Reklama

Jeśli chcecie mieć fotę z lwem, to tu. Jeśli marzycie o przeżyciu wspaniałej przygody w buszu, też tu. Dawni hunterzy w elitarnym Klubie Muthaiga, popijając whisky, pokazywali upolowane trofea, a przybysze z Europy gotowi byli płacić fortuny za udział w tej ekscytującej przygodzie. Kres krwawym polowaniom w Kenii położył dopiero Denis Finch Hatton, sławny myśliwy i wielka miłość Karen Blixen. Był absolutnym pionierem foto safari, które dało możliwość ekscytujących doznań bez konieczności zabijania zwierząt. W języku suahili safari znaczy podróż. Zatem ruszajmy! Oto wyjątkowe miejsca dla miłośników safari, które dla viva.pl wybrała Elżbieta Pawełek

Reklama

Masai Mara. Polowanie na Wielką Piątkę

Być w Kenii i pominąć Masai Marę, to jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffla. Każdego roku do tego wspaniałego rezerwatu ściąga około 150 tysięcy myśliwych, polujących z aparatem w ręku. Całkowity zakaz zabijania zwierząt wprowadzono w Kenii w 1977 r., a złamanie go jest ciężkim przestępstwem. Jak okiem sięgnąć wszędzie bezkresna sawanna, pokryta gdzieniegdzie krzewami akcji, będąca domem trzech tysięcy słoni, olbrzymich stad gnu, zebr , antylop, gazeli, żyraf… Na początek kilka zasad dla zapalonych hunterów. Busz nie jest bezpieczny. W rzekach żyją groźne hipopotamy. Jeśli ktoś wyjdzie z jeepa i błyśnie fleszem po oczach słonicy kroczącej ze stadem małych, to może być jego ostatnie zdjęcie w życiu, jak mówią tropiciele zwierząt. W Masai Mara będziecie podglądać płochliwe dik diki, czyli najmniejsze antylopy świata, małe lwiątka i czarne nosorożce , których populacja powoli się odradza. Ale marzeniem hunterów jest upolować (czytaj sfotografować) Wielką Piątkę: lwa, słonia, lamparta, nosorożca i czarnego jak smoła bawoła. Takie safari pamięta się do końca życia.

Rzeka Mara i wielka migracja zwierząt

Jeśli zobaczycie coroczną migrację antylop gnu, to będzie wielkie szczęście. Bo jest ona jednym z największych spektakli przyrody na ziemi. Około dwóch milionów tych zwierząt, w towarzystwie pół miliona zebr, każdego roku wędruje z Serengeti na północ, do Masai Mary, przekraczając rzekę Marę w poszukiwaniu świeżej trawy. Dokładne daty tego niezwykłego przemarszu nigdy nie są znane. Zależą od aury, a nie od kaprysów zwierząt. Ale ich wielka wędrówka powtarza się jak mantra. To największa migracja ssaków lądowych na świecie. A niektórzy dodają, że najbardziej spektakularna na świecie. Najbardziej dramatycznym aktem jest przeprawa przez słynącą z wysokich brzegów rzekę Marę. Fotografowie polują na moment, kiedy stada antylop gnu i zebr skaczą w jej nurty na złamanie karku… Sponad wzburzonej wody wystają jedynie głowy zwierząt, usiłujących przedostać się na drugi brzeg. Podczas przeprawy część z nich ginie, stając się łatwym łupem dla krokodyli, część tonie w nurtach rzeki. Ale zwierzęta prą naprzód i nigdy nie ustają w marszu.

Manyatta, czyli wioska Masajów

Czasem hunterzy przy szklaneczce znakomitego lokalnego piwa Tusker żartują, że w Kenii poluje się nie na Wielką Piątkę, a na Wielką Szóstkę, a tym szóstym jest Masaj. Wizyty w wioskach masajskich „manyattas” , leżących przy głównych bramach rezerwatu Masai Mara, stały się już nieodłączną częścią safari. Nie ma dnia, by nie dotarła do nich jakaś wycieczka. Ale też Masajowie to najbardziej barwne i najdumniejsze z wielu plemion Kenii. Zachowali swój tradycyjny styl życia. Dopiero niedawno ulegli pokusie zachodniej cywilizacji i zaczęli posyłać dzieci do szkoły. Wciąż jednak żyją w związkach poligamicznych i mają duże rodziny. Przygotujcie aparaty, żeby sfotografować ich czerwone strojne, bogato zdobione ciężkie naszyjniki, czy tańce. I trochę drobnych na zakup pamiątek. Masajska bransoletka z paciorków, małe słoniki z kamienia będą wam przypominać Kenię.

Samburu. Oaza słoni i oryksów

Na północ od masywu Kenia, nazywanego Górą Białości od wiecznego śniegu na szczycie, uważanego przez lokalne plemiona za górę bogów, droga obniża się gwałtownie o tysiąc metrów i biegnie przez pyliste lawinowe równiny, wyznaczające początek pustyni. Znajdziecie tu trzy rezerwaty nad brzegami rzeki Ewaso Nyiro, z których numerem jeden jest Samburu. W przeciwieństwie do płaskiej Masai Mary jego krajobraz zdobią niewielkie, skaliste wzgórza. Samolotem z Masai Mary dotrzecie tu w ciągu półtorej godziny, jadąc zaś samochodem potrzeba na to 10 godzin. A na miejscu można dowoli podglądać żyrafy skubiące drzewa akacji, zebry Grevy’ego (różnią się prążkami od tych w Masai Mara), czy maleńkie gazele gerenuki. Przy odrobinie szczęścia można też spotkać lamparta. Samburu to jednak oaza słoni, które na widok naszych dżipów ani drgną. Wzrok przyciągają też stada oryksów i pojedyncze gazele Granta , mogące przetrwać miesiącami bez wody. Jak one to robią! Na szczęście, w dżipie mamy zapas mineralnej, a w naszym obozie dla myśliwych dobrze zaopatrzony bufet. Niepokoi nas tylko rzeka pełna krokodyli czyhających na małpy, odgrodzona siatką od obozowiska. This is Afryka. Dzika Afryka.

Dom pięknych wojowników

Safari to nie tylko wypatrywanie dzikich zwierząt i obcowanie z surową naturą. To również odkrywanie świata, którego już nie ma. Przekonacie się o tym w wiosce plemienia Samburu, które podobnie jak jego sławni masajscy kuzyni, niezwykle ceni swoją tradycję. Usłyszycie, że w wiosce nie ma elektryczności, radia i telewizora. Za to jest słońce, a w nocy świecą księżyc i gwiazdy. Szczyt postępu – niektórzy mają rowery, którymi dojeżdżają do pracy, ale trzy czwarte zarobków oddają współplemieńcom. Najbliższe źródło wody jest kilometr dalej, a jej donoszeniem zajmują się wyłącznie kobiety i dzieci. Zresztą, na kobiety spadają wszystkie codzienne prace, włącznie z budową skromnych chat. Mężczyźni to przede wszystkim wojownicy, których ulubioną rozrywką było niegdyś polowanie na lwy. Kochają się upiększać, więc z ciekawością zerkamy na ich bogate ozdoby i przekłute uszy. A potem czytamy w gazetach, że władze usilnie starają się ich włączyć we współczesną cywilizację. Jak na razie bez skutku.

Campy dla myśliwych

Jest ich dużo i całkiem na wysokim poziomie. To, czy zamieszkacie w którymś z obozów „Governor’s camp” nad rzeką Marą, w niewielkim „Elefant Bedroom”, przestronnym „Sharova Shaba Camp” w rezerwacie Samburu czy w „Chui lodge”, gdzie w domkach przyjemne ciepło dają rozpalone kominki, zależy już tylko od możliwości portfela. A wszystko zaczęło się od wspomnianego już Denisa Fincha Hattona, u którego safari musiało być doskonałe. Obozy urządzała służba z plemienia Samburu, Somali czy Borana. Namioty musiały mieć wanny, żeby myśliwi przed kolacją mogli się wykąpać. Do posiłków dobierano odpowiednie wina i serwowano chrupiący chleb. Dopiero wtedy, przy świecach i odgłosach buszu zaczynały się długie rozmowy. Dziś eleganckie obozy dla myśliwych do złudzenia przypominają te Denisa Fincha Hattona. Wygodne domki lub przestronne namioty z łazienką i łóżkiem w rozmiarze King Size, najczęściej są położone w urokliwych miejscach. Posiłki nieraz serwuje się pod gołym niebem, między stołami baraszkują małpki lub guźce, a w nocy dochodzą obłędne odgłosy buszu. Tej magii trudno się oprzeć.

Reklama

Jezioro Nakuru i chmura flamingów

To słynne jezioro sodowe u stóp wysokich klifów Wielkiego Rowu zachwyciło już niejednego. Zależnie od opadów ciągle zmienia swoją powierzchnię i głębokość . Podczas najgorszej suszy w 1966 r. zamieniło się całkowicie w białą, lśniącą taflę soli! Ale jest to jedno z najlepszych miejsc w Kenii do obserwacji ptaków. Zobaczycie tu ponad 450 różnych gatunków. Proście jednak o obfity deszcz, bo wówczas można podziwiać dwa miliony flamingów brodzących na przybrzeżnych płyciznach! Kiedy flamingi są czymś zaniepokojone , wszystkie jednocześnie zrywają się do lotu, tworząc w powietrzu „łososiową” chmurę. Niezapomniany widok. Najlepszym miejscem do obserwacji będzie punkt widokowy Baboon Rocks. Brama prowadząca do parku znajduje się sześć kilometrów od miasta Nakuru.

Archiwum Elżbiety Pawełek
Archiwum Elżbiety Pawełek
Reklama
Reklama
Reklama