O namiętnościach, pracoholizmie i przerośniętych ambicjach. Anita Werner kończy 39 lat
1 z 7
Anita Werner kończy 39 lat!
Popularna polska dziennikarka. Od 2001 roku związana jest ze stacją TVN24, gdzie prowadzi „Fakty po południu” oraz „Fakty po faktach”. Swój pierwszy program TVN24 poprowadziła 16 lat temu. Jak wszyscy w stacji, jest pasjonatką telewizji. Nawet mama dopytywała się zaniepokojona, czy nie jest pracoholiczką. Nie jest. Na urlopie potrafi nie odbierać telefonu. Ale nigdy go nie wyłącza. „Dojrzałam razem ze stacją”, mówi z uśmiechem Anita Werner. „Przez te 10 lat straciłam dużo naiwności. Ale zyskałam pewność siebie”. Ostatnie lata były dla Anity Werner dość trudne. Dziennikarka przeżyła śmierć rodziców, pięć lat temu straciła ukochanego. Mimo to, żyje dalej. Mało kto pamięta, że przed rozpoczęciem kariery dziennikarki, próbowała swoich sił w roli aktorki. Już jako siedemnastolatka, dostała rolę w filmie „Słodko gorzki”, Władysława Pasikowskiego.
Zobacz też: „Najbardziej medialne dziecko polskiego show-biznesu” ma dziś urodziny. Allan Krupa kończy 13 lat
Anita Werner została wyróżniona trzema Wiktorami za największe odkrycie telewizyjne, najlepszego prezentera i komentatora. „Fakty po południu”.
„Prowadząc rozmowy w TVN24, myśli Pani: jaki mam fajny biustonosz?”, „Czy występuje u Pani potrzeba wielkiej namiętności?”, „Pije Pani wódkę?”, „Jakie są granice Pani ambicji?”. Najsztub pyta, a Anita Werner... się czerwieni.
Z okazji urodzin prezenterki, wspominamy wywiad i sesję z 2010 roku.
Polecamy też: Ostatnio gwiazdy chętnie pokazują się bez makijażu. Zobacz słynną sesję VIVY! bez retuszu
2 z 7
Pani jest naprawdę taka poważna?
Nie.
– To po co ta poza?
To nie poza.
– Poważna, bo dziennikarz musi być poważny?
W naszej pracy nie ma specjalnie z czego się śmiać.
– Jak to? Sami w sobie jesteśmy śmieszni, groteskowi i od pierwszego do pierwszego – opisujemy świat, który jest śmieszny i groteskowy.
Tylko ta śmieszność i groteska jest w konflikcie z powagą spraw, którymi się świat czasami zajmuje, a nasza groteskowość – z poważną materią, którą się zajmujemy.
– I to ma być poważne?
Ma duży wpływ na ludzi. A czy ja jestem poważna...? Jeżeli zapytałby pan o mnie kolegów z „Faktów”, to myślę, że ten przymiotnik byłby ostatnim, który przyszedłby im do głowy.
– To od której do której jest Pani w tej poważnej pracy?
Od 9 do czasami 17, 20, 22. Ale nie jestem z tych, którzy żyją po to, żeby pracować.
– Czemu siłownia?
Bo to dobrze robi na głowę.
– Jest jakiś problem z głową?
Nie, właśnie dlatego, że trenuję. Mamy w sobie pokłady takiej mocy, która w sytuacjach stresowych może się skończyć agresją. Przerobiona na wysiłek fizyczny robi dobrze. Uwielbiam to dobre, sportowe zmęczenie.
– Jedźmy dalej w poszukiwaniu uśmiechu Anity Werner. My, dziennikarze, jesteśmy częścią świata rozrywki, zarabiamy gadaniem, dlatego chyba powinniśmy się w pracy uśmiechać?
Ale ja bardzo często uśmiecham się na co dzień. O, teraz na przykład... Sam pan widzi. Bardzo to jest miłe uczucie. I staram się dawać ludziom, oprócz tego, że opowiadam im świat w pewnym sensie – bo tak traktuję naszą pracę – dawać jak najwięcej ciepła. Ale tylko kiedy jest do tego dobry czas, a on nieczęsto się zdarza, jak rozmawia się o gospodarce albo życiu wewnętrznym partii.
Polecamy też: Ostatnio gwiazdy chętnie pokazują się bez makijażu. Zobacz słynną sesję VIVY! bez retuszu
3 z 7
– Pani nawet jak mówi „ciepło”, to z takim smutnym zabarwieniem.
O mój Boże, mogę zrobić gwiazdę, OK?
– A co to jest gwiazda?
To jest takie ćwiczenie, które kiedyś w przedszkolu robiłam – noga, ręka, ręka, noga.
– A, i człowiek się obraca.
Tak. Z tego na pewno wszyscy byśmy się tu uśmiali. Strasznie mnie pan wbija w buty nostalgicznej, wyciszonej, romantycznej i sentymentalnej, smutnej chyba osoby. Jestem teraz po prostu bardzo spokojna, dlatego spokojnie z panem rozmawiam.
– Może to niepotrzebny spokój... Może trochę niepokoju by Panią ożywiło?
Właśnie mnie on jest bardzo potrzebny, daje mi dużo dystansu. Trochę lat potrzebowałam, żeby zrozumieć, jak jest ważny. I jaką wartością jest bezpieczny port.
– Co jest tym portem?
Ważna osoba, dobrze poukładane priorytety.
– Ale też brak gorączki marzeń?
Nie, trzeba marzyć, bo inaczej byłoby smutno.
– Marzyć czy fantazjować?
Fantazjowanie jest na krótko, marzenia dają poczucie długoterminowości, że kiedyś można je spełnić.
– Ostatnio się jakieś spełniło?
Marzenia mogą być takie bardzo codzienne i przyziemne albo prawie nieosiągalne i odległe.
– Zacznijmy od przyziemnych.
Przyziemne ostatnio mi się spełniło, bo po ponad roku byłam na tygodniowych wakacjach na nartach.
– O wakacjach trzeba marzyć, a nie po prostu na nie pojechać?
Można na nie po prostu pojechać, pod warunkiem że priorytety na to pozwalają, a przez rok nie pozwalały.
– Może nie wyjeżdżała Pani na urlop ze strachu, że jak zniknie na tydzień, to po powrocie jej miejsce będzie zajęte?
To w ogóle nie jest moje myślenie, nie ma ludzi niezastąpionych, dadzą sobie radę beze mnie podczas tych dwóch tygodni.
– A marzenia bardziej odległe?
Nie chcę, żeby to zabrzmiało banalnie, ale zdrowie, święty spokój...
4 z 7
– Na razie jest dosyć banalnie...
Tak mówię, bo już w swoim życiu sporo się napatrzyłam na ciężkie choroby i śmierć w rodzinie, żeby mieć inne marzenia na pierwszym miejscu. Więc zdrowie i święty spokój, bo to mi da możliwość spełnienia marzeń...
– A co z marzeniami, które to zdrowe życie wyniosą na inny poziom?
Podróże, bardzo bym chciała jeszcze sporo świata zwiedzić.
– Samotnie czy z mężczyzną?
Fajnie jest zwiedzać we dwoje, lubię się dzielić doznaniami, nie jestem samotnikiem-podróżnikiem.
– Marzenia więc spełnialne. A występuje u Pani potrzeba jakiejś wielkiej namiętności, nawet niekoniecznie może to być mężczyzna, choć polecam, namiętności, w której człowiek się zatraca? Chociaż Pani chyba nie lubi się zatracać...
Nie, to chyba nie jest element mojej osobowości. Choć podczas mojego ostatniego wyjazdu na narty zobaczyłby pan w moich oczach dzikość, pasję i szaleństwo.
– A Pani wygląd jest Pani namiętnością, dużo Pani o nim myśli?
Nie.
– Bo ma Pani przekonanie, że wszystko z nim dobrze, więc nie ma sensu się tym zajmować?
Bo szkoda mi na to czasu. Ostatnio słyszałam, jak jeden z polityków powiedział, że kiedy stoi przed lustrem, to myśli, że mógłby parę rzeczy zmienić... Nie mam takich myśli. Mam małą namiętność w postaci kupowania dwóch rzeczy – butów i bielizny.
– Ile ma Pani par butów?
Sporo, nie liczyłam.
– 50, 30?
Na pewno mniej niż Monika Olejnik. Może trochę więcej niż 30.
– A kompletów bielizny?
Też dużo, w połowie nie chodzę.
– Kobiety wielką wagę przywiązują do bielizny, rzeczy, której nie widać, którą może zobaczyć tylko ten wybrany mężczyzna lub kilku wybranych mężczyzn. Dlaczego?
Nie mam pojęcia.
5 z 7
– Jak Pani ma na sobie fajną bieliznę i tylko Pani o tym wie, to ma lepsze samopoczucie?
Mam przyjemność z samego faktu, że coś dobrze „pasuje” z moją skórą, natomiast nie siadam na fotelu, na kawie z mężczyzną, i nie myślę, jaką mam na sobie bieliznę...
– A prowadząc „Fakty”... Nie myśli Pani: jaki mam fajny biustonosz, szkoda, że te miliony telewidzów tego nie widzą?
Zmartwię pana, tak też nie jest.
– Jaką bieliznę lubi Pani najbardziej? Bardziej arystokratyczną, bardziej wyzywającą, koronki, jedwab?
Co pan z tą bielizną? Różną, nie powiem panu.
– Dlaczego?
Bo to jest niedefiniowalne, to nie jest tak, że lubię czerwoną, a nie lubię czarnej.
– Ale raczej podoba się jedwab czy koronki?
Nie ma reguły.
– Lubi Pani kupować bieliznę z mężczyzną czy raczej sama?
Sama, ale o bieliźnie to sobie nie porozmawiamy...
– Szkoda, bo to bardzo zajmująca rozmowa. Pani Anito, jestem mężczyzną i kiedy robię wywiady, to jest dla mnie różnica, czy robię je z mężczyzną, czy z kobietą, siłą rzeczy jest inna relacja. Pani ma podobne doświadczenia?
Chciałabym powiedzieć, że nie ma to znaczenia, ale...
– Nie czarujmy się, musi mieć.
...ale kilka razy sytuacje, które przeżyłam, przypomniały mi o tym. Zawsze lepiej się rozumiałam z mężczyznami. Z nimi miałam o czym rozmawiać, z kobietami nie za bardzo, niespecjalnie mnie fascynowały rozmowy o ciuchach, kosmetykach i facetach. Teraz na szczęście spotykam dużo mądrych kobiet. Ale z natury lepiej mi się rozmawia z mężczyznami, chociaż są i tacy, z którymi rozmowy nużą.
– Bo?
Dobrze się rozmawia z mężczyznami odważnymi, którzy nie boją się mówić tego, co myślą, nie mają problemów z formułowaniem swoich opinii i którzy się nie krygują, ale też nie kokietują. Ale, niestety, jest duża część, którzy tacy nie są...
– Większość chyba?
Nie chciałabym być dla nich niemiła.
– Chłoszczmy.
Dużo, dużo ich.
– Zdarza się Pani, że rozmówca próbuje ją uwodzić, nawet nie w celu zaciągnięcia do łóżka, tylko po to, żeby na przykład złagodzić wywiad.
Nigdy otwarcie to się nie zdarzało. Na szczęście nikt się nie posunął do tego rodzaju tanich trików.
6 z 7
– A Pani stosuje tanie triki w drugą stronę?
Na pewno nigdy w życiu bym sobie nie pozwoliła na to, żeby uwodzić polityka po to, żeby się czegoś od niego dowiedzieć. Ale oczywiście w rozmowie można stosować wiele trików, które są zbiorem instrumentów potrzebnych do przeprowadzenia operacji. Gest, ruch, spojrzenie są jak skalpel, sączek, pęseta. Czym innym jest kilkunastominutowa rozmowa w telewizyjnym studiu, a czym innym ponadgodzinna rozmowa przy kawie, która później ukazuje się w gazecie. Z reguły nie sprawdza się przemyślany plan „złowienia” rozmówcy, rozmowa płynie, jest naturalna, spontaniczna, reakcje są niewyreżyserowane. Zdarzało mi się trzy razy powtarzać to samo pytanie, za każdym razem z inną intonacją i jeszcze innym spojrzeniem. Działało, skoro później rozmówca przysyłał SMS-a: „Rozpakowała mnie Pani, koledzy mnie zabiją”.
– Zastanawiam się, czy jakieś trudne pytanie o budżet, zadane z zalotnym uśmiechem, wywoła inną odpowiedź niż ta, która padłaby bez niego... Czy to działa na przykład wobec premiera Pawlaka?
Marnie bym skończyła, jeżeli polegałabym tylko na swoim zalotnym uśmiechu. Bardziej działa to, że jestem przygotowana, że jeżeli za chwilę padnie odpowiedź-wykręt, to ja załaduję magazynek i odpalę kolejne pytanie. Wszyscy politycy mają jedną wspólną cechę – bardzo krótką pamięć. Cieszę się, że mogę im czasem pomóc ją odświeżyć.
– Pani czuje strach bohatera rozmowy?
Zdarzyło mi się kilka razy.
– To przyjemne uczucie?
Byłam zdziwiona.
– To przyjemne uczucie?
Nie traktuję tego w kategorii przyjemności.
– Endorfiny zadowolenia się nie wydzieliły?
To było zaproszenie pod tytułem „zniszcz mnie”, bo jeżeli ktoś wysyła taki sygnał, to ja go wykorzystuję.
– Pani ma naturę dominującą?
Nie, w pracy jestem zupełnie inna niż prywatnie, zdecydowana, czasami wręcz ostra...
– I z tego czołgu, którym jest Pani w pracy, potem spuszcza Pani powietrze i jest łóżko wodne?
Tak, zdecydowanie. Staję się absolutnie niegroźną...
– Przytulanką?
Tak, jakkolwiek dziwnie i perwersyjnie by to brzmiało.
– A czołg się z kimś ściga?
Nie.
– Czemu? Jest ponad to?
Robię swoją robotę, nie napinam mięśni, nie śledzę koleżanek i kolegów z podekscytowaniem, czy im się noga powinie, albo z poczuciem „ja to zrobię lepiej”. Ścigam się tylko sama ze sobą.
– To jest pytanie, czy za 10 lat chce Pani zająć miejsce Moniki Olejnik...
Nie mam natury wygryzacza i wykopywacza, nie robię grafów w domu na ścianie, na których najwyżej jest Monika Olejnik albo Justyna Pochanke, albo Tomasz Lis, i każdego dnia stawiam ptaszek po kolejnym swoim sukcesie, pnę się na liście. Nie muszę na koniec dnia mówić sobie, że dzisiaj byłam lepsza od Olejnik czy od Lisa. Robię swoje i tyle.
– Czy uważa Pani, podobnie jak Tomek Lis, że jest tak dobra, jak jej ostatni program?
Tomek jest bardzo ambitny, a do tego cholernie pracowity. I dobrze. Bardzo go za to cenię.
– Pani nie ma tej ambicji?
Mam ambicje, ale realizuję je z umiarem, bez przekraczania prędkości. Gdybym uważała, że biorę udział w wiecznym wyścigu i każdy dzień to mecz, i każdy kolejny miałby być lepszy niż ten poprzedni, to w wieku 35 lat byłabym dobrym kandydatem do zawału, udaru albo depresji.
Czyli jest Pani prawdziwym dziennikarzem... Lubi Pani przyjemny stan rauszu alkoholowego?
Nie, bo nigdy się nie upijam.
– Może to strach przed zapomnieniem, przed zanurzeniem się w czymś, co odbiera świadomość?
Co odbiera kontrolę?
– Anita Werner bez samokontroli budzi chyba strach w Anicie Werner?
Może, sytuacje ekstremalne pokazują, jacy jesteśmy naprawdę...
– I Pani już wie, jaka jest?
Walka o życie osoby mi bliskiej i chorej pokazała mi, że jestem wtedy absolutnie zdeterminowana, jestem samcem, który broni swojego stada. Mam niebywałą siłę i energię do działania, a odreagowuję, rozklejam się później. Wykonuję zadania, ciągnę za wszystkie sznurki jednocześnie, gram na cztery ręce, a dopiero później emocje ze mnie wychodzą. Ale są też inne sytuacje... Robię sobie na przykład sesje relaksacyjne za kierownicą... Bo odkryłam, że zbyt często wyprowadzali mnie z równowagi inni kierowcy. Strasznie się denerwowałam, co mi się generalnie nie zdarza.
7 z 7
– Na tyle, że rzuca pani „k...”?
Zdarzyło mi się powiedzieć za kierownicą parę brzydkich słów. Każdy ma jakieś słabości, prawda? Teraz już staram się nad tym panować. Jest w nas silna wola i wiele jesteśmy w stanie zrobić z jej pomocą. W tej chwili wzmacniam swoją wolą, pracuję nad opanowaniem gniewu.
– I na czym polegają te sesje terapeutyczne za kółkiem?
Wyjeżdżam i w sytuacjach stresowych staram się głęboko oddychać.
– Ale wtedy się Pani też uśmiecha? Bo to byłby element też takiej terapii „oddech przez nos” i uśmiech.
Tak. Przypomina mi to zajęcia w szkole rodzenia, choć znam je tylko z telewizji.
– Czyli jak ktoś spotka Panią w samochodzie, o dziwo, uśmiechniętą, to znaczy, że lepiej nie podchodzić, gdyż to jest moment, w którym walczy Pani z „w...”. Pani lubi tańczyć?
Bardzo.
– I tańczy?
Czasami, jak jestem w gronie zaprzyjaźnionych osób.
– Ma Pani dobrą koordynację ruchów?
Radzę sobie, kiedyś tańczyłam w zespole tanecznym.
– A śpiewać?
Też.
– Śpiewa Pani?
Kiedyś nawet nagrałam piosenkę.
– Zdarza się Pani teraz śpiewać?
Kiedyś, jak śpiewałam w zespole rockowym, to regularnie ćwiczyłam, żeby stan mojego głosu się nie pogarszał. Teraz to już tylko śpiewam w samochodzie albo w łazience.
– Przy goleniu? Żyjemy przecież w epoce kultu depilacyjnego. Może powinna Pani zaproponować szefom, żeby któreś z wydań „Faktów” było śpiewające?
Naprawdę wierzy pan w talent kolegów z „Faktów”?... Chyba jednak widzowie nie chcieliby nas słuchać.
– Słuchaliby w dwójnasób, bo i śpiew, i kontent, jak mówi Edward Miszczak...
No więc mamy na szczęście w TVN „Taniec z gwiazdami”.
– Chciałaby Pani wystąpić w „Tańcu”?
Nie chciałabym.
– Czemu?
Tam jest strasznie dużo emocji, a ja nie wyobrażam sobie, żebym w ten sposób mogła się obnażyć.
– Może by Pani siebie odkryła na nowo wtedy?
Może, wszystkie kobiety mówią, że tam poczuły się kobietami.
– No i?
Mam wrażenie, że ja się już czuję.
– Ile razy dotąd czuła się Pani kobietą spełnioną?
Dobrze mi ze sobą, szczególnie odkąd skończyłam 30 lat, ale podejrzewam, że naprawdę spełnioną kobietą poczuję się dopiero wtedy, kiedy będę mamą.
– Więc czemu jeszcze Pani nie jest?
Tak jakoś wyszło.
– Ale uprawia Pani seks?
Zdziwię pana, tak, jak większość dorosłych osób.
– Chciałem tylko ustalić, czy powodem braku dziecka nie jest brak inicjacji seksualnej...
Za chwilę wsadzi mnie pan do klasztoru.
– Już zamykam furtę. Kiedyś, stojąc koło Pani, myślałem, że na pewno zdarza się Pani spotykać mężczyzn dużo niższych od siebie.
Tak, częściej niż tych wyższych.
– Jak to jest, kiedy wysoka kobieta spotyka niższego mężczyznę? Czy jest to bariera, którą trzeba pokonać?
Jeżeli pan myśli, czy mam taką potrzebę wzięcia pejcza do ręki i założenia...
– Nie, ale na przykład przytulenia, jak chłopca?
Miałam takie momenty, ale dotyczyły mężczyzn słodko nieporadnych. Miałam ochotę przytulić takiego do piersi.
– A w łóżku? Pytam, bo dla mnie to jest taka bariera nieprzekraczalna, nie byłbym w stanie położyć się do łóżka z kobietą, która jest wyższa ode mnie.
W łóżku tego nie widać, naprawdę.
– Miałbym wrażenie, że idę do łóżka z matką. Taki mam jakiś atawizm.
To strasznie przykre. Chyba bardziej dla pana niż dla mnie.
– To nie ja mówiłem, tylko archetyp świata patriarchalnego. Niech Pani zostanie jeszcze na jedno pytanie. Jakby Pani miała sobie siebie wyobrazić jako zwierzę, to jakie to byłoby zwierzę?
Puma.
– To drapieżnik.
No tak, ale...
– Codziennie musi coś zjeść, więc zabić...
Ale po jedzeniu jest jak kociak.