Reklama

Charyzmatyczny psycholog i terapeuta. Uważny obserwator świata. „Gdybym miał rozstrzygać dylemat, co trzeba najpierw poznać: świat czy siebie, zdecydowanie opowiadam się za tym, że najpierw trzeba poznać siebie”. Wojciech Eichelberger w inspirującej rozmowie z Beatą Nowicką.

Reklama

Wojciech Eichelberger o szczęściu i życiu prywatnym

Czuje się Pan szczęśliwym mężczyzną?

Czy to najważniejsza rzecz, jaką chcieliby wiedzieć czytelnicy VIVY!?

Myślę, że chcieliby wiedzieć, jaki jest stan ducha charyzmatycznego speca od pomagania. Aby pomóc innym, musi się Pan utrzymać w dobrej formie, a jest Pan… tylko człowiekiem.
Aż człowiekiem (śmiech). No tak, pomaganie innym ludziom zobowiązuje terapeutę do tego, żeby być – w miarę możliwości – najlepszą wersją samego siebie. Robię wszystko, co trzeba: dbam o sensowny tryb życia, nie pracuję więcej, niż mogę. To jest trudny aspekt tej pracy, bo wielu terapeutów się przeciąża. Z jednej strony z wewnętrznej potrzeby bycia pomocnym, ale też często ze względu na złudzenie, że jesteśmy nadmiernie ważni i kontakt z nami jest niezbędny, by ktoś mógł żyć dalej ze swoimi problemami. Więc czasami ta praca przekracza pojemność emocjonalną terapeuty. Bardzo ważne jest wtedy odreagowanie. Trzeba te negatywne emocje wybiegać, wypływać, wychodzić, wytańczyć…

Można też wyspowiadać się przed psychoterapuetą. Rozmawiamy w Pana gabinecie. Jakie najtrudniejsze pytanie Pan tu usłyszał?
Ludzie, którzy tu przychodzą po pomoc, raczej nie pytają. A nawet jeśli pytają, to terapeuta od razu odbija piłeczkę: „A dlaczego pan/pani o to pyta?”, żeby sięgać głębiej. Terapeutów nie interesują pytania, tylko oświadczenia, bo wtedy otwiera się możliwość głębszej rozmowy. Wracając do pytania – ludzie przychodzą z problemami z emocjami i zachowaniami oraz z problemami w związkach. Od kilku lat dominuje lęk, smutek, agresja, depresja i wypalenie.

TYLKO W VIVIE!: Odniosła sukces, jest jedną z najbardziej cenionych polskich projektantek. „Ja kobiety ubieram, nie przebieram…”, mówi Izabela Łapińska

Wojciech Eichelberger, Viva! 5/2025 Szymon Szcześniak

Cofnijmy się na chwilę do przeszłości… Jaki wzorzec męskości wyniósł Pan z domu?
Mój ojciec zginął z rozkazu UPA, zanim się urodziłem, w związku z tym uczyłem się męskości od wielu różnych mężczyzn, których spotykałem w życiu. Ale moim pierwszym męskim idolem był bohater literacki z książek Karola Maya, czyli Winnetou. Winnetou był naprawdę fantastycznym mężczyzną. Miał świetny kontakt z naturą, którą rozumiał i szanował. Bardzo dobrą relację ze swoją siostrą i ze swoją ukochaną. Był wrażliwy, ale był też znakomitym wojownikiem, który potrafił miarkować się w gniewie. Nie był mściwy. To był bardzo dobry model na początek. Potem czerpałem też z innych żywych i fikcyjnych postaci.

Na przykład od kogo?
Miałem w rodzinie paru wujków i stryjków, którzy przetrwali wojnę. Moim bohaterem był brat mamy, który w wyjątkowej sprawności umysłowej i fizycznej dożył 103 lat. Ostatnio odkryłem zdjęcie z imprezy w pałacu Na Wodzie, na której obchodzono hucznie jego stulecie. Stoi wyprostowany, z kieliszkiem szampana w jednej ręce i papierosem w drugiej. Mało który współczesny 60-latek wygląda tak, jak on wtedy wyglądał. Właściwie umarł zdrowy. Trochę głupio tak długo żyć (śmiech). Wielu cennych rzeczy nauczyłem się w sporcie. Moja matka w latach 30. jako pierwszy rocznik kobiet ukończyła Centralny Instytut Wychowania Fizycznego. Dużo jej zawdzięczam, bo widząc moje uzdolnienia, popychała mnie do wielu sportowych aktywności. Jako dziecko jeździłem też na wczasy do Cetniewa, nadmorskiego ośrodka przygotowań olimpijskich. Miałem szczęście obserwować pracę między innymi legendarnego Feliksa Stamma, który ćwiczył naszą znakomitą kadrę bokserów: Pietrzykowskiego, Drogosza, Walaska, Paździora, Kuleja. Nie mogłem wyjść z sali treningowej, zafascynowany tym, co się tam działo. Ciężka praca, ale jednocześnie radość i zabawa. To też byli prawdziwi wojownicy. Potem uprawiałem sporty drużynowe: siatkówkę, piłkę ręczną, koszykówkę, bo polegały nie tylko na rywalizacji, ale też na współpracy.

TYLKO W VIVIE!: Nigdy się nie poddaje, dzięki uporowi osiągnęła sukces. "Nie da się mnie złamać", mówi Ewa Wachowicz

Te doświadczenia pewnie przydały się Panu w zawodzie. W 1976 roku założył Pan z kolegami Laboratorium Psychoedukacji, które stało się renomowanym ośrodkiem psychoterapii i szkolenia przyszłych terapeutów. Pamięta Pan problemy swoich pierwszych pacjentów? Co ich różni od dzisiejszych?
Kiedy zaczynałem pracę terapeuty, ludzie mieli prawdziwe nerwice, czyli takie, z którymi zmagał się Freud i jego otoczenie. Najczęstsze były nerwice lękowe, obsesyjne i histrioniczne. Dominującą osobowością była osobowość neurotyczna. Dzisiaj dominują zaburzenia typu borderline i narcystyczne, czyli niewiara w trwałość międzyludzkich więzi i niewiara w siebie. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak nieufność, hejt, manipulacja, fetyszyzm konsumpcyjny. Poza tym wielka liczba ludzi uzależniła się od alkoholu i innych groźnych wynalazków, więc zdążyliśmy wychować ponad trzy miliony dorosłych dzieci alkoholików i innych uzależnionych rodziców. Trzy miliony obywateli boryka się z mocno zaniżonym poczuciem własnej wartości i brakiem wiary w więź, a co za tym idzie, boi się angażować w trwałe związki.

Reklama

Cały wywiad już w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 13 marca.

Wojciech Eichelberger, Viva! 5/2025 Szymon Szcześniak
Reklama
Reklama
Reklama