielu lat i się poprawia. Także w Polsce. Zaczęliśmy jednak zwracać większą uwagę na to, czym oddychamy, bo zauważyliśmy, że długotrwały kontakt ze smogiem – a przecież już kolejne pokolenie wychowuje się w tych warunkach – wpływa negatywnie na zdrowie.
Co jest w smogu?
Mówiąc o smogu, mamy dziś na myśli właściwie wszystkie zanieczyszczenia powietrza. Kiedyś termin „smog” był zarezerwowany dla mgły wymieszanej z dymem, w której w kropelkach wody były rozpuszczone cząsteczki dwutlenku siarki. W ten sposób mógł powstawać kwas, który oddziaływał na nasze drogi oddechowe. Teraz pod nazwą „smog” kryją się także zanieczyszczenia pyłowe (występujące głównie zimą) i ozon (powstający głównie w lecie). Te pyłowe najczęściej powstają podczas spalania węgla, drewna w domowych paleniskach. Drugim źródłem jest motoryzacja. Natomiast ozon powstaje przy powierzchni ziemi w słoneczne dni, zwłaszcza tam, gdzie mamy dużo spalin samochodowych. Ozon jest niebezpieczny dla naszego układu oddechowego. Wolimy, żeby przebywał w dużo wyższych warstwach atmosfery.
Już nie boimy się dziury ozonowej?
Warstwę ozonową, która występuje kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów nad powierzchnią Ziemi, udało się ocalić. To ważne, bo dzięki niej pochłaniane jest niebezpieczne dla nas promieniowanie ultrafioletowe, ozon nas przed nim chroni.
Gdyby się nie udało, zostalibyśmy dosłownie „spaleni”. Wprowadzono bardzo restrykcyjne przepisy prawne, żeby ochronić warstwę ozonową.
Zakazano freonów, bo powodują jej zniszczenie. Ich koncentracje w powietrzu maleją, warstwa się odbudowuje. Dziura pojawia się wciąż nad biegunem południowym, ale jest coraz mniejsza i w ciągu kilkudziesięciu lat powinna zaniknąć.
To bardzo optymistyczne, bo oznacza, że jeśli ludzkość się opamięta, to wszystko da się naprawić. Co powinniśmy zrobić teraz, żeby ratować Ziemię?
Pierwszy ruch, bez którego nic się nie zmieni, to całkowite odejście od paliw kopalnych w energetyce. To potężne źródło emisji gazów cieplarnianych, bo podczas spalania węgla, ropy czy gazu powstaje dwutlenek węgla. Kolejne problemy to metan oraz tlenek azotu(I), którego głównym źródłem jest produkcja nawozów sztucznych
Czyli świat bez węgla i bez mięsa.
A przynajmniej z ograniczeniem spożycia mięsa. Takie są wniosku z raportu IPCC przy ONZ, który podsumowuje wyniki wszystkich badań naukowych na temat zmiany klimatu i możliwości poradzenia sobie z tym problemem. Na szczęście energetyka odnawialna rozwija się bardzo szybko, także w Polsce. Ale od unormowania klimatu jesteśmy jeszcze bardzo daleko. Na razie walczymy o to, żeby pogoda przestała się „pogarszać”.
Czego się nie da już cofnąć?
Mamy tak dużą ilość gazów cieplarnianych w powietrzu, że niełatwo będzie obniżyć średnią temperaturę. W najbliższym czasie nie odbuduje się lód, który stopniał na Grenlandii, ani bardzo szybko znikające alpejskie lodowce. Wiemy, że w ostatnich ośmiuset tysiącach lat występowały na Ziemi cykle, w ramach których przechodziliśmy z epoki lodowej do wielkiego ocieplenia i z powrotem. Dzisiaj dążylibyśmy do kolejnej epoki lodowej, gdybyśmy nie powstrzymali tego zjawiska przez potężną emisję gazów cieplarnianych.
W takim razie może to dobrze, że je emitujemy?
Tylko że przesadziliśmy w drugą stronę. Bo gdyby nadchodziła kolejna epoka lodowa, moglibyśmy się spodziewać, że w ciągu następnych tysięcy lat średnia temperatura bardzo powoli będzie spadała mniej więcej o cztery stopnie. Natomiast teraz możemy się spodziewać, że w ciągu najbliższych stu lat ona wzrośnie o cztery stopnie.
Ziemia sama w żaden sposób się nie broni?
Niestety, wprowadzone przez nas zaburzenia są dla niej za silne. Żeby zneutralizować tę nadwyżkę dwutlenku węgla, jaką wprowadziliśmy w ciągu ostatnich stu lat, Ziemia potrzebuje tysięcy lat. Roślinność się bardzo stara, oceany się bardzo starają i co roku mniej więcej połowę tego, co emitujemy, pochłaniają. Ale połowa zostaje.
O ile na energetykę państwa pojedynczy człowiek ma niewielki wpływ, to codzienne wybory mogą być bardziej lub mniej proekologiczne. Co to jest ślad węglowy?
To termin, którym określamy całość emisji gazów cieplarnianych związanych z wyprodukowaniem jakiegoś produktu albo usługi. Możemy policzyć ją dla każdego produktu. Dla kotleta to jest wyhodowanie krowy, założenie pastwiska, ale też to, że mięso trzeba przechowywać w chłodni, a potem gdzieś przewieźć. Na każdym etapie mamy emisję gazów cieplarnianych. Istnieje też pojęcie śladu wodnego – ilości wody potrzebnej do wyprodukowania – powiedzmy – koszulki.
A co nas czeka, jeśli nic nie zrobimy w sprawie poprawy klimatu?
To bardzo ponura wizja. Poziom morza rośnie, kolejne tereny są zalewane przez ocean. To czasem gęsto zaludnione tereny, na przykład delty rzek, mieszkają tam miliony ludzi. Będzie coraz więcej obszarów, na których przez co najmniej kilka dni w roku będą panowały temperatury zabójcze, wyjście na dwór będzie groziło śmiercią z przegrzania. Nasilą się susze, będą wybuchać konflikty o wodę.
To wszystko będzie się przyczyniało do dużych migracji, ludzie będą szukali nowych miejsc do życia. Rozprzestrzenią się choroby, które teraz występują tam, gdzie mają dobre warunki - wysokie temperatury. Mówi się czasem, że Ziemia sobie poradzi. I to prawda. Być może za kilka milionów lat ktoś wyląduje na naszej planecie i zobaczy, że jest pięknie, zielono, wszystko wróci do normy. Ale ludzi już tu nie będzie.
dr Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery, popularyzatorka nauki i autorka „Książki o wodzie”:
Brak lub bardzo ograniczone opady śniegu są wbrew pozorom niezwykle niepokojącym objawem zmian klimatycznych:
Jeśli nie zmienimy naszego postępowania względem eksploatacji Ziemi, grozi nam zagłada: