Szaleństwo (nie)kontrolowane - zaglądamy do szafy Agnieszki Colombié!
Dyskretny luksus i ekstrawagancja. Szafa Agnieszki Colombié robi wrażenie. Z wielu powodów.

- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Dyskretny luksus i ekstrawagancja. Czy to może iść w parze? Okazuje się, że tak. Ale trzeba być wytrawnym modowym graczem, by pozwolić sobie na taki miks. Szafa Agnieszki Colombié robi wrażenie. Z wielu powodów.
„Nosząc imponujące ubrania, wiedzie się bardziej interesujące życie”. Ten cytat z Vivienne Westwood towarzyszy mi, kiedy razem z Agnieszką Colombié oglądam jej garderobę. Doznałam pewnego rodzaju wtajemniczenia, bo pokazanie szafy jest rzeczą intymną, czasem nawet bardziej niż pokazanie sypialni. Ot, łóżko, pościel, szafka… W garderobie czy szafie wiszące rzeczy to prywatny obraz właścicielki. Jej gust, styl, marzenia i pragnienia. Bo ktoś, kto przywiązuje wagę do ubierania się, przywiązuje wagę do jakości życia. Świat zwariował, żyjemy w trudnych czasach, ale to nie znaczy, że można zapomnieć o sobie. Styl Agnieszki i sposób, w jaki mówi o modzie, jakie miejsce zajmuje w jej przestrzeni, to apoteoza życia, niezwykłej ciekawości świata, a także pewnej dezynwoltury i nonszalancji. To też opowieść o kobiecie, która jest świadoma siebie, wie, że bycie dobrze ubranym to jedna ze składowych sukcesu i – co jest najważniejsze – nie boi się zmian. Ani w życiu, ani w szafie.

Viva!Moda. Jej szafa: Agnieszka Colombié. Początki szaleństwa
Jest przełom lat 80. i 90. poprzedniego stulecia. Ulice Białegostoku, jak wszystkich zresztą polskich miast, są szare i smutne. I wszyscy tak się ubierają. Wszyscy z wyjątkiem Agnieszki i jej przyjaciółki Joli. I Liceum Ogólnokształcące słynie z restrykcyjności, w kolorowym ubraniu raczej nie przemknie się tam bez nagany. Ale przecież po szkole trzeba zaszaleć…
– Kupiłam wtedy w Telimenie płaszcz we wściekle fioletowym kolorze, Jola taki sam, tylko różowy – opowiada Agnieszka. – Trzymałyśmy je w szatni, zwinięte w torbie i jak tylko minęłyśmy szkolną bramę, zaraz wkładałyśmy na siebie…
Do tego Agnieszka wkłada czarną koronkową opaskę na głowę, koronkowe rękawiczki i zamszowe, fioletowe botki na płaskim obcasie, kupione w sklepie z włoskim obuwiem, mieszczącym się zaraz obok szkoły. Szybko miała w kieszeni opinię najlepiej ubranej dziewczyny w Białymstoku. I najbardziej ekstrawaganckiej.
Anna Wintour twierdzi, że modę albo ma się we krwi, albo nie. Agnieszka parafrazuje, że ze stylem człowiek się rodzi. Można się go trochę nauczyć, ale to już nie to samo. Zresztą sama Coco Chanel powtarzała: „Możesz kupić modę, ale musisz mieć styl”. Poczucie estetyki można nazwać więc rodzajem talentu, a z ubieraniem się jest jak z urządzaniem wnętrz. Wchodzisz do pokoju i już wiesz, co będzie w nim dobrze wyglądało, jakie kolory chciałabyś w nim mieć i jakie rzeczy będą się w nim dobrze łączyć.

Modą interesowała się od zawsze. Kiedy w Polsce nie istniały kobiece magazyny, zagraniczne wydania „Vogue’a” czy „L’Officiela” z trendami na sezon przywoziła z zagranicy. Były jak biblia. Godzinami oglądała zdjęcia z pokazów, wypatrując inspiracji. Lata później pokazy ogląda już na żywo w Paryżu, ale zasada pozostaje: wypatrzyć coś specjalnie dla siebie.
– Niestety zawsze – śmieje się Agnieszka – wybieram rzeczy, które są rozchwytywane i bardzo trudno je kupić, bo wszystkie fashionistki chcą je mieć. Ale to też jest emocjonujące. Jak w końcu uda mi się zdobyć wymarzony płaszcz czy sukienkę, noszę je później latami. Nigdy nie inspirowała się gwiazdami sceny czy ekranu. Wzorem stylu była dla niej mama. – Ubierała się niezwykle elegancko. Kiedy przychodziła do sądu na rozprawę, bo była adwokatem, wszyscy już od drzwi podawali sobie wiadomość: „Idzie mecenas Małyszko”, by przyjrzeć się, co ma na sobie. Krawcowa szyła jej ubrania z wykrojów z „Burdy”. Mama miała prenumeratę magazynu i nawet mnie kilka razy zaciągnęła do tej krawcowej, by mi coś uszyła. Poza tym był Pewex i wymarzone dżinsy czy swetry, zagraniczne wyjazdy, z których przywoziła modowe zdobycze. Kiedy studiowała, na zakupy jeździła do Rembertowa „na ciuchy”, gdzie – jak twierdzili bywalcy – można było kupić „wszystko”. Ale i ceny zwalały z nóg. – Mój pierwszy mąż przed ślubem kupił mi długie, skórzane kozaki na średnim obcasie z metalowymi dżetami. Kosztowały wtedy, pamiętam do dziś, 1000 dolarów. To była suma, za którą można było kupić samochód. Ale on miał taką fantazję, a ja przez lata byłam zakochana w tych butach. Więc mamy początek szaleństwa!
Viva!Moda. Jej szafa: Agnieszka Colombié. Modne zasady
Nie ma nic bardziej interesującego niż ubranie, które opowiada historię. W szafie Agnieszki jest wiele takich rzeczy. Ale jedna z nich szczególna… Kożuch wisiał na wystawie w domu towarowym Henri Bendel przy Piątej Alei w Nowym Jorku…
– Jaka szkoda, że nie ma już tego domu mody – mówi Agnieszka. – Uwielbiałam zakupy w Henrim Bendelu. Tak jak i w Barneys, którego też już nie ma… Kożuch był długi, do ziemi, miał prosty fason i bordowy kolor. Kusił mocno z tej wystawy, ale Agnieszka, przerażona ceną, odłożyła go z żalem. Potem nie mogła spać w nocy. Następnego dnia z samego rana pojechała po niego i – choć było to ponad 20 lat temu – kożuch nosi do dziś. Przez pierwsze kilka lat, jak tylko robiło się zimno, kożuch natychmiast zaczynał sezon. Mówi: „Jak szłam w nim, od razu czułam się pewnie”. Odłożyła okrycie na kilka lat, by znów do niego wrócić, bo bordowy okazał się najmodniejszym kolorem ostatniej jesieni i zimy. Teraz jest już vintage, ale nadal wygląda doskonale i stylowo. I w tej historii kryje się pierwsza z ważnych zasad stylu Agnieszki – nie można wyrzucać rzeczy, które się nigdy nie starzeją.
Agnieszka ubieranie się zaczyna od butów. – W zależności od tego, jaki mam plan działania, a także od pogody, rano wybieram odpowiednie buty na cały dzień – mówi. – I do tych butów dobieram resztę garderoby. Zasada idealna. Wszystkie wiemy, że w szpilkach nie da się biegać po mieście, ale kiedy już się ubierzemy i nie ma czasu, żeby się przebrać, często wkładamy buty, w których wydaje się nam, że wyglądamy najlepiej. A najlepiej wyglądamy na obcasach. Dzięki zasadzie Agnieszki nie popsujemy sobie dnia. I przejdziemy przez niego pewnym krokiem. A pewność siebie jest kolejną zasadą dobrego wyglądu. Kiedy wyglądamy dobrze, dzień jest udany już na wstępie.
Kolejna zasada Agnieszki – jeśli po zakupieniu rzeczy nie włoży jej przez tydzień, znaczy, że nigdy jej nie włoży. Wtedy zwraca rzecz, nie zastanawiając się już ani chwili. Dlatego lubi internetowe concept store’y, bo gdy ubranie przychodzi do domu, zawsze może spokojnie przymierzyć z innymi częściami garderoby i rzetelnie ocenić: pasuje czy nie. Ubiera się warstwowo, bo – przecież – skąd wiesz, co może cię spotkać? Każda warstwa garderoby musi być dobrana i stylowa. To samo dotyczy rzeczy, w których chodzi po domu. Kolejna ważna zasada, jeśli nie najważniejsza: nieważne, czy jesteś z kimś, czy sama, nigdy nie wkładaj byle czego. Rozciągnięte dresy, stare T-shirty nie powinny w ogóle istnieć. Pamiętaj, ubierasz się przede wszystkim dla siebie. A zresztą, jak mówił Lagerfeld, wkładając dresy, tracisz kontrolę nad swoim życiem.

Viva!Moda. Jej szafa: Agnieszka Colombié. 100 par… dżinsów
Podstawa garderoby według Agnieszki? Proszę bardzo. Skoro ubranie zaczyna się od butów, to oczywiście dobre buty. W jej szafie najwięcej jest tych od Chanel – pewnie z 50 par – ale już Chanel gonią buty marki The Row, których ma pewnie ze 30 par. O trzecie miejsce walczą Saint Laurent, Hermès i Alaïa. Ma dużo butów na płaskim obcasie i mimo że ma ponad 170 centymetrów wzrostu, uwielbia też wysokie obcasy. W jej szefie są i koturny, i szpilki, ale wyraźnie daje mi do zrozumienia, że należy do „teamu koturny”.
Wracając do podstaw garderoby… Po drugie, dżinsy. W każdym sezonie kupuje kilka par, w kilku odcieniach. Ulubione to te od Chanel. I kiedy oglądamy idealnie wiszące na wieszakach dżinsy, zastanawiam się, ile ich tu jest. Agnieszka, jakby czytając w moich myślach, mówi: – Mam chyba ze 100 par. Całe królestwo. Kolejna nieodzowna rzecz to dobra marynarka – trzeba zawsze postawić na dobrą marynarkę – skórzana kurtka, najlepiej Ricka Owensa, płaszcz i świetny jakościowo T-shirt. Koszule i swetry są na dalszym planie, ale kropką nad i modowego must-have jest mała czarna. – Zawsze uniwersalna – dodaje Agnieszka. – Nawet jeśli wychodzimy gdzieś w tym samym towarzystwie, jedną sukienkę można zakomponować na kilka sposobów. Wystarczy, że włożymy inne buty, dodamy marynarkę, przewiążemy się paskiem, zmienimy torebkę. Mała czerwona czy różowa za bardzo rzuca się w oczy… Dwa czy trzy razy już się w niej nie pójdzie.
Choć zdarza jej się zaszaleć z kolorami, szafa Agnieszki jest w jednolitych i stonowanych barwach. Te kolorystyczne szaleństwa to różowe dżinsy Chanel, zielony klasyczny żakiet Chanel, różowe satynowe szpilki, neonowa sukienka na lato też Chanel, garnitur w koralowej barwie i może kilka kolorowych sweterków. I pamiętajmy o kożuchu z wystawy Henriego Bendela…
Więcej kolorowych „grzechów” nie naliczyłam. Najwięcej w szafie Agnieszki jest czerni, a podobno kobiety, które noszą czerń, wiodą najbardziej kolorowe życie. Więc jest czerń, a także są brązy, beże, trochę granatu i bieli. Jeśli Agnieszce podoba się fason swetra, spódnicy czy spodni, zazwyczaj kupuje w trzech kolorach. To kolejna zasada, gdybyśmy miały wrócić do zasad. Poza tym, znów cytując Chanel: „Najlepszy kolor to taki, który dobrze wygląda na tobie”.
Tekst: Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Zdjęcia: Łukasz Bartyzel
Makijaż: Agnieszka Jańczyk
Stylizacja i aranżacja: Agnieszka Ścibior
Produkcja: Paulina Aleksiejuk- -Lewandowska
Cały tekst przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!Moda - od 27 marca w sprzedaży!

Zobacz także
Galeria
Pokazywanie elementów od 1 do 3 z 12
Akcje
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 17
Fale, tafla, zwiększona objętość. Air Wand to domowy stylista włosów!
Współpraca reklamowa