Pędziły w zaprzęgach, dowożąc ludziom żywność, lekarstwa, pocztę. Historia niezwykłej rasy psów, syberyjskich husky
- MARZENNA NOWAKOWSKA
Pojawiały się tam, gdzie nie było innych środków transportu. Pędziły w zaprzęgach, dowożąc ludziom żywność, lekarstwa, pocztę. Przedzierały się przez zaspy, wichury, gnały w 50-stopniowym mrozie. Specjalnie na święta o historii niezwykłej rasy psów, syberyjskich husky, pisze Marzenna Nowakowska.
Zobacz też: W podróży do Laponii. To tu mieszka Święty Mikołaj
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1925 roku w nowojorskim Central Parku stanął pomnik psa zaprzęgowego. Zaklęty w brązie półkrwi husky wygląda tak, jakby zatrzymał się na kamiennym wzniesieniu. Z jego grzbietu zwisa uprząż. Między przednimi łapami imię – Balto. Pod spodem tablica z napisem: „Dedykowane nieposkromionemu duchowi psich zaprzęgów niosących szczepionkę przez 600 mil wzburzonych lodów, zdradzieckich wód, arktycznych zamieci. Pamięci: wytrwałości, wierności, inteligencji”. Odsłonięcie pomnika miało miejsce kilka miesięcy po niezwykłym wyczynie 20 dzielnych maszerów, czyli przewodników psich zaprzęgów, i ich psów. Pokonały one 1100 kilometrów w czasie arktycznej nocy, w zaspach mających metr grubości. I przy temperaturze -50°C! Ich historia zaczęła się w styczniu 1925 roku. To właśnie wtedy jedyny lekarz w zagubionym na pustkowiu, małym miasteczku Nome stwierdził u kolejnego dziecka dyfteryt. Chorobę, która dla Eskimosów jest szczególnie niebezpieczna. Bojąc się masowych zgonów, wysłał przez radio dramatyczny telegram: „Tu Nome… Mamy epidemię dyfterytu… Brak szczepionek… Potrzebna błyskawiczna pomoc…”. Odpowiedź nadeszła z odległego o dziesiątki kilometrów Anchorage: „300 tysięcy szczepionek jedzie pociągiem do Nenana… Waga paczki 10 kilo… Czy dacie radę przewieźć je psimi zaprzęgami pocztowymi?”. Ponieważ Nome przez siedem miesięcy w roku było zasypane śniegiem, jedynym sposobem komunikacji był utrzymywany przez władze szlak, po którym psie zaprzęgi przywoziły pocztę i towary. Pracujący na nim maszerzy uważani byli za najlepszych w Ameryce, a ich psy za wyjątkowe. Teraz mieli udowodnić, że to opinia zasłużona.
Zaufać psu
Zaprzęgi pędziły z prędkością ponad 14 kilometrów na godzinę. W sztafecie zmieniali się Eskimosi, biali i Indianie, przekazując sobie paczkę z lekiem. Etap 17. należał do Leonharda Seppala i jego słynnych syberyjskich husky. Od dziesięciu lat wygrywał z nimi najbardziej prestiżowe wyścigi. Seppala wahał się, czy skrócić drogę przez kapryśną i nieprzewidywalną zatokę Norton Sound i zaoszczędzić kilkadziesiąt kilometrów. Wichura zaczęła nawiewać morską wodę na lód, co groziło jego popękaniem. Psim przewodnikiem Seppali był husky o imieniu Togo, odważny, silny, błyskotliwy. Seppala postanowił mu zaufać. Skierował zaprzęg na lód. I… ryzyko się opłaciło. Po kilku godzinach szczęśliwie wjeżdżał na drugi brzeg.
Balto ratuje dzieci
Ostatni w sztafecie był Gunar Kaasen i jego pies Balto. Gdyby Kassen wiedział, co go czeka po drodze, pewnie nie zaprzągłby Balta jako przewodnika. Balto był wprawdzie sprawdzonym psem, ale nie uważano go za dobrego przywódcę psiej drużyny. Teraz miał okazję udowodnić, że jest inaczej. Prowadził pewnie i odważnie. Nie zawahał się ani chwili, nawet kiedy rozszalała się hucząca zamieć. Tylko raz zatrzymał się nagle, ratując towarzyszy przed utonięciem w wodach rzeki Topkok. Potem pędził wytrwale, choć wiatr przybierał na sile, a zamieć zmieniała się w śnieżną burzę. W pewnej chwili nagły, zaskakująco silny podmuch wyrzucił zaprzęg w powietrze. Paczka spadła i zniknęła w białym puchu. Kaasen zamarł, a potem rzucił się w śnieg, przekopując go gołymi rękami. I jakimś cudem ją znalazł. Przed świtem 2 lutego, kiedy już wszyscy w Nome stracili nadzieję, przemarznięty Balto, jego zaprzęg i stojący na saniach człowiek wjechali na ulice. Miasteczko zostało uratowane, a Balto stał się psim bohaterem, ostatnim ze sztafety, która pokonała 1078 kilometrów w niewiele ponad pięć dni. To imponujące osiągnięcie, będące wyzwaniem dla maszerów do dziś.
Zobacz też: Podróże. Ocalić misia
Husky czy Haszczak
Nic dziwnego. W sztafecie do Nome biegły zwierzaki pracujące ciężko każdego dnia, a nie, jak dzisiaj, na potrzeby zawodów. Były świetnie wyszkolone, odżywiane, selekcjonowane do wykonywania odpowiedzialnych zadań. I rozwijały się pod okiem mistrza – Leonharda Seppali. To on zaczął hodować je tak, by stworzyć psy większe i jednolicie umaszczone. I tak w Ameryce powstała rasa najlepszych przyjaciół człowieka o oczach aniołka i duszy wcielonego diabła, potomków tradycyjnych psów pociągowych syberyjskiego plemienia Czukczów. Husky zachowały pierwotną naturę. Uwielbiają kłusować, włóczyć się, pędzić na złamanie karku. Chętniej coś upolują, niż zjedzą z miski. Badania genetyczne potwierdziły to, co hodowcy wiedzieli od dawna – wśród wszystkich psich ras to husky i inne psy zaprzęgowe północy mają najwięcej genów wilka. A to oznacza, że są niezależne i bardzo samodzielne. Jeśli chce się, żeby husky, w Polsce zwany też często pieszczotliwie haszczakiem, wykonał polecenie, trzeba je wydać tak, żeby pies myślał, że to jego własna inicjatywa. Pół wieku temu moda na husky dotarła do Europy. Stały się popularne także u nas. Tysiącom właścicieli sprawiają niewypowiedzianą radość wspólnego uprawiania sportów – od biegania po wyścigi zaprzęgów. I tysiące przyprawiają o frustracje.
Kanapa? W życiu!
Bo husky to nie jest pies kanapowy, który grzecznie przeleży w mieszkaniu cały dzień i zadowoli się spacerkiem za róg bloku. Jeśli właściciel nie zadba o to, by wyszalał się przynajmniej półtorej godziny dziennie, sam znajdzie ujście rozpierającej go energii. Pogryzie kanapę, wyrzuci wszystko z szafek, będzie jodłował tak, że zrozpaczeni sąsiedzi wezwą policję. Bieganie też nie jest proste. Haszczak to nie pies, którego można spuścić ze smyczy bez strachu, że się go straci. Niejeden bardziej kocha bieganie niż właściciela. I nieważne z kim. Najpierw więc biegnie przy tobie, potem dołącza do biegnącego szybciej, potem do tego, który wydaje się jeszcze bardziej z przodu, aż wreszcie traci się go z oczu na zawsze. Chociaż są wyjątki. W mojej kaszubskiej wsi były trzy psy tej rasy. Dwa zniknęły bez śladu. Trzeci, suka, nadal wiernie towarzyszy swojej pani w przechadzkach po łąkach, lesie, nad jeziorami. Brama na ich posesję bywa otwarta, a ona leży zwinięta w kłębek przed tarasem szczęśliwie zapatrzona w ścianę Puszczy Wierzchucińskiej. Jej pani zaprasza ją do domu, ale tam jest jej za gorąco. Śpi więc na białej pierzynie śniegu, pod błyszczącym od gwiazd świątecznym niebem. A że pięknie jodłuje, przyjemnie posłuchać, jak dołącza się czasem do śpiewanych kolęd.
Zobacz też: W podróży do Laponii. To tu mieszka Święty Mikołaj