Reklama

Przez długi czas był to pilnie strzeżony sekret. Początkowo dopuszczano do niego wyłącznie redaktorki naczelne najbardziej prestiżowych magazynów modowych świata. Podczas wystawnych kolacji agenci prasowi marki Louis Vuitton zdradzali im swoją tajemnicę, lecz dopiero przy deserze i po uprzednim podpisaniu przez nie klauzuli poufności. Aż wreszcie na początku czerwca o sekrecie mogła usłyszeć cała mniej ustosunkowana reszta. Okazało się mianowicie, że francuski dom mody Louis Vuitton nawiązał współpracę z nowojorskim artystą Jeffem Koonsem. Kim jest ten ostatni? Jeśli w świecie sztuki współczesnej istnieją bogowie, to od wielu lat Koonsowi przysługuje tytuł Zeusa. Choć niektórzy skłonni by byli widzieć w nim raczej Dionizosa, bo jest równocześnie chyba największym obecnie artystycznym prowokatorem i skandalistą. Przypomnijmy dla przykładu tylko, że w roku 1991 Koons poślubił włoską gwiazdę filmów dla dorosłych Ilonę Staller znaną jako Cicciolina. Ich małżeństwo przetrwało 12 miesięcy, bo tyle czasu zajęło mu uwiecznienie żony w cyklu erotycznych rzeźb i obrazów… I oto ten jeden z najbardziej rozpoznawalnych artystów naszych czasów z właściwą sobie bezczelnością przeniósł dzieła wielkich mistrzów malarstwa na produkty Louis Vuitton. Nie był to zresztą nowy pomysł. Od lat Koons wykorzystywał wielkoformatowe reprodukcje arcydzieł w swoim cyklu „Gazing Ball”. Tak czy inaczej, najbardziej znane obrazy da Vinci, Tycjana, Rubensa, Fragonarda i Van Gogha pojawiły się na kultowych modelach torebek, takich jak Speedy, Keepall i Neverfull. Teraz, żeby zobaczyć „Mona Lizę”, nie trzeba stać w kilometrowych kolejkach przed paryskim Luwrem. Wystarczy odwiedzić butik Louis Vuitton. By ostudzić nastroje, dodajmy jednak, że cena torebek ozdobionych dziełami mistrzów jest jednak nieporównanie wyższa od kwoty, jaką należy zapłacić za bilet do muzeum.

Reklama

ZOBACZ TEŻ: Frida Kahlo: kobieta w gorsecie

Kobiety przekraczają granicę

Przez dziesięciolecia podobna współpraca była nie do pomyślenia. Moda żyła własnym życiem, sztuka swoim i zasadniczo oba światy rzadko się przenikały. Zdarzały się oczywiście postacie wyjątkowe, które granice między nimi swobodnie przekraczały. Co ciekawe, taką umiejętność posiadły wyłącznie kobiety. Nie można tu nie wspomnieć o wielkiej Elsie Schiaparelli, która czerpała inspirację z prac surrealistów i sama była dla nich natchnieniem. Urodzona w Rzymie w 1890 roku projektantka jako pierwsza zastosowała w swych wieczorowych kreacjach zamek błyskawiczny, wymyśliła opinające ciało body i już w 1931 roku uszyła suknię… z dżinsu. Po obejrzeniu jej bransoletki wykonanej z futra Meret Oppenheim stworzyła jeden z najsłynniejszych „przedmiotów surrealistycznych”, czyli pokrytą futrem filiżankę. Schiaparelli przyjaźniła się z najważniejszymi awangardowymi artystami swoich czasów: Francisem Picabią, Man Rayem i Marcelem Duchampem. Biżuterię dla jej domu mody zaprojektował m.in. rzeźbiarz Alberto Giacometti, a wzór na słynną suknię z homarem stworzył Salvador Dalí. Suknia była tak piękna, że skusiła przyszłą księżną Windsoru, Amerykankę Wallis Simpson. Wystąpiła w niej nawet na fotografii w miesięczniku „Vogue”. Oszołomiona urodą kreacji Simpson nie zauważyła jednak, gdzie dokładnie Dalí umieścił homara. A była to pozycja dość newralgiczna, bo jego ogon stanowił rodzaj dość figlarnego listka figowego. Jak się okazało, Brytyjczycy pozbawieni byli właściwego surrealistom poczucia humoru i to zdjęcie stało się jednym z powodów abdykacji jej męża, króla Edwarda VIII… Inną wybitną kobietą, której udało się połączyć świat mody i sztuki, była francuska malarka Sonia Delaunay. Ponieważ sprzedaż obrazów nie zapewniała jej środków do utrzymania, zabrała się za projektowanie tkanin artystycznych. Największy sukces odniosła w 1925 roku na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa, dla której zaprojektowała i udekorowała pawilon. Był tak oblegany, że musiała interweniować policja. Później Delaunay zaczęła sama projektować. Tworzone przez nią suknie wieczorowe, płaszcze czy wreszcie stroje sportowe przypominały raczej rzeźby niż znane dotąd ubrania. Intrygowały i przykuwały uwagę. Do jej fanek zaliczały się znane osobistości lat 20., takie jak aktorka Gloria Swanson. Na tej liście kobiet wyjątkowych nie może zabraknąć także Gabrielle Chanel. Jej zasługi dla rozwoju współczesnej mody są powszechnie znane. Ale mało kto wie, że zapisała się też w historii sztuki. W 1922 roku stworzyła kostiumy do spektaklu „Antygona” wystawianego przez jej przyjaciela Jeana Cocteau. A bez niego trudno zaś wyobrazić sobie artystyczny Paryż początku XX wieku. Cocteau bowiem jednocześnie poetą, dramaturgiem, reżyserem, scenarzystą, malarzem, a także choreografem i… menedżerem bokserskim.

Peter White/Getty Images

Sukienka jak obraz

Poczynania dzielnych pionierek miały jednak, użyjmy dzisiejszego określenia, niszowy charakter. Aby zbliżyć do siebie dwa światy i raz na zawsze pokonać wzajemne uprzedzenia, potrzeba było jakiegoś bardziej spektakularnego posunięcia. I na ten krok zdobyła się… moda. W 1965 roku, uznawany przez wspomnianą już Elsę Schiaparelli za jej duchowego spadkobiercę, Yves Saint Laurent zaprojektował kolekcję sukien inspirowaną pracami Pieta Mondriana. Sześć uszytych z wełnianego dżerseju i jedwabiu kreacji powtarzało wprost motywy i kolory znane z obrazów holenderskiego malarza. Jedna z sukienek pojawiła się wkrótce na okładce „Vogue’a”, a w towarzyszącej sesji modelki pozowały w kreacjach Saint Laurent na tle autentycznych obrazów członka artystycznej grupy De Stijl. Kolekcja stała się przebojem, czego najlepszym dowodem była ilość pojawiających się na całym świecie jej podróbek. Dziś oryginalne sukienki z The Mondrian Collection same są dziełami muzealnymi. Znalazły swoje miejsce m.in. w amsterdamskim Rijksmuseum, londyńskim V&A Museum i Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Brawura Saint Laurent przyniosła rezultaty. Przez następne dziesięciolecia z różnymi domami mody i markami współpracowali najwięksi i najbardziej uznani artyści współcześni. Nie tylko projektowali ubrania i dodatki, ale też tworzyli wystrój sklepów czy kampanie reklamowe. Wymieńmy tylko takich, o których pracach marzyłyby muzea całego świata. Damien Hirst, którego rzeźba „Na miłość boską” („For the Love of God”) nosi dumny tytuł „najdroższego dzieła sztuki w historii”, zaprojektował dżinsy dla Levi'sa. Wielka architektka Zaha Hadid stworzyła pawilon wystawienniczy domu mody Chanel, który podróżował po kilku kontynentach. Grafiki Keitha Haringa ozdobiły tenisówki Tommy’ego Hilfigera i buty Nicholasa Kirkwooda. Awangardowa fotografka Cindy Sherman pracowała dla Marca Jacobsa i Balenciagi. Filip Pągowski wymyślił popularne logo linii Play marki Comme des Garçons. Vanessa Beecroft zamieniła prezentację kolekcji Kanye Westa w niepokojący performance. Legendarny zaś francuski artysta Daniel Buren zaaranżował przestrzeń pokazu Louis Vuitton. Zresztą ten towarzyszący nam od początku dom mody ma w dziedzinie tak zwanych artystycznych kolaboracji swoje szczególne zasługi. Bo za najsłynniejsze (i najczęściej podrabiane) w historii trzeba bez wątpienia uznać kolekcje, które dla LV stworzyli Takashi Murakami i Yayoi Kusama.

CZYTAJ TEŻ: Peggy Guggenheim: cesarzowa kolekcjonerów

Julien M. Hekimian/Getty Images

Niebezpieczne związki

Moda i sztuka zakochały się w sobie na zabój. Ale nie zawsze jest to uczucie proste. Czasem współpraca znanego domu mody z artystą połączona bywa z poważnym ryzykiem. Sztuka współczesna bywa przecież ironiczna, przewrotna i nieprzewidywalna. O tym, że warto podjąć ryzyko, przekonuje niedawny przykład domu mody Gucci. Nowy dyrektor artystyczny marki Alessandro Michele ma odwagę realizować pomysły, które poprzedniej – dość zachowawczej szefowej Gucci, Fridzie Giannini – nawet nie przyszłyby do głowy. Najbardziej zaskakującym posunięciem śmiałego dyrektora było zaproponowanie współpracy przy tworzeniu kolekcji jesień–zima 2016 niejakiemu Trevorowi „Trouble” Andrew, znanemu również jako Gucci Ghost (Duch Gucci). Ten nowojorski artysta graffiti wytrwale ozdabiał logo marki Gucci najmniej z pozoru nadające się do tego przedmioty: kosze na śmieci czy ściany podupadających budynków na Brooklynie. Jedni powiedzieliby, że w ten sposób kpił z luksusowej marki. Ale Alessandro Michele widział to zupełnie inaczej. „Prace Trevora nie mają nic wspólnego z plagiatem czy szyderstwem. On po prostu wprowadza nasze logo w świat za pomocą języka graffiti”, mówił. Okazało się, że miał rację. Skórzana torba Gucci z namalowanym na niej dość niechlujnie żółtą farbą przez Trevora „Trouble” Andrew napisem stała się jednym z największych przebojów marki. Ale bywa też mniej różowo. Najlepiej pokazuje to historia projektu „Prada Marfa”. Dzieło duetu artystów: Duńczyka Michaela Elmgreena i Norwega Ingara Dragseta to stojący pośrodku pustyni Chihuahua w Teksasie… miniaturowy butik domu mody Prada. Rejon ten słynie wprawdzie z występowania niezidentyfikowanych obiektów latających, ale pojawienie się tam sklepu luksusowej włoskiej marki trzeba uznać za jeszcze bardziej zaskakujące. Artyści chcieli, by na zawsze zamknięty sklep stał się rodzajem „kapsuły czasu”. Jego witryny przez lata pokrywał kurz, a skórzane dodatki spowiły pajęczyny. Ale już parę dni po ustawieniu butiku wszystkie buty i torebki udostępnione przez zaangażowany w projekt dom mody zostały rozkradzione. Co gorsza, na ścianach pojawiły się napisy w rodzaju „Precz z Pradą!”. Niektórzy podejrzewali, że to włamanie było prowokacją samych artystów…

Reklama
Andrew Lichtenstein/Corbis via Getty Images

Moda zdobywa muzea

Mimo tych drobnych nieporozumień romans rozwija się dalej. Nie tylko wielkie domy mody goszczą najwybitniejszych współczesnych twórców, ale świat sztuki również wpuścił modę na swoje terytorium. Najbardziej prestiżowe muzea świata prezentują ekspozycje poświęcone wielkim projektantom na równi z tymi poświęconymi wybitnym malarzom. Nie tak dawno w Metropolitan Museum of Art Costume Institute w Nowym Jorku otwarto na przykład wystawę twórczości założycielki awangardowej japońskiej marki Comme des Garçons, zatytułowaną „Art of the In-Between”. 74-letnia Rei Kawakubo w oświadczeniu dla brytyjskiego dziennika „The Guardian” napisała z tej okazji m.in.: „Fundamentalną wartością mojej firmy jest kreacja, więc jestem artystką. I nią pozostanę”. Jej dzieła okazały się jednak zbyt trudne dla zaproszonych na wernisaż wystawy celebrytów, bo jak wiemy z instagramowych relacji, chętniej spędzali czas w toaletach niż na salach wystawowych. Paradoksalnie powinno to ucieszyć Rei Kawakubo, która bardzo nie lubi, gdy jej pokazy kończą się owacją. Woli, gdy widzowie pozostają z mieszanymi uczuciami i długo dochodzą do siebie. W niektórych przypadkach pojawienie się mody w przestrzeni muzealnej daje zaskakujące (i chyba nie do końca oczekiwane) efekty. Na przykład w Paryżu trwa wciąż wystawa zatytułowana „Balenciaga. L’Oeuvre au Noir”, czyli „Balenciaga. Dzieło w czerni”. I zgodnie z tytułem prezentowane są na niej same czarne kreacje wielkiego baskijskiego projektanta. Miejscem ekspozycji jest Musée Bourdelle, czyli dawna pracownia uznanego XX- -wiecznego rzeźbiarza Antoine Bourdelle’a, autora m.in. pomnika Adama Mickiewicza w Paryżu. Jednak za sprawą geniuszu Cristóbala Balenciagi wielkie posągi Bourdelle’a stały się podczas tej wystawy jedynie rodzajem malowniczej dekoracji. Okazało się bowiem, że wybitniejszymi dziełami sztuki są urzekające swą urodą i subtelnością suknie uszyte z czarnego jedwabiu. Cóż, moda i sztuka mogą czasem ze sobą rywalizować, ale wszystko wskazuje, że łączące je uczucie ma przed sobą daleką przyszłość!

Chesnot/Getty Images
Reklama
Reklama
Reklama