Reklama

„Nie szukam filozofii w modzie. Moda jest po to, by uczynić człowieka pięknym. Ja kobiety ubieram, nie przebieram. I zawsze wyznawałam zasadę, że lepiej mieć mało rzeczy, ale każda z nich powinna być wyjątkowa”. Z Izabelą Łapińską, największą artystką wśród polskich projektantów, rozmawia Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska.

Reklama

Izabela Łapińska w rozmowie z VIVĄ! o pasji i karierze

Od początku kariery szłaś pod prąd…

Urodziłam się w kraju, który nie jest stolicą mody. To nie ułatwiało życia. Zawsze uważałam, że nie możemy naśladować Zachodu, tylko kreować własny styl. Kiedy ponad 20 lat temu zaczynałam pracę, styliści z magazynów mody prosili mnie o skopiowanie sukienek Prady czy Valentino. „Jak taką zrobisz, pokażemy ją w sesji”. Nie mogłam tego zrozumieć. Jak to? Dlaczego oni nie przyjdą do mojego atelier i nie zobaczą, co zaprojektowałam ja? Jaka jest moja kolekcja, co mnie zainspirowało? Od początku inspirowałam się sztuką i rzemiosłem. Wyszukiwałam utalentowane osoby, które specjalnie dla mnie robiły hafty, koronki, srebrne guziki. Przypięto mi więc łatkę hafciarki. Nikogo nie przekonywało, że Roberto Cavalli zatrudnił całą wioskę w Kalabrii do haftowania swoich kolekcji. Polska na początku milenium kochała wielkie logo, złoto i T-shirty z napisem „Paris”. Hafty i koronki kojarzyły się z zapadłą wsią i PRL-em. Na szczęście, mimo że patrzono na mnie jak na dziwaka, od początku miałam też zwolenników i klientki, które zakochały się w moich sukienkach. Pewności siebie nabrałam, gdy w 2010 zrobiłam pokaz w Paryżu.

Skąd się w ogóle wzięła Izabela Łapińska? Nie skończyłaś przecież projektowania ubioru na Akademii Sztuk Pięknych, a można dziś powiedzieć, że jesteś największą artystką wśród polskich projektantów…
Każdy człowiek rodzi się z jakimś darem. I przeznaczeniem. Ja swoje odkryłam wiele lat temu podczas lotu z Wiednia do Warszawy z pewną skrzypaczką. Wracałam z koncertu Zimermana, skrzypaczka grała w orkiestrze akompaniującej Mistrzowi. Siedziałyśmy obok siebie, zaczęłyśmy rozmawiać. Zapytałam ją: „W jaki sposób komponuje się tak piękne utwory?”. Odpowiedziała: „Człowiek musi usłyszeć je w głowie”. O Boże, to zupełnie jak ja, pomyślałam. Tyle że nie komponowałam melodii, ale widziałam kobiety i ubierałam je w swojej wyobraźni. Zrozumiałam wtedy, że to jest dar i muszę podążać tą drogą.

TYLKO W VIVIE! Nigdy się nie poddaje, dzięki uporowi osiągnęła sukces. "Nie da się mnie złamać", mówi Ewa Wachowicz

Tyle że byłaś wówczas na studiach w Toruniu…
…bo realizowałam życzenie mamy, która zabroniła mi iść do szkoły krawieckiej. Jedynaczka, oczko w głowie całej rodziny, i kim chce być? Krawcową? Miałam wtedy trudny okres, w wypadku zginął mój tata, rozkładałam życie na czynniki pierwsze, więc pomyślałam, że pójdę na filozofię, bo przynajmniej odpowiem sobie na nurtujące mnie pytania. Filozofia okazała się wspaniałym kierunkiem, ale na wszystkie pytania nigdy nie ma odpowiedzi. Zrozumiałam to już na samym początku. Zajęłam się więc tym, co lubiłam najbardziej. To był czas, gdy w Polsce pojawiły się second handy. W wolnych chwilach chodziłam tam, przegrzebywałam tony ubrań, by wyciągnąć z nich perełki. Potem przerabiałam te rzeczy, doszywałam falbany, koronki, guziki i nosiłam oryginalne stroje. Legenda rozeszła się po całej uczelni. Profesorowie, gdy wchodziłam na zajęcia, głośno pytali: „A co pani Łapińska ma dziś na sobie?”. Szybko stałam się najlepiej ubraną dziewczyną na studiach, więc koleżanki prosiły mnie, bym przerabiała ubrania również dla nich. Mieszkałam w akademiku przy Mickiewicza w pokoju numer 111 i każdy wiedział, że tam można kupić piękne rzeczy. Po dwóch latach przerabiania ubrań i sprzedawania ich zarobiłam na mieszkanko w Suwałkach, skąd pochodzę.

Ale jak dziewczyna z Suwałk, studiująca filozofię w Toruniu, trafiła do stolicy i zorganizowała pierwszy pokaz?
Z przekory. Kiedy zrozumiałam, że chcę projektować ubrania, uszyłam kilka sukienek i poprosiłam koleżankę, która przyjaźniła się z właścicielką modnej toruńskiej galerii przy Szerokiej, by spróbowała je tam sprzedać. To były piękne sukienki pensjonarki, które do dziś są podstawą moich kolekcji. Koleżanka nie pomogła. „Iza, kto to kupi?”, pytała. Właśnie na polski rynek wchodziły sieciówki i wszyscy kupowali T-shirty i dżinsy. Zrobiło mi się przykro. „Wiesz, powiedziałam, wyjeżdżam do Warszawy i niebawem w najlepszym hotelu zrobię swój pokaz”. I rzuciłam okiem na stolik obok, siedziałyśmy w jakiejś kawiarni. Na stoliku leżał magazyn „Film” z piękną Agnieszką Wagner na okładce, która wówczas grała w „Quo vadis” Poppeę, żonę Nerona. I dodałam: „A w finale pokazu wyjdzie Agnieszka Wagner”.

Izabela Łapińska, Viva! 05/2025
Izabela Łapińska, Viva! 05/2025 Marlena Bielińska/move

Ale byłaś zdeterminowana…
W życiu trzeba podążać za marzeniami. W Warszawie poszłam do Agencji Gudejko, pokazałam swoje kreacje. Agencja umówiła na spotkanie Agnieszkę Wagner, której ubrania się bardzo spodobały. Pokaz zrobiłam w hotelu Bristol, tak jak sobie wymarzyłam. Jednym z pierwszych moich sponsorów była firma Swarovski. Pamiętam, że mieli siedzibę przy ulicy Wiśniowej. Odważnie poszłam tam ze swoimi rysunkami. Dostałam trzy pudła kryształów i pieniądze na zrobienie pokazu. To były wspaniałe czasy.

Zrobiłaś pokaz zainspirowany carską Rosją.
Bo to mi w duszy grało. Piękne modelki wyglądające, jakby żywcem wyjęte były z „Anny Kareniny” Tołstoja. Do dziś, a minęło już ponad 20 lat, wiele moich klientek ma te płaszcze i sukienki i chętnie do nich wracają. Ale czołowa stylistka w Polsce nie zachwyciła się. Trudno, pomyślałam, robię swoje. Dwa lata później w swojej kolekcji do tych samych motywów nawiązał Jean-Paul Gaultier. A kiedy na mój pokaz w Paryżu przyszli przedstawiciele marki Hermès – jestem jedyną polską projektantką, z którą ten wielki dom mody zrobił wspólny event – ta sama stylistka zapytała mnie: „Jak ty to zrobiłaś?”. Odpowiedziałam: „Po prostu robię ładne ubrania”.

Ale potrzebowałaś czasu, by je doceniono.
Po pierwszym pokazie moje sukienki kupiły gwiazdy, co mnie utwierdziło, że idę dobrą drogą. Pamiętaj, nie robię rzeczy masowych. Moje kolekcje są krótkie, większość rzeczy to pojedyncze modele. Kosztują więcej niż te z sieciówek. W Polsce latami panowało przekonanie, że jeśli ubranie nie jest od Chanel, nie warto w nie inwestować. Panie, które miały pieniądze, wszystko kupowały za granicą. Bo to było „coś lepszego”. I nagle klientki, które kupiły płaszcz mojego projektu, wchodziły w tym płaszczu do paryskiej opery i robiły furorę. „Skąd ma pani taki płaszcz?”, pytanie padało sto razy. Mnie to dodawało skrzydeł, a im pewności, że tylko oryginalna rzecz, dopasowana do urody, figury i osobowości się obroni. [...]

Więc jaka jest Twoja filozofia mody?
Nie szukam filozofii. Choć moda to biznes, uważam, że jest po to, by uczynić kobietę piękną. Dla mnie kobieta jest jak obraz. A projektant powinien być ramiarzem, który pięknie ją oprawi. Ja kobietę ubieram, nie przebieram. Jak już mówiłam, widzę ją w głowie i dopasowuję kreację. Do tego oryginalne dodatki… [...]

Co zdaniem Izy Łapińskiej powinna mieć kobieta w swojej szafie?
Trzy, cztery płaszcze, trzy kurtki, kilkanaście sukienek, kilka spódnic, kilka bluzek i kilka żakietów. I tak, dodając czasem coś nowego, można być świetnie ubranym przez całe życie.

Cały wywiad już w nowej VIVIE! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 13 marca.

Reklama

TYLKO W VIVIE!: W kryzysowej sytuacji wiara dała Ewie Wachowicz nieprawdopodobną siłę. „Potężne anioły musiały otoczyć mnie skrzydłami”

Izabela Łapińska, Viva! 05/2025
Izabela Łapińska, Viva! 05/2025 Marlena Bielińska/move
Reklama
Reklama
Reklama