Dziś rocznica urodzin Karla Lagerfelda!
Wspominamy wielkiego projektanta!
Dziś rocznica urodzin Karla Lagerfelda. Według jednych, genialny i wszechstronny. Zdaniem innych, bezwzględny i przeceniony. Zawsze jednak wyjątkowy. Jego śmierć 19 lutego tego roku to koniec pewnej ery w historii mody.
Ostatni Cesarz
Większość ludzi, gdy myśli o Paryżu, widzi wieżę Eiffla. A gdy wyobraża sobie projektanta mody, z pewnością przed oczami staje im Karl Lagerfeld. Nie muszą nawet wiedzieć, że był dyrektorem kreatywnym Chanel i Fendi oraz dowodził marką nazwaną własnym nazwiskiem. Powiedz „projektant”, a w głowach pojawia się Lagerfeld. Bo czy ktoś z poza branży wie, jak wygląda Miuccia Prada albo, co już zupełnie nieprawdopodobne, dyrektor kreatywny Gucci Alessandro Michele? Z nim było inaczej. Wizerunek Lagerfelda: chuda sylwetka w czarnych garniturach Diora, białe spięte w kucyk włosy, ciemne okulary i rękawiczki stały się nieodłącznym elementem pop kultury. Karl ozdabiał butelki coca-coli (dietetycznej, bo taką tylko pijał), a wzorowane na nim laleczki sprzedawały firmy Sephora i Mattel. Te ostatnie stały się przedmiotem pożądania i zniknęły w parę godzin, choć za posiadanie swojego Karla trzeba było zapłacić prawie dwieście dolarów.
Przedstawiciele świata mody pomyślą o czymś więcej. O jego dokonaniach: tych wspaniałych, jak niektóre kolekcje Chanel i tych bliskich parodii, jak rękawice bokserskie z logo legendarnego paryskiego domu mody. O tym, że sprowadził na pokaz mody do Paryża górę lodową (podobno to, co się nie stopiło zostało odesłane z powrotem do Szwecji). Ci którzy zaś byli wyjątkowo blisko cesarza mody wspomną, że nikt nie wysyłał na urodziny tak dużych bukietów kwiatów. Zresztą wszystko, co robił Karl Lagerfeld było największe.
Nie da się też zapomnieć jego słów. Tych poetyckich: „Stąpam bardzo mocno po ziemi. Lecz nie jest to ta ziemia”. Tych błyskotliwych i przekornych: „Spodnie od dresu to znak porażki”. I tych prowokacyjnych: „Jeśli nie chcesz, żeby ktoś ci ściągał spodnie, nie zostawaj modelką. Idź do zakonu”. Nie da się niestety wytrzeć z pamięci, że zdarzyło mu się również fałszywie oskarżyć Maryl Streep o próbę wyłudzenia pieniędzy i wytykać Adele, że jest za gruba.
Stwarzając siebie
Karl Lagerfeld nie oszczędzał też domu mody Chanel, w którym został zatrudniony w roku 1983. Trudno to sobie teraz wyobrazić, ale w tym czasie marka dogorywała utrzymując się jedynie dzięki sprzedaży perfum i kosmetyków. Projektant nazwał więc swe nowe miejsce pracy „chrapiącą śpiącą królewną”. A po tym, kiedy pod jego wpływem księżniczka się przebudziła i marka zaczęła odnosić sukcesy dodał: „Chanel jest instytucją, a każdą instytucję musisz traktować jak dziwkę. Inaczej nic nie osiągniesz”.
Ale zacznijmy naszą opowieść od początku. Karl Lagerfeldt, bo tak brzmiało jego nazwisko, urodził się w Hamburgu w roku... I tu zaczynają się problemy, bo prawda była dla cesarza mody pojęciem dość ulotnym i niejednoznacznym. Przez długi czas utrzymywał, że urodził się w roku 1938, w roku 2013 w wywiadzie dla Paris Match zmienił jednak wersję na rok 1935. Pisarka Alicia Drake, autorka książki The Beautiful Fall ustaliła z kolei, że był to rok 1933. Tak, czy inaczej, przyszły dyrektor artystyczny Chanel był dzieckiem Otto Lagerfeldta i Elisabeth z domu Bahlmann. I znowu według różnych wersji, ojciec był dziedzicem fortuny albo pracował z sukcesem w branży mlecznej. Matka zaś albo była kobietą światową albo zajmowała się handlem bielizną. Mieszkali (również do wyboru): w wiejskiej posiadłości, zamku albo na przedmieściach Hamburga. Jedno jest pewne, to matka Karla wywarła niego największy wpływ.
To za jej sprawą zaczął nosić rękawiczki. „W wieku 14 lat chciałem zacząć palić, bo moja matka paliła jak szalona. Ale wtedy powiedziała: „Nie powinieneś palić. Masz zbyt brzydkie ręce””. Jej zawdzięczamy również skłonność Lagerfelda do błyskotliwych wypowiedzi: „Gdy moja matka o coś pytała, trzeba było odpowiadać szybko i zabawnie. Kiedy za długo się zastanawiałem, dostawałem klapsa”. I to ona chyba pchnęła swego syna w kierunku mody: „Ćwiczyłem na fortepianie, co ją irytowało. Powtarzała więc: „Zajmij się rysunkiem, to mnie uciążliwe dla otoczenia””.
Cesarskie insygnia: ciemne okulary, skórzane rękawiczki bez palców. Na zdjęciu z Lily Rose Depp.
Wesołe futra
Nie bawmy się jednak zbyt długo w domorosłą psychoanalizę. Dzięki rodzicom Karl Lagerfeld wyjechał do Paryża i w roku 1954 wygrał modowy konkurs International Wool Secretariat w kategorii „płaszcz”. W kategorii „suknia” zwyciężył Yves Saint Laurent. To zwycięstwo otworzyło naszemu bohaterowi drzwi do domu mody Pierre Balmain, a potem Jean Patou (występował tam pod pseudonimem Roland Karl). Dorywczo projektował także dla marek Krizia, Ballantyne i Charles Jourdan. W Chloe spędził aż dziesięć lat, lecz nigdy nie wychodził do ukłonów. Potem trafił do Fendi. I tu po raz pierwszy udała mu się niezwykła sztuka. Zamienił zakurzony i pachnący naftaliną dom mody we współczesną, budzącą pożądanie markę. Nie traktował będących znakiem rozpoznawczym Fendi drogocennych futer i skór z należytym szacunkiem. Przeciwnie, strzygł je, farbował i pikował. Norki, dawny symbol nudnego luksusu, stały się czymś kolorowym i zabawnym. Stały się „Fun Fur”, czyli wesołymi futrami.
W tym czasie był już człowiekiem bardzo zamożnym. Oprócz projektowania miał też dodatkowe źródło dochodu. Mało kto wie, że Lagerfeld był wytrawnym kolekcjonerem. Zbierał meble, książki, a nawet mieszkania. Interesowało go wszystko: sztuka grecka, Art déco, Bauhaus, najnowsze technologie. Kolekcjonował, a potem zebrane z pietyzmem przedmioty sprzedawał bez cienia emocji, ale za to z dużym zyskiem. Wtedy zaczynał budować kolekcję od nowa. Jak mówią ci, co mieli go okazję lepiej poznać, w ten sam sposób traktował ludzi.
Żelazna kurtyna
Niewiele wiadomo o życiu emocjonalnym i uczuciowym Karla Lagerfelda. Znana jest lista jego współpracowniczek i muz z różnych etapów jego życia. Były nimi m.in. redaktorka włoskiego Vogue'a Anna Piaggi, ozdoba towarzystwa Paloma Picasso, modelka Inès de La Fressange oraz późna, ale potężna fascynacja cesarza mody - Claudia Schiffer. Z każdą z nich zerwał znajomość. Jak mawiał w takich przypadkach: „Opadła kurtyna. Żelazna kurtyna”. Szczególnie interesujący jest tu przykład Inès de La Fressange. Została ukarana za to, że pozowała do popiersia Marianny, nieoficjalnego symbolu Republiki Francuskiej w czasie, gdy wiązał ją kontrakt z Chanel. Podobno początkowo Karl Lagerfeld sam ją do tego namawiał... Dopiero po wielu latach odnowili zerwaną przyjaźń.
Jeszcze mniej wiemy o mężczyznach, którzy mieli wpływ na Lagerfelda. Jednym z nich był, jak się przypuszcza, Andy Warhol. W 1973 roku amerykański król pop artu wynajął od projektanta jego paryski apartament i nakręcił w nim swój film L'Amour. Przyszły cesarz mody też coś od niego wypożyczył. Przekonał się, jak wielką siłę ma autokreacja i budowanie spójnej, nieprzeniknionej fasady - dziś powiedzielibyśmy, wizerunku - za którym można się bezpiecznie ukryć. Innym ważnym mężczyzną w życiu cesarza mody był rysownik o puertorykańskich korzeniach Antonio Lopez. Razem prowadzili na początku lat 70. XX wieku artystyczny salon w Paryżu. Razem rysowali i tworzyli kolaże, pierwsze wersje dzisiejszych moodboardów.
Zręczność, z jaką żonglował i bawił się w każdej kolekcji elementami stylu stworzonego przez Coco Chanel, nie miała sobie równych. Sprawił, że perły, torebka z łańcuszkiem i tweed stały się przedmiotami pożądanymi w każdym miejscu na świecie
Był jeszcze słynny paryski dandys, Jacques de Bascher. To jedyny mężczyzna, z którym połączyła Lagerfelda poważniejsza relacja. Ponad dziesięć lat finansował jego akoholowo-narkotykowe eskapady, pomimo tego, że przez jakiś czas musiał dzielić się ukochanym z Yvesem Saint Laurentem. Po śmierci de Baschera był w żałobie, lecz zadeklarował, że był to związek platoniczny, a on sam „jest zakochany tylko w pracy”. Nikt nie mógł jednak mieć wątpliwości, że cierpiał. Utył i zaczął coraz częściej kryć twarz za wachlarzem.
Na kim zależało mu w ostatnich latach? Po śmieci cesarza mody zaczęto gwałtownie poszukiwać potencjalnych spadkobierców jego szacowanej na 200 milionów dolarów fortuny. Wśród nich wymienia się 10-letniego chrześniaka Karla Lagerfelda Hudsona Kroeniga, przystojnego asystenta Sebastiena Jondeau i ukochaną Choupette. Oczywiście sama przyzwyczajona do luksusów kotka (kucharze, srebrna zastawa…) żadnych pieniędzy nie odziedziczy. Podejrzewa się jednak, że Karl Lagerfeld stworzył z myślą o niej specjalny fundusz opiekuńczy i wyznaczył stosownych wykonawców swej woli. Dał to zresztą do zrozumienia mówiąc jakiś czas temu: „Choupette to bogata dziewczyna. Opiekowanie się nią będzie intratnym zajęciem”.
Cindy Crawford, Karl Lagerfeld i Claudia Schiffer na pokazie Chanel w roku 1993. Cesarz mody nie rozstawał się w tym czasie z wachlarzem.
Zrozumieć Lagerfelda
Śmierć Karla Lagerfelda wywołała rodzaj szoku. Projektant był tak przekonany o swej nieśmiertelności, że wszyscy inni również w to uwierzyli. Zapewnił o tym zresztą całkiem niedawno, bo w lipcu 2018 roku. Gdy dziennikarka Paris Matcha chciała dowiedzieć się, kogo by widział jako swego następcę w Chanel, odpowiedział krótko: „Jestem nieśmiertelny. To pytanie w ogóle nie powinno paść”.
Stało się jednak. Lagerfeld odszedł. Najpoważniejsze dzienniki na świecie starały się po jego śmierci zrozumieć fenomen dyrektora kreatywnego Chanel. Wszyscy podkreślali jego niesłychaną płodność (co najmniej dwanaście kolekcji rocznie) i niezwykłą etykę pracy: „Projektanci stają się artystami. Są za słabi, za krusi. A my musimy być twardzi, chować swoje rozterki. Ludzie kupują sukienki, żeby sprawić sobie przyjemność, a nie po to żeby słuchać, jak ktoś się nacierpiał nad kawałkiem tafty”. Co zaskakujące, wskazywano też, że był jednym z przedstawicieli postmodernizmu w modzie. Zręczność z jaką żonglował i bawił się w każdej kolekcji elementami stylu stworzonego przez Coco Chanel nie miało sobie równych. Doceniono jego umiejętności marketingowe. Lagerfeld sprawił, że perły, kamelie, torebki z łańcuszkiem i tweed stały się składnikami masowej wyobraźni i są tak samo rozpoznawalne w każdym miejscu na świecie jak Mona Lisa czy MacDonald.
Bardzo ciekawą tezę postawił New York Times. Zdaniem Vanessy Friedman ten zapatrzony w przyszłość właściciel ponad 300 iPadów był w rzeczywistości ostatnim projektantem minionej bezpowrotnie epoki. A to dlatego, że zbudował sobie pozycję dającą mu prawdziwą, niczym nieograniczoną wolność, o której inni współcześni twórcy mogą tylko pomarzyć. Wolność sprowadzania góry lodowej ze Szwecji i wolność utrzymywania pracowni, która tworzy wyłącznie hafty na jedwabiu. Po prostu, Lagerfeld żył i tworzył tak, jakby nigdy nie słyszał o budżetach, czy raportach kwartalnych. Takich jak on więcej już nie będzie.
Co równie rzadkie po śmierci Lagerfelda pojawiły się także opinie krytyczne, jakby jego nie obowiązywała zasada „o zmarłych dobrze albo wcale”. Nazwano więc na przykład dyrektora kreatywnego Chanel „utalentowanym stylistą”, który nigdy nie zaproponował nowej kobiecej sylwetki tak, jak uczynili to Dior, Balenciaga, Givenchy, czy sama Gabrielle Chanel. Przypomniano, że nie wszystko czego się dotknął zamieniało się w złoto, bo jego własna marka zbankrutowała w 1997 i musiał ją ratować Tommy Hilfiger. Najdalej jednak posunęła się dziennikarka Tanya Gold, której felieton „Brzydka prawda o panowaniu Karla Lagerfelda” opublikował prestiżowy The Guardian. Określiła w nim cesarza mody mianem „mizantropa o nieruchomej twarzy” i „mężczyzny, który nienawidził kobiet”. Lagerfeldowi pewnie by się to spodobało. Powtarzał przecież, że lepiej kogoś wyprowadzić z równowagi niż zanudzić.
Jedną z pasji Karla Lagerfelda była fotografia. Sam odpowiadał za wiele kampanii reklamowych Chanel i Fendi.