Reklama

Hubert de Givenchy urodził się 10 lutego 1927 roku. Dziś kończyłby 96 lat. Tak na prawdę nazywał się hrabia Hubert James Marcel Taffin de Givenchy, bo wywodził się z rodziny arystokratycznej z wielowiekowymi tradycjami. Wychowała go babka ze strony matki, Marguerite Dieterle Badin, wdowa po słynnym producencie tapiserii i gobelinów. Ulubionym zajęciem przyszłego mistrza francuskiej mody było w dzieciństwie przeglądanie szuflad z próbkami materii, które pozostały po dziadku. „Wtedy też zrozumiałem, że materiały to wielka pokusa. Zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn”, wspominał Hubert de Givenchy. Jak potoczyły się jego losy? I co sprawiło, że ze zwykłego "hrabi" stał się prawdziwym królem mody, którego przez kolejne lata i dekady próbowały naśladować całe zastępy projektantów, krawców i kreatorów.

Reklama

ZOBACZ TEŻ: Beatrice Borromeo twarzą najnowszej kampanii Diora

Zrozumieć materiał: Hubert de Givenchy zostaje projektantem

Po studiach w paryskiej Ecole des Beaux-Arts Hubert de Givenchy pracował dla Jacquesa Fatha, Robert Pigueta, Luciena Lelonga i jeszcze wtedy nieznanych Pierre’a Balmain i Christiana Diora. Jego prawdziwą mistrzynią została jednak Elsa Schiaparelli. Pewnego razu ta kultowa projektantka powierzyła mu gigantyczny zwój przedwojennego jedwabiu zdobiony surrealistycznymi motywami. Hubert de Givenchy rozwinął go i zawiesił w pracowni. Chciał zobaczyć materiał w całości i - jak potem wielokrotnie tłumaczył - go zrozumieć. Bo jak powtarzał: „Nie można nigdy działać wbrew materiałowi. On ma swoje własne życie”. Wychodząc z tego założenia zaczął eksperymentować z tkaninami, decydował się na coraz odważniejsze kroje, sylwetki i drapowania. Działał tak przez kilka pierwszych lat swojej krawieckiej kariery, aż w końcu na początku lat 60. minionego wieku dorósł do decyzji, aby założyć markę sygnowaną własnym nazwiskiem.

CZYTAJ TAKŻE: Kultowa sukienka Audrey Hepburn ze „Śniadania u Tiffany’ego” wciąż robi wrażenie

Szczęśliwe sukienki Huberta de Givenchy

Z pomocą szwagra, który był właścicielem sieci sklepów Prisunic Givenchy otworzył w 1962 roku swój własny dom mody. Ale nie szastał cudzymi pieniędzmi. Początkowo nie zatrudniał nawet modelek! Swoje kreacje prezentował klientkom na tanich, plastikowych manekinach. I właśnie te wyjątkowe klientki przyniosły mu sławę. Dla nich stworzył jedne z najbardziej ikonicznych kreacji w historii: dla swojej muzy Audrey Hepburn - suknię do Śniadania u Tiffany’ego z 1961 roku (która dzięki popularności filmu przyniosła mu światową sławę), a dla Pierwszej Damy USA, Jackie Kennedy - legendarna różowa suknia z balu po zaprzysiężeniu jej męża na prezydenta Stanów Zjednoczonych. To tylko dwa ikoniczne looki z całego jego portfolio, które przecież obfitowało w znacznie więcej pamiętnych i historycznych kreacji. Otarł się też o największą nagrodę w branży filmowej. Otrzymał bowiem nominację do Oscara za najlepsze kostiumy do filmu Zabawna buzia (z 1957) Stanleya Donena z Hepburn w roli głównej. W 2006 sukienka z filmu została sprzedana na aukcji w londyńskim Christie’s za sumę ponad 920 tys. dolarów. W 1957 stworzył zaś pierwsze perfumy dla kobiet o nazwie L’Interdit. Ambasadorką zapachu została oczywiście Audrey Hepburn. Dwa lata później wszedł na rynek zapachów męskich zaprezentował światu perfumy Eau de Vetyver i Monsieur de Givenchy.

Givenchy jeszcze za życia doczekał się kilku retrospektyw swojej twórczości. Ostatnia przed jego śmiercią odbyła się w 2017 roku w Calais. To wtedy podczas wernisażu poświęconej mu wystawy powiedział: „Audrey, Jackie… To wszystko były moje przyjaciółki. Doskonała sukienka może wiele uczynić w życiu kobiety. Może nawet uczynić ją szczęśliwą. A to przyjemnie móc dawać szczęście swoim przyjaciołom”. W niczyich innych ustach takie podsumowanie swojej twórczości nie brzmiałoby bardziej wiarygodnie. Szczególnie że kreacja uczyta dla Audrey Hepburn do Śniadania u Tiffany’ego stała się dla niego nie tylko przepustką do panteonu najbardziej rozpoznawalnych projektantów świata, lecz także do przyjaźni z aktorką, która trwałą do jej śmierci w 1993 roku.

Długa czarna ze "Śniadania u Tiffany’ego" - najsłynniejsza sukienka w historii kina

Najbardziej rozpoznawalnym projektem Givenchy wciąż pozostaje jednak suknia Audrey Hepburn ze Śniadania u Tiffany’ego. Słynną sukienkę poznajemy już w pierwszej scenie filmy, kiedy o poranku Holly zatrzymuje przed witryną sklepu Tiffany&Co. przy opustoszałej Piątej Alei w Nowym Jorku. Ma ze sobą kubek kawy i ciastko. Ale najważniejsze jest jednak to, w co jest ubrana. Noc upłynęła jej na zabawie, wygląda jak królowa. Holly ubrana jest w piękną czarną sukienkę do ziemi. Kreacja ma z przodu łódkowy dekolt, a z tyłu jej fantazyjny krój odsłania kark i plecy. Równie ważne są dodatki. Królewską stylizację Holly dopełniają długie, czarne rękawiczki, naszyjnik z pereł i tiara z błyszczącymi kamieniami. No i koniecznie dodające jej tajemniczości ciemne okulary!

Kiedy Givenchy projektował kreacje do tego filmu (a nie była to tylko długa-czarna, która się swoistą ikoną filmowej kostiumografii), projektant i aktorka znali się już od dawna. Poznali się w 1953 roku w atelier Givenchy w Paryżu. Hepburn na polecenie Bill’ego Wilder’a miała wybrać tam kreacje do jego wcześniejszego filmu Sabrina. Jak głosi legenda, Givenchy spodziewał się dużo bardziej znanej wówczas aktorki o nazwisku Hepburn – Katharine. Gdy pojawiła się Audrey, nie krył swojego rozczarowania i odmówił przygotowania specjalnych projektów wyłącznie dla niej. Jednak Audrey zaproponowała, że przymierzy gotowe kreacje. Efekt był oszałamiający, a zachwycony jej widokiem w czarnej koktajlowej sukience projektant obiecał: „Audrey, zrobię dla Ciebie wszystko!” I przez następne lata, aż do jej śmierci, zawsze dotrzymywał słowa!

WIĘCEJ NA TEMAT: Była po prostu zjawiskowa! Audrey Hepburn zmarła 29 lat temu

Hubert de Givenchy: Odchodzę bez żalu

Projekty Givenchy cechowała oszczędność i prostota. Podkreślał atuty kobiecej sylwetki, ale nigdy na siłę jej nie zmieniał. Stąd bliżej mu raczej do stylu mody amerykańskiej niż tradycji klasycznego, francuskiego haute-couture. Po zamknięciu swojej pracowni to do niego swe klientki odsyłał Cristobal Balenciaga. Mimo że jego własne projekty miały w sobie ducha baroku, a Givenchy był raczej neoklasycystyczny.

Doskonała sukienka może wiele uczynić w życiu kobiety. Może nawet uczynić ją szczęśliwą - tak brzmiała ulubiona dewiza ostatniego wielkiego krawca haute-couture.

Już w latach 70. Hubert de Givenchy dystansował się od współczesnej mody i sam próbował tworzyć poza modnymi wówczas nurtami. Mówił, że nie rozumie tych wszystkich „niewiarygodnie szalonych ubrań” i projektantów, którzy „nie myślą o życiu kobiety”. Swój dom mody sprzedał koncernowi LVMH w roku 1988, lecz na emeryturę przeszedł dopiero w roku 1995. Nie był jednak rozżalony. Z wybiegiem pożegnał się następującymi słowami: „C’est la vie! Na szczęście przez wiele lat miałem wspaniałe życie. Spotykałem pięknych ludzi i dotykałem wspaniałych materiałów”.

Reklama

Hubert de Givenchy zmarł 10 marca 2018 roku. Pozostawił po sobie setki, jeśli nie tysiące kreacji, które do dziś stawia się za wzór najwyższego krawiectwa haute-couture i wielu młodych projektantów, którzy próbowali odtwarzać jego styl. Trzeba przyznać, że miał szczęście do następców. Projektantami w jego domu mody byli m.in. John Galliano, Alexander McQueen, Julien Macdonald, Riccardo Tisci, Clare Waight Keller (pierwsza i jedyna póki co kobieta na tym stanowisku), a obecnie - Matthew M. Williams. Każdy z nich na swój sposób interpretował dzieła dawnego mistrza i tworzył współczesne oblicze mody bazując na jego najbardziej rozpoznawalnych sylwetkach. Lepszej kontynuacji stylu wybitnego krawca dom mody Givenchy nie mógł sonie wymarzyć.

Getty Images
Pinterest
Reklama
Reklama
Reklama