Reklama

Iris Apfel to kobieta-ikona, która w wieku 100 lat stworzyła nawet kolekcję dla giganta H&M, która wyprzedała się w oka mgnieniu. A w 2018 roku została uhonorowana przez markę Mattel – ma własną lalkę. Jej mini wersja ma na sobie miniaturowy garnitur od Gucciego, sporo biżuterii i duże, okrągłe okulary w czarnych oprawkach. A co ciekawe, tak naprawdę nigdy nie chciała zostać ikoną mody ani influencerką. Nie kupowała obserwujących na Instagramie, nie zatrudniła agencji public relations ani stylistów. Nie wywoływała też skandali i nie obnażała biustu. A listy najlepiej ubranych są dla niej najlepszym środkiem nasennym. „Nie bawię się w ocenianie ubrań innych ludzi. Naprawdę lepiej być zadowoloną z życia niż modną”, komentowała. Niestety w wieku 102 lat projektantka zmarła.

Reklama

Artykuł aktualizowany 02.03.24 r.

ZOBACZ TEŻ: Jedna z córek Czesława Niemena zmieniła nazwisko na tureckie. Oto, czym się dziś zajmuje

Iris Apfel nie żyje. Ikona stylu miała 102 lata

Prawdziwa ikona mody i świata wnętrzarskiego, Iris Apfel, zmarła w wieku 102 lat. Chociaż dziś jej niepowtarzalny look znany jest prawie każdemu, mało kto wie, że projektantka zyskała sławę dopiero jako emerytka. Jak podają media, zmarła do ostatnich chwil otoczona była swoimi najbliższymi. Odeszła w swoim domu w Palm Beach na Florydzie.

Iris Apfel pożegnało wiele osób, nie tylko zajmujących się modą, ale także artystów i gwiazd, które od lat rozkochała w sobie swoimi niepowtarzalnymi, barwnymi kreacjami. Przypomnijmy jednak, kim była ta niezwykła postać, często nazywana „Najbarwnieszym ptakiem Ameryki".

Kim była Iris Apfel?

1 marca 2024 r. media obiegła smutna wieść o śmierci Iris Apfel. Projektantka miała 102 lata. Urodziła się w 1921 roku w rodzinie amerykańskich Żydów i od zawsze wiedziała, że będzie robiła coś, co wiąże się ze sztuką. Ukończyła więc studia w Nowym Jorku na wydziale historii sztuki i wraz z mężem założyła firmę Old World Weavers. Iris Apfel była nadworną projektantką wnętrz Białego Domu. Doradzała dziewięciu prezydentom: Trumanowi, Eisenhowerowi, Nixonowi, Kennedy'emu, Johnsonowi, Carterowi, Reaganowi oraz Clintonowi. Była postacią niezwykle barwną i charakterystyczną. Każdy w świecie mody i sztuki zna jej duże okulary i zamiłowanie do kolorów.

Kolor wyciąga zza grobu

„Nie jesteś ładna. I nigdy taka nie będziesz. Ale masz do zaoferowania coś lepszego. Jesteś interesująca”, usłyszała w młodości. Sama uważała zresztą urodę za rzecz mocno przereklamowaną: „Nie lubię ładnych ludzi. Ładne dziewczyny uważają się za wyjątkowe, a to tylko złudzenie. Z czasem, szybciej niż się tego spodziewają, zostają z niczym. A ja musiałam sama coś stworzyć”. I stworzyła. Barwny („Pamiętajcie, kolor może wyciągnąć z grobu”, powtarza Iris), eklektyczny styl sprawiający, że nie można pomylić jej z nikim innym na świecie. Tylko jej przyszło do głowy, by łączyć ubrania od wielkich krawców, egzotyczne szaty z bazarów, stare kościelne ornaty i plastikowe bransolety. Nie dla niej zwiewne szatki czy klasyczne kostiumy Chanel (Apfel uważała zresztą, że większość kobiet przypomina w nich… kiełbasy). Ona uwielbiała ubrania o architektonicznych formach, warstwowo nakładaną biżuterię. W wielu dziedzinach była prawdziwą pionierką. Jako chyba pierwsza kobieta w Stanach Zjednoczonych na przykład zaczęła w latach 40. XX wieku nosić dżinsy. Jak mówił jeden z jej licznych wielbicieli, belgijski projektant Dries Van Noten: „Iris Apfel jest prawdziwą mistrzynią w łączeniu brzydkiego z pięknym, drogiego z tanim. Gdy świat wielbił minimalizm, ona pozostawała wierna barokowi. Kiedy wszyscy projektanci świata radzili odejmowanie, ona mówiła »dodawaj!«. Trudno wprost mi wyrazić, ile jej zawdzięczam”. I nie tylko on. Wspomnijmy tylko ostatnie przebojowe kolekcje Alessandro Michele dla domu mody Gucci. Nic dziwnego, że w jego zielony garnitur ubrana jest laleczka Iris. Przecież wygląda, jakby wyciągnięto go z jej nieskończenie przepastnej garderoby.

Noam Galai/Getty Images for Central Park Tower

Lekcje stylu Iris Apfel

Jej historia zaczęła się 29 sierpnia 1921 roku. Iris przyszła na świat na Long Island w nowojorskim Queens jako jedyna córka Samuela i Sadye Barrelów. Ojciec był właścicielem firmy szklarskiej, matka prowadziła mały sklep z ubraniami. Na tym rodzinne związki z modą bynajmniej się nie kończą. Jej dziadek, rosyjski Żyd, był krawcem. Nienawidził maszynowo wykonanych dziurek do guzików. Jego ręczne ściegi były ładniejsze. Być może dlatego Iris Apfel tak bolała nad upadkiem rękodzieła. „Rzemiosło upada, zostaje tandeta. Nic dziwnego, że wszyscy wyglądają tak samo. Okropność!”, mówiła. Od najmłodszych lat mała Iris pobierała lekcje stylu. „Mama miała na mnie ogromny wpływ. Była prawdziwą czarodziejką dodatków. Wyczyniała istne cuda przy pomocy zwykłej apaszki, którą wiązała za każdym razem inaczej. Mówiła mi: »Kup małą czarną sukienkę, a zawsze będziesz miała co na siebie włożyć. Możesz ją nosić na dziesiątki sposobów«”, wspomina. Co prawda nie znajdziemy zdjęcia Iris Apfel w małej czarnej, ale prawdę o tym, na ile sposobów można użyć jednej części garderoby, przyswoiła sobie na całe życie. Czego się jeszcze nauczyła od matki?Do tego przyjdzie nam niebawem powrócić.

Inne lekcje dawał jej ojciec. Nie poświęcał wprawdzie ubraniom większej uwagi, ale nadrabiał to brawurową nonszalancją, która działała jak magnes na kobiety. Jego specjalnością były misterne kompozycje z luster. Zatrudniali go więc najlepsi dekoratorzy wnętrz, w tym sławna Elsie de Wolfe, znana również jako Lady Mendl, autorka popularnej książki „Dom w dobrym stylu”. Ojciec zabierał małą Iris do jej apartamentu w hotelu Plaza. Tam nasza bohaterka pierwszy raz spotkała się ze światem luksusu. Wcześniej nie wiedziała na przykład, że istnieje porcelana tak cienka, że prześwituje przez nią światło, ani szlafroki… pobijane futrem z szynszyli. Iris kształciła się też sama. Uwielbiała na przykład niedzielne wyprawy do „czarnego” Harlemu. „Przyjeżdżałam tu w dzieciństwie, by patrzeć na kobiety idące do kościoła. To był prawdziwy popis inwencji, fantazji i odwagi. Do dziś uważam, że ludzie z Harlemu mają więcej stylu niż nudni mieszkańcy Manhattanu, którzy noszą czerń jak bezpieczny uniform” mówiła. Aż przyszedł czas na zajęcia praktyczne, czyli samodzielne zakupy. „Pierwszą rzecz kupiłam sobie, gdy miałam 11 lat. To był mały sklepik w Greenwich Village. Dla mnie zaś wyglądał jak jaskinia Aladyna. Właściciel miał na sobie znoszone ubranie, ale wyglądał w nim jak książę. Musiał zwrócić na mnie uwagę. A mnie zainteresowała pewna odlotowa broszka. Kosztowała oszałamiającą kwotę – 65 centów. Długo się z »księciem« o nią targowałam. Do dziś to robię i jestem w tym dobra. Są zresztą pewne miejsca na świecie, w których jest to wyraz dobrych manier. Kupujesz coś za 50 dolarów bez targowania? Sprzedawca ma zmarnowany dzień! Dręczą go myśli, że stracił, bo mógł ci to sprzedać za 100!”, wspomina z rozrzewnieniem Iris Apfel.

67 lat miłości

Wędrujemy w czasie. Iris ukończyła historię sztuki na New York University, a potem projektowanie na University of Wisconsin. Dostała posadę asystentki w magazynie „Women’s Wear Daily”, potem pracuje dla dekoratorki wnętrz Elinor Johnson. Ale w jej biografii są to fakty praktycznie bez znaczenia. Ważne jest to, że mniej więcej w tym samym czasie poznaje niejakiego Carla Apfela. I była to, proszę wybaczyć banał, ale ująć tego inaczej nie sposób, miłość od pierwszego wejrzenia. Pobierają się 22 lutego 1948 roku. Iris nie chciała wystawnego wesela, wolała dostać pieniądze, ale rodzice i dziadkowie o nim marzyli. Skończyło się na, jak mówi sama zainteresowana, skromnym przyjęciu na 125 osób. „Miałam na sobie sukienkę z różowej koronki. To praktyczne rozwiązanie, bo mogłam ją nosić również po ślubie. Zresztą dzisiaj też robiłaby wrażenie. Dlatego powtarzam, żyjcie długo, a wasze ubrania znowu będą modne. Wszystko wróci!”, wspominała dzień weselny nasza bohaterka. Na marginesie powiedzmy, że teorię wiecznego powrotu Iris Apfel stosowała zresztą do całej współczesnej mody, ale nie jest to diagnoza pocieszająca: „To niesamowite, ilu projektantów… nie szyje! Kupują stare ciuchy i tylko zmieniają w nich guziki! Swój czas wolą poświęcać na brylowanie w telewizji i w internecie”. Szybko okazało się, że parę łączy nie tylko uczucie, ale także wspólna pasja. Oboje kochali stare materiały. Dwa lata po ślubie stworzyli więc firmę Old World Weavers, która zajmowała się wykonywaniem replik obić i tapet sprzed stuleci. Projektowali nowe wzory, urządzali całe wnętrza. Iris szyła także z tych wyjątkowych tkanin obiciowych swoje ubrania („I znowu na przyjęciu ktoś o mało nie pomylił mojej żony z kanapą”, wspominał Carl).

Szybko stali się sławni. Tak sławni, że restaurowali wnętrza w Białym Domu i w Senacie za rządów aż dziewięciu prezydentów: od Trumana do Clintona. Niezwykłą parę uwielbiała zresztą cała nowojorska czy bostońska socjeta. „We wszystkich najlepszych domach było coś naszego. A że każdy pragnął, żeby jego dom był wyjątkowy, szybko zaczęły mi się kończyć inspiracje. W ich poszukiwaniu dwa razy do roku wyjeżdżaliśmy do Europy. Z każdej podróży wysyłaliśmy do Stanów statkiem kontener pełen mebli, dodatków, tkanin i ubrań. Moi klienci czuli się wyjątkowi”, snuje swą opowieść Iris. A Carl z rozbawieniem wspominał ich wspólne wizyty w powojennym Paryżu: „Antykwariusze kazali nam przychodzić o czwartej w nocy. Radzili: »Ubierzcie się dobrze i weźcie mocne lampy«. I otwierali przed nami swoje niekończące się, mroczne i wilgotne składy. Pewnego dnia się zbuntowałem. Mówię: »Iris, przecież ty kupujesz rzeczy, których nie kupi nikt inny. I to się nie zmieni do dziesiątej rano!«”. Film dokumentalny „Iris” w reżyserii Alberta Mayslesa z 2014 roku z czułością pokazuje niezwykły związek tych dwojga. Carl żartował: „Cała forsa idzie na ciuchy mojej dziewczyny. I dobrze! To utalentowana żona, chyba ją zatrzymam”. Iris odpowiada: „Dobrze go sobie wychowałam!” i by nie denerwować męża, przez kilka godzin nie dzwoniła po pomoc po tym, jak złamała biodro… Ich przyjaciel, fotograf Bruce Weber, opowiadał: „W swojej posiadłości w Palm Beach nie zdejmują ozdób świątecznych przez osiem miesięcy. To idealny dom dla tej dwójki dorosłych dzieci”. Ale, jak mawia Iris, nic nie trwa wiecznie. Firmę Old World Weavers w 1992 roku kupił Philippe Starck. Carl Apfel zmarł 1 sierpnia 2015 roku, na trzy dni przed swoimi 101. urodzinami. Jego partnerka przeżyła go o prawie dekdę: odeszła 1 marca 2024 r.

DAVID X. PRUTTING/Patrick McMullan via Getty Images

CZYTAJ TEŻ: Byli ze sobą na przekór wszystkim, pokonali wiele kryzysów. Mariannę i Łukasza Schreiberów dzieliło wiele kwestii

Sławna przez przypadek

Ludzie oglądali się za nią na ulicy i pytali: „Kim jest ta kobieta?”. Iris Apfel była wprawdzie ozdobą najbardziej pożądanych nowojorskich przyjęć, ale poza tym elitarnym gronem była kompletnie anonimowa. Zmienił to przypadek. Jest wiosna 2005 roku. Stéphane Houy-Towner, kurator nowojorskiego Costume Institute w Metropolitan Museum of Art, jest załamany. Wystawa, którą od dawna przygotowywał na jesień, nie odbędzie się. Co robić? Na szczęście przypomina sobie, że jego przyjaciółka Iris ma jedną z największych kolekcji biżuterii w Stanach Zjednoczonych. Jeden telefon i sprawa załatwiona. Zaczęło się od biżuterii, ale potem Stéphane Houy-Towner dodał do ekspozycji kilkadziesiąt strojów z kolekcji Iris Apfel. Tak powstała wystawa „Rara Avis: Selections from the Iris Barrel Apfel Collection”, czyli „Rzadki ptak: wybór z kolekcji Iris Barrel Apfel”. I okazała się tak gigantycznym sukcesem, że podróżowała przez parę lat po muzeach w całych Stanach Zjednoczonych. Niezwykłe były również reakcje zwiedzających. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli, więc sądzili, że Iris i jej kolekcja muszą pochodzić z jakiejś odległej epoki. „Ludzie pytali, kim jestem, niektórzy odpowiadali, że z pewnością od dawna nie żyję”, wspominała Iris. „A ja lubiłam czasem krążyć między nimi i opowiadać. Co? Na przykład że te bransoletki pochodzą z Tybetu. Są tak ciężkie, że zakładam je tylko wtedy, gdy wiem, że za godzinę będę mogła wrócić do domu”, kontynuuje. Nagle stała się sławna, a oprócz tego potwornie zajęta. Najpierw jej sylwetkę opisał amerykański „Vogue”, a potem dziesiątki magazynów na całym świecie. Jakby za jej sprawą starość stała się bardzo seksowna. W przerwach pomiędzy kolejnymi wywiadami, sesjami zdjęciowymi i pokazami mody Iris Apfel dekorowała wystawy w ekskluzywnym domu towarowym Bergdorf Goodman, projektowała kolekcję biżuterii dla sklepu telewizyjnego i linię kosmetyków dla marki MAC. Zaczęła również wykłady na University of Texas.

Tam, gdzie się wybieram

Przez jakiś czas Apfel miała jeszcze jeden obowiązek. Dwa razy w tygodniu wraz z przedstawicielami zaprzyjaźnionego domu aukcyjnego odwiedzała swoje magazyny. Bo nasza bohaterka była nie tylko właścicielką gigantycznego apartamentu przy Park Avenue, w którym kilka pokojów zajmowały jej ubrania, i domu w Palm Beach wypełnionego po brzegi niezwykłą kolekcją zabawek. Przypomnijmy sobie, dwa kontenery rocznie, i to przez długie lata. Te wszystkie przedmioty trzeba było gdzieś pomieścić! Więc Iris mozolnie przeglądała zawartość niezliczonych skrzyń, wraz z asystentami rozwijała bele, na które nawinięte były obrazy i stare materiały. Część z tych dóbr szła na aukcję, cześć, głównie ubrania i materiały, Iris przekazywała do swego ulubionego Peabody Essex Museum w Salem. Iris wiedziała, że czas nie stoi w miejscu. Nigdy zresztą nie starała się go zatrzymać. Na pytanie, czy myślała kiedykolwiek o operacji plastycznej, odpowiada: „Lepiej niczego nie ruszać, bo efekt może być jeszcze gorszy. Poza tym w dobie internetu nikogo nie oszukasz, bo wszyscy i tak wiedzą, ile masz lat. A nawet jeśli by ci się udało, zdradzi cię spojrzenie”. Co zatem robić? „Trzeba wychodzić, ubierać się i wychodzić. Ja wciąż chcę być w świecie, być dla świata. A wielu starszych ludzi się poddaje. Często na pytanie »Jak się pani czuje?« odpowiadam: »Nie wiem, ale wciąż stoję. Bierzcie ze mnie przykład!«”, radziła. A czy Iris Apfel żałowała, że nie ma komu zostawić swoich skarbów? „Ja i Carl nigdy nie chcieliśmy mieć dzieci. Dawno temu zrozumiałam, że nie można mieć w życiu wszystkiego. Pragnęłam tworzyć, podróżować, bawić się. Nie chciałam mieć dzieci wychowywanych przez nianie. Tego zresztą nauczyłam się od mojej własnej matki. Nienawidziłam jej, bo odeszła i wróciła do domu, dopiero kiedy miałam 10 lat”, wyznaje. Taka zatem była ta jeszcze jedna matczyna lekcja.

Iris Apfel miała dla nas również bardzo ważne przesłanie: „Ktoś mi kiedyś powiedział, że nic nie jest nasze na zawsze. Zrozumcie to i wy. Pomóc może wam w tym opowieść mojej paryskiej przyjaciółki. Pewnego ranka na jej ulicy pojawił się wielki stojak z ubraniami. Czego tam nie było! Chanel, Dior, Givenchy. Po prostu cuda. Do stojaka przypięta była kartka z napisem: „Proszę, bierzcie, co chcecie. Tam, gdzie się wybieram, nie ma szaf ”.

Artykuł ukazał się w magazynie VIVA! Moda w numerze 01/2018.

Reklama

Sprawdź też: Związek ze starszą kobietą zakończył jego karierę. Po wszystkim Modern Talking nigdy już nie było takie samo

East News
East News
Reklama
Reklama
Reklama